Reklama

Walka z policją, fanatyzm i szukanie tożsamości, czyli „Niebieskie Chachary”

redakcja

Autor:redakcja

21 listopada 2019, 08:50 • 19 min czytania 0 komentarzy

Czy środowisko polskich kiboli to skrajna patologia i dlaczego ich historie są dobrym materiałem na film? Czym jest fanatyzm? Czy można stygmatyzować faceta, który archaiczne znaczki bez większej wartości kupuje za piętnaście tysięcy i stara się ten fakt ukrywać przed całym światem? Czy Arkadiusz Piech bał się, kiedy grupa fanatyków Ruchu przyjechała na jego ślub? Dlaczego Wojciech Grzyb cieszy się w Chorzowie tak wielkim szacunkiem? Jak wiele razy grzeszył i w jakich okolicznościach odczuwał satysfakcję, kiedy policjant stracił dwie jedynki?

Walka z policją, fanatyzm i szukanie tożsamości, czyli „Niebieskie Chachary”

Cezary Grzesiuk przez jedenaście lat swojego życia obserwował świat kibiców Ruchu Chorzów. Od wewnątrz. Wszedł w ich środek. Zbratał się z nimi. Zdobył wiedzę i wszystko to rejestrował za pomocą kamery. W ten sposób powstał film „Niebieskie Chachary”. Od 15 listopada w kinach.

Zapraszamy na rozmowę z reżyserem. 

***

Reklama

Interesowała cię kultura kibiców?

Absolutnie nie. Za dużo miałem pracy. Odpowiedzialność zawodowa, żona, trójka dzieci – to wszystko nie pozwalało mi na jakiekolwiek badania w tym temacie.

W takim razie można zapytać: skąd pomysł na taki film?

Każdy w innym miejscu szuka inspiracji. Artysta artyście nierówny. Nigdy nie marzyłem, aby zostać reżyserem, ale za to miałem kilka niezłych pomysłów na filmy. Najlepszym przykładem jest ,,Skazany na bluesa’’. Wymyśliłem ten film w 1989 roku, na pięć lat przed śmiercią Ryśka Riedla. Inspirował mnie. Zresztą dobrze pamiętam dzień, kiedy go poznałem. Miałem siedemnaście lat, a on dwadzieścia cztery. Trafiłem do pewnego domu, ale jeszcze nie wiedziałem, że on tam jest. Było koło południa. Ktoś kąpał się w łazience. A to wtedy były takie pomieszczenia dwa na dwa metry, typowy PRL. A on siedział tam przez godzinę, aż w pewnym momencie otworzył drzwi, zza których najpierw ukazała się para, bardzo dużo pary, a potem on – Rysiek Riedel. Pomyślałem sobie ,,o ja pierdolę, polski Jim Morrison właśnie stoi przed tobą’’. Kąpał się tak długo, bo poprzedniego dnia mocno popił na imprezie w tej chałupie. Nie wiedziałem co powiedzieć, więc od razu zaproponowałem, że skoczę po piwka. Zgodził się natychmiast. Po trzydziestu minutach byłem z powrotem. Zaczęliśmy gadać, zeszło oczywiście na muzykę, wyszło, że mamy podobny gust, więc zaproponowałem, że pobiegnę po swoje płyty. Chciałem trochę przyszpanować. Zgodził się. Następne kilkanaście minut i byłem z powrotem. To były cztery krążki The Doors. Jak już zaczęliśmy słuchać i pić to piwko, to przez następne trzy dni nie wychodziliśmy z domu.

To było absolutnie szalone zauroczenie jego osobą. Pod wpływem Ryśka rzuciłem szkołę. Tak, rzuciłem ją, mając siedemnaście lat. Jestem samoukiem. Nie mam wyższego wykształcenia. Wszystkiego nauczyłem się od dobrych ludzi poznanych na drodze życia i dzięki własnej pracowitości. Każdy zmontowany film, każda wymyślona historia, każda ważna postać – to wszystko we mnie zostawało i dawało mi energię. Na trzydzieści dni przed jego śmiercią uzyskałem pisemną zgodę od niego na film o nim. Trzydzieści dni…

,,Skazany na bluesa’’ był hołdem dla tamtej kultury, epoki, rewolucjonizmu, buntu, nonkonformizmu, wyjścia spoza ram szarości.

Reklama

Tym bardziej nie rozumiem, co zainspirowała cię do wzięcia się za film o kibicach, z którymi nie miałeś nic wspólnego.

Czasami artysta jest w stanie zobaczyć rano muchę w szklance po herbacie i stworzyć wokół tego wybitne dzieło.

Enigmatyczna odpowiedź.

Bo nie zamierzam zgłębiać swojej fantasmagorii.

Dlaczego?

Bo nie to jest tematem rozmowy.

Wprost przeciwnie.

Artysta znajduje różne motywacje do swojego działania i wewnętrznej ekspresji. I teraz pytanie, czy taki pomysł stanie się marzeniem, czy odpowiedzą na sprzyjające okoliczności dla rozwijania swojej myśli w momencie określonej rzeczywistości historycznej, w której się znajdzie.

Mnóstwo czynników wpływa na ten rozwój. Po doświadczeniu wyreżyserowanych dwóch pełnometrażowych filmów – w tym ,,Niebieskich Chacharów’’ – zobaczyłem, że nie można być zarozumiałym. Żeby ,,Niebieskie Chachary’’ mogły w ogóle powstać, musiałem podpisać dziesiątki umów i ułożyć się z setkami różnych osób. Doświadczenie faktycznej pracy filmowca sprowadziło mnie do takiego poziomu pokory, że zupełnie inaczej postrzegam świat. Historia ,,Niebieskich Chacharów’’ to setki utarczek z wieloma ludźmi i filmowy efekt po jedenastu latach, po którym nie wiem, czy więcej w nim klęski czy sukcesu.

Co masz na myśli?

Na samej mecie odwołano nam śląską premierę i dostaliśmy zakaz rozpowszechniania tego filmu ze strony UM Katowice i Koproducenta Silesia Film. To cios poniżej pasa. A z drugiej strony sukces filmu na dziewiętnastu światowych festiwalach. Po zeszłorocznym festiwalu filmowym CAMERIMAGE w Bydgoszczy, a przyjeżdżają tam bardzo świadomi zawodowo ludzie, pobiegł do mnie starszy, wysoki man. Keep smiling. Amerykanin. Powiedział, że bardzo chciałby ze mną pogadać, ale nie ma z nim akurat żony, która jest Polką i mogłaby wszystko przetłumaczyć. Zaczął mówić po angielsku i sam usprawiedliwiał się, że w ten sposób musi przekazać mi swój zachwyt.

– Jestem w absolutnym szoku. Chodzę tylko na futbol amerykański, ale taki dokument, gdzie ty w ogóle wszedłeś z tą kamerą, jak to możliwe? Coś wspaniałego!

Tak mnie komplementował. Strasznie żałował, że jego żona tego nie widziała. Takie spotkania usprawiedliwiają cały wysiłek, który włożyłem w ten film. A naprawdę nie było mi łatwo.

Przy ,,Niebieskich Chacharach’’ pracowałem przez jedenaście lat. W tym czasie wiele się zmieniło. W 2009 roku złamałem kręgosłup, spadłem z drzewa, chcąc zawiesić synowi huśtawkę na działce. Spieszyłem się na chacharskie zdjęcia i zamiast wziąć drabinę, wspiąłem się szybko na drzewo. Gałąź strzeliła i spadłem plecami na wystający krawężnik. Wtedy zrozumiałem, co oznacza zniknąć z radarów świata. Nie mogłem bardzo długo pracować i wszyscy w ciszy przyjęli to do wiadomości. Mój telefon nagle przestał dzwonić. Skreślili mnie i nie chcieli. Myśleli, że już nie wrócę do pracy. Musiałem sam wziąć się w garść. I tak powstały ,,Niebieskie Chachary’’. Mój film. Zobaczyłem, że z tego człowieka, który przez całe życie tylko dostawał obrazki i je montował, zrobił się ktoś, kto jest w stanie od początku do końca przeprowadzić swój projekt.

Definiujesz kibiców jako ludzi połączonych dla jednego celu. Wchodzisz w ich środek. Znajdujesz grupę. 

Obnażę swoją pewną słabość. Nie wiedziałem, jak się do tego zabrać. Najpierw obserwowałem wszystko z dwustu metrów, potem stu, potem pięćdziesięciu. A potem mogłem wejść w środek tego wszystkiego. Swoje zrobił czas. Czułem, że ten film muszę opowiadać z ich poziomu. Pojawiały się duże naciski, aby ten film był bardziej obiektywny, ale pomyślałem sobie: ,,nie, media mają swoją wymowę, policja ma swoich rzeczników, a kibice nie mają swojego głosu’’. I postanowiłem reprezentować ich swoją kamerą.

Łatwo było ci intelektualnie wejść w to środowisko?

Sam byłem zdziwiony, że czasami są to ludzie, którzy mają dużo ładniejsze mieszkania od mojego, dużo bardziej komfortowe łazienki, piękne kobiety, niezłe obrazy na ścianach i dużą świadomość rzeczy. Wielu z nich zaginało mnie swoją wiedzą w przeróżnych dziedzinach. Nie mam wiedzy encyklopedycznej, a oni mieli.

Czyli nie miałeś żadnych uprzedzeń?

Wchodziłem w ten świat z czarno-białym podziałem i to mnie do pewnego czasu od nich dzieliło. Bałem się tych stadionowych bójek z lat 70. i 80. Pamiętałem czasy, kiedy kije od domowych mioteł, na których zawieszone były flagi, nagle w momencie zmieniały się w broń. Do starć dochodziło najczęściej pomiędzy kibicami Ruchu i Górnika.

W ,,Niebieskich Chacharach’’ również jest opowieść o kibicowskich walkach. Bohater pokazuje szramę po ciosie szablą w głowę.

Wygodnie jest mi to skomentować, bo zgadzam się z tym, że jest to patologiczne. Nie zdawałem sobie sprawy z tego, że tak może być. Kazimierz Kutz mówi w filmie, że od sześćdziesięciu pięciu lat mamy pokój w Europie i w całej historii, nie było tak długiego okresu pokoju na Starym Kontynencie. Bo cały czas się napierdalali. Więc konflikty dla tej populacji są czymś naturalnym, skoro ludzie, mając tysiące lat doświadczania wojny, nie wyciągają z tego żadnych wniosków.

04.03.2014 WARSZAWA SPOTKANIE Z NOMINOWANYMI DO POLSKICH NAGROD FILMOWYCH ORLY 2014 W PALACU PRYMASOWSKIM N/Z CEZARY GRZESIUK FOT KONRAD KOCZYWAS / FOTONEWS / NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Uważasz, że jest to normalne?

Współczesny świat, to świat o poziomie głębokiej patologii genetycznej. Wciąż wojny i konflikty! Wojna, bijatyka, nigdy niczemu nie służy, no może tylko selekcji wymuszonej przez czyjąś szajbę. Piłka nożna może być pięknym spektaklem, kiedy skupiasz się na wydarzeniach boiskowych, ale kiedy pojawia się jakiś szaleńczy fanatyzm, który zamienia futbol na walki rasowe, gdzie zamiast piłki funkcjonują pięści, to jest to dla mnie coś całkowicie obcego. W filmie jest o tym trochę.

W ,,Niebieskich Chacharach’’ ultrasi Ruchu nie chcą zdradzić mi, skąd pochodzą kibicowskie kosy. Uznają to za tajemnicę, coś wpisanego w ich krwiobieg. Żony kibiców pytają się ich, gdzie leży granica ich fanatyzmu i też nie dostają żadnej uspokajającej odpowiedzi. Próbowałem to zrozumieć, bo jestem człowiekiem dociekliwym i za sens filmu uznałem poznanie tej części ich życia, ale w pewnym momencie zdałem sobie sprawę z tego, jak bardzo jest to różnorodny świat. Jeden gość jest w stanie wydać wszystkie swoje oszczędności, żeby zebrać wszystkie znaczki klubowe firmowane logiem Ruchu Chorzów, za które zwykły człowiek na bazarze rzuciłby maksymalnie dziesięć złotych. On wydaje na to piętnaście tysięcy złotych i ukrywa to przed żoną, rodziną i urzędem skarbowym. Brakowało mu czterech ostatnich do kolekcji z okresu 100 lat istnienia klubu. Wszystkie zarobione pieniądze pakuje w znaczki klubowe. Czy to jest normalne?

Nie mnie oceniać.

Fajnie, że tak mówisz, ale mi zadaje się o to pytania. Jestem reżyserem, więc muszę mieć jakieś zdanie.

To proszę się odnieść.

Ten świat porusza się na takiej przestrzeni szaleństwa, że to jest niepojęte. Mam kolegę w Warszawie. Ślązak. Wychowaliśmy się na jednym osiedlu. Spotkaliśmy się pewnego razu na Derbach Śląska. Ja kręciłem zdjęcia, a on przyszedł tam jako kibic Górnika Zabrze. I mało tego, postawił w zakładach na swój klub. Miałem akredytację i poszedłem dospeedować się w przerwie kawą. Nagle wpadam na niego. Siedział w loży VIP.

– Co ty tu robisz?!
– Postawiłem na Górnik!
– Chyba cię pojebało!

W przypadku ludzi na naszym poziomie – broń Boże nie chcę się wywyższać – powiedział do kamery, że postawił stówę na Żaboli, pośmialiśmy się i na tym się skończyło. Jesteśmy przyjaciółmi. Nie będziemy się bić z tego powodu nigdy, ale nie to chcę opowiedzieć. Na tym poziomie nie ma u niego szaleństwa. Ale jest handlarzem płyt winylowych. Jednym z największych znanym mi na świecie. Na Świętokrzyskiej ma najsłynniejszy sklep z winylami. Przychodzę do niego któregoś wieczoru z butelką wina. Mieliśmy dzieci w jednym wieku. Męski wieczór. O muzyce, piłce, kobietach i życiu. Patrzę na jego podwórko, a tam stoi nowy luksusowy samochód. Pontiac. Zaglądam przez szyby. Ekrany pod dachem, efekt wow. Lubię świat motoryzacji, więc zaimponował mi bardzo. Wychodzi jego żona. Pilotem otwiera drzwi auta, które się same odsuwają. Samochód kosmiczny i na bogato! Czekamy, bo kumpla Żabola jeszcze nie ma. Gadu-gadu z żonką. Pijemy. W końcu pytam:

– Czyj to samochód tam stoi?
– A, Grzesiek przywiózł.
– Jak to?
– A, była okazja, to kupił…!

Przyjeżdża Grzesiek. Ponawiam pytanie.

 – A, kupiłem.
– Ale jak to?
– Po prostu.
– Nic nie mówiłeś…

Nie chciał się przyznać. Zastanawiałem się czy kredyt, czy leasing, czy jeszcze coś innego? Ale oni przekonywali, że za gotówkę, a ten samochód to wysoka półka. W końcu mówi:

– Wiesz, sprzedaliśmy jedną małą płytę.

Byłem w absolutnym szoku. Jedną płytę. Do tego okazało się, że to jeden winylowy singiel. Dwie piosenki. Jeden wykonawca. Polak. Lata 60. Kupił jakiś kolekcjoner. Zapłacił siedemdziesiąt pięć tysięcy złotych. Do luksusowego Pontiaca dołożyli tylko dwa i pół tysiąca.

Jaki wniosek?

Że nie można stygmatyzować bohatera mojego filmu. Fanatycy są wszędzie. Między nami. To ludzie z ulicy. Jeden facet kupi znaczek za piętnaście tysięcy, a drugi płytę winylową za siedemdziesiąt pięć tysięcy. Gdzie jest granica naszej śruby?

Na pewno jakaś jest. 

Dekalog powinien być tą granicą. Określa bariery, których nie powinniśmy przekraczać. Zawiera tylko około dwustu pięćdziesięciu słów. Deklaracja Niepodległości Stanów Zjednoczonych ma ponad dwa tysiące słów. Trzy-cztery lata temu Unia Europejska wydała dekret o przewozie cukierków bez opakowania – po śląsku tzw. szkloków. Sprzedawane szuflą, garścią i pakowane w papierowe torby. Unia wydała dyrektywę, która określała sposób, w jaki mają być przewożone na terenie UN. Wiesz, ile miała słów?

Dwadzieścia tysięcy? 

Ponad trzydzieści pięć tysięcy słów.

Czyli przerost słów nad ich treścią? 

Moim zdaniem instrukcja przewozu cukierków na pewno jest zawarta w dwustu słowach Dekalogu. Autentycznie. Zrozumiałem to i zmieniło to moje życie. Chciałbym, żeby każdy się tym sugerował.

Bohaterowie twojego filmu chyba nie są najlepszym dowodem na podążanie takim trybem myślowym. 

Było to dla mnie trudne. Czułem dyskomfort, kiedy musiałem z nimi grzeszyć.

Wielu z nich trafiło do więzienia.  

Przekraczałem granicę własnego poznania. Jeździłem z nimi pociągami w tragicznych warunkach, frustrowałem się, męczyłem, porzucałem jakikolwiek sensowny standard funkcjonowania. I świat przestał traktować mnie jako reżysera i dokumentalistę, a zaczął uważać za jednego z kibiców.

Z perspektywy czasu identyfikujesz się z bohaterami twojego filmu. To jednak często chuligani i pewnego rodzaju margines społeczny.  

Wiesz, miałem taki moment w życiu, że czyściłem sracze w podmiejskich pociągach. Wtedy byłem na marginesie społeczeństwa. Modliłem się, żeby nie spotkał mnie żaden znajomy. Znalazłem się na finansowym dnie, wyrzucony przez czyjąś zawiść z pracy. I część moich bohaterów tego filmu ma podobną świadomość swojej tragedii. Rzeczywistość usytuowała ich w takim położeniu, że znaleźli się na samym dole drabiny społecznej, gdzie spotkali takich ludzi, którzy poprowadzili ich na chuligańską drogę.

W swoim filmie zamieściłeś scenę, gdzie oni mówią, że to nie jest dla nich wybór, a raczej ucieczka z szarej rzeczywistości. 

Tak mówią. I to jest szczere.

Przyrównujesz to do twojej pracy przy sprzątaniu toalet?

Jeżeli poszukujemy mostu, żeby to połączyć, to może właśnie w tym miejscu można go postawić. Może trochę usprawiedliwiam ich postępowanie tym, że pokazuję, iż oni często nie mieli wyboru i dlatego weszli w chuligankę. Nie nazwałbym tego usprawiedliwieniem. Pokazuję też konsekwencje, które oni ponoszą.

Trafiają do więzienia. Tylko dalej zastanawiam się, dlaczego zostali obiektem zainteresowania twojego filmu?

Ten most będzie postawić dużo łatwiej.

z24111427O (1)

Proszę bardzo. 

(Grzesiuk szeroko się uśmiecha i przez dłuższą chwilę milczy) 

Zafascynowali mnie swoją siłą psychiczną. Zauważyłem, że kiedy są w grupie i czują siłę tłumu, to nie pozwalają sobie na odbieranie wolności. Nikomu. Naprawdę, absolutnie nikomu. Jestem z pokolenia, które ma genetycznie zaszczepiony lęk przed władzą i systemem. Autentycznie boję się wciąż policji i władzy. Cokolwiek by nie zrobili, to i tak napawają mnie strachem. Zawsze trafiały do mnie antysystemowe książki, filmy, płyty. Wszystko sprzeciwiające się brutalnemu porządkowi naszego świata. I po raz pierwszy w życiu zobaczyłem ludzi, którzy w sposób publiczny, nie boją się służb mundurowych i jak trzeba potrafią im się odegrać.

Ale czy masowe skandowanie, że nienawidzi się policji, to aby na pewno jest sprzeciw?  

Nie mówię o tym. W czasie tych jedenastu lat towarzyszyłem moim bohaterom przy dziesiątkach konfrontacji z policją. Szczególnie zapamiętałem jedną. Nerwowa atmosfera, niezrozumiałe wylegitymowanie, jakaś dyskusja i któremuś z kibiców wymsknęła się ,,kurwa’’. Policjant zareagował od razu agresywnie. Sam zaczął przeklinać, obrażać, atakować i nagle przesadził:

– Kolego, kurwa to twoja matka.

Klimat się zagęścił. Policjanci nie przestawali. Padły kolejne bardzo nieprzyjemne słowa, które ugodziły w godność jednego z kibiców. Wiele osób by się po prostu załamało, bo jeśli rozmowa z osobą pilnującą porządku wygląda w ten sposób, to chyba nie ma już na kogo w tym państwie liczyć, ale obrażany nie zastanawiał się długo i przywalił w szczękę gliniarzowi. Jednym ciosem wybił mu dwie jedynki. Za karę.

Zasłużył na to?

Zdecydowanie. Nie prowokuje się człowieka na poziomie jego osobistych uczuć. Nie do pomyślenia jest godzenie w czyjeś dobre imię. Oni myślą, że są bezkarni, bo mają mundur, bo mają odznakę, bo mają broń. W swoich szkołach ćwiczą tylko po to, żeby się napierdalać. Gdyby tego wszystkiego nie mieli, to byliby bandytami. Kiedy zobaczyłem takie zachowania, które nie spotykają się z bezradnością, a konkretną reakcją, broniącą swojej racji stanu, to byłem tym absolutnie zaskoczony. Mam też pewną refleksję odnośnie przekleństw. Często się je wyrzuca na margines języka, wiąże z patologią, a ja uważam, że mogą być środkiem wyrazu. Zrobiłem w życiu kilka filmów z Kazimierzem Kutzem. Debiutowałem przy jego ,,Pułkowniku Kwiatkowskim’’, a on sam, od roku już nieżyjący, wypowiada się w ,,Niebieskich Chacharach’’, gdzie zamieściłem też fragmenty jego ,,Perły w Koronie’’. Ogromnie mi imponował sposób, w jaki przeklinał. To była prawdziwa sztuka. Jak trzeba to klął jak szewc, ale miliony ludzi na całym świecie mogłoby wspinać się na szczyty swoich elokwencji, a i tak nie przekazałaby nawet grama tego piękna, co on w swoich najgorszych wiązankach. Człowiek przeżywał wtedy wszystkie epifanie świata.  Pokazał mi wtedy, że język nie musi być uniwersalny, nie musi być elegancki, nie musi być kulturalny, żeby być prawdziwy.

Uważasz, że nie ma lepszej reakcji na bezduszność systemu niż fizyczna walka z nim? 

Tego nie powiedziałem. Opowiadam o swoim empirycznym doświadczeniu. Jeśli nie mogłem dostać się po piętnastu godzinach podróży zatłoczonym pociągiem do wagonu Warsu, żeby napić się kawy, bo terminator z policji powiedział, że go to nie interesuje, to dla mnie to nie jest akceptowalne. Do niego nie trafiały ani argumenty, ani dokumenty. On widział we mnie jednego z tej sfory i hołoty, z którą on ma walczyć. Potem zostałem wyprowadzony z pociągu w kordonie policji wiele kilometrów od Gdyni, prowadzony przez podmiejskie dzielnice aż do stadionu, potem wprowadzony bezpośrednio do klatki z drutem kolczastym i musiałem tam przesiedzieć dziewięćdziesiąt minut. Nie marzyłem o niczym innym jak o butelce wody, a jednym miejscem, do którego mogłem pójść był toi-toi i uwierz mi, że nie odważyłbym się napić stamtąd wody.

Do czegoś doszedłeś po tym doświadczeniu?

Że jak ten bohater przypierdolił temu policjantowi w szczękę, to czułem satysfakcję, a mało tego, jak wsiadłem do pociągu w drogę powrotną, prosiłem o kawę i dalej robocopy mnie nie przepuściły, to byłem pierwszy, który rozpierdoliłby ten pociąg od pierwszego do ostatniego wagonu. Jeżeli człowieka traktujesz jak zwierzę, to ten człowiek zachowuje się jak zwierzę. Stara zasada psychologii.

Co zrobiłeś najgorszego na trybunach, towarzysząc twoim bohaterom? 

Psychicznie zgadzałem się na wiele rzeczy. Moralnie nie powinno być przyzwolenia na wiele rzeczy, które robili, a w ekstremalnie trudnych okolicznościach mi to ich zachowanie nie przeszkadzało. Co więcej, odczuwałem satysfakcję. To jest chyba największy wyrzut sumienia.

Poznałeś zupełnie inny świat. 

Pamiętam wielką stadionową bójkę. Chciałem ją zarejestrować, ale operator z długim obiektywem był po drugiej stronie stadionu. Błagałem go, żeby przyszedł. Miałem za słaby obiektyw, bo wszystko było za szerokie i brakowałoby temu dramaturgii. Przekonywałem go, prosiłem, nalegałem, choć wiedziałem, że często operatorzy zwyczajnie się bali. Nie doszedł. Ja się nie zastanawiałem. Leciałem w to od początku do końca.

Symboliczny był ślub Arkadiusza Piecha, na który pojechała grupa kiboli Ruchu. Zadzwonił do mnie Kmiciol i mówi:

 – Za cztery godziny jest ślub Piecha w Świdnicy. Jedziemy z chłopakami zrobić oprawę. Dawaj z nami.
– O której to macie?
– O 13:00 na miejscu, o 14:00 ślub.
– Kmiciol, ale jest 10, a ja jestem w Warszawie, a to ponad 500 km.
– I co z tego?

Pojechałem, bo z nimi rzadko można było coś zaplanować na zicher. Jechałem z szaloną prędkością. Złamałem mnóstwo przepisów. Momentami prędkość sięgała 240 kilometrów na godzinę.

Piech wyglądał na nieco przerażonego…

Nie, tylko wielkie zaskoczenie!

Kościół, jego żona, rodzina, przyjaciele, a tu nagle młoda para wychodzi przed grupę kibiców z racami i stadionowymi przyśpiewkami. Czy to nie za duża ingerencja w życie całkowicie obcej osoby? 

Podobało mu się. Zresztą zaprosił ich na wesele, gdzie go podrzucali i palili race, wyśmienicie się bawili. Był wzruszony. Przez ilość czasu, jaką spędziłem z kibicami, zyskałem w ich oczach wiarygodność. Poniekąd stałem się jednym z nich. Uważam, że film jest o tyle wyjątkowy i fenomenalny, bo sam wiem, jak trudno było tam przebywać. Musiałem wykrzesać z siebie bardzo dużo odwagi i energii, żeby układać się z tym bardzo podzielonym światem. I tak mogę dziękować życiu, że ,,Niebieskie Chachary’’ powstały z mojej pasji i nieodpuszczania.

z24111415O-835x420

Jesteś zadowolony z ostatecznego obrazu? 

Początkowo nie miałem większego pomysłu na przedstawienie tego świata. Zadawałem sobie różne pytania. Jakie ma być ten film? O kim ma być? W jakim świetle ma przedstawiać kibiców? Dopiero potem postawiłem na autentyczność. Chciałem oddać kamerę tym ludziom, którzy są w mediach przedstawiani zazwyczaj z daleka. Nazwałem to kiedyś patologicznym trójkątem bermudzkim – kibice, policja, media. Byłem uczestnikiem wielu zdarzeń, które potem w mediach były przedstawiane zupełnie inaczej niż faktycznie miało to miejsce. Nikt nie mówił, że zajebisty mecz, z jednej strony Wojtek Grzyb, a z drugiej Robert Lewandowski. Ani słowa. Tylko skupienie się na tym, że bijatyka, bo ktoś poszedł się odlać za toi-toiem.

Piłkarze boją się trochę kibiców?

Absolutnie nigdy nie widziałem, aby się bali. Nakręciłem nawet wyprawę Grzyba, Janoszki i Pilarza do kopalni, gdzie pracował jeden z hoolsów. Chętnie uczestniczyli w przenikaniu się tych dwóch światów.

Ja widziałem u nich pewną niezręczność.

Jestem przekonany, że oni wiedzą, iż ci kibice są dla nich. I nikt tam im krzywdy nie zrobi. Oczywiście, jeśli słabo grają, to bolą ich gwizdy, ale nic złego im się nie stanie. Sami wiedzą, że wiele zależy od ich boiskowej postawy. Jest dobrze – spotkają się z uznaniem. Jest źle – czeka ich abnegacja. Prosty świat. Tak jest na całym świecie. Faktycznie, w kamerze może wyglądać to tak, że piłkarz czuje pewną niezręczność, ale jakbyś się czuł, jakby kilkaset ludzi krzyczało do ciebie, żebyś ściągnął spodenki? Po prostu sam nie wiesz, komu je dać, bo tak dużo osób je od ciebie chce. Wojtek Grzyb miał taką komitywę z kibicami, że podczas ostatniego meczu, kiedy Ruch spada z Ekstraklasy, to ,,Grzybek’’, jako jedyny, idzie na pertraktacje, bo sam wie, że jemu nic nie zrobią. To ikona. Wszyscy go tam uwielbiają, dlatego tak dużo jest go w filmie. Zgodził się na udział w ,,Niebieskich Chacharach’’, bo sam dobrze czuje te klimaty.

Puentą filmu jest słynny cytaty z Billa Shankley’a. Dosyć dobrze oddaje poziom fanatyzmu twoich bohaterów.

Przeraża mnie każdy fanatyzm, bo to skrajność skrajności. Jeden z moich bohaterów mówi, że piłka nożna jest jak religia. Wyznacza granice przestrzeni, myśli, funkcjonowania i odczuwania. To bardzo dużo.

To religia wykreowana przez ludzi, która przy tym jest dosyć ograniczona.

Dla mnie jest to absolutnie irracjonalne, ale mnie życie wsadziło w armatę, wystrzeliło ze Śląska i posłało w świat, w którym musiałem sobie poradzić. Do teraz nie wiem, dlaczego ludzie tak mocno związują się z jakąś ideą. Szukałem, wczuwałem się i dalej nie wiem. Nie wiem. Po prostu, nie wiem.

To o tyle ważny film, że kręciłeś go jedenaście lat i nie znajdujesz odpowiedzi, której szukasz, bo ona faktycznie chyba nie istnieje?

Jednocześnie, kiedy zaczynam o tym myśleć, to dochodzę do wniosku, że lepiej żyć z jakimś fanatyzmem niż niczego takiego nie mieć. Lepiej mieć program na życie, niż cały czas go bezradnie poszukiwać. Przyglądam się życiu moich bohaterów – zmienia się intensywność i zaangażowanie – i widzę u nich model na zaprogramowanie swojego życia. I nie odważyłbym się ich oceniać. Oni tak zwyczajnie żyją i to już ich indywidualna kwestia. Niektórzy zdawali się nawet tracić rozum i tatuować sobie całe ciała na niebieskie barwy.

W jednej z ostatnich scen wchodzisz do salonu tatuażu, ale w trochę innym kontekście. I jest to scena bardzo wymowna. 

Frontal się wypalił, a to był jeden z największych fanatyków. Bardzo przykra scena. I dla mnie i dla niego. Poprosił mnie, żeby tego nie zamieszczać w filmie.

Ale zamieściłeś.

Tak.

Opowiedz o tym.

Zamalowywał sobie wszystkie tatuaże. Teraz jest dilerem samochodów. Powiedział mi ostatnio:

– Czarek, jeśli potrzebujesz jakiegoś samochodu, to podaj tylko markę, a sprowadzę ci każde auto.

Nie skorzystałem z tej propozycji. W międzyczasie skończyłem film. I taki już jest ten świat.

Fot. Materiały prasowe/Newspix

Najnowsze

Hiszpania

Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Antoni Figlewicz
0
Media: 60 milionów to za mało. Barcelona odrzuciła ofertę za Raphinhę

Komentarze

0 komentarzy

Loading...