Reklama

Nieznośna lekkość bytu Garetha Bale’a

redakcja

Autor:redakcja

21 listopada 2019, 13:25 • 5 min czytania 0 komentarzy

Rozumiemy wściekłość fanów Realu Madryt. Rozumiemy rozbawienie kibiców reprezentacji Walii. Rozumiemy oburzenie hiszpańskich dzienników, rozumiemy załamane ręce ekspertów. Ale jednocześnie trudno nam jest pozbyć się swoistego podziwu dla wyczynów Garetha Bale’a. Wydaje się, że to gość z zupełnie innej epoki i innego świata. Szydercza flaga jego ojczyzny z napisem: „Walia. Golf. Madryt. W tej kolejności.” stała się symbolem i ostatecznym manifestem, ale przecież skrzydłowy „Królewskich” już wcześniej zdradzał symptomy poruszania się kilkanaście centymetrów ponad chodnikami. 

Nieznośna lekkość bytu Garetha Bale’a

W ogóle Walijczyk pełni w futbolu rolę dość symboliczną. Pierwszy transfer, w którym kluby i środowisko zawodnika oficjalnie przyznały – kwota miała dziewięć cyfr. Jeden ze szczytowych momentów wyścigu zbrojeń, w samym środku debaty o tym, w jaki sposób zmniejszać dysproporcje w futbolu. Gdy eksperci i dziennikarze zastanawiali się nad kształtem i ewentualnymi zmianami w kwestii finansowego fair play, Real budował kolejną wersję swoich legendarnych Galacticos, dorzucając do Cristiano Ronaldo i Karima Benzemy gościa za sto milionów. Bale dla jednych stał się symbolem dominacji ligi hiszpańskiej nad angielską, dla innych symbolem dominacji pieniądza nad sportową rywalizacją, dla kolejnych: zepsucia współczesnej piłki nożnej, gdzie kwoty transferowe przestają się mieścić w wyobraźni zwykłych zjadaczy chleba.

Aż niemożliwe, jak bardzo przez ten madrycki okres Bale zmienił swój wizerunek. Wystarczy cofnąć się do tekstów o jego transferze, by przeczytać setki, jeśli nie tysiące komentarzy o tym, jak prawdziwy futbol umiera w szponach komercji, marketingu oraz biznesowych koneksji, wypierając z tego świata kibiców czy tradycję. Kto by pomyślał, że właśnie ten człowiek, warty ponad 100 baniek, stanie się po latach uosobieniem olewania komercji i marketingu?

Zastanawialiśmy się nawet przez moment, czy zachowania Bale’a to nie jest nacisk na transfer, czy to nie jest wyrachowana gra z władzami Realu. Przecież wszyscy pamiętamy sagę transferową Neymara. Fałsz było czuć jak stąd do Paryża, gra na zbicie ceny Brazylijczyka poprzez wkurzanie wszystkich wokół, z własnymi kibicami na czele, nie powiodła się. Ale Bale to chyba trochę inny przypadek, zresztą czym innym jest próba ogarnięcia transferu do Barcelony, z którą ma się zamiar walczyć o najważniejsze trofea futbolowe, a czym innym ewentualnego transferu do Chin, gdzie ma się zamiar głównie zarabiać pieniądze.

[etoto league=”spa”]

Reklama

O ile w przypadku Neymara gra zawodnika na powrót do Katalonii była przewidywalna i słabo zamaskowana, o tyle w przypadku Bale’a trudno nawet mówić o parciu na transfer. Dokąd? Za ile? Właściwie po co?

Być może się mylimy, ale Bale to chyba po prostu gość, który… Wybaczcie, inne słowo nie pasuje: ma wyjebane. Niespecjalnie interesuje się światem piłkarskim, o czym wspominał wielokrotnie w wywiadach. „Wolę się nie wychylać i ciężko pracować na treningach” – cytował jego słowa portal realmadryt.pl. W tej samej rozmowie Bale podkreśla – golf pozwala mi zachować spokój poza boiskiem. A że komuś nie pasuje, że zamiast zamartwiać się po porażkach, spaceruje uśmiechnięty po równiutkim trawniku? Cóż, „ksywka golfista bardzo mi się spodobała”.

Zapomniany gatunek – piłkarz, który zamiast odpalić poprzez swoich marketingowców serię tekstów o tym, jak ciężko pracuje na treningach i jak bardzo pokochał życie w Madrycie, dość ostentacyjnie oświadcza: gram, grałem, będę grać, nic wam do tego. Bale całym swoim stylem bycia manifestuje: nie za bardzo mnie obchodzi, co sobie o mnie myślicie. Język hiszpański? A po co to komu. Jakieś tanie gesty pod publikę? Nigdy w życiu.

Flaga, z którą paradował na murawie po awansie na Euro 2020 to nawiązanie do krytyki ze strony Predraga Mijatovicia, który grzmiał: u Bale’a reprezentacja i hobby są wyżej niż gra w klubie. Nigdy nie można być pewnym, czy coś go nie zaboli, czy będzie odpowiednio zmotywowany. Płótno wprawdzie wykonali kibice, ale na zdjęciach kompletnie nie widać, by Bale choćby próbował się odcinać od treści na fladze. Zresztą, podłoże konfliktu wydaje się nieco głębsze. „Wiecznie kontuzjowany” Bale, w kadrze od Euro 2016 opuścił tylko cztery mecze o punkty, zaledwie trzy ze względu na stan zdrowia. Zagrał w 24 z 28 meczów o stawkę w tym okresie, podczas gdy w Madrycie już w tym sezonie opuścił sześć spotkań. Od przybycia do Madrytu zresztą trapią go urazy i naciągnięcia, które eliminują go po 2-3 razy w sezonie.

Reakcja na flagę? O dziwo najostrzej zareagowały media, które wrzuciły Bale’a na okładki. Marca sparafrazowała treść z flagi, szydząc: nie okazujący szacunku, nieprzemyślany, niewdzięczny; w tej kolejności. AS wykorzystał zamiłowanie do golfa, bawiąc się słowem: „Bale wpadł do dołka”. Milczy jednak klub i zdaje się, że to milczenie jest uzasadnione. Bale, gdy już jest zdrowy i akurat nie trzyma kija golfowego, nadal jest przydatnym zawodnikiem, zwłaszcza w obliczu kontuzji Lucasa. Nie oszukujmy się również – Walijczyk wywijał już gorsze numery, by wspomnieć choćby odmowę powrotu z drużną po jednym z przegranych meczów, czy grę w golfa w trakcie sparingu swojego klubu. Jeśli po tym wszystkim nie wyciągnięto żadnych konsekwencji – trudno spodziewać się ich teraz, zwłaszcza, że Real przechodzi okres dość intensywnej przebudowy, co odbija się na grze i wynikach.

Poza tym niewykluczone, że w Madrycie już zrozumieli – Bale po prostu taki jest. Można parskać, że jak on śmie, jak może i jak w ogóle sobie wyobraża świat futbolu, albo po prostu pogodzić się z tym, że to człowiek z innej bajki. Człowiek, który nie dba o wizerunek, nie dba o ucinanie plotek, nie dba o nic, poza własnym samopoczuciem i zestawem kijów golfowych. Ale skoro to nie przeszkadza mu w dobrej grze – miesiąc temu Bale zdobył gola na wagę remisu z Chorwacją, teraz asystował przy bramce na 1:0 z Węgrami – to po co się denerwować?

Reklama

Fot.Newspix

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...