Reklama

Kto miał najlepszy celownik w XXI wieku?

redakcja

Autor:redakcja

21 listopada 2019, 18:55 • 10 min czytania 0 komentarzy

Razem mają siedemnaście złotych medali mistrzostw Polski, siedem za zwycięstwa w krajowym pucharze i osiem tytułów króla strzelców. Co tu dużo mówić – trzech najlepszych napastników krakowskiej Wisły w XXI wieku to jednocześnie najlepsza trójka w historii naszej ligi.

Kto miał najlepszy celownik w XXI wieku?

Słowem wyjaśnienia – przede wszystkim pod uwagę braliśmy występy w naszej lidze. Gdyby chodziło o to, kto zrobił największą karierę, moglibyśmy podzielić osiągnięcia Roberta Lewandowskiego przez trzy i obsadzić nim wszystkie stopnie podium. To jednak „Franek”, „Żuraw” i „Broziu” rządzili w naszej lidze przez dużo dłuższy czas, przy okazji dokazując też konkretnie w europejskich pucharach w barwach Białej Gwiazdy. No ale dobra, dość spoilerów, i tak mamy wrażenie, że trochę się w nich zagalopowaliśmy. Lecimy z dyszką.

imageedit_21_9757494413

Marek Saganowski

Kto wie, co mógłby osiągnąć, gdyby nie wypadek. W 1998 roku jechał swoim motocyklem, kobieta kierująca auto nie zauważyła go i Sagan wpadł na nią z prędkością 100 kilometrów na godzinę. Zerwał więzadła, złamał kości piszczelową i strzałkową, złamał rękę. Dla „zwykłego” człowieka są to obrażenia poważne, a dla sportowca tym bardziej.

Reklama

Mimo wszystko Saganowski i tak zapisał bardzo ładną kartę. Przed wyjazdem strzelił dla Legii 41 bramek, pobujał się za granicą, gdzie potrafił mieć miłe momenty w Portugalii, Anglii i… Lidze Mistrzów (pamiętacie jak wyposzczeni cieszyliśmy się z jego bramki?).

Potem wrócił. Najpierw do ŁKS-u, następnie oczywiście do Legii, z którą zgarnął trzy mistrzostwa i trzy krajowe puchary.

Gdyby wywróżyć mu taką karierę tuż po wypadku, wziąłby to bez zawahania.

imageedit_22_3719721916

Andrzej Niedzielan

Górnik Zabrze wziął go za 30 piłek z Zagłębia Lubin, co było doprawdy złotym interesem. Działacze miedziowego klubu wyszli na durni, gdy ten ładował gola za golem, torując sobie drogę do transferu do Groclinu Dyskobolia Grodzisk Wielkopolski. Tam zaś przeżył przygodę życia – puchary, w których wraz z Grzegorzem Rasiakiem stworzyli jeden z najbardziej pamiętnych polskich duetów napastników.

Reklama

Jako jeden z niewielu z tamtego okresu nie przepadł też totalnie za granicą. W sezonie 2005/06 zdobył nawet 10 goli w Eredivisie, co wśród piłkarzy spoza wielkiej trójki plasowało go na 4. miejscu wśród strzelców – jedynie za Szotą Arweładze i Rickiem Hoogendorpem, Blaisem Nkufo.

Po powrocie do naszej ligi nadal nie spuszczał z tonu – okres w Wiśle może i do zapomnienia, ale i w Ruchu, i w Koronie nieustannie straszył ligowych golkiperów, Niebieskim pomagając w sezonie 09/10 wspiąć się aż na ligowe podium.

Mógł jeszcze pograć w Gliwicach, ale Marcin Brosz i Zdzisław Kręcina przeciągali temat zbyt długo, aż wreszcie – wraz z odejściem Brosza – upadł. Niedzielan mówił później: – Troszkę żałuje, że nie wypaliło z Piastem, bo znajdowałem się w życiowej formie. Byłem jak maszyna, antyterrorysta, niestety kibice się o tym nie przekonali.

imageedit_26_7960109337

Artjoms Rudnevs

Jasne, że pierwszym skojarzeniem jakie nasuwa się przy Rudnevsie jest mecz z Juventusem, bo nie co chwila (hehe) ekstraklasowy klub strzela trzy bramki Starej Damie, nie co chwila robi to za sprawą jednego piłkarza. A gol na 3:3? O, panie, klękajcie narody, zazwyczaj to my dostajemy takie bramki, pisząc martyrologię polskiego futbolu, wówczas to my taką strzeliliśmy. Łotysz uczył nas piłki, niebywałe.

Natomiast wiadomo: nie tylko z tego Rudnevs zasłynął. W tej samej kampanii ukąsił jeszcze Juventus u siebie, co dało Lechowi awans, potem dał nadzieję z Bragą, że możemy wygrać pierwszy dwumecz na wiosnę od czasów Freda Flinstone’a. Nie udało się, między innymi dlatego, że Bakero oszalał i w rewanżu dał Stilicia na szpicę, ale to nie opowieść na tę historię.

Z kolei w lidze Rudnevs uzbierał 56 meczów, które uświetnił 33 golami. Szybki, przebojowy, niezły technicznie, skuteczny. Wiadomo było, że w Polsce zbyt długo nie pobędzie i rzeczywiście, po dwóch sezonach sprzątnął go HSV.

W Niemczech miał bardzo porządny pierwszy sezon, później już tak nie błyszczał, ale dochodziły do tego różne pozaboiskowe problemy. Mówiło się o kłopotach z żoną, która miała chorować, a ciężar opieki nad dziećmi spadać na Rudnevsa. I chyba te historie miały w sobie więcej niż ziarnko prawdy, skoro już w wieku 29 lat napastnik skończył karierę.

Szkoda.

imageedit_28_4056758489

Marcin Robak

Nigdy nie zagrał w sięgającej seryjnie po mistrzowskie tytuły Legii, ominęła go gra dla dominującej w polskiej lidze Wisły Kraków. Stąd tak wielki szacunek trzeba mieć do jego strzeleckich osiągnięć.

Czasami piłkarzowi nie leży współpraca z trenerem i przez to gra na pół gwizdka. Czasami nie trafia na odpowiednich partnerów i nie daje rady rozwinąć skrzydeł. To, tamto, siamto. A Robak gdzieś ma takie wymówki. W Koronie strzelał, w Widzewie strzelał, w Piaście strzelał, w Pogoni, Lechu i ostatnio w Śląsku też. Dwa razy zostawał ligowym królem strzelców, choć nigdy nie został mistrzem ligi.

Oprócz instynktu strzeleckiego miał coś, co odróżniało go od typowych ekspertów wykończeniówki. Gdy typowy napastnik z naszej ligi (z paroma chlubnymi wyjątkami) jest najwyżej ustawionym zawodnikiem, nie ma nikogo do grania, to można zakładać, że w 99 na 100 przypadków straci piłkę. Robak miał jednak kiwkę i choć nie dysponował wielką szybkością, to potrafił dynamicznie przyspieszyć z futbolówką przy nodze i połączeniem siły i balansu ciała utorować sobie drogę do bramki. Tylko tyle i aż tyle.

Nie mamy wątpliwości, że gdyby zamiast iść do Widzewa, został w ekstraklasie, znów zakręciłby się w okolicach dwucyfrówki.

imageedit_30_5448541617

Nemanja Nikolić

– Nie trzeba być wielkim odkrywcą, żeby znaleźć takiego napastnika, jak Nikolić, bo to król strzelców na Węgrzech od wielu lat. Oprócz Legii, myślę, że wszystkie kluby europejskie go znały. Sam jestem ciekaw, jak on poradzi sobie w Polsce. To będzie dla nas ważne, bo znamy go bardzo dobrze i zawsze z jakiegoś powodu go nie chcieliśmy.

Doskonale wiecie, czyje to słowa, bo Piotr Rutkowski już zawsze będzie z tych zdań znany. Gdyby Nikolić nie dał rady w Polsce, nikt by tych mądrości nie wypominał, niestety na nieszczęście Rutkowskiego, Węgier dał show, a my mieliśmy kolejny eksponat na półeczkę z napisem „co ten człowiek plecie?”.

86 meczów dla Legii. 55 bramek. 11 asyst. To były, są i będą liczby kosmiczne.

Węgier miał niezwykłą wręcz łatwość we wrzucaniu kolejnych piłek do siatki. Co go charakteryzowało to między innymi idealne przyjęcie, bo w dwóch kontaktach z piłką potrafił sobie ułożyć futbolówkę do strzału, a potem posłać ją obok bezradnego bramkarza. Choć naturalnie i strzał z pierwszej miał opanowany niemal do perfekcji.

Nie był szybki jak Rudnevs, nie był elegancki jak Frankowski, ale był maszynką zaprojektowaną do strzelania bramek. Nie przepuszczał zbyt wielu okazji, nie przerażał go ten cholerny prostokąt.

W samej Lidze Mistrzów nie błyszczał, ale zaprowadził tam Legię. Sześć meczów w eliminacjach, pięć bramek, w tym ta jedyna z Trenczynem.

Teraz chcielibyśmy go z powrotem w tej lidze, ale finansowo pewnie nie ma o czym gadać. Nikolić wskoczył na inną półkę.

 

imageedit_32_3823544723

Danijel Ljuboja

Gdyby w Polsce za czasów Ljuboji funkcjonował odpowiednik OptaJoe, OptaJose i całej reszty statystycznej ekipy, nasz rodzimy OptaJanusz miałby sporo do liczenia chcąc zestawić liczbę pląsów Ljuboji na parkiecie Enklawy z liczbą pląsów na boisku. Był artystą i jak artysta lubił się zabawić.

Ale choć jego koszulek nie trzeba było po treningach suszyć, gdy wychodził na mecz, okazywało się że zjada większość ligi jak w tym programie na HBO. Na stojaka. Niektórzy lepszą nogą nie operują tak zmyślnie, jak on piętkami. Stąd warszawiacy mieli jeden, dodatkowy powód, by stać w kolejce do kas biletowych i wyłożyć parę złotych na bilet na kolejny mecz. No i w związku z tym długo przymykano oko na jego nocne życie, oczywiście aż do niesławnej wycieczki z rodakiem, Miro Radoviciem, do rzeczonej Enklawy.

W lidze pełnej piłkarzy nijakich, ten zdecydowanie był jakiś.

imageedit_34_6744275353

Robert Lewandowski

Dziwnie to wygląda, że najlepsza dziewiątka na świecie jest dopiero czwarta w Ekstraklasie, ale taką mamy dobrą ligę, tutaj nie ma taryfy ulgowej. A tak na poważnie: Robert już w Polsce był niezwykle mocny, natomiast patrząc na same dokonania z naszych boisk musi stanąć obok podium. Ale i tak ma się czym pochwalić.

No bo zdobył z Lechem w zasadzie wszystko. Mistrzostwo, puchar, superpuchar, został królem strzelców, zaliczył ładną przygodę w Europie, kiedy strzelił choćby z Austrią Wiedeń.

Już wtedy było widać, że jest to piłkarz mający spore możliwości, bo miał uderzenie, zastawkę, siłę, a nie miał z kolei kompleksów. Natomiast dopiero potem okazało się, już za naszą zachodnią granicą, że to nie są spore możliwości tylko możliwości nieskończone.

Ciekawe czy kiedyś wróci do Polski choćby na jeden sezon. Na dziś stawiamy, że nie: przyjemniej kończyć karierę w amerykańskim słońcu. Ale do tego – na szczęście – jeszcze trochę.

Aż mamy dreszcze na myśl jak będzie wyglądał nasz futbol bez niego, więc stawiamy kropkę.

imageedit_36_5141123293

Paweł Brożek

Siedmiokrotny mistrz Polski. Jedyny czynny piłkarz w Klubie 100 polskiej ligi. 148 goli daje Pawłowi Brożkowi 8. miejsce w tej klasyfikacji, choć już dawno temu, nim zagościł w pierwszej dziesiątce, było wiadomo że po karierze będzie się cieszył legendarnym statusem.

– Kiedy pierwszy raz go zobaczyłem, sądziłem, że w wieku 26 lat zagra w Barcelonie, Interze, Liverpoolu. Takie miał możliwości – mówił na łamach Sport.pl Adam Nawałka, który sprowadził braci Brożków do Wisły.

W kwestii zagranicy mocno się przeliczył. Tam Brożkowi nigdy się nie powiodło. Ale na naszym podwórku był królem. Tym wśród strzelców – dwukrotnie, w latach 2007-2009 nikt nie mógł się z nim równać. W dwa sezony zebrał 42 gole, do których dołożył 13 asyst. Z tymi zresztą nigdy nie miał problemu – był nawet sezon, gdy otwierających podań zaliczył więcej niż bramek (11:10 na korzyść asyst w sezonie 2009/10).

Z Wisłą miał się pożegnać wraz z końcem sezonu 2017/18, w ostatniej akcji na Reymonta dał remis 1:1 z Lechem Poznań. A jednak dał się przekonać na powrót i pokazał, że choć PESEL wskazywałby raczej na dogorywanie w ekstraklasie, on wciąż ma nosa do goli i potrafi skarcić każdego rywala. W roku, w którym obchodził 36. urodziny, zapakował już osiem bramek, siedem w trwających rozgrywkach. I coś nam podpowiada, że to jeszcze nie koniec.

imageedit_38_3102690302

Maciej Żurawski

Nie ma wręcz opcji, że kariera tego typu jeszcze kiedyś powtórzy się w Ekstraklasie. Maciej Żurawski był w sile wieku, miał 26 lat, gdy po raz pierwszy przekroczył barierę 20 goli, pojechał wówczas na mundial. Potem już nigdy nie zszedł poniżej tego pułapu, zawsze kończył z dwójką z przodu, potrafił wyczyniać takie cuda jak pięć goli przeciwko GKS-owi Katowice.

Dziś polscy napastnicy potrafią wyjechać gdy mają i osiem bramek przez rundę, spytajcie Karola Świderskiego. Wtedy? Żurawski nie wyjeżdżał, nawet gdy chciał, Cupiał potrafił blokować propozycje innych klubów, bo krótko mówiąc Cupiał miał pieniądze.

Wyjazd Żurawia przypadł więc dopiero na sezon 05/06, kiedy napastnik miał już 29 lat i parę bramek w reprezentacji, bo strzelał choćby w eliminacjach do mundialu Anglikom jeszcze jako piłkarz Wisły. A puchary?

Jak ktoś by dziś załadował dziewięć bramek w ośmiu meczach z klubami włoskimi i niemieckimi, to nie zdążyłby się przebrać w szatni przed podpisaniem kontraktu u nowego pracodawcy.

Żurawski w Polsce był i był, schodził do prawej nogi uderzał, trafiał, uderzał i trafiał. Czy można mówić mimo wszystko o niedosycie?

Dajcie spokój. Każdemu życzymy takiego niedosytu.

imageedit_40_6253746453

Tomasz Frankowski

„Tomasz Frankowski, najlepszy napastnik Polski” czy „Franek, łowca bramek”. Już samo to, jakie hasła przyświecały jego grze pokazuje, z kim mieliśmy do czynienia.

To, że cztery razy został królem strzelców naszej ligi, to już jest potężny wyczyn. Że dokonał tego w barwach dwóch różnych klubów? Również. Ale najbardziej imponuje chyba to, że pierwszy raz królował wśród napastników ligi polskiej w 1999 roku, a po raz ostatni – w 2011. Lata leciały, a ligowe defensywy nie potrafiły znaleźć sposobu, by tego cwanego lisa zatrzymać.

Król krótkiego słupka. Niby wiedziałeś, że będzie tam wbiegać, niby przeciwnicy na odprawach dostawali „Franka” jak na tacy, ale to – jak u Pudziana – nic nie dało i tak. Zestarzał się przepięknie, wielu gdy dopisuje kolejne lata, traci dynamikę, odcina kupony. A w przypadku Frankowskiego, my nawet w 2011 roku apelowaliśmy, by wziąć gościa na Euro 2012. Co z tego, że miesiąc po zakończeniu turnieju miałby już 38 lat, skoro trudno było wskazać choć kilku lepszych od niego snajperów?

W Klubie 100 tuż za podium – w historii naszej ligi tylko Ernest Pohl, Lucjan Brychczy i Gerard Cieślik zdobyli więcej bramek niż Frankowski (167). W Jagiellonii Białystok wybrany piłkarzem wszech czasów, w Wiśle Kraków – jednym z sześciu najlepszych napastników w jedenastce stulecia. Do pierwszej drużyny się nie załapał, przegrał z Reymanem, Kmiecikiem i Żurawskim. Ale na ławce zasiadł z takimi tuzami jak Andrzej Iwan i Mieczysław Gracz.

PAWEŁ PACZUL

SZYMON PODSTUFKA

fot. FotoPyK/NewsPix.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...