Reklama

Nie chciałam nikogo zawieść i to mi się udało!

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

12 listopada 2019, 12:43 • 7 min czytania 0 komentarzy

– Dochodziły do mnie głosy, że każdy mój błąd będzie traktowany, jako błąd sędzi – kobiety. Nie chciałam zawieść koleżanek funkcjonujących w piłce, które bardzo ciężko pracują na swoją pozycję i zamknąć im tym samym w pewien sposób drogi rozwoju. Szkoda byłoby, gdyby jedna wpadka przekreśliła naszą wieloletnią pracę. Może to brzmi dziwnie, ale faktycznie rozpatrywałam to w takich kategoriach. Nie obawiałam się samego meczu w sensie sportowym, bo byłam na ten występ przygotowana – i fizycznie i mentalnie. Wszystko chyba się udało, bo dostałam mnóstwo gratulacji, telefonów, słów wsparcia, miłych wiadomości. – opowiada szczęśliwa sędzia Paulina Baranowska, która w meczu Pogoni z Lechią zadebiutowała na poziomie Ekstraklasy.

Nie chciałam nikogo zawieść i to mi się udało!

Jest pani zadowolona ze swojego debiutu w Ekstraklasie?

Tak, jestem usatysfakcjonowana. Obserwator meczu na omówieniu potwierdził słuszność moich decyzji. Wcześniej miałam też informacje od sędziów z wozu VAR. W przerwie usłyszałam, że jest dobrze, ale nie popadłam w hurraoptymizm – połowa pracy została jeszcze przecież do wykonania. Finalnie, na pewno będę ten debiut dobrze wspominać, tym bardziej, że o niedzieli dostaję bardzo pozytywny odzew – nie tylko od kolegów i koleżanek po fachu, ale też od wielu osób niezwiązanych z piłką nożną, które tego dnia postanowiły mnie dopingować.

Czego się pani najbardziej obawiała przed spotkaniem?

Dochodziły do mnie głosy, że każdy mój błąd będzie traktowany, jako błąd sędzi – kobiety. Nie chciałam zawieść koleżanek funkcjonujących w piłce, które bardzo ciężko pracują na swoją pozycję i zamknąć im tym samym w pewien sposób drogi rozwoju. Szkoda byłoby, gdyby jedna wpadka przekreśliła naszą wieloletnią pracę. Może to brzmi dziwnie, ale faktycznie rozpatrywałam to w takich kategoriach. Nie obawiałam się samego meczu w sensie sportowym, bo byłam na ten występ przygotowana – i fizycznie i mentalnie. Wszystko chyba się udało, bo dostałam mnóstwo gratulacji, telefonów, słów wsparcia, miłych wiadomości.

Reklama

Rzadko, kiedy w Polsce widzi się kobietę w składzie sędziowskim, więc faktycznie przyglądano się pani pracy z zdwojoną uwagą.

Kilka dni przed meczem byłam na kursie dla asystentów w Szwajcarii. Dostałam wiadomość z systemu Ekstranet, z którego dowiadujemy się o obsadzie sędziowskiej na kolejną kolejkę, tuż po przylocie. Miałam na zgrupowaniu dużo pracy do wykonania, więc początkowo puściłam tą wiadomość w niepamięć i nawet nie byłam świadoma, że to budzi aż taką sensację w środowisku. Dopiero po powrocie do domu uświadomiłam sobie skalę zainteresowania, ponieważ znajomi wysyłali mi co rusz linki do artykułów. Jeszcze dzień przed meczem czułam pewne napięcie, natomiast w niedzielę rano spakowałam torbę, wsiadłam do samochodu, a stres został w domu. Jechałam z myślą, żeby zrobić wszystko najlepiej, jak tylko potrafię. Nie mogę też przy tej okazji nie podziękować mojemu mężowi, który znosi wszystkie moje wzloty i upadki, stresy, nerwy i napięcie oraz przejmuje w tym czasie większość codziennych obowiązków, dlatego mam możliwość skupić się na meczu.

Sędziowała pani na wielu poziomach, mecze międzynarodowe, Ekstraliga kobiet, I i II liga mężczyzn, ale spotkania w Ekstraklasie to pod względem opakowania i presji absolutnie najwyższy poziom. Widoczna różnica?

Jeśli chodzi o sam poziom piłkarski, to nie wiedzę wielkiej przepaści między polską elitą a jej zapleczem, ale oczywiście pewna różnica jest zauważalna. Rozmawiałam z bardziej doświadczonymi kolegami, dostałam kilka fajnych rad, więc czułam się przygotowana i wiedziałam, czego się mogę spodziewać. Wszystko się potwierdziło. Otoczka robi wrażenie, bo nie codziennie sędziuję w takich okolicznościach – sporo osób na trybunach, transmisja, klimat, stadion, ale to wszystko zmotywowało mnie jeszcze bardziej do działania.

A trudniej sędziuje się mecze mężczyzn niż kobiet przez wzgląd na większą intensywność tych pierwszych?

Nie da się tego ukryć, ale dla mnie osobiście główna trudność polega na czymś innym. Jednym z naszych zadań jest wyłapanie spalonych, co jest niemożliwym do wykonania, jeśli nie zidentyfikujemy właściwie momentu podania piłki. W meczu, który obserwuje w najlepszym przypadku kilkuset kibiców, podanie najczęściej nawet słychać, a kiedy na trybunach zasiada kilka tysięcy zaangażowanych fanów, to bardziej trzeba się skupić. W konsekwencji, wzrokiem pilnujesz dwóch rzeczy na raz – momentu podania i linii ostatniego obrońcy. To takie moje wrażenie „na gorąco” po niedzielnym debiucie. Jeżeli chodzi o szybkość, to nigdy nie miałam z nią problemów i myślę, że jest to akurat mój atut. Robię sprinty na męskich czasach, bo takie są wymogi, żebym w ogóle mogła sędziować mecze na męskim szczeblu centralnym.

Reklama

Widzi pani możliwość, żeby większa liczba kobiet poszła pani ścieżką?

Mam ogromną nadzieję, że niebawem grono się powiększy. Znam wiele koleżanek po fachu, które z powodzeniem prowadzą spotkania w męskich ligach i zasłużyły sobie na to ciężką pracą i wytrwałością w tym niełatwym dla nas zawodzie.

Dzieli pani sędziowanie z inną pracą, prawda?

Jestem urzędnikiem. Pracuję w urzędzie stanu cywilnego.

Praca siedząca.

Tak, jak każda tego typu. Z wykształcenia jestem nauczycielem wychowania fizycznego, ale nigdy nie pracowałam w zawodzie.

Czyli bieganie na linii stanowi dobrą okazję do oderwania się od biurka.

Nie mam problemu z łączeniem jednego z drugim, również dzięki uprzejmości i wsparciu moich przełożonych, co muszę tu podkreślić. Biorąc pod uwagę ilość tzw. pracy po pracy w zawodzie nauczyciela, zdecydowanie łatwiej jest mi pogodzić moją pasję pracą w urzędzie.

Sędziuje pani od osiemnastego roku życia, po dwóch latach zdała pani egzaminy szczebla centralnego, dzięki którym może pani sędziować rozgrywki kobiece na najwyższym krajowym szczeblu, niedługo potem została pani międzynarodową sędzią asystentką FIFA, teraz debiut w Ekstraklasie. Dosyć szybko idzie.

Tak szczęśliwie się złożyło, że po roku od rozpoczęcia sędziowania, okręg toruński wysłał mnie na egzaminy na szczeblu centralnym. Zdałam i dostałam możliwość prowadzenia meczów I ligi kobiet, po roku Ekstraligi, następnie współpracowałam długo z trzecioligowym arbitrem, pokazywałam się z na tyle dobrej strony, że po czasie zaczęłam dostawać szansę szczebel wyżej. W 2016 zadebiutowałam w I lidze, po czym miałam roczną macierzyńską przerwę. Po powrocie wszystko nabrało tempa i sama chyba nie spodziewałam się, że to tak błyskawicznie pójdzie. Mam satysfakcję, tym bardziej, że w międzyczasie udało mi się szybko wrócić do formy po zerwaniu więzadeł krzyżowych i ciąży. A jeśli chodzi o karierę międzynarodową, to długo jeździłam bez plakietki FIFA, bo już w 2012 roku debiutowałam z Moniką Mularczyk. Nie mogę narzekać, bo przez lata współpracowałam za granicą z koleżankami, a od minionego roku występuję już oficjalnie jak sędzia FIFA.

Obserwuje pani akcję #szacunekdlaarbitrów? Spotkała się pani z objawami przemocy słownej albo brakiem szacunku ze strony piłkarzy?

Wielokrotnie. O dziwo, częściej ze strony zawodniczek niż zawodników. Im wyższy poziom, tym jest trochę inaczej. Na szczęście, nigdy nie byłam świadkiem sytuacji, kiedy ktoś posłużył się przemocą fizyczną. Wszystkie najgorsze sytuacje wiązały się z przykrymi słowami. Bardzo dużo tutaj zależy od sztabów szkoleniowych. Różne rzeczy usłyszałam – można by już książkę o tym napisać, ale nic złego we mnie nie zostało. Zawsze mnie to dziwi, bo spotykając człowieka na ulicy, nikt nigdy nie powiedziałby nawet połowy takich słów, jakie co tydzień padają na wielu boiskach. Popieram akcję wspierającą sędziów. Sędzia nie może się bać, bo choć oczywiście popełnia błędy, to nikt nie jest nieomylny i nie jest to powód, żeby kogoś obrażać. My nie wyzywamy zawodników, jeśli popełnią błąd, nie strzelą bramki albo osłabią drużynę. Niech to działa w dwie strony.

Wspomniała pani o tym, że sędziowie popełniają błędy, w swoim debiucie w Ekstraklasie udało się pani od nich ustrzec, a jak współpracę oceniał Jarosław Przybył, który prowadził to spotkanie?

Trzeba byłoby spytać Jarka!

To odwracamy pytanie. 

Byłam bardzo zadowolona. Zdaję sobie sprawę, że dla kolegów, mających do czynienia z asystentką, to
jest nowa sytuacja.Nie wiedzą, czego się mogą spodziewać, potrzebują czasu, żeby się przyzwyczaić, mogą mieć pewną nieufność, ale nikt nie dał mi odczuć, że coś jest nie tak. Odbiór był bardzo dobry, atmosfera w sędziowskiej szatni też. Mogłam sobie tylko wymarzyć taki debiut. Wszyscy spisaliśmy się bardzo dobrze. Jarek też ustrzegł się błędów, zawodnicy przyszli po meczu, żeby nam podziękować, więc pozostaje być tylko usatysfakcjonowanym.

Myśli pani, że to nie koniec pani przygody z sędziowaniem w Ekstraklasie?

Chciałabym, ale nie wybiegajmy za daleko w przyszłość. Dostałam szansę na debiut, udało się, ale nie zamierzam się ekscytować. Będę robić swoje na każdym poziomie, na którym dostanę szansę.

Rozmawiał JAN MAZUREK

Fot. Newspix.pl

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...