Reklama

Drużyny jednego człowieka

redakcja

Autor:redakcja

28 października 2019, 17:31 • 8 min czytania 0 komentarzy

Narzekamy na ten sezon niemiłosiernie, wytykamy, że zespoły grają w kratkę, że właściwie żadna z drużyn ze szczytu tabeli nie potrafi ustabilizować formy. Na liście zarzutów pojawiają się kompletnie parodystyczne występy jak ten Wisły Kraków w Warszawie czy ŁKS-u w Krakowie, a nawet lidera z Płocka w Lubinie. Do tego dochodzi jeszcze jeden nieoczywisty problem: kompletny brak gwiazd.

Drużyny jednego człowieka

Zastanówmy się przez sekundę. Czy w Ekstraklasie znajdują się obecnie gracze pokroju Vadisja Odjidji-Ofoe? Snajperzy pokroju Nemanji Nikolicia? Goście, którzy potrafią zaczarować jak Carlitos podczas gry w Wiśle, kozacy z regularnością wczesnego Marco Paixao? No nie, ta liga jest absolutnie wydrenowana z gwiazd, czego najlepszym dowodem upatrywanie jednego z niewielu „ekscytujących” graczy w Joelu Valencii, który od razu po odejściu z Piasta przepadł gdzieś na drugim poziomie w Anglii.

Dlaczego poruszamy ten temat? Wczoraj, gdy Wisła Płock zasiadła w fotelu lidera Ekstraklasy, zaczęliśmy się zastanawiać: kto jest najlepszym piłkarzem w Ekstraklasie. Trochę pomógł nam w tych rozważaniach Czesław Michniewicz, który stwierdził, że jego zdaniem najlepszy jest Janusz Gol, trochę pomógł nam Dominik Furman, który raz jeszcze odegrał jedną z głównych ról w zwycięstwie Nafciarzy. Oczywiście już po wymienieniu tych dwóch nazwisk widać, że z ligą jest dość krucho. Nie chodzi tutaj o deprecjonowanie gry czy piłkarskich umiejętności Gola i Furmana, ale o ich pozycję. Szóstki i ósemki gwiazdami ligi?

No tak. Co więcej – gdybyśmy mieli wskazać już nie najlepszych, ale najważniejszych piłkarzy, graczy środka pola zrobiłoby się jeszcze więcej. Na kim bowiem opierają się drużyny Ekstraklasy?

WISŁA PŁOCK – DOMINIK FURMAN

Reklama

To jest bez wątpienia najbardziej skrajny przykład i choć ostatnio płocczanie zaczęli grać trochę lepiej, to nadal uważamy, że bez Dominika byliby drużyną walczącą o utrzymanie. Ostatnio wyliczaliśmy, że Furman ma bezpośredni udział w co drugiej bramce Wisły Płock i to oczywiście zmianie nie uległo – z Arką równiutkie 2/4, z Koroną i Jagiellonią – kolejne 2/4. Łącznie naszym zdaniem Dominik był zamieszany w 11 z 19 zdobytych przez płocczan bramek – chodzi tu przede wszystkim o gole i asysty, ale też ostre centry, po których wiślacy raz po raz zagrażają rywalom czy podania kluczowe, po których idzie akcja bramkowa. Ba, śmiemy twierdzić, że gdyby do Dominika parę razy uśmiechnęło się szczęście, a koledzy byli skuteczniejsi – w klasyfikacji kanadyjskiej już dawno miały dwucyfrowy wynik.

Tam słupek, gdzie indziej Tomasik zamiast wykończyć jego doskonałe podanie od razu, wzbogacając dorobek Furmana o asystę, strzelał na raty. Liczby uciekają, ale świadomość, że to wszystko tworzy Furman nie znika.

Wisła Płock spoczywa dzielnie na plecach pomocnika, który przecież nie gra jakiegoś wyjątkowo „seksownego” futbolu. Tak, te dośrodkowania czy strzały ze stojącej piłki mogą się podobać, ale Furman to przede wszystkim niestrudzony maratończyk, który sprawdziłby się nawet w roli typowego rygla grającego przed stoperami. Wskazalibyśmy kilka ciekawych prostopadłych piłek czy nawet dryblingów w wykonaniu Furmana, ale to w żadnym wypadku nie jest jego największy atut.

Teraz tak: Wisła Płock jest obecnie najlepszym zespołem ligi. Dominik Furman jest najlepszym i bezsprzecznie najważniejszym piłkarzem Wisły Płock. Logika jest nieubłagana: najlepszym zawodnikiem Ekstraklasy jest niespecjalnie efektowny środkowy pomocnik. Uff, wyrzuciliśmy to z siebie i solidnie uzasadniliśmy. Można przejść dalej.

CRACOVIA – JANUSZ GOL

I znów człowiek, który jest raczej bez szans na grono fanek, proszących się o podpis na biuście. Efekty specjalne w Cracovii zdarzają się rzadko, a jeśli już – dostarczają ich Hanca czy Lopes, w mniejszym stopniu też Van Amersfoort. Ostatnio wspominany już Czesław Michniewicz szydził na Twitterze, że „brzydko grająca Cracovia” ma niemal najwięcej strzelonych goli. Fakty są jednak takie, że „Pasy” wygrywają raczej spokojem, wyrachowaniem i konsekwencją, niż koronkowymi akcjami puszczanymi potem w reklamach ligi.

Reklama

Tu właśnie na scenie pojawia się Janusz Gol, który jest wręcz uosobieniem spokoju i konsekwencji. Same liczby: 2 asysty i 3 kluczowe podania, absolutnie nie oddają jego udziału w grze krakowskiego klubu. Nie dziwimy się, że ustawienie drużyny bywa rozpisywane jako 4-1-4-1. Gol jest bowiem właśnie tym jednym gościem, który pozytywnie wpływa na całą towarzyszącą mu ósemkę, czterech pomocników przed nim i czterech obrońców za jego plecami. Już w ubiegłym sezonie wybraliśmy go najlepszym defensywnym pomocnikiem ligi, a przecież w tym nie spisuje się gorzej, za to konkurencję ma chyba nieco mniejszą.

Przechwyty. Zbieranie bezpańskich piłek. Celne i przede wszystkim przemyślane podania rozpoczynające akcję Cracovii. Komplementować Gola można by długo, natomiast sporo powie już jego średnia not, zwłaszcza w relacji do reszty zespołu. Gol? 5,67. Kolejny Siplak – 5,38, później Jablonsky 5,33. W ofensywie plecy pana profesora Janusza dostrzega tylko Hanca, ale jest to i tak obserwowanie z pewnego dystansu – Rumun ma średnią 5,17.

Kolejny mocny klub Ekstraklasy i kolejny, w którym  największą gwiazdą jest środkowy pomocnik, bynajmniej nie w stylu Edena Hazarda.

POGOŃ SZCZECIN – KAMIL DRYGAS

Tak, wiemy, jak odpowiedziałbym nam Kosta Runjaić na zarzuty dotyczącej kiepskiej gry Pogoni. – Spójrzcie w tabelę, spójrzcie na wyniki – i zresztą jego riposta byłaby dość celna, bo Pogoń jest o punkt za liderem, a przecież wygrała tylko dwa z ostatnich pięciu ligowych spotkań.

Sęk w tym, że my pamiętamy jeszcze „Portowców”, którzy swoją grą wzbudzali w nas coś więcej niż „dobry wynik podopiecznych Runjaicia”. Cała plejada zawodników Pogoni miewała naprawdę bardzo fajne okresy – wystarczy wspomnieć o tym, jak wyglądali w ubiegłym sezonie Kożulj czy Podstawski. Zasadne staje się pytanie – dlaczego szczeciński klub obecnie gra tak, jak gra – bardzo fartownie wygrywając z ŁKS-em, przegrywając u siebie z Rakowem Częstochowa czy Wisłą Płock, wówczas jeszcze błąkającą się w dole tabeli? Czemu mając tak mocny na papierze skład, Pogoń regularnie traci punkty?

Odpowiedzią zdaje się uraz Kamila Drygasa. Patrząc na Pogoń z pewnego dystansu widać doskonale, że to właśnie regulujący tempo i łączący defensywę z ofensywą Drygas był kluczem do dobrej gry całej drużyny. Takie specyficzne połączenie – trochę płuca, odpowiadające za kilometry przebiegane w środku pola, trochę też serce i mózg, odpowiedzialne za ataki. W buty Drygasa próbuje wejść Dąbrowski, ale widać, że to jeszcze nie jest to. A cierpi na tym nie tylko gra Pogoni, ale też poszczególni partnerzy z linii pomocy. Właściwie wszyscy Portowcy zaliczyli regres w stosunku do czasu, gdy biegali obok Drygasa.

Wydawało się, że w Pogoni jest potencjał na wystrzał gwiazd ligi, takich w pełnym tego słowa znaczeniu. Kożulj czy Buksa mieli i pewnie nadal mają wszystko, by przywrócić nam wiarę w obecność w Ekstraklasie fascynujących zawodników ofensywnych. Sęk w tym, że na razie starają się tego za często nie pokazywać.

ŚLĄSK WROCŁAW – DINO STIGLEC I ŁUKASZ BROŹ

O, i to jest w ogóle Ekstraklasa w pigułce. Śląsk Wrocław, który długimi tygodniami kompletnie nieoczekiwanie znajdował się w czubie tabeli, w pomocy i w ataku wygląda… No tak jak wygląda. Gdybyśmy mieli wskazać, na kim wisi ten klub – no to kurczę, wisi na bokach obrony. Broź i Stiglec to razem 5 goli, 3 asysty i kluczowe podanie, dorobek lepszy niż Exposito czy Pich.

Ale okej, miało być o drużynach jednego człowieka, więc przejdźmy dalej. Zwłaszcza, że tutaj zaczynają się rzeczy dziwne.

RAKÓW CZĘSTOCHOWA – FELICIO BROWN FORBES

Nie spodziewali się tego w Koronie Kielce, nie spodziewali się tego w Rakowie Częstochowa, nie spodziewał się tego pewnie nawet sam Felicio Brown Forbes, ale gość bardzo szybko stał się jednym z najbardziej istotnych zawodników w układance Marka Papszuna. Tyle się mówiło, że w Częstochowie to nie napastnik jest ważny, że system na dwie dziesiątki niejako wymusza rozłożenie obowiązków ofensywnych na kilku graczy. Po czym przyszedł Brown Forbes i zapakował 5 goli w 11 meczach, przy czym trzeba jeszcze przypomnieć, że z Wisłą Płock wypracował dwa rzuty karne (niesłusznie nieodgwizdane). Jak wygląda gra Rakowa bez niego? Dość powiedzieć, że dwa najgorsze mecze Rakowa to pierwsza i ostatnia kolejka.

Obie rozegrane bez Forbesa.

ŁKS ŁÓDŹ – DANI RAMIREZ

Tutaj też nie potrzeba uzasadnień – jeśli ŁKS coś montuje z przodu, zazwyczaj ma to stempel hiszpańskiego zawodnika. Trzy gole i trzy asysty, do tego po faulach na nim ŁKS miał sporo dobrych okazji przeciw kolejnym rywalom, by wspomnieć karny z Legią. Wojciech Kowalczyk, którego zdanie w tematach tego typu mocno cenimy, twierdzi, że kto wyłączy Ramireza, ten wyłącza cały ŁKS, a wyniki zdają się to potwierdzać. Talizmanem łodzian jest wprawdzie Klimczak, bez którego ŁKS przegrał wszystkie mecze, z nim na boisku zaś przegrał tylko raz na sześć prób. Kluczowym zawodnikiem i najważniejszym ogniwem pozostaje jednak Ramirez, tak jak i w I lidze.

ZAGŁĘBIE LUBIN – FILIP STARZYŃSKI

Zostawiliśmy sobie to na koniec, bo Filip jest niejako wyjątkiem od smutnej reguły. Występuje w klubie, który ma aspiracje, budżet, wielkie plany. Dźwiga na barkach pół zespołu, czego namacalnym świadectwem analiza goli i groźnych akcji Zagłębia Lubin. Jest kluczowy, najważniejszy i… nie jest zawodnikiem defensywnym.

Zagłębie było dość ospałe w pierwszej części sezonu, ale mamy wrażenie, że tutaj faktycznie problemem był trener. No nie da się jednak bronić gościa, który nie potrafił wykorzystać potencjału Bohara, na czym cierpiał zresztą również Starzyński. „Figo” jest przecież stworzony do gry z dwoma skrzydłowymi u boku, których może do woli wypuszczać do kolejnych ataków. Zwyżka formy Starzyńskiego zbiegła się z powrotem gry na dwóch klasycznych bocznych pomocników.

Gol, sześć asyst, dwa kluczowe podania. Starzyński jest wymierającym gatunkiem „dziesiątki”, którą ogląda się z przyjemnością, a poza walorami wizualnymi, dokłada też sporo liczb.

***

W pozostałych drużynach ciężar ciągnięcia tego wózka rozkłada się bardziej równomiernie, co z jednej strony może cieszyć (szczególnie w przypadku takiej Legii jak wczoraj, gdzie zagrożenie płynęło z każdego sektora boiska), z drugiej smucić (królestwo za jednego wybitnego piłkarza Lecha Poznań?). Natomiast to, kto niesie na barkach połowę ligi, niesie już wniosek bardzo smutny. Zawodnicy ofensywni wyróżniają się jedynie u beniaminków, i to też raczej tzw. raki na bezrybiu. Wyjątkiem na skalę całej stawki jest Filip Starzyński.

Niestety, to nie jest liga dla błyskotliwych magików gry ofensywnej, za to świetnie wypadają w niej pracowici i sumienni rzemieślnicy środka pola.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...