Reklama

Czy lechita może żyć między legionistami? I jak żyje się legionistom w Poznaniu?

redakcja

Autor:redakcja

19 października 2019, 10:21 • 12 min czytania 0 komentarzy

„Możesz być nawet z Poznania, jeśli jesteś kibicem Legii” – głosiło hasło reklamowe z osławionej już kampanii warszawskiego klubu. No właśnie – czy na pewno możesz? I czy nie jest czasami tak, że to Lech ma więcej fanów w Warszawie niż Legia w Poznaniu? Zapraszamy na opowieści kibiców, którzy trzymają kciuki za Kolejorza, choć los umiejscowił ich w stolicy. I na tych, którzy cieszą się po bramkach legionistów mimo mieszkania w Pyrlandii.

Czy lechita może żyć między legionistami? I jak żyje się legionistom w Poznaniu?

Wyświechtane powiedzenie mówi, że najbardziej doceniamy coś dopiero wtedy, gdy to stracimy. Najczęściej odnosimy to hasło do zdrowia, czasami do bliskich osób czy fajnej pracy. Ale co z kibicowaniem ukochanej drużynie? Przypadki losowe sprawiają, że los rzuca nas na drugi koniec kraju i kończy się eldorado – nie można już wpadać co drugi weekend na stadion, na mieście nie widzi się plakatów z herbem twojej ekipy, a w pracy też nie bardzo jest z kim pogadać, bo wszyscy trzymają kciuki za miejscową drużynę.

Najwięcej kibiców Lecha mieszkających w Warszawie to właśnie drzewa przesadzone z korzeniami – miłość do niebiesko-białych barw została w sercu, ale los rzucił ich do stolicy. Najczęściej tym „losem” jest praca – awans, zmiana branży, chęć robienia kariery.

Jarosław, śpiewa w operze: – Jestem poznaniakiem z urodzenia. Na stadionie od 1984 roku. Całe życie mieszkam na stałe w Poznaniu, lecz moje życie artystyczne związane jest głównie z Warszawą. Tam również studiowałem. Od 20 lat śpiewam w Warszawskiej Operze Kameralnej oraz wszystkich innych instytucjach kultury w Warszawie (np. Filharmonia Narodowa, Opera Narodowa, Polskie Radio), w związku z tym spędzam tam mnóstwo czasu. Myślę, że istotną część roku kalendarzowego jestem w stolicy, mogę zatem powiedzieć, że znam Warszawę doskonale, tak samo jak Poznań.

Reklama

Oskar, pochodzi z Ostrowa Wielkopolskiego: – Kiedyś – jak każdy prawilny lechita – nie wyobrażałem sobie życia na terenie wroga. Po studiach zamieszkałem we Wrocławiu i życie kibica było chyba trudniejsze niż teraz w Warszawie, zdarzyło mi się dostać w czerep, gdy przyznawałem się do Lecha. Mój sąsiad z naprzeciwka, który był ultrasem, miał router na całą kamienice i zawsze raz podczas meczu robił mi taki kawał, że odłączał go, gdy Lech miał groźną akcje. Jak się znalazłem w stolicy? Po roku spędzony we Wrocławiu firma w której pracuję postanowiła przenieść się do stolicy. Uznałem, że w przeciwieństwie do Wrocławia, tutaj będę żył pod przykrywką. W pierwszych miesiącach nawet szal pozostał na bezpiecznym wielkopolskim terytorium. Dopiero po czasie przywiózł mi go ojciec. Dziś niebiesko-biały szalik spoczywa w szufladzie pod pościelą i wyjmowany jest tylko po zasłonięciu żaluzji przy okazji meczu. Do śmiesznych sytuacji dochodzi, gdy Lech strzela gola, ja skaczę pod sufit i wtedy z pokoju wybiega dziewczyna ostudzić moją ekscytację. Swoją drogą przed każdym meczem z Legią sama puszcza i dumnie odśpiewuje „Legia, Legia kur…”. Kurczak, kurczak oczywiście.

Radek, legionista mieszkający w Poznaniu: – U mnie przeprowadzka nastąpiła na studiach. I pewnie, co nie dziwne, zmiana miejsca zamieszkania nie wpłynęła na to, komu kibicuję. Początek nie był faktycznie łatwy – usiedzieć przy akcjach Legii spokojnie, gdy w środku rozpierała mnie radość po bramkach lub dobrych akcjach. Mieszkam już 20 lat w Poznaniu i w tym czasie wiele się zmieniło. Jest bezpieczniej na stadionie, a młodzi kibice żyją już bardziej wspomnieniami rodziców niż własnymi doświadczeniami. W domu moje dzieciaki kibicują Lechowi – więc jest zabawnie, zwłaszcza podczas meczu obu drużyn. Najważniejsze, że uczą się tolerancji. Zresztą nie tylko oni – znajomi również. Nastąpiła też zmiana u mnie – z czasem zaprzyjaźniłem się z Lechem i mogę śmiało powiedzieć, że kibicuję dwóm drużynom w Polsce. I pewnie byłem na większej liczbie meczów Lecha niż wielu rodowitych poznaniaków, którzy twierdzą że są kibicami. Idealny układ? Mistrz w Warszawie i puchar w Poznaniu.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Legia Warszawa - Lech Poznan. 16.09.2018

Przykład Kuby, kibica Lecha z Warszawy, pokazuje jednak, że można i w samiuśkiej Warszawie wyrosnąć na lechitę. W jego przypadku przyczynkiem do zostania lechitą był tata – rodowity poznaniak, którego do stolicy zaprowadziła miłość. – Mój ojciec to Poznaniak ze Starego Miasta, urodzony w 1958 roku. W Warszawie zamieszkał w 1990 roku po ślubie z moją mamą warszawianką, więc połowę rodziny mam z Poznania, moi dziadkowie mieszkali na Wodnej na Starym Mieście – opowiada Kuba: – Ja urodziłem się w 1992 roku oczywiście w Warszawie i nieprzerwanie tu mieszkam i żyję. Miłość do Lecha to oczywiście zasługa mojego ojca, pierwszy raz na meczu zabrał mnie jak miałem 10 lat na mecz Legia-Lech w Warszawie w 200 roku. Pamiętam, że siedzieliśmy wtedy incognito na łuku. Potem były wyjazdy na kolejne mecze, także do Poznania oczywiście. Szczerze mówiąc nie pamiętam dokładnie na którym meczu pierwszy raz byłem na Bułgarskiej, ale na pewno było to jeszcze przed „erą Rutkowskich”. W gimnazjum na Ursynowie wszyscy znajomi wiedzieli komu kibicuje stąd dorobiłem się ksywki „Lechu” i tak też wszyscy bliscy znajomi mówią na mnie do dziś.

Choć właściwie całe dzieciństwo i początki dorosłego życia spędził w mieście Legii, to nigdy nie zdarzyło mu się doświadczyć nieprzyjemności w związku ze swoją sympatią do Kolejorza. – Nigdy nie spotkałem się z niczym niemiłym, zęby też mam wszystkie. A pamiętam, że jakoś w podstawówce tata kupił mi na Bema (legendarne poznańskie targowisko przy ulicy Józefa Bema – red.) cały strój Lecha. Koszulka, spodenki, getry… I normalnie zakładałem go na WF w szkole na Natolinie. Nigdy nie miałem z tego powodu nieprzyjemności. Na początku XXI wieku bywałem raz w roku na meczu w Poznaniu, wkręciłem się dopiero później, gdy drużynę prowadzi trener Smuda. Na osiemnastkę dostałem od Lecha piękny prezent, bo akurat tego dnia, gdy obchodziłem urodziny, Kolejorz został mistrzem Polski. Czy chodzę na stadion przy Łazienkowskiej? Nie, raczej nie. Ostatnio byłem cztery lata temu, gdy Lech wygrał w Warszawie i później świętował mistrzostwo.

Bartek, kibic Lecha mieszkający od ponad dwóch dekad w Warszawie, przypomina sobie tylko jeden kwas. Ale to i w latach, gdzie stadiony były zgoła mniej cywilizowane niż dzisiaj. – Wraz z rodzicami przenieśliśmy się do Warszawy, gdy miałem dwanaście lat. W szkole podstawowej i liceum było bezkonfliktowo. Z tatą jeździliśmy na różne mecze. Na Legię, Polonię, Znicza czy Dolcan. Pamiętam, że byliśmy też na tym sławnym 4:4 w Płocku, gdzie nogę złamał sobie Damian Nawrocik. Czy kiedykolwiek było gorąco? Raz. Stary stadion Legii, kupiłem bilety na krytą trybunę, poszliśmy z tatą. Zachowywaliśmy się spokojnie, czasami tylko ojcu coś się wyrwało. W przerwie podeszło do nas kilku typków. „Jesteście, kurwa, namierzeni. Po meczu macie wpierdol”. Zrobiło mi się gorąco. Okazało się, że to jacyś goście z Mińska Mazowieckiego, nie grzeszyli aparycją. W 60. minucie trafił Saganowski, chwilę później Kiełbowicz. Tata dostał kopa w plecy, zaraz Lech strzelił bramkę i wyszliśmy ze stadionu. Ja miałem serce gdzieś w przełyku, ale na szczęście bezpiecznie dotarliśmy do dom.
Reklama
Marek, który mieszkał w Luboniu obok Poznania, a teraz żyje w stolicy Wielkopolski, mówi, że w Wielkopolsce nie doświadczył złych emocji dzięki temu, że separuje się od osób, które mają coś przeciwko jego sympatii do Legii: – Po prostu odcinam takie znajomości. Zdarza się szyderka, ja też umiem pocisnąć, ale wiele osób reaguje pozytywnie. Mam kumpla, kibica Lecha, który kiedyś był DJ-em przy Bułgarskiej. Zdarza się, że oglądamy mecze Lecha z Legią i konstruktywnie rozmawiamy. Jak zacząłem kibicować Legii? Miałem 12 lat, oglądałem mundial w USA i zacząłem interesować się piłką. Po mistrzostwach w telewizji oglądałem dwumecz Legii z Hajdukiem Split i… tak to się zaczęło. Tata kibicuje Kolejorzowi. Może gdyby wtedy w telewizji puszczali mecze Lecha czy Górnika, to kibicowałbym komuś innemu. Mija 25 lat, a ja nigdy nie zwątpiłem w to, że trzymam kciuki za „Wojskowych”.

Oskar nie ukrywa, że w Warszawie pilnuje, by nie epatować swoją poznańskością. Czasami chowa telefon w autobusie, gdy przegląda stronę Kolejorza. Ale też zdarza mu się odgrywać legionistę. – Życie kibica pod przykrywką jest o tyle ciekawe, że przecież wiesz, że oni nie wiedzą. Przypomina mi się taka sytuacja w windzie po ostatniej kolejce poprzedniego sezonu. Niedziela wieczór, zaraz koniec weekendu, lekka chandra, do windy wchodzi sąsiad w koszulce Legii. Totalnie załamany, z miną psa, którego właściciel zabrał do lasu na grzyby, a zostawił przywiązanego do drzewa. Na sam koniec przyszło mu jeszcze jechać w windzie z kibicem Lecha odczuwającym niepohamowaną satysfakcje, iż w tym sezonie Legia nie będzie mistrzem. Postanowiłem mu jednak tego oszczędzić i mówię „stary, przejebane, co? A on „tak, bracie, ty mnie rozumiesz” – śmieje się.

Kuba nie ukrywa, że nienawiści do Legii się wyzbył. I twierdzi, że jeśli normalnego kibica Legii nie sprowokujesz obelżywymi piosenkami, to nie masz się czego obawiać. – Ja jestem sercem za Kolejorzem, ale czuję się już warszawiakiem – nie czuję tej nienawiści do Legii Poznałem też gościa, który może nie jest w chuligance, ale na pewno jest tzw. kumatym. Pub Rozdroże, byłem tam z żoną na urodzinach jego żony. Poszedłem z nim do baru, a on do barmanów i dwóch innych wielkich gości: „panowie to mój kolega, kibol Lecha”. W reakcji było przybicie piątki i lufa na koszt pubu. Pogadaliśmy, luz. Tak to wygląda. Moim zdaniem kibice jak już się z kimś poznają to nie ma większych problemów, oczywiście dopóki nie zacznę śpiewać jakiś obelżywych piosenek o Legii. Ale generalnie to bardziej zależy od człowieka, jak w życiu, zawsze można trafić na troglodytę, któremu się coś nie spodoba.

Pracujący w operze Jarosław nie kryje się ze swoimi sympatiami. Co więcej – stara się wplatać lechowe elementy do swojej pracy: – Od lat w operowej garderobie uczę kolegów-śpiewaków hitów z Bułgarskiej, których bohaterem jest Lech, choć próbuję nawet tych traktujących o Legii. Mam już nawet na koncie drobne sukcesy w tej dziedzinie, a operowa wersja tych fraz brzmi wielce interesująco – opowiada.

Mateusz, lechita pracujący w Warszawie, wspomina z kolei, że kiedyś randkował z legionistką z Żylety. – Jakoś nam nie wyszło. Ale to nie z powodów kibicowskich – wspomina: – A jeśli chodzi o znajomych, to początkowo nie przyznaję się do miłości do Lecha. Dopiero gdy kogoś poznam i przekonam się, że jest bezkonfliktowy, to zdradzam swój sekret. Cóż, później szyderka jest permanentna. Ze mnie, oczywiście. Niestety w ostatnich latach powodów do niej nie brakowało…

W podobne tony uderza operzysta Jarosław: – To, co rzuca się w oczy, to marnowanie od kilku lat niespotykanego potencjału kibicowskiego, a w związku z tym również finansowego i sportowego, który jest w Poznaniu. Warszawa bowiem nie żyje Legią nawet w połowie tak, jak Poznań żyje Lechem. To właśnie w Poznaniu nazajutrz po meczu można usłyszeć opinie w tramwaju czy sklepie. Warszawa traktuje Legię z dystansem i nie identyfikuje się z nią masowo. Efekty zarządzania projektem „Lech” zupełnie odstają od jego możliwości. Odwrotnie niż w Warszawie; Legia wykorzystuje po prostu to, co jest w jej zasięgu. W związku z tym dziś moja fascynacja związana z  Lechem jest tam traktowana niestety z politowaniem i zdziwieniem, ponieważ wiadomym jest, że kibicuję projektowi który powinien nazywać się „Porażka Poznań”. Nawet sympatyczne złośliwe docinki już przestały mieć miejsce, bo ile można kopać leżącego…

Kuba przyznaje, że w Warszawie najbardziej brakuje mu „swoich ludzi”, z którymi mógłby na żywo pogadać o wynikach Kolejorza: – Tęsknię za tym. W czasach udanych występów w Europie spotykaliśmy się na oglądanie meczów ligowych i pucharowych z innymi poznaniakami, ale od kilku lat mecze Kolejorza są ryzykownym gwoździem programu spotkań towarzyskich. Ostatnio częściej zdarza mi się oglądać mecze Lecha z Legią wspólnie z legionistami. Oczywiście najlepiej z meczów oglądanych z warszawskimi znajomymi pamiętam 3:0 z sezonu 17/18. Najlepsza impreza towarzyska w życiu. Mimo że mam znajomych kibicujących wielu klubom, tylko od legionistów dostaję SMSy podczas meczów Lecha. Wiadomo – klub jak każdy inny. 

Pilka nozna. Ekstraklasa. Lech Poznan - Legia Warszawa. 01.10.2017

Karol lechitą został mimo tego, że Legię miał pod nosem. Po prostu spodobał mu się styl Lecha po tym, jak zakochał się w futbolu na mundialu w 2006 roku. – Miałem na studiach jedną koleżankę, która chodziła na Żyletę, ale była w porządku osobą. Mieliśmy utarczki słowne, takie półżartem, półserio. Mogłem jej wtedy dopiec, bo był to okres między innymi naszego mistrzostwa. Ponadto zauważyłem, że np. u ludzi z pracy zyskałem szacunek jako kibic Lecha tym, że orientuję się w tematach Legii i ogólnie ligi. Nie jestem zamknięty na swój klub. A pracuję w jednostce wojskowej ze starymi trepami, warszawiakami, dla których Legia jest naprawdę czymś więcej niż ulubionym klubem. Z sytuacji nieprzyjemnych – raz byłem zmuszony zełgać, że jestem za Legią, gdy czekałem na tramwaj przy stacji Ratusz Arsenał. Wyszła grupa pijanych kibiców Legii z metra. Zaczęli pytać każdą osobę, wolałem nie ryzykować. W koszulce Lecha na ulicę w Warszawie też bym nie wyszedł, zbyt duże ryzyko moim zdaniem. Warszawę lubię pod względem tego jakim jest miastem, jak tu się żyje, tak pod względem relacji z kibicami Legii jest specyficznie. Ich zdaniem jeśli mieszkasz w rejonie 80 km od Warszawy to już musisz być legionistą.

Mateusz pochodzi z małego miasta, gdzie zdecydowana większość to kibice Legii, a niewielki odsetek jest za Jagiellonią. On z kolei za Lechem. I ten Lech kiedyś uratował mu skórę. – Wracałem z Marszu Niepodległości do swojego rodzinnego miasta. Wtedy jeszcze nie mieszkałem w Warszawie. Autobus pełny, połowa to byli kibice Jagiellonii, a że raczej część z nich była już pod wpływem alkoholu, to jeden zaczął zagadywać do ludzi. Przyszedł czas na mnie, jedno drugie pytanie i doszło do „a za jakim klubem jesteś?”. Pomyślałem „albo coś zmyślę i wyjdę cało, albo się przyznam i pożegnam z zębami”. Szybka decyzja – mówię, że za Lechem Poznań. Gość się na mnie popatrzył i ze skrzywioną miną powiedział „no, kurwa, pół biedy… Chociaż nie za Legią”. I puścił wolno.

Problem pojawia się wtedy, gdy kibicowi Lecha lub Legii na obczyźnie rodzi się dziecko. No bo jak – przekazywać miłość do klubu z miasta oddalonego o 300 kilometrów? Czy pozwolić na to, by ojciec dopingował Legię, a młodzi trzymali kciuki za Lecha – i odwrotnie?

Kuba: – Czasem zastanawiam się, czy uda mi się wychować dzieci na kibiców Lecha i co bym poczuł, gdybym zobaczył syna w koszulce Legii. Chyba profilaktycznie zacznę prowadzać dzieci na mecze Polonii.

Bartek: – Mój syn ma sześć lat, jest warszawiakiem. Za małego miał dresik Legii i śpioszki Lecha. Zostawiam mu wolną rękę w kibicowaniu. Po Euro 2016 upatrzył sobie Pazdana, w tramwaju każdy łysy facet był Pazdanem. W tym roku pojechaliśmy na mecz Lecha ze Śląskiem, młody był zachwycony, podobała mu się lokomotywa przed stadionem, park rodzinny przed wejściami na obiekt. Naciągnął nawet dziadka na kupno koszulki. Dzisiaj zna całą jedenastkę Kolejorza, z Legii nikogo. Każe sobie włączać piosenkę „Czysta gra” Libera i śpiewa w wannie. W drodze do szkoły nuci „W górę serca…”.

I chyba tak na koniec dnia właśnie o to chodzi. By nawet na obczyźnie móc żyć zgodnie z własnymi sympatiami i przekonaniami. Bo miłość do klubu nie wybiera – i faktycznie, nawet będąc z Warszawy możesz być kibicem Lecha. A nawet poznaniak – jeśli chce – może trzymać kciuki za Legię.

screencapture-207-154-235-120-przedmeczowka-433-2019-10-19-09_59_55

fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...