Reklama

Kolekcjoner, projektant, sponsor. Po prostu kibic!

redakcja

Autor:redakcja

17 października 2019, 19:03 • 8 min czytania 0 komentarzy

– Zapraszam tu partnerów i klientów mojej firmy, czasem tu pracuję. Gdzie miałbym lepiej? – uśmiecha się Paweł Lewandowski na środku swojego biura projektowego. Rolety w biało-czerwonych-barwach się unoszą, a za oknami ukazuje się pełna panorama Łodzi. – Wkrótce zostanie zasłonięta, chyba będę musiał negocjować czynsz! – żartuje, spoglądając na koparki ustawione po drugiej stronie zielonego trawnika. Ten trawnik to boisko przy al. Unii 2. Panoramę Łodzi wkrótce zasłoni trybuna wschodnia stadionu Łódzkiego Klubu Sportowego. Paweł Lewandowski to zaś jeden z tych ludzi, którzy doprowadzili ŁKS do tego miejsca, w którym znajduje się dzisiaj. Człowiek, który zadomowił się tu na tyle mocno, że przeniósł na trybunę całą swoją firmę.

Kolekcjoner, projektant, sponsor. Po prostu kibic!

Trudno na ŁKS-ie znaleźć osobę, która go nie zna. Starsi pamiętają go doskonale z trybun, na których zdziera gardło od lat siedemdziesiątych. Dla byłych piłkarzy to niemal kustosz, który w swoich przepastnych archiwach ma absolutnie unikalne pamiątki, zdjęcia czy relacje z czasów ich gry dla ŁKS-u. Młodsi zawodnicy kojarzą go już jako jednego ze sponsorów klubu, który wydatnie pomógł zwłaszcza w pierwszych latach odbudowy ŁKS-u, gdy liczyła się każda złotówka. Doskonale żyje z fanatykami z Galery, z działaczami, z całą „ełkaesiacką rodziną”, do której zaliczają się sportowcy wszystkich sekcji czy postacie zasłużone dla klubu.

Gdy Stanisław Terlecki znalazł się na życiowym zakręcie, to właśnie Paweł Lewandowski pojechał po niego do Pruszkowa, pomógł w znalezieniu pracy i mieszkania w Łodzi, zaprowadził raz jeszcze na obiekt ukochanego ŁKS-u. Gdy na al. Unii 2 po latach zesłania w niższych ligach na pucharowe spotkanie przyjechał Lech Poznań, to właśnie w jego loży zasiedli m.in. Sebastian Mila czy Tomasz Wieszczycki. Zresztą, co mecz można tam spotkać całe tomy żywej historii łódzkiego zespołu – Grzegorz Krysiak, Artur Kościuk, Marek Saganowski.

Namierzyliśmy go w Sosnowcu, na sektorze gości, z którego dopingował swoją drużynę. Wyjazdów już nie liczy – przez prawie 40 lat zebrało się ich sporo. Na część pojechał jako szalikowiec, zamykany w klatce razem z całą łódzką ferajną, na inne podążał jako członek klubowej delegacji, przyjmowany z honorami na sektorach vipowskich. O tym, że Paweł wymyka się wszelkim ramom klasyfikacyjnym, świadczy nawet kształt jego biura.

Na ścianach wiszą koszulki klubowych legend, ale i szaliki kibicowskie, również zgodowiczów z Zawiszy Bydgoszcz, GKS-u Tychy i Lecha Poznań. Na ścianach historyczne zdjęcia, ale obok oprawy z pirotechniką. Podziękowania od klubu mieszają się z pamiątkami rodem z Galery. To tworzy unikalną całość – z jednej strony biuro, z drugiej namiastka muzeum. I to takiego dobrze zaopatrzonego muzeum.

Reklama

– To była jego ostatnia koszulka, resztę już rozdał wcześniej na różne licytacje, akcje charytatywne czy w charakterze pamiątek. Unikat. Powiedziałem mu wprost: Marek, na razie będzie u mnie, ale gdy powstaną pozostałe trybuny, a w nich klubowe muzeum, z miejsca przekazują ją jako jeden z najcenniejszych eksponatów – opowiada Paweł Lewandowski, spoglądając na t-shirt Marka Saganowskiego. Absolutny biały kruk. To wyjazdowa koszulka z czasów „Nowej Generacji”, gdy ŁKS z powodu zajęć komorniczych zmuszony był grać bez herbu w postaci charakterystycznej przeplatanki. Czarna, numer 10, na plecach nazwisko jednego z najbardziej szanowanych piłkarzy, który w Łodzi ma status legendy.

– Nigdy by mi tego nie oddał, gdyby nie miał pewności, że zwrócę to potem do muzeum. Zresztą podobnie jest z Kostkiem czy Wieszczem – tłumaczy Paweł, pokazując koszulki z mistrzowskich czasów. Na wszystkich znajdują się podpisy i osobiste dedykacje. – A najcenniejszy podpis na tej koszulce? To od Tomka Kłosa, pamiętam doskonale jak cała drużyna się podpisywała. Po kolei podchodzili, schylił się też nad nią taki chuderlawy Brazylijczyk. Paulinho się nazywał!

Ale podpis byłego piłkarza Barcelony to już historia niemal współczesna. Eksponaty Pawła sięgają zaś czasów przedwojennych. Nie bez przyczyny – część to pamiątki rodzinne. Brat jego dziadka, Antoni, to jeden z najlepszych przedwojennych łódzkich piłkarzy. Przez trzy sezony pozostawał najlepszym strzelcem drużyny, na honorowym miejscu znajduje się zresztą melonik, którym może się pochwalić niewielu piłkarzy.

pl2

– To tradycja od wielu, wielu lat. Kto na ŁKS-ie strzeli trzy gole, czyli zdobędzie ten słynny hat-trick, otrzymuje właśnie „hat”, czyli czarny melonik. Dostali taki w ostatnich latach Mięciel czy Adaś Patora, ja odebrałem w imieniu Antoniego – uśmiecha się Paweł Lewandowski. – Brat mojego dziadka, jeden z najlepszych strzelców przedwojennego ŁKS-u. A przy tym niesforny człowiek, po wojnie wylądował w więzieniu z karą śmierci za współpracę z obcym wywiadem. Na mocy amnestii z 1953 roku zmieniono mu wyrok na dożywocie, potem za wczesnego Gomułki skrócono mu karę, wyszedł w Sieradzu po dwudziestu latach odsiadki. Odbieraliśmy go taksówką z ojcem. Pobył trochę z nami, wyprawiliśmy mu powitalną imprezę, po czym razem ze swoją rodziną kompletnie przepadł. Do dzisiaj go poszukuję, bo tak naprawdę nie znamy nawet daty jego śmierci oraz miejsca pochówku. Szukaliśmy go nawet przez Czerwony Krzyż i nic.

Reklama

Paweł bezustannie poszukuje śladów Antoniego, co doprowadza go do niespotykanych fotografii.

– Te właśnie odebrałem od Zbyszka Koczewskiego. Przekazał mi kilka zdjęć Antoniego i Henryka Koczewskiego, którzy bardzo się przyjaźnili. Ełkaesiacy, którzy potem razem walczyli w II wojnie, a ostatecznie trafili do stalagu. Mam te zdjęcia! – Paweł pokazuje je razem z podpisami. Mecz obozowej reprezentacji Polski z reprezentacją Francji, Polacy, w tym Koczewski i Lewandowski, wygrali 4:1.

pl4

– Trochę inna rzeczywistość była w wojskowych obozach, więc to nie był problem, by rozegrać tam zawody. Mieliśmy też zdjęcia ze starć ze Szwajcarią czy Norwegią.

***

– Na ŁKS-ie zaczynałem jeszcze na starej, drewnianej trybunie, w 1966 roku, jako 5-latek. Ale ŁKS w naszej rodzinie był od zawsze, ojciec grał w rezerwach koszykarskiej drużyny, która w 1953 roku zdobył mistrzostwo. Lata siedemdziesiąte to już Galera, głównie z kolegami z Teofilowa. Pierwsze wyjazdy, na które jeździło po kilka tysięcy osób. Potem już te mecze, na które podróżowało się rejsówkami w kilkanaście osób – wspomina Paweł. – Najcieplej jednak wspominam fakt, że ŁKS był w tamtym okresie kombinatem sportowym. Kilka sekcji z drużynami w najwyższej klasie rozgrywkowej, hokeiści, koszykarze, siatkówka. To był czas, gdy można było oglądać kolejne drużyny praktycznie przez cały weekend. Wtedy sobie obiecałem – kiedyś chciałbym mieć biuro blisko stadionu. W sumie się udało!

Czym właściwie zajmuje się Paweł? Najogólniej rzecz ujmując – projektowaniem, architekturą i budowaniem. Co oczywiście stanowi atut Łódzkiego KS-u. Prezes Tomasz Salski przez lata zyskał opinię człowieka gotowego na każdy scenariusz. Według anegdot, gdy przychodzi do Urzędu Miasta Łodzi czy partnerów, zawsze dysponuje kilkoma gotowymi projektami, które można z miejsca przeznaczyć od razu do realizacji. Nie brak w tym zasługi Pawła, który przez lata przyłożył rękę m.in. do centrum treningowego ełkaesiaków przy Minerskiej czy wykończeń trybuny.

– Uczestniczyłem w projektowaniu tej części, w której siedzimy: skyboksów oraz lóż dziennikarskich z zapleczem. Prezes Tomasz Salski zaufał mi też i zlecił jako Fundacja ŁKS-u zaprojektowanie budynku hotelowo-gastronomicznego przy naszym kompleksie na Minerskiej. Ma służyć potrzebom dorosłej drużyny i akademii Łódzkiego Klubu Sportowego. Cieszę się, że coś po tej mojej działalności zostanie, zwłaszcza, że to ŁKS –  uśmiecha się Lewandowski. A jak to jest z tym wyprzedzaniem ruchów? – Trzeba podkreślić dobrą współpracę przedstawicieli klubu, Tomasza Salskiego czy Wiesława Pokrywy, z miastem. Już na etapie projektowania obiektu byliśmy tam razem z ówczesnym prezesem, Łukaszem Bielawskim i uczestniczyliśmy w pracach oraz trzymaliśmy pieczę nad realizacją. Działacze po prostu dopilnowali wszystkich szczegółów oraz świetnie koordynowali pracę. Dzięki temu obiekt jest w pełni zgodny z oczekiwaniami klubu. Ze stadionem jest podobnie – wyprzedzaliśmy miasto projektami, koncepcjami, na każdym etapie byliśmy przygotowani do rozmowy. Duże słowa uznania zwłaszcza dla prezesa Salskiego, bez niego to by na pewno nie ruszyło.

Kolejne trzy trybuny już się budują. I zdaje się, że faktycznie zasłonią Pawłowi widok z okna.

pl3

***

– Ze Staszkiem… No należało mu się coś od kibiców ŁKS-u, którym tyle dał. Należało mu się coś od łodzian, którym tyle ofiarował – zaczyna Paweł, zapytany o jego relację ze Stanisławem Terleckim. Dobre kontakty utrzymuje zresztą z większością klubowych legend, które chętnie goszczą na meczach w jego loży. Skromnie przekonuje, że mecenasów pamięci na ŁKS-ie jest wielu, wśród nich Jacek Bogusiak czy Wojciech Filipiak, ale nie mamy wątpliwości – Terleckiemu życie wydłużył właśnie Paweł. – Kilkadziesiąt tysięcy dolarów dla Centrum Zdrowia Matki Polki. Zakup sztucznej nawierzchni dla młodych ełkaesiaków, która zresztą zaginęła. Był pomocny dla każdego, ale na tym etapie to on potrzebował opieki. Nie mogliśmy go zostawić samego. Byliśmy z nim właściwie do końca. Trenował jeszcze trochę dzieciaków na orliku, obejrzał parę meczów… Szkoda, że trwało to za krótko.

Obok Terleckiego bywalcami tej części stadionu stali się za sprawą Pawła niemal wszyscy popularni wśród kibiców piłkarze.

– Staramy się zapraszać ze Sławkiem Perzem ludzi, którzy wcześniej biegali dla nas murawie, zresztą nie tylko na murawie, bo też na parkietach czy lodowiskach. Należy im się miejsce, z czystej sympatii i pamięci. A dla nas to duży zaszczyt – twierdzi Paweł.

Z obecnych piłkarzy? Cóż, jeden to jego synek.

– Patryk Bryła! – odpowiada zdecydowanie. – Obserwowałem treningi prowadzone przez Roberta Szwarca, kibica ŁKS-u, który prowadził klub w III lidze. Podpatrywałem, jak sobie radzi. Zauważyłem, że Bryła ma to coś, takiego walczaka w stylu Mladena Kascelana. Głowę wszędzie wsadzi, ma w sobie coś takiego, co zawsze przydaje się na boisku. Robert powiedział mi, że Bryła ma grać na szóstce, a tam numerem jeden jest Kocot. Przekonywałem, że są kartki, są kontuzje – lepiej go zostawić. Odpowiedzieli jednak, że chyba zabraknie dla niego miejsca. Zapytałem wtedy: słuchajcie, a ile kosztuje utrzymanie takiego zawodnika? No i Patryk jest z nami do dzisiaj.

***

Kolekcjoner pamiątek i kustosz pamięci? Na pewno, to widać na pierwszy rzut oka. Człowiek, który swoją pracą i finansami pomógł podnieść ŁKS? Widać na Minerskiej, widać przy al. Unii 2. Paweł Lewandowski jest po prostu jak wielu innych ełkaesiaków: kibicem, który dla klubu zrobi wszystko.

Nawet zaprojektuje biuro na trybunie, do którego później sam się wprowadzi.

MATEUSZ STELMASZCZYK
JAKUB OLKIEWICZ

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...