Reklama

Termalica już teraz gra w moim stylu

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

12 sierpnia 2019, 18:11 • 7 min czytania 0 komentarzy

Bruk-Bet Termalica Nieciecza świetnie rozpoczęła rozgrywki I ligi i po trzech kolejkach zajmuje pozycję lidera. – Państwo Witkowscy nigdy, a wcześniej pracowałem w Niecieczy przez ponad trzydzieści miesięcy, nie wywierali na mnie żadnej presji i nie odbierali mi autonomii w podejmowaniu decyzji szkoleniowych. To komfort, bo zdarzało się, że ludzie zasiadający w innych klubach, próbowali narzucać mi swoje zdanie. W Niecieczy nigdy. I cały czas to będę podkreślał – opowiada w rozmowie z nami trener zespołu z małopolskiej wsi, Piotr Mandrysz.

Termalica już teraz gra w moim stylu

Dziewięć punktów i pozycja lidera. Spodziewał się pan takiego startu ligi? 

Nie jestem prorokiem i nic takiego nie zakładałem. Oczywistym było, że przed każdym meczem stawiałem moim zawodnikom za cel zdobycie trzech punktów, ale też nie zgadłbym, że komplet punktów po trzech meczach da nam pozycję samodzielnego lidera, bo w I lidze nie brakuje mocnych zespołów, które teoretycznie mogłyby powygrywać wszystkie mecze. Tak się jednak nie stało, ta sztuka udała się tylko nam i tym bardziej mnie to cieszy. 

Zawsze zaraża pan swoich podopiecznych takim do bólu pragmatycznym podejściem do wszystkiego? 

Zwyczajnie staram się nie mówić za dużo o celach długofalowych.  

Reklama

Dlaczego? 

Bo wiem, że po żadnej kolejce tabela nie jest ostateczna. Oczywiście, za wyjątkiem tej ostatniej. 

Ale nie da się zlekceważyć faktu, że aż sześć drużyn będzie w tym roku bezpośrednio walczyło o awans do Ekstraklasy. I nie ma co udawać, że nie ułatwia to pracy. 

Na pewno rozgrywki będą atrakcyjniejsze. Więcej meczów o stawkę, większa presja, większe oczekiwania, ale nie sądzę, żeby to cokolwiek ułatwiało, bo więcej zespołów do samego końca będzie liczyć się w walce o awans. 

Przychodząc do Termaliki od razu dostał pan przykaz: awans albo śmierć? 

Proszę pana, to nie ten adres i nie ten klub, bo tamten właśnie zaliczył śmierć. Mam na myśli GKS Katowice, z którym kojarzy się ten slogan, natomiast w Niecieczy nikt takich haseł nie używa i na pewno nie będzie używał. Zupełnie inna organizacja. Wszystkie cele mogę stawiać sobie sam, a że pracuję, gdzie pracuję, to wiem, jak wysoko musimy mierzyć. I tego się trzymam. 

Reklama

Co czyni Bruk-Bet zdrowym klubem w przeciwieństwie do ubiegłorocznego spadkowicza z Katowic? 

Przede wszystkim właściciele. Państwo Witkowscy każdą złotówkę wydają z własnej kieszeni. To czyni ten cały model skutecznym i zdrowym. Jeśli wydajesz swoje pieniądze, to naturalnie masz do tego pełne prawo. W wielu klubach tak nie jest, bo zarządzają nimi działacze z nadania, którzy obracają środkami otrzymanymi z lokalnych samorządów i często wydają je pochopnie albo nieostrożnie. I tutaj, w tym elemencie, Bruk-Bet posiada przewagę nad innymi klubami.  

Nie jest jednak trochę tak, że dzięki temu właściciele mogą mieć za dużo do powiedzenia? Że mogą łatwiej ingerować w decyzje personalne swoich pracowników? 

W tym miejscu pojawia się mądrość właścicieli. Państwo Witkowscy nigdy, a wcześniej pracowałem w Niecieczy przez ponad trzydzieści miesięcy, nie wywierali na mnie żadnej presji i nie odbierali mi autonomii w podejmowaniu decyzji szkoleniowych. To komfort, bo zdarzało się, że ludzie zasiadający w innych klubach, próbowali narzucać mi swoje zdanie. W Niecieczy nigdy. I cały czas to będę podkreślał.  

Za pierwszym podejściem w Bruk-Becie zajął pan piąte miejsce w I lidze, potem awansował do Ekstraklasy, utrzymał się w niej, a teraz przychodzi pan z zadaniem ponownego zaprowadzenia zespołu do elity. Klub bardzo zmienił się przez ten czas? 

Trzy lata mnie nie było i przez ten czas klub bardzo mocno się rozwinął. Poprawiła się baza treningowa. Gdy odchodziłem, nie było pełnowymiarowego boiska ze sztuczną murawą i oświetleniem, a teraz jest. Jakość płyty treningowej dla pierwszego zespołu jest naprawdę świetna. Co więcej, organizacja klubu w zakresie pracy z grupami młodzieżowymi i działanie akademii rozwijają się z dużym rozmachem.  

Dużo rzeczy zostało poprawionych. Najbardziej cieszy rozwój młodych wychowanków. Nie zajmuję się akademią, nie koordynuję jej, są od tego inni specjaliści, ale za to wiem, że młodsze zespoły starają się naśladować styl gry drużyny seniorów. To bardzo istotne w kontekście w ewentualnego wprowadzania młodzieżowców do pierwszej drużyny.  

Kiedy przyjdzie więc moment, kiedy będzie mógł pan powiedzieć, że Termalika gra w myśl stylu Piotra Mandrysza? 

Już teraz gramy w moim stylu. 

Tak szybko? 

Zmienili się ludzie, zmienił się klub, wszyscy jesteśmy starsi, ale sposób grania się nie zmienił. Wszyscy, którzy wiedzą, jak grała Termalika za mojej poprzedniej kadencji, rozpoznają schematy stylu w dzisiejszej drużynie. I wszystkim się ta gra podoba.  

Odważnie. Łatwo było panu wpoić zupełnie innym zawodnikom te same modele, które według pana, działały trzy lata temu? 

Przyszedłem do Niecieczy już w maju, więc mogłem dobrać sobie konkretnych zawodników pod kątem okresu przygotowawczego i później całego sezonu. Całe okno transferowe poświęciliśmy temu, żeby zatrzymać w klubie kluczowych piłkarzy i ewentualnie sprowadzić nowych, którzy podniosą nasz poziom i wpiszą się w moją filozofię gry.  

Dostał pan dokładnie tych graczy, których chciał pan sprowadzić? 

Nie tworzyłem żadnej konkretnej listy, ale nie ukrywam, że zależało mi na podpisaniu trzech konkretnych zawodników. Pierwszy to De Amo, którego bardzo ceniłem za czasów jego gry w Mielcu. Drugim Mateusz Grzybek, którego poznałem w juniorach GKS Tychy, przychodził sporadycznie na treningi seniorskiego zespołu i na tyle mi się spodobał, że chciałem współpracować z nim w Termalice. A ostatnim Wojtek Kamiński, którego sprowadziliśmy z rezerw Piasta Gliwice.  

Wychodzę z założenia, że trzeba samemu jeździć po Polsce, obserwować i szukać potencjalnych wzmocnień do swojego zespołu. Nie można zawsze zdawać się na opinie osób trzecich. Kamiński stanowi idealny przykład takiego podejścia. Wypatrzyłem go w meczach drugiego zespołu Piasta i dzięki temu dzisiaj jest z nami w zespole. Po uprzedniej obserwacji, a potem pomyślnym przejściu testów trafili do nas też Ernest Terpiłowski i Michał Orzechowski z Lechii Dzierżoniów. 

Ważne dla pana było, żeby połączyć w swoim zespole młodych zawodników z licznymi weteranami polskich boisk, bo tych w pana szatni nie brakuje? 

Przedsezonowy plan był taki, że odmłodzimy zespół i tak się stało, a że wyniki są zadowalające, to nie zamierzam niczego zmieniać. Nie można grać jednak samymi młodymi piłkarzami. Tacy Kiełb, Wlazło, Jovanović bezsprzecznie widzieli bardzo dużo i ich doświadczenie jest niezbędne, żeby zespół mógł skutecznie funkcjonować. Nie jest jednak przecież też tak, że w składzie ma się same młode wilki i samych starych wyjadaczy. Przykładowo u nas występuje taki dwudziestoczteroletni Vladislavs Gutkovskis w sile wieku i nie można sklasyfikować go do żadnej z tych grup, a pełni bardzo ważną rolę.  

Nie ma pan problemy z trafianiem do młodych zawodników? 

Ludzie się zmienili, szatnia się zmieniła, ale praca trenera wymaga dostosowania się do każdych warunków, a jako że mam teraz pracę, to chyba jakoś sobie z tę młodzieżą radzę. Powiem więcej, nie miałem nigdy problemów z piłkarzami w żadnym klubie. Może z wyjątkiem jednego. 

Zagłębia Sosnowiec. 

Nie ze wszystkimi w Zagłębiu Sosnowiec, tylko konkretnie z jednym człowiekiem. 

Sebastianem Dudkiem.  

Nie zamierzam o nim nawet rozmawiać. Nie patrzę w tył. Nie rozdrapuję ram. Wracajmy do Termaliki 

Wspominał pan Gutkovskisa. Latem był bardzo bliski transferu do Lechii Gdańsk, ale wiązał go jeszcze roczny kontrakt z Bruk-Betem, więc został i chyba nie posiadał się pan z radości. 

To jeden z nielicznych piłkarzy, którzy pamiętają mnie z poprzedniego okresu pracy w Termalice, więc zależało mi, żeby z nami został. Wtedy przychodził jako dwudziestolatek ze sporym potencjałem, właściwie nieopierzony młokos, spokojnie wprowadzaliśmy go w zespół. Przez te kilka lat bardzo dojrzał, obserwowałem go i nie mam wątpliwości, że jego piłkarski profil w pełni odpowiada temu, czego oczekują od snajpera.  

W związku z tym namawiałem usilnie kierownictwo, żeby mimo wielu ofert, bo dostawał propozycje nie tylko z Lechii, zostawić go w naszym zespole na kolejny sezon. Dużo z nim rozmawiałem, namawiałem go, tłumaczyłem, że będzie pełnił bardzo ważną rolę i moje starania zaprocentowały, bo „Gutek”, pewnego dnia na obozie we Wronkach, sam przyszedł do mnie do pokoju i zapowiedział, że podoba mu się w Niecieczy i z nami zostaje. To świadomy chłopak, reprezentant Łotwy, jego wartość jest powszechnie znana. 

Też niewątpliwie na jego decyzję wpływ miała możliwość pracy ze specjalistą od awansów. 

Jezu, jak to brzmi. Żeby jednak nie było, to ja siebie nigdy tak nie nazwałem. Stoją za mną liczby, wygrane, awanse, statystyki i nie będę udawał, że nie cieszy mnie, kiedy ktoś mnie chwali, ale stąpam twardo po ziemi. Nikomu nic nie obiecuję, nie czynię cudów, nie jestem wspaniałym czarodziejem. Zapowiadać jest łatwo, bo problemy przychodzą zawsze dopiero na poziomie realizacji. Na awans składa się kilka elementów. Atmosfera w zespole, dobrze dobrani zawodnicy, filozofia trenera i praca. Dużo pracy. I wtedy może wypalić. Oby wypaliło też u nas.

ROZMAWIAŁ: JAN MAZUREK

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...