Reklama

Nie sądziłem, że w dwa lata wszystko może się tak popsuć

Jan Mazurek

Autor:Jan Mazurek

26 lipca 2019, 12:18 • 8 min czytania 0 komentarzy

Kariera Kamila Mazka to kolejny dowód na to, że w piłce dwa lata to czasami przepaść.  

Nie sądziłem, że w dwa lata wszystko może się tak popsuć

Lato 2017 – skrzydłowy nie dostaje powołania na Mistrzostwa Europy U-21, czuje się tym rozczarowany i ma ku temu powody.  

Lato 2019 – 25-letni piłkarz rozpoczyna przygotowania do sezonu w trzecioligowych rezerwach Zagłębia Lubin i nie ma większych perspektyw na zmianę swojej sytuacji. 

W rozmowie z nami opowiada o problemach i kontuzjach, które doprowadziły do tego, że ostatni mecz w Ekstraklasie rozegrał ponad rok temu.  

*** 

Reklama

Co słychać głęboko pod ziemią? 

Właśnie wróciłem do domu ze sparingu z Falubazem Zielona Góra. Wygraliśmy 6:1, strzeliłem gola, czuję, że jestem się w formie. Szkoda tylko, że to wszystko w trzecioligowych rezerwach. 

Jest zdrowie? 

Już od jakiegoś czasu, ale w ostatnich latach bywało bardzo źle. Długo miałem problem z łękotką, trochę zostało to zlekceważone, zrobiła się torbiel i potrzebna była operacja. Straciłem na tym sporo czasu, bo nawet sama diagnoza trwała dwa miesiące. Początkowo nikt nie potrafił nic stwierdzić. Dopiero badania u Jacka Jaroszewskiego przyniosły prawidłowe rozwiązanie i doktor wysłał mnie na zabieg. Wróciłem, rehabilitacja, trenowałem miesiąc i powtórka z rozrywki. Pękł wewnętrzny szew. Sumując, straciłem rok i teraz jestem tu, gdzie jestem. 

I gdzieś w międzyczasie perspektywiczny zawodnik, znajdujący się o krok od powołania na Mistrzostwa Europy U-21 w Polsce z 2017, przemienił się w 25-letniego piłkarza po kontuzjach i bardzo przeciętnej rundzie w Stomilu Olsztyn.  

Słabą wiosnę w Olsztynie zrzucam na brak zdrowia. Kiedy usłyszałem od trenera Zajączkowskiego, że widzi mnie w pierwszym składzie, to pojechaliśmy na sparing, w czasie którego, po ledwie dwudziestu minutach, naderwałem przywodziciela. Diagnoza: kolejne dwa miesiące przerwy, więc praktycznie całą rundę miałem z głowy. Pech. Staram się, przygotowuję, dbam o siebie, pracuję nad przygotowaniem przed i po treningu, a ostatecznie ląduję w pokojach lekarskich. I co mi zostaje? Tylko bezradnie rozłożyć ręce. 

Reklama

Ktoś spojrzy na suche statystyki. Mazek, I liga, Stomil. Cztery mecze. Trzy razy z ławki, raz w pierwszej ,,11’’. Nie wygląda to spektakularnie. Wprost przeciwnie. A ja przecież leczyłem kontuzję. Potem jeszcze zostały dwa spotkania do końca sezonu, ale trener jasno powiedział, że skoro jestem wypożyczony, to już w nich nie zagram. Prosta piłka. 

Może to kontuzje wynikają z tego, że zawsze byłeś takim trochę Speedy Gonalezem. Szybkie starty, nagłe zatrzymania, dużo dynamicznych zwrotów.  

Wiem, wiem, na pewno to też ma wpływ. Leszek Dyja uczulał mnie w Ruchu Chorzów, że jeśli gram w ten sposób, to na pewno mam krótko kurczliwe mięśnie i może być większe niebezpieczeństwo urazów. On jednak wiedział, jak ze mną pracować i nigdy nic mi się nie działo. Później odszedłem z Ruchu i nagle wszystko się posypało. 

Zmienił się sposób pracy? Zabrakło jakichś ćwiczeń? 

Charakter treningu z trenerem Dyją idealnie odpowiadał mojemu ciału. Przygotowanie fizyczne i motoryczne pod jego okiem pozwalało mi na to, że cały czas byłem zdolny do gry na swoim najwyższym poziomie. Nie powiem jednak nigdy, że w Zagłębiu trening stoi na niższym poziomie. Absolutnie nie, nikt inny przecież nie miał takich kontuzji.  

Z rozrzewnieniem wspominasz chorzowskie czasy, ale odchodząc jako pierwszy, przetarłeś szlaki innym najbardziej utalentowanych zawodników z tamtej ekipy, twierdząc, że nie było możliwości zostania przy Cichej. 

Nasz Ruch wykreował kilku naprawdę niezłych zawodników. Patryk Lipski, choć balansuje między ławką a pierwszym składem, to radzi sobie w Lechii, obok niego w Gdańsku rezerwowym napastnikiem jest Kuba Arak, Martin Konczkowski odegrał ważną rolę w mistrzostwie Piasta, Michał Helik regularnie występuje w Cracovii, a Mariusz Stępiński od dłuższego czasu strzela w Serie A. 

Trener Fornalik dobrze nas wtedy poukładał, tworzyliśmy skuteczną drużynę, ale nie było żadnej możliwościżeby zostać, trzeba było coś zmienić i nie żałuję decyzji o odejściu. Kończył mi się kontrakt w Chorzowie, chciałem zrobić krok naprzód, czułem się na to gotowy. Zagłębie to stabilny finansowo, mocno osadzony w Ekstraklasie zespół i byłbym głupi, gdybym odrzucił ich propozycje na tamtym etapie kariery.  

Przychodzisz do Zagłębia, zaliczasz rundę z dziesięcioma meczami i jednym golem, właściwie ostatnią twoją na solidnym ekstraklasowym poziomie, ale i tak wszyscy mówią, że w systemie Piotra Stokowca nie ma dla ciebie miejsca.  

Do Zagłębia przeszedłem w ostatni dzień zimowego okienka, dołączyłem do drużyny pierwszego marca i zostały mi tylko dwa miesiące terminarza Ekstraklasy. Swoje zagrałem, nie brakowało pewności siebie, czułem się mocny i w wysokiej dyspozycji, może faktycznie nie przekładało się to specjalnie na statystyki, ale i tak żyłem w przekonaniu, że na pewno pojadę na Mistrzostwa Europy U-21.  

Ale zamiast ciebie pojechał bardziej wszechstronny Łukasz Moneta. 

I Łukasz pokazał się na Euro z bardzo dobrej strony. Dla mnie brak powołania był jak cios w twarz. Uważam, że pod wieloma aspektami na nie zasłużyłem.  

Potem w Zagłębiu było już jednak tylko gorzej. 

Myślałem, że będę rywalizował o pierwszy skład, a losy potoczyły się zupełnie inaczej. Nie sprzyjał mi system. Zaczęliśmy grać trzema obrońcami, więc na wahadłach zazwyczaj ustawiano obrońców, a nie skrzydłowych, dla których w Lubinie zaczęło robić się za ciasno. Przestałem grywać. Nawet z ławki podnosiłem się coraz rzadziej. Stokowiec trochę ze mną rozmawiał, uspokajał, że nie zmieni ustawienie, że da mi szansę się pokazać. Czas pokazał, że nic jednak nie zmienił i do końca graliśmy 1-3-5-2. A potem przyszedł Mariusz Lewandowski, pojawił się problem z kolanem i właściwie leczyłem się przez cały jego pobyt w Lubinie.  

Za to Ben van Dael znalazł ci miejsce w składzie, ale nie w pierwszej drużynie, a w rezerwach. 

Przyszedł i bardzo szybko zapowiedział, że planuje uszczuplić kadrę i części z nas nie potrzebuje. Padło wtedy na mnie. Nie rozumiałem tego. Ben van Dael nigdy nie widział, jak gram w piłkę, wracałem po ciężkiej kontuzji, może zasługiwałem na sprawdzenie? 

Teraz, po roku, już chyba widział, ale zdania nie zmienił. 

Pojawia się na meczach rezerw i na sparingach. Obserwuje. Nie wiem, czy mnie. Chyba, niestety, nie. Monitoruje raczej rozwój innych chłopców. Szczerze powiedziawszy, trzecia liga to nie jest poziom dla mnie. Jeśli jestem w swojej optymalnej dyspozycji, to nie ma znaczenia, gdzie gram, bo wszędzie tak samo podam, tak samo strzelę, tak samo pobiegnę, tak samo się zachowam. Myślę, że teraz wybiegając na boisko w Ekstraklasie, a nie w sparingu przeciw Zielonej Górze, w której notabene występował Łukasz Garguła, pokazałbym się z identycznie pozytywnej strony, jak w rezerwach.  

Kiedy van Dael przeniósł cię do rezerw, przed rundą wiosenną dostałeś propozycję z Zagłębia Sosnowiec, ale coś poszło nie tak.  

Dostałem telefon od menadżera.  

– Słuchaj, szybka sprawa jest, w Sosnowcu chcą cię podpisać. 

Kurczę, miałem problemy z kolanem, jeździłem co jakiś czas na specjalny zastrzyk i ćwiczenia do Łodzi, gdzie bardzo pomagał mi doktor Kacprzak, więc pojawiła się obawa, że nie jestem jeszcze do końca zdrowy, bo co innego trening na hali, a co innego pełnowymiarowe boisko. Jeśli okazałoby się, że jest coś nie tak i kontuzja się odnawia, to moralnie jest to sytuacja lose-lose, bo nie dość, że oni będą czuć się oszukani, to jeszcze ja zachowam się totalnie nieuczciwie. Nikt nie mógł sobie pozwolić na to, żebym pauzował pół roku, tym bardziej, jeśli Zagłębie faktycznie potrzebowało mnie do walki o utrzymanie.  

Zachowałem się w porządku i poprosiłem ich, żeby najpierw sprawdzili, jak funkcjonuję w warunkach treningowych. Dobra, dobra, przylatuj, jesteśmy na zgrupowaniu, potrenujesz z nami, zobaczymy i podpisujemy umowę. Pojechałem, potrenowałem kilka dni, zagrałem sparing, codziennie mnie pytali o kolano i codziennie mówiłem, że wszystko w najlepszym porządku. Po czterech dniach przychodzi czas decyzji. Warunki kontraktu ustalone i… szok, bo trenerzy na rozmowie mówią mi, iż byli święcie przekonani, że będę na już do pomocy drużynie w najwyższej formie, a tu mam fizyczne braki, potrzebuję czasu.  

Faktycznie potrzebowałeś? 

Tak, żeby wrócić do najlepszej formy. Kurczę, naprawdę wszyscy wiedzieli, jak wygląda sytuacja. Straciłem dwa tygodnie, rehabilitowałem się, ale skoro już byłem zdrowy, to naprawdę po co tam jechałem, po co w świat szła informacja, że nie przeszedłem testów w Zagłębiu, po co poszedłem im na rękę, proponując okres kontrolny? Czułem się oszukany. Dwa dni po mnie przyjechał tam jeszcze Giorgi Iwaniszwili i wzięli jego na moje miejsce. 

A nie bałeś się wypożyczenia do Stomilu Olsztyn? Jest taka niepisana zasada, żeby nie decydować się na wypożyczenie do I ligi, bo jeśli tam nie pójdzie, to już bardzo ciężko wrócić do Ekstraklasy. 

Stomil miał mnóstwo problemów. Cały czas mówiło się, że upada, że nie ma zawodników, że zaraz zostaną po nim zgliszcza. Temat pojawił się ostatniego dnia okienka. Agent powiedział, że znalazł mi klub, muszę iść pograć i warto, żebym się decydował. Nie wahałem się długo, nie patrzyłem nawet na te problemy. Chciałem tam tylko pójść i grać. Nie zależało mi na zarobkach, stabilności czy czymkolwiek innym. 

Szukasz klubu do końca sierpnia? 

Liczę, że moja sytuacja się wykrystalizuje. Oczywiście, że chciałbym grać w I lidze albo w Ekstraklasie. Jeśli dostanę jakąś dobrą ofertę z perspektywą grania, to chciałbym odejść. Jeśli nie, a taką możliwość również biorę pod uwagę, to chyba będę musiał grać w rezerwach i czekać na przywrócenie do pierwszego zespołu. 

Nikt chyba w Zagłębiu nie uważa, że zostałeś sprowadzony dwa lata temu, żeby teraz grać z rezerwami. To by było groteskowe. 

Raczej tak, może na tyle dobrze pokażę się w meczach III ligi, że sztab Bena van Daela zaraz zdecyduje, że zasługuję na Ekstraklasę. Bardzo by mi taki układ opowiadał.  

Nie tak wyobrażałeś sobie swoją karierę kilka lat temu. 

Nie sądziłem, że w dwa lata wszystko może się tak popsuć. Jestem w na czwartym poziomie rozgrywkowym, w rezerwach klubu Ekstraklasy, a jeszcze niedawno grałem w młodzieżowych reprezentacjach Polski, często obok gości, którzy dziś występują regularnie w silnych ligach czy nawet w pierwszej kadrze. Regres, którego nie potrafię pojąć.  

ROZMAWIAŁ: JAN MAZUREK 

Fot. FotoPyK

Urodzony w 2000 roku. Jeśli dożyje 101 lat, będzie żył w trzech wiekach. Od 2019 roku na Weszło. Sensem życia jest rozmawianie z ludźmi i zadawanie pytań. Jego ulubionymi formami dziennikarskimi są wywiad i reportaż, którym lubi nadawać eksperymentalną formę. Czyta około stu książek rocznie. Za niedoścignione wzory uznaje mistrzów i klasyków gatunku - Ryszarda Kapuscińskiego, Krzysztofa Kąkolewskiego, Toma Wolfe czy Huntera S. Thompsona. Piłka nożna bezgranicznie go fascynuje, ale jeszcze ciekawsza jest jej otoczka, przede wszystkim możliwość opowiadania o problemach świata za jej pośrednictwem.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...