Reklama

To był mecz miesiąca, roku, dekady. Niesamowity finał Wimbledonu

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

14 lipca 2019, 21:10 • 5 min czytania 0 komentarzy

Fantastyczny. Genialny. Znakomity. Wspaniały. Wielki. Brakuje nam słów, żeby opisać to, co przed chwilą zobaczyliśmy. Specjalnie nie podajemy tu wyniku – ten pojawi się kawałek dalej – bo jeśli jeszcze nie widzieliście tego meczu Djokovicia z Federerem i nie znacie końcowego rezultatu, po prostu poświęćcie na obejrzenie go z odtworzenia te pięć godzin. Dużo, wiemy. Ale nie rozczarujecie się. Bo to – i piszemy to z pełnym przekonaniem już teraz – będzie najlepsze spotkanie tego roku.

To był mecz miesiąca, roku, dekady. Niesamowity finał Wimbledonu

Już w piątek spodziewaliśmy się, że może to być znakomity mecz. W końcu do rywalizacji stawało dwóch z trzech najlepszych tenisistów świata. Ten trzeci odpadł w półfinale, odprawiony przez Federera. A poza tym ich finały na Wimbledonie nie rozczarowywały. W 2014 zagrali świetne pięć setów, w 2015 cztery, ale na bardzo wysokim, zachwycającym poziomie. W obu przypadkach lepszy był Djoković. Tym razem – i tu pojawia się zapowiedziany wynik, macie ostatnią szansę na odwrócenie wzroku – znów to Serb był górą. Ale właściwie nie byliśmy tego pewni do ostatniej piłki.

Słuchajcie, opis kolejnych gemów nie ma sensu. Nie skończylibyśmy tego do jutra. Właściwie sami nie jesteśmy do końca pewni, co tu opisywać w pierwszej kolejności. Trzy tie-breaki, w których Federer sobie nie radził? Dwa łatwo wygrane przez niego sety? Dwie zmarnowane piłki mistrzowskie? Cholera, kluczowych momentów w tym meczu było tyle, że obdzielilibyśmy nimi wszystkie spotkania pierwszej rundy. A i tak by pewnie zostało.

Więc okej, tie-breaki. Sami nie wiemy, co się działo ze Szwajcarem, gdy do nich dochodziło. Gdy tylko zaczynaliśmy decydującą rozgrywkę, Roger popełniał proste błędy, których raczej unikał przez całe sety. W pierwszej i trzeciej partii grał lepiej, tak to wyglądało. Ale tylko przez dwanaście gemów. Potem Djoković zgarniał tego decydującego, bo potrafił utrzymać poziom, podczas gdy Federer znacząco swój obniżał. Wyglądało to trochę tak, jakbyście przeszli jakąś grę na konsoli od początku do końca, a potem dali pograć młodszemu bratu, który niby coś tam umie, ale jeszcze sporo mu się miesza.

Reklama

Stąd więc dwa sety na korzyść Novaka. Wygrał je, bo był lepszy w tie-breakach. Swoją drogą Djoković dopiero w czwartym secie miał pierwszą szansę na przełamanie serwisu Federera. A mimo tego prowadził wtedy 2:1 w setach. Z drugiej strony niewytłumaczalne było to, co działo się z Serbem w partiach parzystych – drugiej i właśnie czwartej. Drugą oddał niemal bez walki, ugrał tylko jednego gema, trzykrotnie dając się przełamać Szwajcarowi. W czwartej zaczął nieźle, wydawało się, że może nawet pokusić się o zwycięstwo bez konieczności rozgrywania tie-breaka. Ale nagle dwa razy z rzędu stracił serwis. Potem jedno z tych przełamań odrobił, ale niczego to nie zmieniło – seta na swoje konto zapisał Federer, zrobiło się 2:2.

Piąta partia. Cholera, to był set nad sety. Nie widzieliśmy takiego od dawna. Ale zacznijmy od tego, co stało się na… końcu. Pamiętacie, jak w zeszłym roku – po meczu Isnera z Andersonem w półfinale – zawodnicy zaczęli narzekać na regułę, wedle której w piątym secie trzeba mieć co najmniej dwa gemy przewagi, żeby wygrać spotkanie? Jeśli tak, to doskonale wiecie też, że na Wimbledonie ją zmieniono i wprowadzono tie-break, ale dopiero przy stanie 12:12. Sęk w tym, że w żadnym meczu singla na tym turnieju do tej pory do takiego nie doszło (raz udało się deblistom). Ale ten mecz wręcz kipiał dramaturgią, więc musiał się skończyć właśnie w ten sposób.

To też jednak nie tak, że obaj trzymali swoje serwisy i po prostu doprowadzili do stanu 12:12. Djoković przełamał Federera, by prowadzić 4:2, ale zaraz podanie stracił. Potem kilkukrotnie obaj byli blisko, żaden nie wygrywał łatwo swoich gemów. Aż – przy stanie 7:7 – to Roger wyszedł na prowadzenie. Po chwili, przy własnym serwisie, miał nawet dwie piłki mistrzowskie. Nie wykorzystał ani jednej, a po dwóch kolejnych punktach znów mieliśmy remis. To był ten moment, w którym brakowało nam słów. Bo nie pamiętamy takiej dramaturgii, emocji, zwrotów akcji, pościgów i wybuchów w jakimkolwiek meczu tenisa. Jasne, finał z 2008 roku był genialny, ale tam napięcie było spowodowane niesamowitym poziomem gry i walką o pierwszy triumf na trawie dla Nadala albo rekord wygranych z rzędu Wimbledonów dla Rogera.  Mecz Roddicka z Federerem z 2009? Super, ale chyba też nie ten poziom, inne czasy, stawka znacznie mniejsza, bo i Szwajcar młodszy. W razie porażki można było zakładać, że szybko się odkuje. No i rywal Rogera – przy całym szacunku dla Andy’ego – z nieco niższej półki.

Dziś przekroczyli wszelkie granice. W tie-breaku piątego seta już nieco tej dramaturgii zabrakło (Nole wygrał 7:3), ale to nie zmieniło obrazu meczu. Cholera, takie spotkanie się już nie powtórzy, jesteśmy tego pewni. I, przypominamy, obaj ci goście są już po trzydziestce. Ba, Federer za niecały miesiąc świętować będzie 38. urodziny. Novak na karku ma za to 32 lata. W teorii powoli powinni przybliżać się do zakończenia karier. A oni rozgrywają ponad pięciogodzinne spotkanie w finale Wimbledonu. Ci goście są z innej planety. Tenis bez nich będzie niesamowicie smutny.

Nie policzymy, ile razy skreśliliśmy w tym meczu Federera. Djokovicia pewnie ze dwa – w tym raz, gdy wydawało się już pewne, że Roger ten mecz wygra, bo serwował, by to zrobić. Obaj ani na moment się nie poddali, losy meczu jednemu się wymykały, ale tylko po to, by drugiemu nie udało się ich na dobre schwycić. Aż do samego końca, do ostatniego gema. Na końcu koronowany został Novak. Po raz szesnasty w karierze w Wielkim Szlemie. A Roger? Powiedział, że „postara się o tym zapomnieć”, ale – co ważniejsze – dodał też: „nie odpuszczam”. I dobrze, bo jeśli ma grać tak, jak dziś, to niech biega po korcie do pięćdziesiątki.

I na koniec, jeszcze raz: żadna relacja tego nie odda. To po prostu trzeba przeżyć. Jeśli nie widzieliście tego meczu na żywo – odpalcie go z odtworzenia. Zatopcie się w tym meczu. Obejrzyjcie tych dwóch geniuszy we wspaniałej rywalizacji i dajcie się im porwać. Bo to, że was porwą, jest dla nas pewne.

Reklama

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Tenis

Świątek zrobiła swoje. Polki zagrają w finałach Billie Jean King Cup

Sebastian Warzecha
0
Świątek zrobiła swoje. Polki zagrają w finałach Billie Jean King Cup

Komentarze

0 komentarzy

Loading...