Reklama

Mędrzec, nauczyciel, strateg. Po prostu Oscar Tabarez

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

29 czerwca 2019, 17:49 • 19 min czytania 0 komentarzy

Po porażce w ćwierćfinale rosyjskiego mundialu, Oscar Washington Tabarez z niemałym trudem dokuśtykał na konferencję prasową, opierając się ciężko na swojej nieodłącznej lasce. Trawiąca jego organizm choroba zawsze z bezbłędną precyzją wyczuwa moment, w którym należy zaatakować najmocniej. Selekcjoner reprezentacji Urugwaju po występie na mistrzostwach świata w 2018 roku obiecywał sobie jednak coś więcej, niż tylko ćwierćfinał. Porażka z Francją mocno go sfrustrowała, a w takich momentach własna słabość była jeszcze trudniejsza do zniesienia. Chciałoby się wrzasnąć, trzasnąć pięścią w stół, cisnąć tę cholerną kulę do wszystkich diabłów, wcześniej przełamując ją na kolanie. Dać upust złości. Tylko jak to zrobić, skoro perfidne mięśnie odmawiają współpracy i ani myślą poderwać się do akcji?

Mędrzec, nauczyciel, strateg. Po prostu Oscar Tabarez

– Wiecie co? Jaki jest sens zostania mistrzem świata w piłce nożnej, skoro młodzi ludzie w Urugwaju nie wiedzą gdzie leży Rosja i nie mają zielonego pojęcia, dlaczego w barwach reprezentacji Francji biegało dzisiaj tak wielu zawodników z Afryki? – eksplodował wreszcie szkoleniowiec. – Najwyższa pora, żeby rząd dotrzymał obietnicy i zaczął wreszcie przeznaczać 6% PKB na rozwój systemu edukacji.

Cóż – nie przez przypadek Tabarez dorobił się przydomka „El Maestro”, czyli: „Nauczyciel”.

Kim jest Oscar Tabarez?

O chorobie selekcjonera Urugwaju w 2016 roku poinformował tamtejszy dziennik „Ovacion”. Tabarez cierpi na rzadkie schorzenie, zwane zespołem Guillaina-Barrego. To ostre, wielokorzeniowe zapalenie demielinizacyjne ze współistniejącą aksonalną…

Nie no, ta definicja jest tak samo klarowna jak bazgroły lekarza, które potrafi odszyfrować jedynie doświadczony farmaceuta. Tłumacząc w prostych słowach – mówimy o neurologicznym schorzeniu, które ogromnie osłabia mięśnie i powoduje nieustanne, nieznośne uczucie mrowienia w różnych częściach ciała. Bardzo rzadka przypadłość, dotykająca rocznie mniej więcej dwóch osób na 100 tysięcy. Tabarez jest jednym z tych nielicznych pechowców. Choroba może w najgorszym przypadku prowadzić nawet do trwałego paraliżu lub śmierci.

Reklama

657776e4-8143-11e8-8c40-58d9485981d4_1280x720_015711

Oscar Tabarez podczas mundialu w Rosji. Na meczach oparty na kuli, na treningi podjeżdżał nawet melexem.

Kiedy „Ovacion” ujawnił swoje rewelacje, wydawało się oczywiste, że czas pracy 70-latka z reprezentacją narodową dobiega końca. Rola trenera wymaga sprawności, bycia w ciągłym ruchu, wiąże się z podróżami. Tabarez odpowiadał na to wierszem, którego autorstwo przypisywał Matce Teresie z Kalkuty: – „Kiedy nie możesz już latać, biegaj. Kiedy nie możesz już pobiec, idź. Kiedy nie możesz już chodzić, zaprzyj się na lasce. Ale nigdy się nie poddawaj!”. Wygląda na to, że Matka Teresa była ze mną w jakichś sposób spokrewniona – mówił, siląc się na dobry humor. – To, co przekazała w tym wierszu jest mi bardzo bliskie. Zwłaszcza teraz, gdy osiągnąłem już taki wiek. Zrozumiałem swoje ograniczenia. Cały czas dużo myślę o życiu i – siłą rzeczy – także o jego końcu. Ten wiersz jest dla mnie pieśnią wiary, optymizmu. Trzeba się tym optymizmem dzielić i nie narzekać, niezależnie od okoliczności.

URUGWAJ WYELIMINUJE PERU? KURS 1.77 W TOTOLOTKU!

– Niektóre dni są lepsze, inne gorsze. Czasami nie mogę samemu się poruszać, ale niekiedy mi się to udaje. Czasem trudno to wszystko wytrzymać, lecz nie mogę się poddać. Nie ma to jednak żadnego wpływu na moją pracę i moje relacje z zawodnikami – mówił trener. – Nauczyłem się, że trzeba w życiu przezwyciężać wszystkie przeszkody, nie można ich unikać. Trzeba stawiać czoła wyzwaniom. Jeżeli zmienią się okoliczności, być może będę musiał zweryfikować moje podejście, ale na razie czuję się na siłach, by pracować z zespołem.

We wrześniu 2018 roku selekcjoner… przedłużył do 2022 roku kontrakt z urugwajską federacją. Tylko czterech selekcjonerów prowadziło swoje drużyny częściej niż on. Na liczniku Tabareza wybiło już 191 meczów. Przed nim Queiroz, Lagerback, Vogts i rekordzista Milutinović (273).

Reklama
Szybka wycieczka do Urugwaju

Oscar Tabarez przyszedł na świat 3 marca 1947 roku w Montevideo. A zatem nawet on nie pamięta już dokładnie największych sukcesów urugwajskiego futbolu, czyli dwóch mistrzostw świata. Gdy jego rodacy sięgali po drugi, legendarny już tytuł na brazylijskiej Maracanie, co chyba wciąż może uchodzić za największą mundialową sensację wszech czasów, trzyletni Oscar wołał jeszcze na księdza „Zorro”. Niemniej – przyszło mu dorastać w kraju piłkarskich czempionów, pogromców Brazylii. W ojczyźnie Juana Alberto Schiaffino, Obdulio Vareli i Alcidesa Ghiggi. Praktycznie cała złota jedenastka Urugwajczyków przyszła na świat w samym Montevideo lub jego okolicach.

Złapanie piłkarskiego bakcyla było zatem dość naturalne. Może i samego meczu Tabarez nie może pamiętać, lecz atmosfera triumfu na pewno się chłopcu udzieliła i kształtowała jego pierwsze, dziecięce pasje.

Zwłaszcza w takim kraju jak Urugwaj. Pod względem powierzchni – 90 państwo na świecie. Pod względem liczby ludności – 133. Jeżeli coś Urugwajczyków w latach pięćdziesiątych na świecie wyróżniało – bo przecież zawirowania społeczno-polityczne i kryzysy gospodarcze, które dotykały kraj, także mogły uchodzić za normę w tym podłym okresie – to właśnie niespotykane, piłkarskie sukcesy. Urugwajczycy grali na nosie znacznie potężniejszym nacjom. Na boisku nie obawiali się nikogo.

Dzisiaj jest już trochę inaczej. Urugwaj to teraz lider wielu prestiżowych rankingów, obejmujących kraje Ameryki Łacińskiej. Według najnowszego rankingu SPI (Social Progress Index) kraj łapie się do grona czterdziestu państw, zapewniających swoim obywatelom najwyższy standard życia. Zgodnie z indeksem rozwoju społecznego, w Urugwaju żyje się mniej więcej tak samo dobrze jak w Polsce, na Węgrzech czy w Chorwacji. Podobny poziom, jeżeli chodzi o państwa położone w Ameryce Południowej, zdołało osiągnąć jedynie Chile. Urugwaj przoduje też w południowoamerykańskich rankingach państw o najlepiej poukładanym systemie prawa, najniższym poziomie korupcji. Zdecydowanie gorzej to wygląda, jeśli mowa o wskaźnikach dotyczących poziomu biurokracji. – Żeby opuścić kraj, nawet na weekendową wycieczkę do Buenos Aires, trzeba spędzić cały dzień w urzędzie i zapłacić 25$ za zgodę na przekroczenie granicy – pisał bloger Will Carless. World Bank łatwość zakładania biznesu w Urugwaju wycenia na około 6.2/10. Polska, dla porównania wypada o ponad punkt lepiej (7.7/10).

Urugwaj jest jednak doceniany – w 2013 roku „The Economist” wybrał nawet ten kraj „państwem roku”. To narobiło sporego szumu, bo o Urugwaju zrobiło się głośno, a ludzie, którzy nie interesują się futbolem musieli często sięgnąć z tej okazji do atlasów geograficznych.

2018_Social_Progress_Index

Mała, zielona plamka na południe od Brazylii – to właśnie Urugwaj.

Urugwaj to w gruncie rzeczy prawdziwy raj dla socjalistów, czy nawet – ujmując to szerzej – lewicowców. Kolonialne instytucje państwowe i tradycje Kościoła Katolickiego nie zdążyły zapuścić tam tak głębokich korzeni, jak w innych krajach kontynentu. Już na początku XX wieku wyrzucano w Urugwaju z wielką pompą krzyże z instytucji państwowych, a słowo „Bóg” ostentacyjnie przemianowano na „bóg”, koniecznie małą literą. Efektem przemian sprzed stu lat jest właśnie dzisiejsza specyfika Urugwaju, tak bardzo wyróżniającego się spośród innych państw Ameryki Łacińskiej.

– To bardzo równościowe społeczeństwo, niesamowicie otwarte – mówił w rozmowie z serwisem NaTemat Cezary Glijer, specjalista od SEO i miłośnik Urugwaju. – To jedyne państwo w Ameryce Południowej, które jest w pełni laickie, tam nawet na najbardziej zabitej dechami wsi nikogo nie dziwi ani nie oburza, kiedy dwóch mężczyzn całuje się na ulicy. (…) W Urugwaju minimalizuje się bezrobocie, zatrudniając kilka osób do wykonywania obowiązków, które w Europie musiałby przejąć jeden człowiek. Nie zarabiają zbyt dużo, ale to zawsze coś. Co więcej, uspołecznienie Urugwajczyków jest tak wysokie, że na dwupasmowej ulicy robią miejsce na trzeci samochód, bo po co stać w korkach, a w tramwajach i autobusach każdy może sprzedawać swoje wyroby – nawet poezję – tylko przez czas przejazdu z jednego przystanku na drugi, żeby każdy miał szansę coś zarobić.

– Urugwaj wygląda trochę jak hipisowski raj, ma się wrażenie, jakby cofnęło się w czasie o kilka dekad. Po ulicach jeżdżą stare garbusy, pełno jest architektury z lat pięćdziesiątych i sześćdziesiątych Można się tam poczuć jak na planie filmu o hipisach – twierdzi Glijer.

Z kolei Maria Hawranek – współautorka książki „Wyhoduj sobie wolność”, opowiadającej właśnie o specyfice Urugwaju, opowiadała w rozmowie z TVN24: – W 1987 roku, kiedy po wizycie Jana Pawła II w Montevideo chciano zostawić 30-metrowy krzyż jako pamiątkę historycznego wydarzenia, rozpętała się burza. Wszyscy o tym debatowali: obie izby parlamentu, media, każdy był pytany o opinię, zrobiła się straszna jatka. Ostatecznie krzyż został, ale w takim miejscu, że nie można do niego podejść i się pomodlić. A to jeszcze nie jest najbardziej drastyczny przykład. Przesadą wydało nam się użycie religii jako pretekstu, żeby wyrzucić dyrektorkę ze szkoły. Podobnie jak sytuacja, kiedy dziecko chce rozdać swoim kolegom z klasy pamiątkowe obrazki po komunii świętej, a nauczycielka mówi, że nie powinno tego robić, bo w ten sposób narusza zasadę świeckości.

Jak widać nie mówimy o państwie, które jest w stu procentach tolerancyjne dla każdego, otwarte na wszystkie światopoglądy. Dla manifestowania niektórych opcji – w tym przypadku katolickich – furtka jest przymknięta, albo wręcz zatrzaśnięta.

mujica

Były prezydent Urugwaju, Jose Mujica, nazywany był „najbiedniejszym przywódcą świata”. To lewicowy idealista, który cieszy się w kraju wielkim uwielbieniem. Jednak jego prezydentura bywa przedstawiana jako rozczarowanie, stąd między innymi pamiętny apel Tabareza o spełnianie obietnic dotyczących edukacji.

Na początku października 2018 roku urugwajski dziennik „El Pais” opublikował szokujące dane. Choć kraj przoduje w wielu wspominanych już i cytowanych rankingach, okazuje się, że poziom szczęścia wśród obywateli jest… najniższy w regionie. Maria Hawranek sugeruje, że: – Dla części osób powody mogą być prozaiczne. Na przykład trudno się w Urugwaju utrzymać. To bardzo drogi kraj, o wiele droższy niż Polska, a zarobki są takie jak u nas. To może być na dłuższą metę frustrujące. Urugwaj jest najrówniejszym krajem Ameryki Łacińskiej, ale to nie znaczy, że klasie średniej żyje się lekko. Nie pomaga też na pewno nizinny teren, monotonny krajobraz.

Summa summarum – Urugwaj to nie tylko zalegalizowana marihuana (w Ameryce Południowej taki ruch to zdecydowanie większa rewolucja niż w Europie, biorąc pod uwagę skalę działalności narkotykowych mafii w tamtym regionie), aborcja na życzenie do dwunastego tygodnia ciąży, małżeństwa homoseksualistów i „Boże Narodzenie” przemianowane na „Dzień Rodziny”, a „Wielki Tydzień” na „Tydzień Podróży”.

To nie tylko wymarzony dom dla każdego hipisa, ale – być może nawet przede wszystkim – futbol.

W Urugwaju w piłkę nożną gra się cały czas i gra się w nią wszędzie. Po ulicach jeżdżą tam zabytkowe garbusy zamiast nowoczesnych aut. I podobnie jest z piłką, gdzie perfekcyjnie przygotowane boiska to nie jakaś wielka rzadkość, ale normę stanowią stare, dobre podwórka i piaszczyste place. Jeżeli chodzi o futbolową zajawkę, Montevideo występuje w tej samej lidze co Buenos Aires, Rio de Janeiro, Rosario czy Sao Paulo. We wszystkich innych aspektach Urugwaj może się od reszty państw z Ameryki Łacińskiej różnić, włącznie z podejściem do Jezusa Chrystusa, który w Rio jest patronem, a Montevideo raczej intruzem. Jednak futbol stanowi wspólny mianownik dla Urugwajczyków, Brazylijczyków, Argentyńczyków i całej reszty towarzystwa.

Zanim mędrzec zmądrzał

Sam Oscar Tabarez nie był nigdy wybitnym zawodnikiem. Na boiskach spędził koło dziesięciu lat, grając przede wszystkim jako obrońca. Twardy, mądry, ale – żaden piłkarski wirtuoz. Wielkiej kariery nie zrobił – nie reprezentował kraju na żadnym szczeblu, grywał w raczej przeciętnych klubach z Montevideo, często nawet nie na poziomie urugwajskiej ekstraklasy. Swój największy sukces odniósł w barwach Montevideo Wanderers. W 1974 roku była to pierwsza drużyna spoza tradycyjnie największych potęg urugwajskiego futbolu, która zdołała się zakwalifikować do rozgrywek Copa Libertadores, na dodatek jako beniaminek ekstraklasy. To było coś.

BfwevioIQAAmZGF

 Tabarez jeszcze jako zawodnik.

Urugwajczyk karierę skończył dość wcześnie, w wieku 32 lat, w 1979 roku. Podjął wtedy pracę jako nauczyciel w szkole, ale prędko uznał, że warto jednak swoje pedagogiczne zapędy połączyć z powrotem z futbolem. Rola wuefisty go nie zadowalała, potrzebował większych wyzwań, rozsadzały go pomysły, ambicje, koncepcje. – Spójrzmy na pracę nauczyciela w szkole. On przygotowuje swoją pracę zgodnie z programem nauczania. To bardzo ważne również dla trenera piłkarskiego, a już zwłaszcza dla selekcjonera w futbolu międzynarodowym. Trzeba mieć program i go realizować, krok po kroku. Trzeba uczyć. Umieć zarządzać grupą, jak klasą. Trenowanie i nauczanie to bardzo podobne zajęcia – dowodził po latach.

W 1987 roku Tabarez odniósł swój pierwszy, wielki szkoleniowcy sukces. Sięgnął po Copa Libertadores, dowodząc słynnym Penarolem Montevideo. Jednak Oscar cały czas szukał innych kierunków – w kolejnych klubach czy też urugwajskich drużynach młodzieżowych pojawiał się na krótko, czasem trochę jako trener zadaniowy. A jemu chodziło o stworzenie czegoś większego, dłuższego. Nie chciał wyłącznie wygrywać, pragnął też budować.

W 1988 roku po raz pierwszy dostał we władanie reprezentację narodową. – To największa z możliwych odpowiedzialności – opowiadał. – Urugwaj potrzebuje bardzo silnego człowieka u steru. Przede wszystkim dlatego, że to nie tylko trener zespołu, ale też jedna z najważniejszych postaci w państwie. Cały narodów żyje futbolem, traktuje ten sport jako coś niezwykle istotnego. Trener reprezentacji musi radzić sobie z tymi emocjami, musi dźwigać tę presję. Nie mówię tylko o ludziach, którzy przychodzą na stadion. W Urugwaju 75-letnia staruszka i ośmioletni chłopiec dzielą identyczną pasję do futbolu. Jest taki korytarz w siedzibie naszej federacji. Prowadzi do części hotelowej i na stołówkę. Obie ściany korytarza są gęsto pokryte fotografiami, wszystkie są do siebie podobne. To czarno-białe zdjęcia, uwieczniające momenty triumfu reprezentacji Urugwaju. Pamięć o tamtych chwilach wciąż jest dla nas bardzo ważna. Zwyciężanie jest częścią nas. Elementem naszej tożsamości.

Tabarez miał w drugiej połowie lat osiemdziesiątych trochę tę urugwajską tożsamość… zaburzyć.

Nie chodzi tu bynajmniej o wyeliminowanie żądzy zwyciężania, która jest bardzo cenna. Raczej okiełznanie tego uczucia. Bo piłkarze z Urugwaju zdecydowanie z tym przeginali. Dźwięk hymnu odbierał im rozsądek. Podczas mistrzostw świata w 1986 roku urugwajski obrońca, Jose Batista, czerwoną kartkę za brutalny faul na rywalu ze Szkocji obejrzał już w 56 sekundzie meczu. To oczywiście w jakiś sposób łączyło się z odwiecznym hasłem „La Garra Charrua”, wywodzącym się z indiańskiego narzecza. Ponoć Indianie z tego plemienia byli przez wieki niepokonanymi wojownikami, rozprawiali się z wrogami wyjątkowo bezlitośnie. A ich krwiożerczą naturę przejął właśnie naród Urugwajczyków.

Jednak brutalny styl gry La Celeste przekraczał niekiedy wszelkie bariery. Wyrwanie przeciwnikowi trzech punktów z gardła jest fajnym przeżyciem raz, drugi, góra trzeci. Kiedy każdy mecz zamienia się w walkę na noże i bój na śmierć i życie, robi się to już nieznośne. Na dłuższą metę trudno w taki sposób zawojować mundial.

Tabarez początkowo wiele w reprezentacji Urugwaju zmienić nie zdołał, choć sukces bez wątpienia odniósł – zajął drugie miejsce w Copa America 1989, pokonując po drodze między innymi reprezentację Argentyny z Diego Maradoną w składzie. Nie ma co przeceniać tego wyniku – dwie poprzednie edycje mistrzostw Ameryki Południowej ekipa z Urugwaju wygrała – jednak pracę szkoleniowca w jakimś sensie doceniono. Po średnio udanych mistrzostwach świata w 1990 roku, zakończonych w 1/8 finału, dostał on robotę w ekipie Boca Juniors.

W sezonie 1990/91 Boca miała całkiem niezłą paczkę, ze słynnym Gabrielem Batistutą na czele. Tabarezowi udało się poprowadzić zespół do półfinału Copa Libertadores, gdzie zmierzył się z chilijskim Colo-Colo. Rywalizacja przeszła do historii jako „Bitwa”, trudno się zresztą temu dziwić. Rewanżowe starcie zakończyło się gigantyczną awanturą. Zamieszanie z udziałem zawodników, trenerów, kibiców, dziennikarzy i funkcjonariuszy policyjnych trwało kilkanaście minut. Tabarez znalazł się w samym ogniu walki, otrzymał dwa ciosy obiektywem aparatu i obficie krwawił, gdy sam Batigol ubezpieczał go w drodze do szatni. W międzyczasie bramkarz Boca, Navarro Montoya – zwany „Małpą” – został pogryziony przez policyjnego psa.

Psiak Ron został bohaterem narodowym Chile i trafił na okładki gazet jako „Pies, który pogryzł małpę”, a klub z Buenos Aires odpadł z rozgrywek i otrzymał gigantyczną karę finansową. Marzenia Tabareza o drugim triumfie w Copa Libertadores poszły do diabła.

boca-1991

Starcie Colo-Colo z Bocą.

Dgi0eQxXkAM0Wxl

Batistuta i Tabarez.

To jednak właśnie cały Tabarez – nawet gdy na boisku gorzeje regularna bijatyka, rzucił się w wir walki, by bronić swoich zawodników. Robił to w trakcie swojej kariery zawsze, bez względu na własny wizerunek. On sam mógł piłkarzom nawtykać do woli, ale innym od jego chłopców wara. Kiedy Luis Suarez został zawieszony za ugryzienie rywala, Tabarez zrobił z tego sprawę wagi państwowej. Na konferencjach prasowych podczas mistrzostw świata w Brazylii nie chciał rozmawiać na inne tematy. – Narodowi urugwajskiemu, który jest poruszony, mówię: my jesteśmy zranieni, ale jest w nas mnóstwo siły i mnóstwo buntu. Niczego nie usprawiedliwiam, nie uważam, że Luis Suarez nie powinien zostać ukarany. Ale tak wysokiej kary się nie spodziewaliśmy. Decyzja FIFA jest podyktowana obawą, co powiedzą media, a nie tym, co się rzeczywiście stało. Gdy mnie pytano po meczu, jeszcze nie mieliśmy żadnych zdjęć. Potem je dostaliśmy i było ewidentne, że stało się coś, co być może zasługuje na karę. Karę i dla Luisa Suareza i Giorgio Chielliniego.

– Byłem kiedyś nauczycielem, znam teorię kozła ofiarnego w psychologii zarządzania grupą. Rozumiem ją, ale nie zgadzam się ze sposobem jej realizacji. Luis dostał taką karę za wykroczenie – bo przecież nie za przestępstwo – żeby cała grupa zrozumiała, jak robić nie wolno, a jak należy. I co? Bo ja widziałem już w późniejszych meczach, jak brzydkie zagrania pozostawały bez kary. Werdykt FIFA, tak surowy, nie sprawi że futbol będzie lepszy. Poza tym zawsze trzeba dać szansę temu, kto popełnił czyn. Luis to człowiek, ma takie same prawa jak inni – grzmiał Tabarez w 2014 roku.

Lata dziewięćdziesiąte były jednakowoż okresem, gdy szkoleniowiec dopiero wypracowywał swoją trenerską tożsamość. Nie był jeszcze tym mędrcem, którego znamy dzisiaj.

W drugiej połowie dekady rozgościł się na włoskich i hiszpańskich boiskach, gdzie nie radził sobie jednak zbyt imponująco. Miał niezłe okresy w małym Cagliari, niczego specjalnego nie ugrał w Realu Oviedo, a jego podejście do prowadzenia Milanu zakończył się straszliwą klapą. Choć otrzymał od Silvio Berlusconiego spore zaufanie, został pierwszym trenerem zwolnionym przez kontrowersyjnego właściciela Rossonerich. Wydawało się, że Tabarez swoim temperamentem kompletnie nie pasuje do wielkiego futbolu w wersji europejskiej.

Bezkrwawa rewolucja

Po niezbyt udanych przygodach w kilku kolejnych klubach, Tabarez w 2002 roku znalazł się bez pracy. Wydawało się, że na dobre wypadł z trenerskiej karuzeli, bo ie prowadził żadnej drużyny przez cztery długie lata. Dla trenera, wypaść na tak długi czas z obiegu – to prawie jak być bezrobotnym wieczność. Ale szkoleniowiec się nie poddał, postępując zgodnie ze słowami swojego wielkiego idola… Ernesto Che Guevary. „Stawaj się z dnia na dzień twardszy, ale nie trać czułości” – ten cytat Oscar umieścił nawet na ścianie swego gabinetu.

Swoją drogą, Matka Teresa z Kalkuty i Che Guevara – niezły rozrzut. Tabarez nadał nawet swojej córce na imię Tania, na cześć partnerki krwawego rewolucjonisty.

REMIS I DOGRYWA W STARCIU URUGWAJU Z PERU? KURS 3.45 W TOTOLOTKU!

Tak czy owak, na przestrzeni wielu lat pracy na rozmaitych szczeblach futbolu, Oscar dojrzał wreszcie do tego, by skonstruować coś większego, niż tylko drużynę zdolną powalczyć o mistrzostwo w kolejnym sezonie. Postanowił zerwać na dobre z indiańskim mitem. Miał pomysł, szeroki program, który zakładał – a jakże! – zrewolucjonizowanie urugwajskiego systemu szkolenia młodzieży. Tabarez chciał przebudować w rodzimym futbolu wszystko, całą piłkarską piramidę. A sam od 2006 roku zatroszczył się o jej czubek, czyli reprezentację narodową, która pomału zaczynała już wypadać z grona największych potęg światowego futbolu.

W latach 1994 – 1998 i w 2006 roku Urugwajczyków w ogóle zabrakło na mundialu.

Screenshot_2019-06-29 Uruguay national football team - Wikipedia

Okres urugwajskiej posuchy mundialowej.

Baraże do mistrzostw świata w Niemczech ekipa z Ameryki Południowej przegrała po barażach z Australią. Potraktowano to jako totalną, wstydliwą, niemożliwą do przełknięcia klęskę. Tabarez ze swoimi wielkimi planami wyszedł naprzeciw zapotrzebowania całego narodu na odbudowę futbolowej godności.

7 marca 2006 roku Tabarez drugi raz objął stery reprezentacji kraju, rozpoczynając „Proces Stworzenia i Ujednolicenia Drużyn Narodowych i Formowania Piłkarzy”. Planem była nie tylko poprawa wyników reprezentacji w poszczególnych rocznikach. Chodziło o to, żeby lepiej selekcjonować, wyławiać i kształtować utalentowanych piłkarzy. Bo piekielnie uzdolnionych chłopców w Urugwaju nigdy nie brakowało, ale ich boiskowe (i życiowe) nieokrzesani sprawiało, iż nie robili tak wielkich karier, jak pewnie by mogli, gdyby ktoś ich odpowiednio poprowadził w stronę sukcesu. Tabarez jako lider przemian zatroszczył się o kwestie techniczne – takie jak ujednolicenie metod treningowych i koncepcji taktycznych na wszystkich szczeblach, od reprezentacji u-15 aż po drużynę seniorską. Dbał też o najdrobniejsze kwestie infrastrukturalne, zarządzał nawet remontem głównego ośrodkowa treningowego reprezentacji.

Ale poza tym – nacisk położył na umysły swoich podopiecznych. Nalał im oleju do głowy.

– Tabarez szybko zidentyfikował problem – pisali dla „Wall Street Journal” Jonathan Clegg i Joshua Robinson, porównując Tabareza do bohatera „Stowarzyszenia Umarłych Poetów”, zwariowanego i inspirującego profesora Johna Keatinga. – Dostrzegał od dłuższego czasu, że Urugwaj ma utalentowanych zawodników, ale nie ma w kraju pomysłu, jak poprowadzić ich do udanych karier i zrobić z nich porządnych obywateli. „El Maestro” traktował zawodników jak profesor uczniów i w dwanaście lat zmienił reprezentację trzymilionowego kraju w jeden z najlepszych zespołów świata.

B3-AY534_URUGUA_574V_20180627163302
Grafika „Wall Street Journal”.

Na efekty nie trzeba było długo czekać. Tabarez nie tylko przekonał swoich zawodników, by nie zostawiali na stole brudnych naczyń, popijali yerba mate dla relaksu i na zgrupowaniach spali we wspólnych pokojach, zamiast w osobnych komnatach, do czego byli przyzwyczajeni. Jego działania zacieśniły więzy wewnątrz zespołu, lecz przede wszystkim – wpłynęły na kondycję sportową reprezentacji. Gerardo Caetano, znawca urugwajskiego futbolu, dowodził: – Piłkarz to pracownik. Musi znać znaczenie społeczne swojego zawodu, ale nie może go przeceniać. Tabarez powiedział mi kiedyś: „Nie jestem taktycznym rewolucjonistą. Jestem tylko organizatorem. Organizuję i myślę długofalowo. To ludzie odbierają moje zmiany jako rewolucyjne, przede wszystkim dlatego, że dokonano ich zbyt późno. Rewolucjoniści taktyczni byli tu długo, długo przede mną. To Ondino Viera był taktycznym rewolucjonistą, nie ja”.

Ondino Viera – ciekawe, że Tabarez przywołał akurat tę postać.

Słynny urugwajski szkoleniowiec uważany jest za jednego z najwybitniejszych przedstawicieli, wręcz twórców skrajnie defensywnego stylu gry, zwanego antyfutbolem. – Inne państwa mają swoją historię, my mamy swój futbol – powiedział kiedyś. Drużynie Tabareza też zdarza się grać defensywnie, fakt – nawet często, ale wynika to z organizacji, a nie masakrowania przeciwników brutalnymi faulami. Viera preferował ten drugi wariant. Chciał zniszczyć rywala, „El Maestro” chce go tylko pokonać. – Tabarez to w jakimś sensie jest powrót do przeszłości, ale w najlepszej wersji – dowodzi Caetano. – Promuje futbol oparty na grze fair, rozsądnie zarządza emocjami zawodników. Urugwaj ma walczyć, ma konkurować, ma maksymalizować swoje możliwości. Ale nie na podstawie szaleńczego zrywu, tylko planu i taktyki. Dzisiaj też nasz słynny, indiański pazur polega na radzeniu sobie z trudnymi sytuacjami, przechylaniu szali zwycięstwa na naszą korzyść. Ale w sprofesjonalizowany sposób.

W 2010 roku reprezentacja Urugwaju po szaleńczym turnieju zajęła czwarte miejsce w świecie, z przytupem powracając do elitarnego grona najlepszych reprezentacji na świecie. Rok później dorzuciła do tego sukces odniesiony na Copa America. Było to pierwsze zwycięstwo Urugwajczyków w turnieju od 1995 roku.

Diego Forlan, gwiazdor ekipy święcącej triumfy w latach 2010-11, nie mógł się nachwalić współpracy z Tabarezem. – Pamiętam, jak kiedyś graliśmy w Japonii mecz towarzyski. Byliśmy w szoku po zetknięciu się z tamtejszą kulturą. Niczego nie wiedzieliśmy o Japonii. Więc trener, zamiast jednostki treningowej, urządził nam wykład, opowiadał o Japonii, pozwolił nam zrozumieć ten kraj. To niezwykle wszechstronnie wykształcony myśliciel.

Wbrew pozorom – to ćwierćfinał mistrzostw świata w Rosji jest jednak często przedstawiany jako największy sukces Tabareza i jego słynnego „Procesu”, przynajmniej jeśli mowa o wyniki reprezentacji seniorskiej.

Na tym turnieju zobaczyliśmy już naprawdę odmieniony, poukładany Urugwaj. Bez boiskowych bijatyk, bez wybijania piłki ręką z linii bramkowej boiska, bez kąsania przeciwników. Odmłodzony i przebudowany zespół naprawdę zmienił swój charakter. Niejako odwracając słowa Guevary – zyskał czułość, nie zatracając twardości. Tacy piłkarze jak Godin i Gimenez, albo nawet filigranowy Lucas Torreira – wszyscy są twardzi jak skała, trudno temu zaprzeczyć. Lecz trudno ich określić mianem boiskowych brutali.

PERU POKRZYŻUJE PLANY URUGWAJCZYKOM? KURS 5.25 W TOTOLOTKU!

Tymczasem „El Maestro”, przez tak wielu odsyłany na emeryturę, staje przed szansą odniesienia kolejnego triumfu. Urugwaj to murowany faworyt dzisiejszego starcia z Peru. Choć do ostatecznego sukcesu jeszcze rzecz jasna daleko. – Powtarzam to ciągle moim zawodnikom – mówi Tabarez. – Klub może zagwarantować wspaniałe przeżycia. Można tam zdobyć prestiż i zarobić naprawdę olbrzymie pieniądze. Jednak jest pewna sfera emocji, które potrafi zapewnić jedynie występ w reprezentacji narodowej i moi piłkarze muszą o tym zawsze pamiętać. (…) Wiemy, czego ludzie od nas oczekują. Mamy wizerunek poważnych ludzi, bo na to zapracowaliśmy. Nie tylko na boisku, również poza nim. Gramy pragmatycznie. Taka jest nasza koncepcja.

Uda się wygrać z Peru czy też nie – „Proces” będzie trwał.

– Żaden plan nie może zakładać ostatecznego zwycięstwa, nigdy – dowodzi Caetano. – Ponieważ ten cykl nigdy się nie kończy. Po wielkim sukcesie zawsze musi przyjść wielka porażka. Urugwaj wygrał przecież kiedyś na Maracanie, ale wyzwania na tym się nie skończyły. Gra toczy się nadal.

Michał Kołkowski

fot. newspix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...