Reklama

Lubelski koszmar trwa. Motor nadal bez drugiej ligi

redakcja

Autor:redakcja

25 czerwca 2019, 10:56 • 23 min czytania 0 komentarzy

Motor ma wszystko. Piękny stadion, coraz lepszą bazę sportową, rzesze wiernych (choć wymagających) kibiców. W klubie nie można narzekać na finanse, a szkolenie młodzieży ruszyło z kopyta. Jednak już piąty sezon lublinianie nie mogą przebić trzecioligowego muru. W 2020 roku klub będzie obchodził 70-lecie powstania. Świętować ten zacny wiek Motor miał co najmniej w pierwszej lidze. Jednak w kolejnych rozgrywkach będzie musiał znowu mierzyć się ze swoimi koszmarami: Wisłą Sandomierz, Sołą Oświęcim czy Wólczanką Wólka Pełkińska. Tylko Wiślanie Jaśkowice odpuszczą lublinianom, bo zdążyli zlecieć do czwartej ligi…

Lubelski koszmar trwa. Motor nadal bez drugiej ligi

Zatarty silnik Motoru

Cofnijmy się nieco w czasie – do czerwca 2010 roku. Lech już żegnał się z Robertem Lewandowskim, którego gole zapewniły poznaniakom tytuł, a Motor w fatalnym stylu żegna się z zapleczem ekstraklasy. Ledwie cztery zwycięstwa w 34. spotkaniach i 19. oczek straty do bezpiecznego miejsca. Motor spada do II ligi (wtedy jeszcze dzielonej na wschód i zachód) i wypełnia to co powinno stać się rok wcześniej, bo już wtedy w sportowej walce lublinianie byli za słabi na I ligę. Utrzymali się tylko dzięki problemem innym. Usprawiedliwiając nieco słabą postawą graczy Motoru trzeba przyznać, że kadra budowana w oparciu o lokalnych zawodników nie miała odpowiedniego wsparcia. Klub był targany kłopotami finansowymi, a organizacyjnie Motor nie przystawał nawet do ówczesnego – dużo bardziej niż dzisiaj siermiężnego – pierwszoligowego towarzystwa. Jeśli nawet Bogusław Baniak – szaman jeśli chodzi o temat utrzymania czy awansu –  nie pomógł, to nawet Guardiola na spółkę z Kloppem, rzucili by rękawicą. Ta maszyna nie miała prawa pojechać dalej.

Wschodnia agropomoc na ratunek

Wszystko wskazywało, że tak funkcjonujący Motor, nie ma szans na uzyskanie licencji na grę w drugiej lidze. Miasto z przyczyn prawnych nie mogło wspierać stowarzyszenia, a i trzeba jasno powiedzieć nie miało ochoty finansować długów poprzedników.

Reklama

Motor ratunku szukał w Szarowoli. Oddalona o 30 km od przejścia granicznego z Ukrainą w Hrebennem wieś ze swoim Spartakusem była objawieniem III ligowych rozgrywek w grupie lubelsko-podkarpackiej. Odległość od granicy ma w tej historii kluczowe znaczenie. Spartakusa prowadził Bohdan Bławackij. Ukrainiec zbudował kadrę zespołu z blisko…20 swoich rodaków. Pogoń Szczecin Antoniego Ptaka ze swoją brazylijską kolonią mogła tylko kiwać z uznaniem głową. Jednak w odróżnieniu od Pogoni – Spartakus zrobił wynik, którego zazdrościli mu inni. Przede wszystkim ci w Lublinie.

Po dość krótkich targach z ówczesnym właścicielem Spartakusa – Lesławem Kapką – podjęto decyzję o powstaniu nowego tworu – Motor Lublin S.A. Spartakus w ramach wiana wniósł licencję i kilku zawodników. „Stary” Motor oprócz zawodników też i tradycję, a miasto dorzuciło pół miliona złotych. Na początek. Nie trudno znaleźć analogię z mistrzowskim wówczas Lechem i tak jak w przypadku poznaniaków łatkę odciąć trudno. Szczególnie, gdy raz po raz, przypominają o tym rywale.

Bogusław Baniak mówił o wielkim planie połączenia kadry dwóch klubów, a trener młodzieży lubelskiego zespołu Mariusz Sawa dodawał, że ma bardzo zdolną grupę juniorów, którą już można włączać do pierwszego zespołu. Jednak Baniak nie poprowadził Motoru w II lidze. Nie trudno się domyślić, że stery przejął Bławackij, ale po sześciu porażkach w dziewięciu meczach Ukrainiec musiał pożegnać się ze stanowiskiem. Szkoleniowiec nie został zapamiętany zbyt dobrze. Głównie wypomina mu się utyskiwania w stylu: „ A gdybym to ja miał całą kadrę ze Spartakusa…”. Miał ośmiu piłkarzy z byłego klubu.

Cztery sezony w drugiej lidze to był czas gehenny. Kibice Motoru nie mogli uwierzyć, że w mieście nad Bystrzycą, największym na wschodzie Polski, nie można zebrać grupy kilkunastu w miarę poważnych zawodników. Ciągła rotacja na trenerskim stołku plus wcale nie mniejsza na prezesowskim nie przyczyniała się do rozpisywania długofalowych planów. Pewnie nie to byłoby najgorsze wszak większość klubów ekstraklasy funkcjonuje bez strategii, ale jakoś do tej ekstraklasy (lub na jej zaplecze) trzeba się najpierw dostać.

Już pierwszym sezonie w gronie drugoligowców zespół zajął spadkowe miejsce. Utrzymał się przy zielonym stoliku. Tylko w jednym grał w miarę przyzwoicie zajmując 5. miejsce z…21 punktami straty do awansu. Kolejny to znowu utrzymanie przy zielonym stoliku.

W sezonie 2013/2014 nie było już litości. Trwała reorganizacja niższych lig, a z dwóch grup II ligi trzeba było stworzyć jedną. Spadało aż osiem ekip. Motor nawet nie podjął rękawicy. 15 miejsce i 15 oczek straty do bezpiecznej pozycji. Żółto-biało-niebiescy zameldowali się w gronie III- ligowców.

Reklama

Prezes co na piłce się nie znał

Gdy ktoś myśli, że kibice mogli tylko pomstować na złe wyniki drużyny jest w błędzie. Nie mniejszy kabaret odbywał się w prezesowskich gabinetach. W listopadzie 2012 roku (klub jest po drugim sezonie w II lidze) prezesem został Tadeusz Kuna. W konkursie pokonał m.in. Leszka Bartnickiego, wtedy jeszcze dziennikarza sportowego.  Doświadczenie piłkarskie nowego prezesa? Doradca finansowy takich potęg jak Łada Biłgoraj i Olender Nowa Sól. Wielu twierdzi, że w Motorze niczym się nie zasłużył, że jakby go nie było to nikt by nie zauważył jego braku.

Nie do końca. Byłoby na pewno mniej śmiesznie. Prezes Kuna  pod koniec 2013 roku podał się do dymisji, bo…”Gazeta Wyborcza” ośmieliła się go skrytykować. Co wytknęli redaktorzy lubelskiego dziennika prezesowi? Złe zarządzanie budżetem, który wynosił ok. 2,5 mln złotych (w tym 1,5 mln wsparcia od miasta) i w tamtym czasie oznaczało to środki na poziomie nawet pierwszej ligi. Mimo to klub miał problemy z opłacaniem sum kontraktowych. Kuna miał za zadanie uporządkować trudne kibicowskie tematy, ale tu też przegrał z kretesem. W Lublinie m.in. przerwano minutę ciszy ku czci Tadeusza Mazowieckiego okrzykami: „Precz z komuną”. Kuna poprosił kibiców o spotkanie. Został zbojkotowany i niech tylko to świadczy jak był poważany.

Ostatni zarzut dziennikarzy? Wyniki. Motor miał bić się o awans jednak już w grudniu 2013 roku niemal przesądzony był kolejny spadek. Kuna sam przyznał, że nie podołał wyzwaniom, bo…”nie zna się na piłce, ale bierze odpowiedzialność za wszystko”. Jednak na stołku wytrwał, aż do kwietnia 2014 roku. Powód prozaiczny. Władze klubu miały duży problem ze znalezieniem następcy. Każdy odpychał to coraz bardziej zgniłe jajo jak najdalej od siebie.

Prostaki, nieroby – niech żyje chaos!

Za czasów Kuny ciekawy był jeszcze jeden wątek. Tuż przed sezonem 2012/2013 akcjonariuszami klubu zostali Jacek Bąk i Jacek Krzynówek. Nie trudno się domyśleć, że to oni decydowali o tym, że trenerem klubu został Piotr Świerczewski. Człowiek wielu kontaktów i miłośnik taktyki na chaos. Z kontaktami poszło słabo, choć trzeba przyznać, że po latach na plus trzeba „Świrowi” zapisać sprowadzenie Damiana Kądziora z Jagiellonii Białystok. Gra na chaos poszła już Świerczewskiemu znacznie lepiej. Motor poprowadził w 14 spotkaniach zdobywając niebotyczne 17 punktów. Miałby na koncie spadek, gdyby nie kłopoty innych drużyn.

„Świr” odszedł z Lublina w atmosferze skandalu i nawet zazwyczaj spokojny prezes Kuna nie wytrzymał: – „Pan Świerczewski jest dla mnie typowym prostakiem. Widać, że  to zwykły kłamca. Nie wyszło mu wcześniej w ŁKS Łódź, teraz w Motorze” – mówił Kuna  w rozmowie z „Kurierem Lubelskim”. Co rozwścieczyło tak prezesa? W wywiadzie dla Weszło Świerczewski mówił m.in.:

„Nie dziwię się, że chłopaki przez tydzień jedli makaron z cukrem. Chodziłem do nich i pożyczałem im pieniądze, żeby mieli co jeść! A jeśli w takiej sytuacji prezes mówi, że wszystko jest dobrze, to dla mnie zwykły śmierdziuch. Bezczelny kłamca. Fałszywych, którzy kopią pod innymi dołki, było więcej… Ci, którzy nie mieli pojęcia o piłce, próbowali się wtrącać w budowę zespołu. Chcieli, byśmy wprowadzali młodzież – w porządku, ale potrzeba czasu. A ja za chwilę słyszę: popołudniu treningi mają inne grupy, więc możecie zrobić zajęcia rano. Tylko, że już bez tych młodych, bo oni są w szkole. No to jak ja do cholery mam któregoś wystawić w meczu? Przepraszam, ale mnie z tymi oszustami pracować już się nie chce. Mnie oszukali najbardziej. Sami powiedzieli, że mam spokój, że dostaję dużo czas, że budujemy drużynę na przyszły sezon, a w tym chcemy się tylko utrzymać – tak mi mówił śmierdzący prezes. Jak ich teraz spotkam na jakimś meczu… No, niech liczą, żebym ich nie spotkał. Ja ich nie szanuję.”

Świerczewski, znany z krewkich zachowań, miał też zaatakować pracownika szkoły, gdy ten zwrócił mu uwagę, że przedłużył czas dodatkowego treningu i kolejna grupa czeka już na możliwość gry. Obiekt przy ówczesnym gimnazjum był bardzo oblegany, bo z pełnowymiarowego boiska korzystał m.in. wojewódzki ośrodek szkolenia piłkarzy. Świerczewski miał popchnąć pracownika szkoły, później przeprosił osobiście i pisemnie, ale po nieco ponad dwóch tygodniach rozstał się z Motorem.

Arena Lublin – tutaj tylko śnisz o potędze

Świerczewski przejechał się po wszystkich pracujących w Motorze lub miejskich spółkach, które z Motorem współpracują. „Nieroby, „załatwiacze”, „dziadki” – tylko niektóre określenia, którymi poczęstował ludzi związanych z klubem. Oszczędził tylko Krzysztofa Żuka, prezydenta Lublina. Ten – zdaniem „Świra” – miał być tylko niedoinformowany lub wprowadzany w błąd, bo niezbyt dobrze orientuje się w realiach piłki nożnej. Krzysztof Żuk z miejskich pieniędzy w działalność Motoru od 2010 roku wpakował już kilkanaście milionów złotych. Jednak to nie wszystkie koszta. W Lublinie w 2008 roku (jeszcze za prezydenta Adama Wasilewskiego) zdecydowano o budowie nowego obiektu piłkarskiego. Stadion powstał na terenie starej cukrowni. Pochłonął (wraz z inwestycjami wokół stadionu) ok. 200 mln złotych. Ekipa Żuka stała za tym, żeby zdobyć jak najwięcej środków na ten cel z Unii Europejskiej. Wykorzystano ostatnie okienko czasowe, bo już w kolejnych perspektywach finansowych środki na infrastrukturę sportową znacznie ograniczono. Arena Lublin jest chlubą miasta. Tutaj odbywały się młodzieżowe Mistrzostwa Europy w 2017 roku, a dwa lata później Mundial do lat 20. Arena była świadkiem spotkań towarzyskich Monaco, Hannoweru 96 czy Szachtara Donieck. Grała tutaj kobieca reprezentacja Polski (z rekordową jak na nasz kraj frekwencją). Arena jest też miejscem niekończącego się snu Motoru za co najmniej II ligą. Od pięciu lat zamieniającego się w koszmar.

Pierwszy mecz na 15,5 tysięcznym obiekcie Motor rozegrał w październiku 2014 roku. Trzecioligowe derby z Lublinianką były pierwszym takim meczem w Lublinie przy sztucznym oświetleniu. Pierwszy mecz i od razu remis. Nie było to najlepszym prognostykiem.

Byliśmy jak Lech – będziemy jak Legia

Kilka miesięcy wcześniej (w kwietniu 2014 roku) znalazł się następca prezesa Kuny. Stery w klubie objął Waldemar Leszcz. Nowy prezes był byłym piłkarzem grającego w niższych ligach Sygnału Lublin. To także trener głównie młodzieży oraz nauczyciel wychowania fizycznego. Zadanie do wykonania miał dwa. Uporządkować sprawy organizacyjno-administracyjne oraz awansować. Pierwsze zadanie poszło dobrze. Motor pozbył się garba długów. Sponsorzy stali się ważnym partnerem i przejęli finansowanie ok. połowy budżetu. Uporządkowano też szkolenie młodzieży. Młodzi adepci trenowali do tej pory w kilku „Motorach”, ale w końcu zostali przygarnięci przez Akademię Motoru.

Sytuacja w sezonie 2014/15 była napięta do granic możliwości. Ostatecznie pierwszą Stal Rzeszów od czwartego Motoru dzieliły cztery punkty. Z perspektywy lat Motor może przeklinać doliczony czas gry w wiosennej części rozgrywek. To wtedy stracił wygrane już niemal spotkania w Rzeszowie czy u siebie z Karpatami Krosno. Z klubem żegna się trener Mariusz Sawa, choć tylko na chwilę. To ostatni szkoleniowiec, który w  klubie przepracował cały sezon.

Kac po sezonie bez awansu był spory. Władze miasta coraz mocniej z tylnego siedzenia kierowały poczynaniami klubu. To ludzie związani z Ratuszem postanowili, że kolejnym trenerem klubu będzie Dominik Nowak. Miał wzorem swojej pracy w Górniku Polkowice (awanse z IV do I ligi) zbudować podstawy sportowe klubu. Nowak często podkreślał, że jego nowy klub jest jak Legia Warszawa, bo przecież w 3 lidze obowiązuje hasło „bij Motor”, nikt lubelskiego klubu nie lubi i wszyscy zrobią wszystko, żeby tylko podłożyć nogę lublinianom. Zdaniem Nowaka rywale tak mocno chcą się pokazać na Arenie Lublin, że są gotowi nawet zapłacić za to karę w postaci braku sił w kolejnym spotkaniu.

Związek Nowaka z Lublinem był jednak niemal od początku bardzo burzliwy. Drużyna nie zachwycała stylem (tak jak Legia). Pierwszą część rozgrywek zakończyła jako lider, ale zaliczyła kilka wstydliwych porażek jak te z Piastem Tuczempy czy Lewartem Lubartów (co na to w Warszawie? – wszak Nieciecza ma nie więcej mieszkańców).

Nowakowi kilka razy puściły nerwy. Tak jak po meczu z Polonią w Przemyślu, gdy fani lubelskiej drużyny krzyknęli: „Na kolana przed Motorem”. Trener Nowak wspólnie z piłkarzami odwrócił się do gospodarzy i ironicznie im się kłaniał – oczekując „pokłonów”. Za swoje zachowanie musiał zapłacić dwa tysiące złotych kary. Nikt jednak się nie spodziewał, że klub zwolni Nowaka po pierwszej rundzie.

Oficjalna wersja prezesa Leszcza? –  „Trener Nowak odszedł, bo zimą  chciał sprowadzić do klubu siedmiu-ośmiu piłkarzy. Ich zatrudnienie spowodowałoby powstanie w zespole tzw. kominów płacowych. To, moim zdaniem, mogłoby doprowadzić do jeszcze większego rozbicia drużyny. Powiem tak: trener Nowak nie wygrałby w zeszłym sezonie ligi. I na tym chciałbym temat zakończyć – mówił w wywiadzie dla lubelskiej „Gazety Wyborczej”, a dopytywany dodawał: – Chodzi m.in. o budzące poważne wątpliwości relacje z menedżerem pewnych piłkarzy, którzy trafili do Lublina.

Ciężkiego kalibru zarzuty miały jednak przykryć inną sprawę. Wspomniane przez prezesa rozbicie drużyny. Nowak był trenerem z ciężką ręką. Wszedł w lubelskie środowisko bez kompleksów i nie pozwalał zawodników na zbyt wiele. W październiku wyrzucił z kadry dwóch zawodników: kapitana Piotra Karwana i Rafała Króla. Obaj zostali złapani na piciu alkoholu: „To jest Motor, a nie za przeproszeniem i z całym szacunkiem, wiejski klubik z okręgówki.” – tłumaczył trener Nowak, który jednak po kilku tygodniach przywrócił Króla, który okazał skruchę.

W drużynie powstał jednak ferment. Porobiły się grupki, a winę zrzucono na Nowaka. Zastąpił go Tomasz Złomańczuk, trener bez doświadczenia, a do tej pory głównie szkoleniowiec młodzieży. Wspierał go radą Jacek Magiera (ach ta Legia!), który dołączył do klubu jako doradca. Złomańczukowi udało się dowieść pozycję lidera do końca sezonu. Ta jednak nie dawała awansu. Trzeba było jeszcze wygrać baraże.

Pierwszy mecz i wielkie święto w Lublinie. Blisko dziewięć tysięcy osób na trybunach musiało jednak patrzeć jak w 85 minucie Motor traci bramkę. W rewanżu? Do 80 minuty lublinianie mieli jeszcze nadzieję. Był remis i jedna bramka mogła przechylić szalę. Niestety zdobyli ją gospodarze. Prezes Leszcz za straconą szansę wini zły los i kontuzje najlepszych zawodników. Kibice widzą tę sprawę inaczej. Po pierwszym meczu i cztery dni przed rewanżem zauważyli jak jeden z graczy kupował w sklepie wódkę. Leszcz uznaje oskarżenia za pomówienia, ale „niewinnego” w klubie w następnej rundzie już nie było. Dziś na słowa, że trener Nowak nie wygrałby ligi większość fanów lubelskiej ekipy tylko rozkłada ręce. Pytając retorycznie: „Gdzie jest trener Nowak, a gdzie jest Motor”. A gdzie była ta Legia? Na swoje stulecie zdobyła podwójną koronę, by w sierpniu zameldować się w Lidze Mistrzów.

Dziennikarz bierze klub

Przegrane baraże spowodowały, że w klubie coś pękło. Zeszło powietrze i odczuwalne było to także  na trybunach. Frekwencja momentalnie spadła. – Udało się odbudować markę Motoru. Postrzeganie klubu jest lepsze. Ostatni mecz zanim przyszedłem na stanowisko – prestiżowy z Resovią – oglądało ok. 1,5 tysiąca ludzi. Na wiosnę frekwencję mieliśmy na poziomie średnio ponad 3 tys., a na trzech meczach oscylowała na poziomie 4 tys. i więcej. Poza Łodzią i Widzewem była ona najwyższa wśród klubów II i III ligi. Zdarzały się weekendy, gdy mieliśmy ósmą frekwencję w Polsce – opowiada Leszek Bartnicki, który w grudniu 2016 roku, czyli po sześciu miesiącach po przegranych barażach, został prezesem lubelskiego klubu. Były dziennikarz sportowy dopiął więc swojego celu po kilku latach. Doświadczenie w zarządzaniu klubem zdobywał przez kilka miesięcy w pierwszoligowej Chojniczance i po kilkunastu latach pracy w rozjazdach wrócił do rodzinnego Lublina.

Pierwszy kryzys musiał gasić już od pierwszych dni na stanowisku. Wspólnie z nowym trenerem Mariuszem Sasalem musieli wydobyć Motor z dna. Bo tak można określić stratę aż 13 punktów do lidera tabeli. O awansie nikt poważnie nie myślał, ale wiosna należała do Motoru, który rozjeżdżał kolejnych rywali. Wszystko załamało się w przedostatniej kolejce, gdy lublinianie mieli wszystko w swoich rękach. Wystarczyło wygrać dwa ostatnie spotkania. Mecz z nie walczącymi o nic Orlętami Radzyń Podlaski wydawał się formalnością. Lublinianie nie docenili … polityki. Lokalna władza w  Radzyniu Podlaskim  związana z PiS, nawet przez sekundę nie pomyślała, że można już od meczu z Motorem rozpocząć wakacje i zrobić prezent politykom Platformy Obywatelskiej, którzy rządzą Lublinem, a tym samym są właścicielami Motoru. Rajcy radzyńscy dobrze zmobilizowali swoich zawodników, którzy wygrali mecz 4:1 i zniszczyli marzenia Motoru o II lidze. To było jak wywrotka ścigaczem palmie z oleju. Cud, że nikt nie zginął.

Początek sezonu 2017/2018 Motor – tak jak ma to w swoim zwyczaju – zaczął słabo. W klubie jednak wytrzymano ciśnienie i Sasal mógł pracować mimo pierwszych wpadek. Gdy wydawało się, że Motor łapie odpowiedni rytm przydarzyła się sytuacja trudna do wyjaśnienia. Lublinianie zostali zmasakrowani przez Sołę Oświęcim – drużynę będącą w permanentnych kłopotach finansowych. Nie będziemy pisać, że to był pog… – ale porażka 0:6 to coś więcej niż klęska. Kibice byli wściekli na zawodników, wielu podejrzewano, że sprzedali mecz. Rzekomo kursy „na żywo” na kolejne tracone przez Motor bramki miały dobre „wzięcie”. Klubowi znad Bystrzycy udało się jednak zamknąć rok na pozycji lidera.

Nowy rok i nowe nadzieje rozbudzone jeszcze przez przyjście do klubu Marcina Burkhardta. Wielu krytykowało jednak ten ruch. „Bury” przez pół roku nie grał w piłkę. W Lublinie dostał suty wynoszący kilkanaście tysięcy złotych kontrakt i …opaskę kapitana. Nie trudno się domyślić, że stworzyło to w drużynie „kwasy”. Burkhardt to jednak nie Messi. Strzelił zaledwie dwie bramki, zaledwie dwa spotkania dograł do końca i nie okazał się zbawicielem drużyny. Motor zaczął zaliczać coraz więcej dziwnych wpadek i trzy punkty przewagi nad Resovią ostatecznie zamieniły się w sześć straty. W międzyczasie zwolniono trenera Sasala, który kilkukrotnie okazywał problemy z trzymaniem ciśnienia.

Remis 4:4 z grającą niemal samymi młodzieżowcami Unią Tarnów, agrowpierdol od Wiślan Jaśkowice (3:4) i pełna łez porażka z Wisłą Sandomierz, która jak już wiemy jest zmorą żółto-biało-niebieskich.

To wtedy presji nie wytrzymał Bartnicki. Prezes Motoru na konferencji płacząc podał się do dymisji:

– Przychodziłem tutaj z drużyny lidera I ligi, bo wiedziałem, że w moim rodzinnym mieście można zrobić fajną piłkę. Nie pamiętam, kiedy ostatni raz płakałem, ale to strasznie ciężki dzień, bo wiele siły i czasu włożyłem w to, żeby Motor był tam, gdzie powinien być.  Widocznie mnie to przerosło. Przepraszam wszystkich, ale mnie to przytłoczyło. Piłka nożna to jednak taki sport, w którym nie możesz niczego przewidzieć. Możesz mieć najlepsze silniki, a i tak ktoś cię wyprzedzi na trzecim okrążeniu. Są ludzie w Polsce, którzy uważają, że Leszek Bartnicki robi fajną robotę w Motorze i robił też w Chojniczance oraz paru innych miejscach. Ale może po prostu to jest dla mnie za dużo? Mamy wszystkie potrzebne składniki, ale może to ja jestem problemem? Podaje się do dymisji i jeżeli ktoś z moich mocodawców w mieście uzna, że to nie ja jestem problemem, to jestem skłonny tutaj zostać – między innymi takie zdania padły w bardzo emocjonalnym wywodzie prezesa na konferencji prasowej tuż po spotkaniu z feralną Wisłą.

Dymisja już następnego dnia została wycofana. Nie uchroniło to jednak Bartnickiego przed stratą pracy. Niemal zaraz po sezonie Rada Nadzorcza negatywnie oceniła efekty jego pracy i podziękowała Bartnickiemu za pracę w klubie. Bezkrólewie trwało jednak zaledwie kilka dni i ta sama Rada Nadzorcza Motoru podjęła decyzję o powierzeniu sterów klubu… Leszkowi Bartnickiemu.

Stary/nowy szef zawalczył o posadę wydeptując ścieżki w miejskim ratuszu (mając też wsparcie dużej części zawodników i pracowników klubu). Urzędnicy wpłynęli na przedstawicieli Rady Nadzorczej i Bartnicki mógł pracować dalej.

Jednak coś za coś. Początkowo Bartnicki był dość mocno ubezwłasnowolniony i nie wszystkie decyzje mógł podejmować samodzielnie. Tak było m.in. z zatrudnieniem po raz kolejny w klubie Mariusza Sawy. Bartnicki nie był zwolennikiem takiego ruchu, miał inne propozycje, jednak decyzje zapadły gdzie indziej.

Dodatkowo, kolejna dość spora rotacja w kadrze zespołu nie mogła przynieść dobrych efektów. W ośmiu pierwszych kolejkach Motor wygrał zaledwie cztery razy i znowu wizyta w Małopolsce odbiła się czkawką. Motor przegrywał z Hutnikiem aż 0:5 i choć strzelił jeszcze trzy „honorowe” bramki, trener Sawa pożegnał się ze stanowiskiem. Rozwód nie był aksamitny. Początkowo przypominało to nieco potyczkę „Kaza i Isabel”.

„Rozwiązanie umowy przez Motor Lublin S.A. umotywowane jest rażącym naruszeniem przez trenera Mariusza Sawę obowiązków kontraktowych określonych w §3 ust. 10 Umowy, tj. podejmowania działań, które mogłyby narazić dobre imię Klubu, jego władze, akcjonariuszy, sponsorów oraz innych osób, bezpośrednio z nim związanych” – czytaliśmy w komunikacie klubu. Co mogło kryć się pod enigmatycznym „rażącym naruszeniem obowiązków”? Nieoficjalnie? Kilka wypowiedzi Sawy dla mediów. Jeszcze bardziej nieoficjalnie? Prezes Motoru potrzebował mocnych (przynajmniej na papierze), aby pożegnać się z niechcianym przez siebie szkoleniowcem.

Bartnicki nie chce wracać do wydarzeń z 2018 roku. Na pytanie czy dziś zrobiłby więcej, żeby nie zatrudniać Sawy odpowiada krótko: – Pomidor.

Wracamy do punkty wyjścia

Po nieudanej przygodzie z Sawą Bartnicki nieco odzyskał rezon i udało mu się zatrudnić trenera ze sporym doświadczeniem (choć nikłym w samodzielnej pracy z klubem). Do Lublina w październiku 2018 roku dołączył były sztabowiec Adama Nawałki – Robert Góralczyk. Organizacyjnie miało być wszystko perfekcyjnie. I było. Góralczyk rzeczywiście okazał się pedantem na miarę swojego byłego szefa. Dopilnowany był każdy szczegół. Jednak czasu nie udało się cofnąć i nadrobić wszystkich straconych punktów. Szczególnie bolały dwa remisy na koniec roku już za kadencji Górlaczyka. Straty czterech punktów z Wiślanami Jaśkowice i Wólczanką Wólka Pełkińska nie udało się już zamaskować.

– Nasze perspektywy i ambicje na pewno sięgają wyżej. Kolejny brak awansu na pewno boli, tym bardziej, że to już kolejny sezon, gdy brakuje niewiele. W tym roku konkurencja była naprawdę silna. Sądzę, że rywale byli najmocniejsi odkąd jestem tu prezesem. Trzy zespoły przekroczyły próg 70 punktów – co daje średnią ponad 2 oczka na mecz. Niedawny pierwszoligowiec – Wisła Puławy – kończy sezon z kilkunastoma punktami straty do lidera. Świadczy to o tym, że nie były to łatwe rozgrywki. Nasza postawa szczególnie na wiosnę była więcej niż przyzwoita – 40 punktów w 17 meczach. Mamy doskonały bilans spotkań z czołówką tabeli. Podhale, Stal, KSZO, Hutnik czy Wisła – z tymi zespołami w bezpośrednich starciach zdobyliśmy więcej punktów. Potem jednak przychodzą mecze z Wólczanką Wólka Pełkińska czy Wisłą Sandomierz – opisuje prezes Leszek Bartnicki i dodaje: – Postawa z drużynami potencjalnie słabszymi to nasz największy problem i zdajemy sobie z tego sprawę. Nie jest wielką tajemnicą, że drużyny z mniejszych miejscowości imają się różnych sposobów, żeby nam przeszkodzić. Choćby tylko ta nie ścięta trawa. Bronić się w takich warunkach jest łatwiej, atakować czasem się wręcz nie da. Musimy do tych spotkań podchodzić nieco inaczej. Mamy swoje pomysły, ale nie będziemy tego zdradzać. Nie możemy jednak biernie się temu przyglądać, bo widzimy, że właśnie na takich spotkaniach tracimy po raz kolejny awans – komentuje Bartnicki.

Wypalanie traw na obiektach gości czy nocne włamania i samodzielne koszenie trawy? Tak, tylko podpowiadamy prezesie. W kość drużynie miały dać też przygotowania miasta do młodzieżowego mundialu. Zespół przez pewien czas nie mógł trenować na własnych obiektach, a i dwa ostatnie mecze musiał grać w Zamościu.

Bartnicki wraz z trenerem Góralczykiem zmienili strategię budowania drużyny. Mniej jest w niej napływowych graczy: – Trochę na siłę przypina nam się łatkę zespołu, która opiera się na armii zaciężnej. Można się przerzucać liczbami i nazwiskami jak było kiedyś, ale to jest proces. Doszliśmy do tego, że w sezonie 2018/19 w lidze wystąpiło 11 młodzieżowców. W kadrze mieliśmy 17 zawodników z Lubelszczyzny. W większości spotkań siedmiu-ośmiu w podstawowym składzie to byli zawodnicy z regionu. Przez długi czas byliśmy w czołówce Pro Junior System, ale w końcówce sezonu wiele ekip grało już tylko młodzieżowcami, żeby zawalczyć o pieniądze. My musieliśmy jednak to wyważyć, choć i tak udało się zadebiutować w lidze 15-letniemu Dawidowi Brzozowskiemu. To zaprocentuje. To też nie jest tak, że Motor jest finansowym krezusem. Postrzegani jesteśmy przez przez pryzmat pięknego stadionu. Oczywiście nasza sytuacja jest stabilna, trudno narzekać. Jednak w tym sezonie do Stali Rzeszów pod tym względem brakowało nam bardzo dużo. Kilku zawodników Podhala zarabiało więcej niż najlepiej opłacany nasz zawodnik. Nawet jak próbujemy ściągnąć zawodników z nieco słabszych klubów, to czasem odbijamy się od ściany, bo zarabiają w swoich klubach podobnie, a przecież tutaj presja jest ogromna, a koszty życia, wynajmu mieszkania też niemałe.

Prezes odejdzie drugi? Bo trenera już nie ma

Brak kolejnego awansu oznaczał pożegnanie się ze szkoleniowcem. Jednak to nie prezes zadecydował o rozstaniu, a sam trener podjął taką decyzję. W wywiadzie dla „Kuriera Lubelskiego” mówił, że nie dostał on przekonujących gwarancji w kwestii  m.in. budowy drużyny na nowy sezon w oparciu o zawodników, którzy już są w klubie czy poprawy kilku spraw w funkcjonowaniu klubu, które mają bezpośrednie przełożenie na wyniki pierwszego zespołu.

Prezes Bartnicki widzi sprawę jednak nieco inaczej: – Nie będę ukrywał. Chciałem, żeby trener Góralczyk został z zespołem. Wyzwaniem było już samo sprowadzenie takiego szkoleniowca do zespołu i wiem, że nie popełniliśmy błędu. Na każdym kroku było widać, że nie jest to przypadkowy trener. Lata pracy przy reprezentacji Adama Nawałki zrobiły swoje. Ze współpracy wiele wynieśliśmy jako klub, ale zyski leżały po obu stronach.
Wydawało się nam, że uda się nam kontynuować tę pracę. Propozycja z Katowic była jednak trudna do przebicia. Możliwość pracy nad bardzo ciekawym projektem w swoim regionie, bliskość rodziny czy możliwość współpracy z trenerem Górakiem, z którym są przyjaciółmi – te czynniki przeważyły i trener Góralczyk się z nami rozstał. W pełnej zgodzie.

W lokalnych mediach można znaleźć głosy, że mogą to być jednak ostatnie dni prezesa Bartnickiego w klubie. Głosy, których bagatelizować nie można, bo pochodzące od samego prezydenta Lublina Krzysztofa Żuka: „Nie można nie mieć zastrzeżeń do zarządzania klubem od strony sportowej. Przed nami odważne i twarde decyzje dotyczące przyszłości Motoru, które sprawią, że będzie to ostatni trzecioligowy sezon na Arenie Lublin” – mówił dla lubelskiej „Wyborczej” prezydent.

Czy zatem są to ostatnie chwile prezesa Bartnickiego na stanowisku? – Na dziś jestem osobą decyzyjną w klubie. Najbliższe zadanie to zatrudnienie trenera, bo to pozwoli nam podjąć ostateczne decyzje co do kształtu pierwszej drużyny. Ale w tym temacie brakuje już tylko dopięcia formalności. Czy boję się odejścia? Nie. Prezesem, prezydentem czy premierem nie jest się całe życie. Jeśli właściciel klubu zdecyduje, że powinniśmy się rozstać, to zaakceptuję tę sytuację i ewentualnemu zastępcy w dobrej wierze przekażę jak najwięcej potrzebnych informacji. Oczywiście, praca w swoim mieście sprawia dużo radości. Mam nadal sporo energii i pomysłów, które mogą w przyszłości zaprocentować. Lublin zasługuje na piłkę na poziomie przynajmniej pierwszoligowym. – przekonuje Bartnicki.

Jak wiemy Rada Nadzorcza nie podjęła jeszcze żadnej decyzji, ale jakby dziś Bartnicki musiał robić rachunek sumienia, to jak oceniłby swoje dotychczasowe 2,5-letnie rządy?

– Wspominałem już o odbudowanie marki Motoru. Zanim przyszedłem do Motoru, w strukturach klubu działały trzy czy cztery drużyny młodzieżowe. Dziś drużyn w różnych rocznikach mamy ponad 20. Mamy możliwość przyjęcia dzieciaka już z rocznika 2016 i przeprowadzenia go aż do wieku seniorskiego. Rozwijamy Akademię. mamy coraz lepsze trawiaste boiska w naszym ośrodku przy ul. Rusałka, w minionym sezonie byliśmy jednym z 12 klubów w Polsce posiadającym trzy zespoły w Centralnych Ligach Juniorów.

Sportowo? Brak awansu zawsze będzie rzutował i ciężko się bronić, ale jednak…odkąd jestem prezesem zdobyliśmy 184 pkt (56 zwycięstw, 16 remisów, 12 porażek). Stal zdobyła 22 punkty mniej, Podhale 30 mniej, a nasz lokalny rywal Avia aż 90 punktów mniej  – kończy Bartnicki.

Nowy trener Motoru Lublin został ogłoszony w poniedziałek i trzeba przyznać, że prezentacja była bardzo oficjalna. Szkoleniowiec zaprezentowany został w miejskim Ratuszu, u boku samego prezydenta Lublina. Miało to świadczyć o randze wydarzenia i o tym, że Żuk wziął na swoje barki dalsze losy Motoru.

Misji ratunkowej podjął się Mirosław Hajdo. Doskonale znany w Lublinie, bo to on był trenerem Garbarni Kraków, która pokonała Motor w walce o awans trzy lata temu, a w konsekwencji z małym krakowskim klubem wszedł do pierwszej ligi. Na prezentacji padły słowa o długofalowym projekcie i o tym, że awans do II ligi ma być dopiero początkiem pasma sukcesów.

W głowie mamy jednak ciągle słowa prezydenta Żuka o tym, że będzie to ostatni sezon Motoru w trzeciej lidze na Arenie Lublin. Trzeba się więc mieć na baczności, żeby za rok na trzecioligowym froncie, żółto-biało-niebiescy nie rozpoczęli batalii na starym stadionie przy Zygmuntowskich albo na boisku Lublinianki.

***

Jeśli chcesz spróbować swoich sił, WYŚLIJ TEKST NA KUZNIA@WESZLO.COM. Proponujemy czytelne zasady.

Po pierwsze, najlepsze teksty, które wejdą na stronę, będą wynagradzane kasą lub nagrodami okolicznościowymi.

Po drugie, odpiszemy wam na każdy tekst.

Po trzecie, najlepsze mogą liczyć na możliwie drobiazgową recenzję co wypaliło, a co warto przemyśleć, poprawić. Przy słabszych nie spodziewajcie się tysiąca uwag, ale przynajmniej zarysujemy wam największe problemy proponowanego artykułu.

Po czwarte… nie, nie będziemy wam obiecywać nie wiadomo czego, nie chcemy wieszać gruszek na wierzbie. Ale znowu: każdy z nas zaczynał w ten sposób, a jeśli pojawi się talent, którego nie będzie wypadało przegapić, to, cóż, nie będzie wypadało go przegapić.

Macie pełną dowolność: to może być wywiad, reportaż, to może być felieton, to może być nawet football fiction jeśli dobrze się w nim czujecie.

Michał Jackowski

Najnowsze

Anglia

Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami

Bartek Wylęgała
2
Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami
1 liga

Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Piotr Rzepecki
5
Jeśli oglądaliście mecz tylko w ostatnich minutach, to nic nie straciliście

Komentarze

0 komentarzy

Loading...