Reklama

Z drugiej ligi z powrotem na szczyt? Trwa odbudowa Dinama Moskwa

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

06 czerwca 2019, 20:39 • 28 min czytania 0 komentarzy

Dwunaste miejsce w lidze rosyjskiej, czyli ostatnia pozycja gwarantująca pewne utrzymanie. Nędzne 6 zwycięstw w 30 kolejkach sezonu 2018/19, do tego ledwie 28 zdobytych goli. Jeżeli zerknąć po prostu na suche liczby i dorobek z poprzednich rozgrywek, można pomyśleć, że Sebastian Szymański trafił jak śliwka w kompot i spędzi najbliższe miesiące, a może i lata bijąc się rozpaczliwie o utrzymanie w rosyjskiej ekstraklasie. Jednak trzeba wziąć pod uwagę, że Dinamo Moskwa – nowy klub 20-latka – to drużyna, która dopiero co weszła w bardzo ostry zakręt swojej historii, łapiąc kołami pobocze. Wygląda na to, że teraz pomału wychodzi na prostą i przed klubem nie rysuje się perspektywa szamotaniny u dołu tabeli, ale szansa powrotu na ligowy top.

Z drugiej ligi z powrotem na szczyt? Trwa odbudowa Dinama Moskwa

Był maj 2016 roku, gdy każde, nawet najkrótsze spojrzenie rzucone na tabelę Priemjer-Ligi mroziło krew w żyłach kibiców Dinama. Ich klub przyzwoicie zaczął sezon, a na półmetku rozgrywek – trochę siłą inercji, ale jednak – trzymał się jeszcze na dość bezpiecznym, dziewiątym miejscu w stawce. Niestety, potem sprawa się rypła i to na całej linii. W rundzie rewanżowej ekipa biało-niebieskich (Belo-Golubye) kompletnie się posypała. Zaczęła przegrywać wszystko, jak leci. Trudno to nawet nazwać kryzysem formy, to był kompletny kataklizm.

– To psychologia. Popełniamy proste, indywidualne błędy, które nas załamują – rozpaczał trener zespołu.

The situation before match day 30 - Image via RFPL.ru

Reklama
Tabela ligowa przed ostatnią kolejką sezonu 2015/16.

Pierwszy spadek w historii klubu stał się całkiem możliwy, a nawet – prawdopodobny. Bardzo prawdopodobny. Właściwie to prawie pewny.

Na Dinamo runęły w sezonie 2015/16 wszystkie nieszczęścia. Wskutek organizacyjnych nieprawidłowości i pogwałcenia zasad Finansowego Fair Play drużynę wykluczono z Ligi Europy, a przed startem rozgrywek z sypiącego się w oczach zespołu ulotnił się także niejaki Stanisław Czerczesow, szkoleniowiec i podpora klubu. Choć Czerczesow bywał często krytykowany, że nie potrafi wydostać z drużyny stu procent potencjału, prędko pożałowano w Moskwie tego rozstania. Z rozmaitych zresztą względów. Charyzmatyczny trener kilka miesięcy później – już jako dowódca warszawskiej Legii – wytargował przed sądem dwa miliony euro z odsetkami za rozwiązanie kontraktu z Dinamem. Jego były klub płacić rzecz jasna nie chciał, choć obiecał to zrobić przy rozwiązywaniu umowy ze szkoleniowcem, więc działający przy rosyjskiej federacji Komitet Rozstrzygania Sporów musiał wziąć sytuację pod lupę. I rzecz jasna zawyrokował na korzyść Stanisława Sałamowicza.

To był tylko jeden z wielu objawów choroby toczącej moskiewski klub. Po kolei czmychali też z Dinama jego najlepsi zawodnicy. W przerwie zimowej dwie ostatnie wielkie gwiazdy – Aleksandr Kokorin i Jurij Żyrkow – spakowały manatki i prysnęły do Petersburga.

Szczególnie bolesne dla kibiców było odejście tego pierwszego. Kokorin zadebiutował jako zawodnik Dinama w rosyjskiej ekstraklasie, mając ledwie siedemnaście lat. Ówczesny szkoleniowiec klubu, Andriej Kobielew był akurat w skrajnej desperacji z powodu plagi kontuzji, która dotknęła jego podopiecznych. Sięgnął zatem po młodzież i się nie rozczarował. 4 października 2008 roku Kokorin pojawił się na boisku w przerwie meczu z Saturnem Ramienskoje.

Reklama

Dinamo przegrywało 0:1, ale młodziutki napastnik prędko wyrównał i tym samym został najmłodszym strzelcem gola dla Dinama w dziejach Priemjer-Ligi. Szybko wyrósł na mega-gwiazdę całej rosyjskiej piłki. Ostatnio wpakował się co prawda w niezłą, pozasportową kabałę, lecz generalnie – jeżeli tracisz piłkarza tego kalibru w połowie sezonu, prosisz się o kłopoty.

Efektom trudno się dziwić. Na kolejkę przed końcem rozgrywek (21 maja 2016) już tylko cud mógł uratować pogrążone w finansowych tarapatach Dinamo przed historyczną, pierwszą degradacją. Moskiewscy zawodnicy musieli pokonać u siebie Zenit Petersburg i przy okazji liczyć na pomyślne rozstrzygnięcia w spotkaniach bezpośrednich rywali w walce o ligowy byt. Plan wziął jednak w łeb na całej linii. Przede wszystkim dlatego, że Dinamo zebrało przed własną publicznością srogi oklep od wyżej notowanych rywali, a jedną z bramek strzelił na domiar wszystkiego wspomniany Kokorin. To bolało, choć rosyjski napastnik swojego trafienia nie celebrował.

Skrót spotkania decydującego o degradacji.

Jak gdyby tego było mało, pozostałe spotkania nie poukładały się po myśli zawodników i sympatyków Dinama. Ekipa dowodzona przez Andre Villasa-Boasa wygrała więc 3:0, zapewniała sobie trzecie miejsce w lidze i  najzwyczajniej w świecie spuściła rywali na zaplecze rosyjskiej ekstraklasy. Wydawać się mogło, że moskiewska drużyna wchodzi w okres wielkiej smuty.

Zaczęło się od „Krwawego Feliksa”

Po takim ciosie trudno było się nie załamać. Latem 2016 roku przyszłość klubu stanęła pod ogromnym znakiem zapytania. Kibice Dinama zapewne zdążyli się już odzwyczaić od kolekcjonowania trofeów na krajowym podwórku, ale degradacja z pewnością niejednego z nich pchnęła w odmęty najczarniejszego pesymizmu.

Kiedy serce nie płonie jasnym płomieniem, dużo się w nim sadzy nazbiera” – zauważył wszak w swoim czasie Aleksiej Maksimowicz Pieszkow, czyli po prostu Maksym Gorki. Rosyjski pisarz i publicysta, a przy okazji – sympatyk Dinama Moskwa. Gorki był pierwszym przewodniczącym Związku Pisarzy w ZSRR i uważany jest dzisiaj za jednego z inicjatorów socrealizmu w literaturze. W latach trzydziestych ubiegłego stulecia uchodził za prawdziwego pieszczocha władz ZSRR, ku jego czci przemianowano nawet miasto „Niżny Nowogród” na „Gorki”. Zresztą, sam Chorąży Pokoju, Mąż Natchniony, Tytan Myśli i Rozumu, Geniusz Troski o Człowieka, Koryfeusz Kultury i Siewca Demokracji – czyli rzecz jasna Józef Stalin – korzystał ze zdolności Gorkiego przy budowie aparatu propagandowego w swoim totalitarnym państwie.

Te koneksje chyba powinny stanowić już wystarczającą podpowiedź, skąd się wzięła ta wieloletnia potęga Dinama, która załamała się na dobre właściwie dopiero w ostatnich latach.

Cóż – Dinamo było klubem nie tyle nawet milicyjnym, co wręcz bardzo ściśle związanym z aparatem bezpieczeństwa Związku Radzieckiego. Kilka lat po rewolucjach z 1917 roku: lutowej i październikowej, kontrolę nad klubem przejął de facto sam Feliks Dzierżyński, wyjątkowo prominentny funkcjonariusz komunistyczny. Pseudonim „Krwawy Feliks” (albo „Czerwony Kat”) dość celnie oddaje charakterystykę działalności Dzierżyńskiego. Stanął on na czele Wszechrosyjskiej Komisji Nadzwyczajnej do Walki z Kontrrewolucją, Spekulacją i Nadużyciami Władzy. Historia zapamiętała tę organizację przede wszystkich pod skrótową nazwą Czeka – była to po prostu tajna policja, odpowiadająca za sianie terroru w państwie i metodyczne eliminowanie – w sensie przerażająco dosłownym – politycznych przeciwników reżimu.

4842863-feliks-dzierzynski-900-737

Feliks Dzierżyński.

To właśnie Dzierżyńskiego trzeba więc uznać za swoistego ojca Dinama. W 1923 roku doprowadził on do stworzenia towarzystwa sportowego przy aparacie bezpieki. I tak, miarowo, rodziły się kluby w kolejnych republikach związkowych. Dinamo Moskwa, Kijów, Mińsk, Tbilisi, Bukareszt, Baku, Zagrzeb, Brześć, Tirana, Drezno… Można długo wymieniać – wszystkie te drużyny mogły liczyć na mniejszą lub większą przychylność funkcjonariuszy z resortu spraw wewnętrznych, co pozwalało im na względnie luksusową egzystencję. Ekipy z Kijowa i Tbilisi wciąż nie zanotowały jeszcze w swojej historii spadku do niższej ligi.

Moskiewskie Dinamo zaczęło z miejsca święcić duże sukcesy na polu piłkarskim. Początkowo rozgrywało swoje mecze na pustym placu za szpitalem, nieopodal dzisiejszego Dworca Ryskiego (stacja Moskwa-Riżskaja). W 1928 roku klub przeniósł się jednak na Centralny Stadion „Dinamo”, który stał się jego domem na 80 następnych lat.

Pojawiły się też pierwsze, lokalne sukcesy sportowe, takie jak triumf w lidze moskiewskiej. Profesjonalny futbol w ZSRR dopiero raczkował, lecz od razu było widać, iż Dinamo będzie zajmowało w piłkarskim świecie wygodną, uprzywilejowaną pozycję.

W 1936 (premierowa edycja ligi ZSRR) i 1937 roku ekipa pogardliwie nazywana przez konkurentów Musarnia (slangowe, pejoratywne określenie policjantów, coś w stylu naszej „psiarni”) zdobywała mistrzostwo kraju, wyprzedzając konkurentów z Moskwy, Kijowa, Tbilisi i Leningradu. Kolejne tytuły udało się dołożyć do gabloty w 1940 i 1945 roku. Szczególnie ta ostatnia data jest istotna, nie tylko ze względu na koniec II Wojny Światowej. Angielska federacja postanowiła wówczas wykonać ukłon w stronę klubu zza Żelaznej Kurtyny, zapraszając Dinamo na powojenne, sparingowe tournée do Wielkiej Brytanii. Świetnie całą historię przedstawił Vladislav Ryabov z portalu These Football Times.

– Przed wylotem do Londynu drużyna została zaproszona na audiencję do Józefa Stalina – opowiadał publicysta. – Zawodnicy Dinama cieszyli się na wyjazd za Żelazną Kurtynę, ale dano im jasno do zrozumienia, że porażka z kapitalistami nie wchodzi w grę.

Bez tytułu

Kadr z materiału filmowego przygotowanego na powitanie Dinama w Londynie.

Po wielu dyplomatycznych zawirowaniach sowiecka delegacja dotarła do Anglii w listopadzie 1945 roku. Otaczała ją aura tajemnicy – piłkarze Dinama niechętnie udzielali wywiadów, stronili od dziennikarzy i generalnie w miejscach publicznych starali się odzywać jak najrzadziej. Cała drużyna przybyła do Londynu ubrana w jednakowe, niebieskie dresy. Wszyscy zawodnicy ściskali w dłoniach jednakowe, czarne walizki, wypchane tak, że aż pękały w szwach. Spekulacjom nie było końca. Według opowieści Ryabova – pojawiały się nawet sugestie, że cała wyprawa to gigantyczny spisek, a zawodnicy przemycili w swoich bagażach ładunki atomowe i planują dokonać jakiegoś straszliwego zamachu. Dopiero potem się okazało, że wzięli po prostu ze sobą olbrzymie zapasy jedzenia. Piłkarze korzystali tylko ze swoich posiłków i jadali wyłącznie z sowieckiej ambasadzie. Bali się otrucia.

Atmosfera była – delikatnie rzecz ujmując – napięta.

Swój pierwszy mecz moskiewska drużyna zagrała na Stamford Bridge, przeciwko Chelsea. Na trybunach zasiadło niespełna 90 tysięcy widzów, kolejnych 20 tysięcy nie zdołało po prostu dopchać się na wypełniony po brzegi stadion. Oczom tej pierwszej grupy ukazały się szokujące sceny. Po pierwsze – goście pojawili się na murawie kilkanaście minut przed meczem i przeprowadzili rozgrzewkę, polegającą na rozciąganiu. To zszokowało Anglików, ale nie aż tak jak następny obrazek. Wszyscy zawodnicy Chelsea otrzymali z rąk rywali po… wiązance kwiatów. W sowieckiej lidze to był naturalny, przedmeczowy obyczaj. Zawodnicy The Blues natomiast zbaranieli, podobnie jak kibice.

Anglicy żadnego upominku dla swoich rywali nie przygotowali, na co dzień nie dbali o takie ceregiele. Przedstawiciele brytyjskiej federacji i rządu płonęli zatem ze wstydu w loży honorowej, podczas gdy sowieccy dygnitarze oklaskiwali z dumą piłkarzy Dinama.

Spotkanie zakończyło się ostatecznie wynikiem 3:3. Goście zaprezentowali się z szokująco dobrej strony i nie dali się zdeprymować szalejącemu tłumowi kibiców, choć brak bieżni i fosy na londyńskim obiekcie bez wątpienia musiał wywołać w nich szok termiczny. – Towarzysze z Moskwy, Leningradu, Tbilisi i Berlina! Nasz pierwszy test zaliczyliśmy z honorem – grzmiał sowiecki komentator, aż kipiąc od patosu. W kolejnym starciu przyjezdni zmiażdżyli natomiast Cardiff City 10:1. Aż wreszcie doczekali się dania głównego – starcia z Arsenalem, w którego składzie wystąpiły gościnnie takie gwiazdy jak Stanley Matthews (pierwszy zdobywca Złotej Piłki) Joe Bacuzzi czy Stan Mortensen. Trener Dinama, legendarny Michaił Jakuszyn stwierdził wprost: – Być w Londynie i nie zagrać przeciwko Arsenalowi, to jak wybrać się na wycieczkę do Kairu i nie zobaczyć piramid. Anglia jest kolebką futbolu i najlepsi zawodnicy na świecie to Anglicy. Co do tego nie ma wątpliwości.

Spotkanie rozegrano na White Hart Lane – tradycyjny obiekt Kanonierów, czyli rzecz jasna Highbury, pełnił jeszcze w tamtym czasie funkcje wojskowe i nie nadawał się na stadion piłkarski. Dinamo zwyciężyło ostatecznie 4:3 w mocno kontrowersyjnych okolicznościach, zdobywając nieuczciwe bramki pośród niemalże nieprzeniknionej mgły. Na boisku nie było widać praktycznie nic – doszło nawet do tego, że drużyna z Moskwy przez dobrych 20 minut broniła korzystnego wyniku grając w dwunastkę, a golkiper Arsenalu znokautował samego siebie, wpadając prosto na słupek strzeżonej przez siebie bramki.

Spotkania jednak nie przerwano. Niektórzy twierdzą, że decyzję podjął autonomicznie arbiter (będący ponoć w dobrym chmielu), inni sugerują, że zdecydowano się kontynuować grę na wyraźną sugestię sowieckiej delegacji.

Materiał filmowy z legendarnego już właściwie starcia Dinama z Arsenalem.

George Orwell podsumował potem w swoim stylu całą tę hucpę w swoim prasowym felietonie: – Teraz, kiedy krótka wizyta drużyny Dinama dobiegła już końca, mogę publicznie powiedzieć to, co wielu myślących ludzi powtarzało prywatnie. Sport niezmiennie pozostaje źródłem dobrej woli, ale jeżeli ta wizyta miała jakkolwiek wpłynąć na relacje angielsko-sowieckie, to mogła je najwyżej pogorszyć.

Sukcesy pod czujnym okiem Berii

Jeżeli ktoś pogorszył natomiast stosunki Dinama z całą resztą klubów piłkarskich w ZSRR, z pewnością był to Ławrientij Pawłowicz Beria. Szef NKWD (Ludowy Komisariat Spraw Wewnętrznych), jeden z głównych wykonawców „wielkiej czystki”, którą Stalin z właściwą sobie morderczą premedytacją przeprowadził w strukturach partii komunistycznej i Armii Czerwonej, niejako przy okazji obejmując także terrorem pozostałe warstwy społeczne. Okrucieństwo tamtych czasów trudno sobie nawet dzisiaj wyobrazić – Beria odnalazł się w nich natomiast jak ryba w wodzie. Był pozbawionym skrupułów zwyrodnialcem, choć – przy okazji – wyjątkowo szczwanym listem i sprawnym organizatorem.

Po II Wojnie Światowej został mianowany marszałkiem ZSRR, a jego pozycja u boku dyktatora stale rosła. Mówiono, że pod koniec swojego życia obawiał się go nawet sam Stalin.

Beria z pochodzenia był Gruzinem – zanim został sadystycznym mordercą i zbrodniarzem… grał w piłkę. Wielkim talentem nie dysponował, profesjonalnym sportowcem (o ile w ogóle można o takich mówić w tamtych czasach) rzecz jasna nie został. Skupiał się przede wszystkim na brudnej robocie czekisty, futbol traktował jako hobby. Reprezentował jednak przez kilka lat barwy Dinama Tbilisi, gdzie hasał na lewym skrzydle, a niedostatki w wyszkoleniu technicznym rekompensował nieopisaną wręcz twardością i nieustępliwością na murawie. Podobne walory prezentował zresztą również jako funkcjonariusz bezpieki, lubując się w bestialskich metodach działania. Kibicem gruzińskiego Dinama pozostał nawet wtedy, gdy Stalin zainstalował go już na stałe w Moskwie. Wtedy także i klub ze stolicy kraju stał się jego oczkiem w głowie.

W 1939 roku Dinamo Tbilisi w półfinale krajowego pucharu trafiło na Spartak Moskwa, zwany nie bez kozery „klubem ludu”. Była to właściwie jedyna tak duża organizacja sportowa w Związku Sowieckim, która nie była ściśle powiązana z żadnym resortem czy gałęzią przemysłu. Nie grali w niej partyjni funkcjonariusze, ale – ujmijmy to – „zwykli ludzie”. Stąd gigantyczna popularność. Drużynę założyli czterej bracia – Andriej, Aleksandr, Piotr i Nikołaj Starostinowie. Wszyscy byli doskonałymi zawodnikami. Popularna anegdota głosi, że gdy pewien zagraniczny reporter próbował ustalić skład Spartaka, doszedł do wniosku, że „Starostin” znaczy po rosyjsku „piłkarz”.

Swoją drogą – już sama nazwa klubu była prowokująca, wszak nawiązywała do słynnego rzymskiego buntownika, Spartakusa.

Jednak granie potężniejszym rywalom na nosie nie ograniczyło się tylko do tej subtelnej aluzji. Pierwsze mistrzostwo Wyżej Ligi ZSRR zdobyło Dinamo Moskwa, lecz po drugie sięgnął właśnie Spartak. Rywalizacja tych dwóch moskiewskich klubów uchodzi dziś za najstarszy derbowy konflikt w kraju – elektryzowała ona kibiców od samego początku funkcjonowania profesjonalnej piłki w Związku Sowieckim. Spartak zawsze uchodził w tej rywalizacji za underdoga, choć też miał w kraju potężnych protektorów, choćby Aleksandra Kosariewa, sekretarza generalnego Komsomołu. W przeciwnym razie „klub ludu” nie zdołałby przetrwać na szczycie nawet jednego sezonu, nie mówiąc już o dublecie osiągniętym w 1938 i 1939 roku. Takie czasy.

Mecz pokazowy pierwszej drużyny Spartaka z zespołem rezerw był także pierwszym spotkaniem piłkarskim, na które pofatygował się osobiście sam Iosif Wissarionowicz w 1936 roku. Pierwotnie miało starcie się odbyć właśnie między największymi rywalami, Spartakiem i Dinamem, ale ci drudzy zrezygnowali z występu. Obawiali się, że futbolówka po jednym z chaotycznych zagrań może trafić w Stalina, co w najlepszym razie skończyłoby się dla autora niefortunnego zagrania zesłaniem na przymusowe roboty, a w najgorszym – czapą.

94209c4b382c589124a7ca2bd6dc

Ławrientij Beria.

Ostatecznie Spartak przyjął w całości na siebie niebezpieczny honor goszczenia dyktatora na trybunach. Nikołaj Starostin osobiście wyreżyserował przebieg całego spotkania i dbał o to, by na boisku nie doszło do choćby jednego nieostrożnego zagrania. Znudzony Stalin przerwał dopiero po 40 minutach, co uznano za wielki sukces klubu. Przedstawicieli Dinama szlag trafił.

Wróćmy jednak do wspomnianego półfinału Pucharu ZSRR. W drodze po drugi z rzędu dublet Spartak wyeliminował z gry Dinamo Tbilisi. Mecz zakończył się wynikiem 2:1 (albo 1:0, źródła podają różne wersje) dla moskiewskiej drużyny, później udało się jej także zatriumfować w finale. Jednak nieutulony w żalu Beria doprowadził – już po przyznaniu trofeum – do… powtórzenia półfinału. Dowodził, że zwycięski gol dla Spartaka padł w nieprawidłowych okolicznościach i nikt nie śmiał podważyć tej opinii. Jednak jego ulubieńcy w powtórzonym starciu znowu skończyli na tarczy, tym razem przegrywając 2:3. Gdy bracia Starostinowie odbierali gratulacje (Piotr wciąż był zawodnikiem, Nikołaj trenerem), zmroził ich nagle wzrok rozwścieczonego do granic możliwości Berii.

Furia szefa NKWD była tym większa, że zetknął się też on kiedyś z braćmi na boisku. I Nikołaj straszliwie go upokorzył, obnażając wszystkie braki techniczne brutalnego lewoskrzydłowego z Tbilisi.

Zaczęło się wytężone polowanie na ludzi Spartaka.

W marcu 1942 roku Nikołaj Starostin i jego bracia zostali schwytani i skazani na dekadę przymusowych robót w łagrze. Dziesięć lat morderczej harówki, być może połączonej z torturami. Brzmi okropnie, ale, biorąc pod uwagę panujące wówczas w Związku Sowieckim realia, taki wyrok brzmiał prawie jak uniewinnienie. Tym bardziej, że na kilkunastu osobach związanych ze Spartakiem wymuszono przymusem zeznanie, jakoby Starostinowie przygotowywali zamach na samego Stalina. Co prawda każdy z przesłuchiwanych przedstawiał odmienną wersję planów tego „zamachu”, ale kto by się interesował takimi szczegółami? – Gdy my, bolszewicy, chcemy coś osiągnąć, zamykamy oczy na wszystko inne – zwykł mawiać Beria.

Ostatecznie jednak nie udało mu się przyklepać uwielbianemu przez Moskwę rodzeństwu najgrubszego zarzutu, założyciele Spartaka mieli za mocną pozycję w państwie. Musiał zadowolić się ochłapami. Skazał braci za burżuazyjne rozpasanie – podstawą zarzutu było wypłacanie zawodnikom pensji i ściąganie do Rosji zagranicznych trenerów.

Derby wczoraj i dziś. Można wnioskować, że między klubami wciąż jest zła krew.

Cała czwórka przetrwała zesłanie, choć jeden z braci wskutek tortur stracił nogę. Stalin i Beria pożegnali się z życiem w 1953 roku, a ich mordercza działalność – zwana później „okresem błędów i wypaczeń” – odeszła w zapomnienia wraz ze zmianą warty u steru Komunistycznej Partii Związku Radzieckiego. Czas tak zwanej destalinizacji wiązał się z amnestią dla części więźniów politycznych. W tym właśnie rodzeństwa Starostinów, którym w 1955 roku uchylono wszystkie wyroki. Z kolei dla Dinama Moskwa zmiany w państwie oznaczały utratę części dawnych przywilejów. Drużyna – z legendarnym Lwem Jaszynem między słupkami – w dekadę lat sześćdziesiątych wchodziła mając dziewięć tytułów mistrzowskich w dorobku, ze statusem potęgi i dominatora. Potem udało się jej zdobyć już tylko dwa złote medale.

Transferowy chaos po upadku ZSRR

Nie oznacza to oczywiście, że Dinamo stoczyło się na dno. Zwykle trzymało się blisko czołówki, ale nie można było już tej drużyny określać ligowym hegemonem, nawet jeżeli miała swoje wielkie momenty i udane sezonu. Dużym sukcesem było zdobycie Pucharu ZSRR w 1970 roku. W kolejnym sezonie moskiewska drużyna skorzystała z przywileju gry w Pucharze Zdobywców Pucharów i zawędrowała aż do finału europejskich rozgrywek, jako pierwszy rosyjski zespół w historii. Na Camp Nou przyszło jednak piłkarzom z Moskwy uznać wyższość Glasgow Rangers. Tak blisko międzynarodowego trofeum Dinamo już nigdy nie było.

Po pierestrojce Dinamo zdobyło jak dotąd tylko jedno trofeum – Puchar Rosji w 1995 roku. Trofea stojące w gablocie coraz mocniej pokrywa kurz. Coraz mniej kibiców pamięta jeszcze czasy tego naprawdę wszechwładnego i – przede wszystkim – potężnego piłkarsko Dinama Moskwa.

Screenshot_2019-06-06 FC Dynamo Moscow - Wikipedia

– Pamiętam wizyty na meczach tuż po upadku Związku Sowieckiego – wspominał wieloletni kibic Dinama, Dmitrij Dudenkow, w książce „Football Dynamo: Modern Russia and the People’s Game”. – Frekwencja była tak niska, że często w przerwie spotkania otwierano już kołowrotki i na stadion przychodził każdy, kto tylko chciał. Bez biletu. Wejściówki kosztowały wtedy grosze, ale nawet to nie pobudzało zainteresowania meczami Dinama. Ludzie czasem tylko wpadali na drugą połowę, choć po boiskach biegali czołowi zawodnicy ligi i reprezentacji. Jednak wtedy wszyscy mieliśmy na głowie inne zmartwienia niż futbol.

Choć w Rosji często określa się piłkę nożną „baletem dla mas”, na początku lat dziewięćdziesiątych trudno było te masy przyciągnąć na stadion. Jeszcze w latach siedemdziesiątych na Dinamo chodziło kilkanaście, albo i kilkadziesiąt tysięcy widzów. W 1994 roku średnia frekwencja nie przekroczyła trzech tysięcy.

I pomyśleć, że poeta Lew Oszanin (autor słynnej piosenki: „Zawsze niech będzie słońce”) naskrobał kilkadziesiąt lat wcześniej z rozrzewnieniem:

cała Moskwa uparcie pędzi na mecz Dinama,

zapominając o deszczu.

Screenshot_2019-06-06 FC Dynamo Moscow - Wikipedia(1)

Tak naprawdę moskiewski klub nigdy na dobre nie ustabilizował swojej sytuacji finansowej i organizacyjnej, odkąd rozpadowi uległ Związek Radziecki. Gdy złożony został nad Dinamem parasol ochronny resortu spraw wewnętrznych, trzeba było szukać nowych sposób, by utrzymać się na powierzchni. Prędko się jednak okazało, że drużyna nie jest szczególnie łakomym kąskiem dla inwestorów. Podczas gdy inne moskiewskie ekipy trafiały pod opiekuńcze skrzydła oligarchów albo nawiązywały współpracę z potężnymi korporacjami współpracującymi z rządem, Dinamo cały czas szukało swojej bezpiecznej przystani. W 2004 roku Belo-Golubye z trudem utrzymali się w rosyjskiej ekstraklasie, kończąc sezon o jeden punkcik nad strefą spadkową.

Zaczęto o nich mówić jako o drużynie przeklętej, cierpiącej za grzechy i grzeszki z dawnych lat. Na dodatek wieloletni stadion Dinama sypał się już w oczach i było jasne, iż drużyna potrzebuje nowoczesnego obiektu. Dużo wyzwań, małe możliwości finansowe.

Wówczas jednak z drużyny postanowił uczynić swą kosztowną zabaweczkę sam Aleksiej Fedoryczew – właściciel firmy Fedcominvest, której logo od lat zdobi koszulki AS Monaco, gdzie zresztą rosyjski oligarcha na co dzień urzęduje. To biznesmen, specjalizujący się w handlu nawozami. Przez całe życie dręczyło go poczucie futbolowego niespełnienia – jako młody chłopak trenował w Dinamie i Krywbasie Krzywy Róg. W futbolu kariery jednak nie zrobił i zaczął się realizować w biznesie. Zaczęło się od warsztatu samochodowego, skończyło na zarządzaniu gigantyczną, międzynarodową korporacją, które wartość wyceniano w 2005 roku na pół miliarda dolarów. Choć, według rosyjskich dziennikarzy, była to wartość mocno niedoszacowana.

Miłość do futbolu pozostała żywa. Multimilioner chciał w 2002 roku wykupić nawet pakiet kontrolny w AS Monaco, ale rozmowy zawetował książę Rainier III Grimaldi, któremu nie do końca podobały się szemrane interesy Rosjanina i wytężone zainteresowanie, jakie francuscy i rosyjscy śledczy wykazywali w temacie powiązań Fedoryczewa z mafią.

21f2a7caac

Aleksiej Fedoryczew i jego partnerka.

Działacze Dinama nie znajdowali się jednak w sytuacji na tyle komfortowej, by kręcić nosem na inwestora, którego wiązały z klubem sentymentalne więzi. Biznesmen we wrześniu 2004 roku wykupił 71% akcji klubu. Obiecał: spłatę wszystkich długów Dinama, przywrócenie zespołu na ligowy top, zakotwiczenie na stałe co najmniej w fazie grupowej Ligi Mistrzów i rozbudowę klubowej infrastruktury. W tamtym okresie łatwo było w takie zapewnienia uwierzyć – ostatecznie Monaco, wspierane przecież przez Fedcominvest, dotarło w 2004 roku do finału Champions League.

Do tego dochodził jeszcze inspirujący przykład Romana Abramowicza, który z rozmachem rozgościł się na futbolowym rynku i zrobił z Chelsea europejską super-potęgę właściwie w trakcie jednego okienka transferowego, równolegle wspierając też moskiewskie CSKA i Szachtar Donieck. Każdy wtedy chciał mieć swojego wujka Romka, który hojnie rozsupła worek z rublami.

Prędko się jednak okazało, że Dinamo nie trafiło w aż tak dobre ręce jak Chelsea. Nowy właściciel klubu rzeczywiście działał z rozmachem. Szacuje się, że w przeciągu dwóch lat wpompował w swój zespół na różnych płaszczyznach około 200 milionów euro. Ile wyciągnął z tego innymi kanałami? Trudno zmierzyć. Zasłynął przede wszystkim z tego, że naściągał do drużyny cały tabun Portugalczyków, w tym kilka gwiazd FC Porto z pamiętnego sezonu 2003/04, gdy ekipa „Smoków” sięgnęła po Puchar Mistrzów. Tak kuriozalna, chaotyczna strategia budowy drużyny oczywiście miała się zakończyć totalną klapą. Doszło nawet do tego, że rosyjskim zawodnikom nakazano uczyć się języka portugalskiego, bo manager zespołu, Ivo Wortmann, porozumiewał się z drużyną przede wszystkim w tym języku. Sam był Brazylijczykiem.

Szybko doszło do eksplozji. Na przykład gwiazdor reprezentacji Portugalii, ściągnięty za 16 milionów euro Maniche udzielił głośnego wywiadu, w którym stwierdził, że nie podoba mu się ani liga, ani drużyna, ani w ogóle cała Rosja. Choć dowodził potem, że jego wypowiedź została błędnie przetłumaczona, niesmak pozostał. Po pół roku Maniche wylądował na wypożyczeniu w Chelsea. Jego starzy kumple z Porto – choćby Derlei i Costinha – także nie najlepiej odnaleźli się w Moskwie, aczkolwiek ten pierwszy utrzymywał zupełnie przyzwoitą skuteczność.

– Sto milionów na transfery – nie mógł wyjść z podziwu Dima, wieloletni kibic Dinama cytowany w książce „Football Dynamo: Modern Russia and the People’s Game„. – Trudno uwierzyć, że ten zespół kosztował aż tak wiele. Można było z tą kasą zrobić coś bardziej konstruktywnego. Na przykład kupić czołgi i zrobić porządek z Gruzją.

W 2005 roku Dinamo zajęło ósmą lokatę w lidze, rok później było czternaste. Wkrótce w zespole nastąpił prawdziwy exodus – Fedoryczew popadł w konflikt z władzami kraju i wycofał się razem ze swoją forsą z powrotem do Księstwa, pozostawiając Dinamo w totalnej organizacyjny-finansowej rozsypce, z gigantyczną dziurą, zionącą w klubowym skarbcu. Zawodnicy przez kilka miesięcy nie otrzymywali nawet wynagrodzeń – widać było, że futbolowe sentymenty prędko wywietrzały z głowy oligarchy. – Pewnego dnia Costinha powiedział, że nie może trenować, bo nie ma żadnych czystych butów – wspominał Władimir Konstantinow, dziennikarz Sport-Expressu. – Wytłumaczono mu, że w Rosji zawodnicy czyszczą swoje buty. Costinha odmówił. Doszło do skandalu – było jasne, że ta współpraca długo nie potrwa. Tamta drużyna była podzielona na małe frakcje i każda z nich się nawzajem zwalczała.

– To było żenujące – dodał. – Klub kupował sobie nowych zawodników, wyjeżdżał do ciepłych krajów na luksusowe obozy zagraniczne, a na koniec się okazało, że nie ma z czego zapłacić piłkarzom pensji. Ale to był właśnie przez wiele lat problem rosyjskiej piłki. (…) Właściciele koncentrowali się tylko na gwiazdach, nie interesowała ich budowa całej struktury klubu, a już w ogóle pomijali szkolenie młodzieży.

Screenshot_2019-06-06 Dynamo Moskwa - Transfery 04 05

Screenshot_2019-06-06 Dynamo Moskwa - Transfery 05 06

Ofensywa transferowa w latach 2005-2006.

Rosyjski komentator Wasilij Utkin opowiadał natomiast: – Dinamo jest klubem permanentnie zdezorganizowanym. Nic tam nie działa tak, jak należy. Wiecie, czym oni karmią zawodników na obozie przygotowawczym do sezonu? Kaszą gryczaną. I owsianką. Piłkarze, którzy są reprezentantami swoich krają jedzą gówno, którego bym nie podał mojemu psu.

Kłopotliwy ratunek ze strony banku

Gdy wytęskniony dobroczyńca okazał się przekleństwem dla Dinama, wielu sądziło, że moskiewski klub wyłoży się już na całej linii. Lecz drużynie udało się spaść na cztery łapy i utrzymać na poziomie rosyjskiej ekstraklasy, a w 2008 roku nadeszły wreszcie – z pozoru – lepsze czasy.

Jeszcze w 2006 roku stowarzyszenie kibiców Dinama, które uratowało klub przed upadkiem, podpisało umowę partnerską z potężnym, rosyjskim bankiem VTB (w tamtym czasie – drugi co do wielkości bank w kraju naszych wschodnich sąsiadów). Dzięki pożyczkom udzielonym przez VTB na całkiem przystępnych warunkach udało się wykupić komplet akcji należących do poprzedniego, wyjątkowo niesfornego właściciela. Można było zatem poukładać sytuację w klubie na nowo, przy okazji planując budowę nowego stadionu. Partycypowanie w tym ostatnim przedsięwzięciu szczególnie interesowało VTB. Bardziej nawet niż cała reszta futbolowgo biznesu związanego z Dinamem. Bank łakomym okiem patrzył przede wszystkim na nieruchomości.

W 2009 roku VTB de facto przejęło kontrolę nad klubem, zakładając zainwestowanie miliarda dolarów w budowę nowego, super-nowoczesnego obiektu sportowego. W 2013 roku powstały już konkretne plany budowy piłkarsko-hokejkowego stadionu pod roboczą nazwą „VTB Arena Park”, a klub otrzymywał rocznie około 80 milionów euro dofinansowania ze strony sponsora. W międzyczasie kontrolę nad drużyną przejął Borys Rotenberg, oligarcha przedstawiany jako bliski przyjaciel Władimira Putina. Został prezesem klubu i miał zapewnić zespołowi świetlaną przyszłość śmiałymi posunięciami na rynku transferowym.

Do drużyny znów zaczęli spływać kupowani za grube miliony piłkarze o uznanej pozycji w europejskim futbolu. Kroplówka finansowa od VTB była olbrzymia, ale nawet ona nie wystarczała, żeby zapewnić Dinamu godne funkcjonowanie.

Transferowe rozpasanie przechodziło wszelkie granice zdrowego rozsądku. Według portalu russianfootballnews.com, w pewnym momencie moskiewska ekipa wydawała przeszło 40 milionów euro rocznie na same tylko pensje piłkarzy oraz trenerów. Dyrektor sportowy Dinama, Guram Adżojew, za swojej kadencji na nowych zawodników wydał wedle danych tego samego portalu prawie 100 milionów euro. Zarobił równolegle… 800 tysięcy.

Screenshot_2019-06-06 2014–15 FC Dynamo Moscow season - Wikipedia

Kadra Dinama przed sezonem 2014/15.

Dokonywano coraz bardziej zdumiewających transakcji na rynku – w 2013 roku rozpadła się struktura finansowa Anży Machaczkała, tymczasem działacze Dinama wydali aż 69 milionów na wykup zawodników z tej rozlatującej się drużyny. 19 baniek poszło na sam tylko transfer Aleksandra Kokorina, który trafił do Anży… kilka tygodni wcześniej. Za dokładnie taką samą kwotę. Zaczęło to wszystko wyglądać na dość ordynarną pralnię brudnej forsy. Nigdy nie udowodniono w tej sprawie Rotenbergowi żadnej winy, lecz dziennikarze śledczy dowodzili, że otrzymał on coś w zamian za przeprowadzenie tak wątpliwej transakcji – ostatecznie mógł dostać wszystkich tych zawodników za darmo.

Screenshot_2019-06-06 Dynamo Moskwa - Transfery 13 14

Zakupy w Machaczkale.

Finansowa bańka pękła po sezonie 2014/15.

Choć Dinamo na boiskach rosyjskiej ekstraklasy radziło sobie przyzwoicie (choć i tak poniżej oczekiwań), całkiem nieźle prezentowało się także na europejskiej arenie – nie można było dłużej udawać, że wszystko jest w porządku jeżeli chodzi o relacje na linii klub – właściciel. Pogwałcone zostały zasady Finansowego Fair Play. Umowa sponsorska opiewająca na 90 milionów euro okazała się zawyżona dziewięciokrotnie. Dokładnie 19 czerwca 2015 roku UEFA zdecydowała się wyrzucić klub z Moskwy z Ligi Europy za złamanie zasad FFP. Długi Dinama rozrosły się do horrendalnych rozmiarów. Dla sezonów 2013/14 i 2014/15 dopuszczała stratę w wysokości 45 milionów euro. Dinamo przekroczyło ten próg o ponad 257 milionów.

Sankcje finansowe nałożone na Rosję straszliwie uderzyły w kondycję finansową klubu.

TABLE3-2-700x435

No, coś się nie domknęło w księgowości.

Jak pisaliśmy przed laty: „Bank musiał pozbyć się więc udziałów w klubie i oddać je w ręce Spółki Sportowej Dinamo, czyli stowarzyszenia kibiców. Z drogiej zabawki oligarchy, Borisa Rotenberga, klub w zaledwie kilka dni stał się własnością fanów. VTB pozostał sponsorem, ale pieniądze nie płynęły już do klubu tak szerokim strumieniem jak wtedy, gdy Rotenberg mógł je wydawać według swojego uznania. Kilka tygodni później w Dinamie nie było już śladu po Mathieu Valbuenie, Balazsu Dzsudzsaku, Kevinie Kuranyim, Williamie Vainqueurze czy Douglasie. W zimowym okienku transferowym exodus trwał dalej – odeszli Kokorin, Żirkow czy Buttner. Mało tego – niemal wszyscy opuścili Dinamo za grosze w porównaniu z sumami, jakie przyszło za nich zapłacić, gdy klub szastał pieniędzmi na prawo i lewo:

– Dzsudzsak przyszedł za 19 milionów euro, odszedł za 1,6 miliona,
– Kokorin przyszedł za 19 milionów euro, odszedł za 2 miliony,
– Żirkow przyszedł za 11 milionów euro, odszedł za 640 tysięcy,
– Vainqueur przyszedł za 6 milionów euro, odszedł za 580 tysięcy,
– Buttner przyszedł za 5,5 miliona euro, odszedł na wypożyczenie za 500 tysięcy, po czym rozwiązano z nim kontrakt,
– Valbuena przyszedł za 7 milionów euro, odszedł za 6 milionów”.

dinamo-relegation-banner

Transparent z wymownym napisem: „Co narobiliście, diabły?!”

Tym samym zbliżamy się do sezonu 2015/16, od którego zaczęła się cała opowieść. Kompletnie zdemolowane Dinamo po raz pierwszy w swych dziejach spada z rosyjskiej ekstraklasy.  Według danych portalu sports.ru, budżet klubu został ścięty do 55 milionów euro, a jeszcze sezon wcześniej (14/15) wynosił aż 160 dużych baniek, z czego lwią część pochłaniały wypłaty dla zawodników, którym poprzedni prezes oferował bajońskie kontrakty. Po spadku przeprowadzano rzecz jasna dalsze cięcia.

Wdowa po Lwie Jaszynie powiedziała tylko: – Cieszę się, że mój mąż nie dożył tego momentu.

Goło i (nie)wesoło

W nowej rzeczywistości Dinamo postanowiło zerknąć w stronę swoich korzeni. W sierpniu 2016 roku, a zatem niedługo po historycznej degradacji, kontrolę nad stowarzyszeniem kibiców przejął Władimir Strzałkowski – stary znajomy swojego imiennika Putina ze struktur KGB, czyli Komitetu Bezpieczeństwa Państwowego przy Radzie Ministrów ZSRR. Człowiek do zadań specjalnych, który w niejednym tego typu przedsięwzięciu maczał już palce. Postanowił on sprzedać udziały Dinama w projekcie nowego stadionu, mozolenie budowanego w miejsce poprzedniego, przestarzałego obiektu. Jak dowodzi publicysta poratlu russianfootballnews.com, w grudniu 2016 roku stowarzyszenie zaakceptowało ofertę bank VTB, który odkupił udziały klubu za jednego, symbolicznego rubla.

W zamian za to VTB podpisało z Dinamem nową umowę sponsorską na trzy kolejne lata. Spłacone zostały też długi – około 190 milionów euro. Strzałkowski uratował zatem klub, lecz – zdaniem rosyjskiego dziennikarza, Witalija Leonowa – w praktyce Dinamo zostało pozbawione wszystkiego. Nie ma już własnego stadionu w Moskwie, nie ma już własnej akademii, nie ma nawet własnych przestrzeni biurowych.

Pozostała tylko marka, historia i przestarzałe obiekty treningowe na przedmieściach. Co do reszty – klub jest w pełni uzależniony od sponsora.

vtbarena1

37671551555_f964d1c8f5_o

Stadion im. Lwa Jaszyna, czyli VTB Arena.

VTB Arena ostatecznie została otwarta w 2018 roku, po dziesięciu latach od zainicjowania projektu budowy potężnego stadionu. Obiekt zawiera w sobie boisko piłkarskie, hokejowe, pięciogwiazdkowy hotel, centrum handlowe, olbrzymi parking i przestrzenie biurowe. Pierwszy mecz na piłkarskiej części obiektu rozegrano jednak dopiero kilkanaście dni temu, w ostatniej kolejce rosyjskiej ekstraklasy. Koszt budowy obiektu (strona piłkarska może pomieścić 26 tysięcy widzów) oceniany jest koniec końców na około 1.5 miliarda euro.

Co dalej z samym klubem?

Kontynuowanie współpracy z VTB gwarantuje na razie finansową stabilizację. A przynajmniej powinno gwarantować, choć – mając na uwadze burzliwą historię klubu – można mieć mimo wszystko co do tego pewne wątpliwości. Zdaje się jednak, że tym razem będzie inaczej niż dotychczas, gdy zbyt chaotycznie próbowano zrealizować sen o potędze. Trudno oczekiwać rzecz jasna od Dinama gwałtownego powrotu na ligowy szczyt i sukcesów na miarę tych, które drużyna odnosiła pod protektoratem Dzierżyńskiego czy Berii. Niemniej – można się przynajmniej spodziewać, że w najbliższym czasie zespół będzie budowany według rozsądnych założeń, a nie szaleńczo, na hurra. Choć… pogłoski są rozmaite.

Klub z jednej chce delikatnie odmłodzić – choć może lepszym określeniem byłoby „odrestaurować” – wyjściową jedenastkę, pomalutku odpuszczając stawianie na piłkarzy doświadczonych, którzy osiągnęli już swój sufit i pewnego poziomu nie przekroczą. Żeby daleko nie szukać – takich choćby jak Abdul Aziz Tetteh. To w pewnym sensie jednak zmiana, bo zwykle Dinamo przyciągało do siebie piłkarzy doświadczonych. Czasem były to gwiazdy, lecz często gasnące.

Teraz Dinamo chce zarabiać na zawodnikach wysyłanych w szeroki świat. Choć na razie więcej w tym sloganów niż realnych działań.

Screenshot_2019-06-06 Dinamo Moscow - Detailed squad 18 19

Średnia wieku w sezonie 2018/19 to aż 27 lat.

Szacunek do tradycji, stawianie na wychowanków – już w 2015 roku głoszono takie plany.

Odwracając medal – mówi się, że ściągnięcie Sebastiana Szymańskiego to tylko początek ofensywy transferowej, a do Moskwy trafi wkrótce kilku zawodników, którzy z miejsca odmienią oblicze zespołu. Dinamo ma się wydostać dzięki tym wzmocnieniom z bagna przeciętności i zakotwiczyć co najmniej w górnej połówce tabeli. A zatem – może jednak powrót do dawnych obyczajów?

Stosunkowo niedawno trenerem pierwszej drużyny został Dmitrij Chochłow i on wygląda mimo wszystko na gwaranta spokoju. To były zawodnik Dinama, który w swoim czasie wydatnie przyczynił się do utrzymania klubu w rosyjskiej ekstraklasie i w ogóle mocno się z moskiewską ekipą związał. Po zawieszeniu butów na kołku 53-krotny reprezentant Rosji pracował jako szkoleniowiec w młodzieżowych grupach Belo-Golubye, a od października 2017 roku zajmuje się odbudową pozycji Dinama na krajowym rynku. Ze świadomością dużych ambicji sponsora i kibiców, ale bez napinki na natychmiastowy sukces. Na dodatek w sezonie 2019/20 trudno będzie w ogóle spaść z ligi rosyjskiej.

Zdaniem Chochłowa – celem Dinama powinien być udział w fazie grupowej Ligi Europy w sezonie 2021/22. Nie są to jakieś mocno wariackie plany, ale jednak zakładają duży skok jakościowy dokonany w bardzo krótkim czasie. Właściwie – na przestrzeni jednego sezonu. Progres ma się też wiązać ze zmianą stylu gry zespołu – w minionych rozgrywkach moskiewska ekipa przyzwoicie się broniła, natomiast pod bramką przeciwnika spisywała się po prostu okropnie. Teraz biało-niebiescy mają grać szybko, kombinacyjnie i z biglem.

Wszystko jest jednak kwestią wzmocnień, a te pozostają na razie w sferze spekulacji, a nie faktów.

Kasia Lewandowska – ekspert od ligi rosyjskiej – przekazała na Twitterze, że rosyjskie rozgrywki zostaną rozszerzone z 16 do 18 drużyn – w sezonie 2019/20 nikt z Priemjer-Ligi bezpośrednie nie spadnie. Dla przechodzącego restrukturyzację Dinama takie okoliczności są wręcz wymarzone. Teraz trzeba się tylko dalej oddłużać i skończyć z wizerunkiem klubu przeżartego przez korupcję i niekompetencję.

Michał Kołkowski

fot. newspix.pl

Za cel obrał sobie sportretowanie wszystkich kultowych zawodników przełomu XX i XXI wieku i z każdym tygodniem jest coraz bliżej wykonania tej monumentalnej misji. Jego twórczość przypadnie do gustu szczególnie tym, którzy preferują obszerniejsze, kompleksowe lektury i nie odstraszają ich liczne dygresje. Wiele materiałów poświęconych angielskiemu i włoskiemu futbolowi, kilka gigantycznych rankingów, a okazjonalnie także opowieści ze świata NBA. Najchętniej snuje te opowiastki, w ramach których wątki czysto sportowe nieustannie plączą się z rozważaniami na temat historii czy rozmaitych kwestii społeczno-politycznych.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...