Reklama

Niech się dzieje! Takiej edycji piękny finał się po prostu należy

red6

Autor:red6

01 czerwca 2019, 12:26 • 4 min czytania 0 komentarzy

Czy na taki mecz trzeba kogokolwiek specjalnie zapraszać? Pewnie nie powinno się zaczynać tekstu od zdania podważającego sens jego istnienia, ale tegoroczna edycja Ligi Mistrzów tak często i tak bezczelnie kpiła sobie z utartych sposobów myślenia, że w sumie tylko wpisujemy się w krajobraz. Otóż to trochę tak, jakbyście odpuścili ostatni odcinek „Gry o Tron”, wcześniej namiętnie żyjąc tym serialem. Wróć! Przykład jest o tyle niefortunny, że to była kicha, którą – jak się okazało po fakcie – może nawet lepiej było odpuścić, a dziś kichy się nie spodziewamy. Dlatego zmieniamy tytuł i mówimy, że to trochę tak, jakbyście odpuścili ostatni odcinek świetnego „Czarnobyla”. 

Niech się dzieje! Takiej edycji piękny finał się po prostu należy

No nie wypada. Gdy wracamy pamięcią do wydarzeń tegorocznej edycji Champions League, nie mamy wątpliwości, że za chwilę pojawi się nierozerwalnie związany z zachwytem przedrostek „naj”. Ktoś powie, że tegoroczna rozgrywka była najlepszą z dotychczasowych dwudziestu siedmiu, ktoś inny będzie miał wątpliwości, ale z tym, że była najciekawsza ze wszystkich, polemizować raczej nie da rady. Ot, kwestia nazewnictwa, ale każdy, kto we wtorkowe i środowe wieczory zasiadał przed telewizorami, wie, że był świadkiem czegoś niezwykłego.

Przecież tu nawet nie trzeba odchodzić od tegorocznych finalistów, by znaleźć mocne historie. Różne drogi prowadzą do finałów, ale zarówno o Liverpoolu, jak i o Tottenhamie nie można powiedzieć, że pruły autostradą w kierunku madryckiego stadionu Wanda Metropolitano, na którym dojdzie do ich starcia. Przecież obie ekipy w pewnym momencie, już w fazie grupowej, wisiały na włosku tak cienkim, że nawet pchła nie czułaby się na nim komfortowo.

LIVERPOOL DOŚĆ ZDECYDOWANYM FAWORYTEM WEDŁUG ETOTO

Zrzut ekranu 2019-06-01 o 11.44.59

Reklama

Przed ostatnią serią gier w grupie B Koguty wybierały się na Camp Nou, a mający tyle samo punktów Inter Mediolan podejmował u siebie najsłabsze w grupie PSV. Jak to się skończyło? Włosi zrobili to, co w ostatnim czasie wychodzi im najlepiej, czyli wykoleili się na z pozoru nietrudnej przeszkodzie, a Tottenham w ostatnich minutach wyrwał remis z gardła obijającej wcześniej słupki FC Barcelonie i awansował dzięki temu, że w meczach bezpośrednich strzelił bramkę na wyjeździe (przegrał 1-2 w Mediolanie, a u siebie wygrał 1-0). Zresztą po trzech kolejkach podopieczni Mauricio Pochettino mieli na koncie tylko jeden punkt! Gdyby ktoś na przełomie października i listopada chciał przekonać kibica Spurs, że to skończy się wyjściem z grupy i później wielkim finałem, do szpitala psychiatrycznego zostałby odwieziony bez dodatkowych konsultacji z lekarzem.

Liverpool? Wcale nie był lepszy. Przypominamy sobie trudną grupę z PSG, Napoli i Crveną Zvezdą, stratę punktów z Serbami, którzy mieli przecież robić za ich dostarczyciela, no i ostatni mecz z Napoli na Anfield, który udało się wygrać 1-0 i awansować dzięki większej liczbie strzelonych bramek, choć jeszcze w doliczonym czasie gry setkę i co za tym idzie – dalszą grę w Champions League – na nodze miał Arkadiusz Milik.

Jeśli to była jazda bez trzymanki, to nie do końca wiemy, jak nazwać fazę pucharową. Operator diabelskiego młyna zrobił sobie wolne, a karuzelę powierzył 13-letniemu kuzynowi z głową pełną głupich pomysłów.

HARRY KANE WRÓCI I STRZELI GOLA? KURS 3,05 W ETOTO! 

Zrzut ekranu 2019-06-01 o 11.48.49

Ktoś, choćby jeden fan The Reds, narzekał na brak emocji w spotkaniach z Bayernem Monachium i FC Porto? Skoro tak, to macie półfinał, o którym będziemy opowiadać dzieciom i wnukom. FC Barcelona w pierwszym meczu w teorii załatwia sprawę, a delegacja France Football ma prawo zastanawiać się nad wcześniejszą wycieczką do stolicy Katalonii, by wręczyć Messiemu Złotą Piłkę. Rewanż miał być formalnością, a stał się pokazem – zarówno bezradności Hiszpanów, jak i wielkiego hartu ducha Liverpoolu. Straty podopieczni Juergena Kloppa odrobili bez Salaha i Firmino, z bohaterami w osobach Divocka Origiego i Georginio Wijnalduma, który na boisku pojawiał się po przerwie, ale tylko przez kontuzję Robertsona.

Reklama

Fani Kogutów coś, co na siłę dałoby się do tego porównać, przeżyli już w ćwierćfinale, w którym – po wyeliminowaniu Borussii Dortmund – wpadli na Manchester City. Było zwycięstwo w pierwszym meczu 1-0, ale rewanż na Etihad Stadium był skrajnie poprany, po 21 minutach The Citizens prowadzili przecież 3-2. Strzelili bramkę dającą awans, szukali kolejnej zapewniającej spokój, a bilety do półfinału ostatecznie wymsknęły im się z rąk po kontrowersyjnym trafieniu Llorente (i nieuznanym golu w jednej z ostatniej akcji meczu). Kolejny dwumecz z rewelacyjnym Ajaksem do łatwiejszych do pojęcia nie należał. Porażka 0-1 w pierwszym meczu, 0-2 po 35 minutach drugiego… A potem hat-trick Lucasa, oczywiście z ostatnim golem na wagę awansu wbitym w samej końcówce. I wszystko to bez Harry’ego Kane’a, który wrócić ma dopiero teraz, na finał.

Futbol! Przypominamy wydarzenia tak niedawne, że nikomu nie zdążyły wypaść z głowy i… naprawdę dobrze się przy tym bawimy. To chyba najlepsza zapowiedź tego finału. To oczywiście może być – cytując Mateusza Borka – 0-0 po tak bezbarwnej, że dogrywkę potraktujemy jak przedłużanie męczarni. Ale jesteśmy bardzo dziwnie spokojni, że nie będzie.

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Liga Mistrzów

Komentarze

0 komentarzy

Loading...