Reklama

Sto tysięcy w pięć tygodni! Resovia chce wrócić do domu

Norbert Skorzewski

Autor:Norbert Skorzewski

27 maja 2019, 16:53 • 6 min czytania 1 komentarz

Czy granie domowych meczów na obcych stadionach ma sens? Całkiem świeże przykłady Sandecji Nowy Sącz czy Gwardii Koszalin pokazują, że mówimy o sytuacji mniej więcej tak przyjemnej, jak – powiedzmy – spacer po po rozżarzonych węglach w ochraniaczach na buty stosowanych w szpitalach, tyle że jedynie w tych ochraniaczach, a bez butów. Nowosądeczanie z Niecieczy spadli z Ekstraklasy, koszalinianie – najpierw rozgrywając czternaście meczów z rzędu na wyjeździe, potem podejmując „u siebie” w Poznaniu Wartę, czy „u siebie” w Katowicach Rozwój – zlecieli z drugiej ligi.

Sto tysięcy w pięć tygodni! Resovia chce wrócić do domu

Niedługo, z konieczności, kolejną próbę oszukania przeznaczenia podejmie Raków Częstochowa. W drugiej lidze w poprzednim sezonie swoje mecze poza własnym obiektem rozgrywała Resovia Rzeszów. Z jednej strony z konieczności, z drugiej – trochę z lenistwa, trochę ze zbyt małej determinacji w kwestii modernizacji.

Ale wydaje się, że rzeszowianie wzięli się do roboty i wkrótce wrócą na własny stadion.

Jaki cudem?

Przede wszystkim za sprawą głośnej akcji, która odbiła się szerokim echem i to nie tylko w tamtejszym regionie.

Reklama

Wystarczyło pięć tygodni, by zebrać – uwaga – 100 tysięcy złotych! Kwota w całości zostanie przeznaczona na zamówienie krzesełek oraz kilku innych pilnych inwestycji na terenie stadionu, który przed sezonem z powodu zaniedbań infrastrukturalnych nie otrzymał licencji.

4

– Gdy kończył się piąty tydzień zbiórki, brakowało nam trochę pieniędzy, by dojść do setki. Wtedy w biurze wpłat zjawił się prezes klubu, Aleksander Bentkowski, i dorzucił brakujące dziesięć tysięcy. Jak widać, w tę akcję angażują się wszyscy. Od kibiców, przez działaczy i sponsorów, po lokalne firmy. W szósty tydzień wchodzimy z kwotą stu tysięcy złotych, więc niewiele brakuje, by uzyskać minimum, jakie zakładaliśmy zebrać, czyli około 120-130 tysięcy – usłyszeliśmy w dziale marketingu Resovii, który opowiada o specyfice całej akcji.

*

Reklama

– Całą poprzednią rundę musieliśmy grać na ulicy Hetmańskiej. Niby stadion miejski, a w praktyce – obiekt Stali Rzeszów. Nasz nie dostał licencji ze względu na problemy infrastrukturalne, więc wskazaliśmy tamten. Graliśmy na nim w poprzednich latach, jasne, ale wyłącznie pojedyncze mecze podwyższonego ryzyka. Radomiak Radom, derby Rzeszowa i tego typu spotkania. Dwa-trzy w sezonie, więc nie było problemu. Ale grać całą rundę na wyjeździe, do tego – w większości – z rywalami niezbyt atrakcyjnymi, którzy zbierali po 500-600 kibiców? Trudna sprawa. Raz graliśmy w środę o 15:00 ze Skrą Częstochowa, zjawiło się z 200 osób. To, było czy nie było, terytorium wroga, trudno, żebyśmy czuli się tam dobrze i trudno, żeby przychodziło tam mnóstwo naszych fanów. Do tego dochodzi kwestia logistyki i – przede wszystkim – bezpieczeństwa. Takie mecze wymagały dodatkowego zabezpieczenia, wiadomo jak to jest w derbowym miastach. U nas, w Łodzi, gdziekolwiek. Pamiętamy, co działo się, gdy Widzew jechał na trening na ŁKS. Z naszymi piłkarzami tak samo – jechali nie do siebie, więc spotykali się z nieuprzejmościami.

Postanowiliśmy zrezygnować z treningów na stadionie przed meczem. Po rundzie jesiennej przyszedł moment zniecierpliwienia. Jeździliśmy po Polsce, widzieliśmy stadiony w Częstochowie, Katowicach czy Wejherowie i zastanawialiśmy się, dlaczego oni otrzymali licencje, a my nie? Stadiony są na pierwszy rzut oka mniej więcej podobne. Szatnie, loże VIP i tak dalej – tak samo. Nasz problem polegał na tym, że przespaliśmy pół roku. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nasz stadion jest w fatalnym stanie, ale nic z tym nie robiliśmy. Przyszło pismo zwrotne, iż nie otrzymujemy licencji na grę u siebie, po czym zbyt szybko i zbyt łatwo przyszła alternatywa – wspomniany stadion miejski. No bo skoro miejski, to uznaliśmy, że będzie okej, przecież to tylko dwa kilometry różnicy. Było to jakieś wyjście, nie chcieliśmy – wzorem Gwardii Koszalin – jeździć całą rundę po całej Polsce, co przecież przybliżyło koszalinian do spadku, więc w naszym przypadku sytuacja mogła być podobna.

Nie ma jednak co ukrywać, że trochę zapomnieliśmy o naszym stadionie. Na początku na sto osób pięć sugerowało, by spróbować wrócić. Z meczu na mecz tych osób było więcej. Kończąc rundę, każdy stwierdził, że nie ma innej opcji – trzeba wracać. Oglądając stadiony w Polsce, uświadomiliśmy sobie, że przystosowanie obiektu do wymogów drugiej ligi, przynajmniej na imprezy niemasowe, to nie jest żadna czarna magia. Ot, wystarczą chęci. Mieliśmy motywację, bo sportowo dawaliśmy radę, organizacyjnie tak samo, problemem był jedynie ten stadion. Trzeba było zareagować.

Daliśmy sobie czas do pierwszego kwartału nowego roku, by obmyślić plan działania, sposób, pomysł. W marcu zdecydowaliśmy się na akcję #CZASWRACAĆDODOMU. Dział marketingu stworzył klip, zaangażowali się w niego wszyscy pracownicy naszego klubu. No i poszło. O akcji zrobiło się głośno. Po pięciu tygodniach zebraliśmy sto tysięcy złotych.

Generalnie najważniejszą i najkosztowniejszą potrzebą okazały się krzesełka z oparciem. Oszacowaliśmy ją na 70 tysięcy. Poza tym potrzebowaliśmy tablicę świetlną, gdyż mamy już zasłużony zegar, a to z kolei wydatek rzędu 20-30 tysięcy. Dalej trzeba było zainwestować we wiaty przy ławkach rezerwowych, czyli gdzieś z 10 tysięcy. Ponadto udrożnienie wyjść ewakuacyjnych, pokolorowanie ich, plus spełnienie kilku zaleceń typu: jeden pisuar więcej, jeden prysznic więcej, powiększenie o metr kwadratowy stoiska sędziów i tego typu rzeczy.

Tym samym, po wstępnych szacunkach, myśleliśmy o zebraniu 120-130 tysięcy, by w minimalnym stopniu przystosować stadion do wymogów. Na razie mamy 100 tysięcy, więc akcja trwa. Na starcie zaproponowaliśmy wydawanie certyfikatów dla wpłat stuzłotowych – każda taka osoba otrzyma certyfikat dokonanego wsparcia oraz symbolicznego przypisania krzesełka do danej osoby. W przypadku wpłat po tysiąc złotych – certyfikat VIP czyli i wpis na krzesełku, i tablica pamiątkowa, która powstanie na trybunie krytej.

Akcja rozeszła się po Polsce, licznik wpłat rósł i rósł. W pierwszym tygodniu uzbieraliśmy dziesięć tysięcy. Dobry wynik i dobre pole, by te wydarzenie kontynuować. Zaangażowały się osiedla i fancluby rzeszowskie, rozpoczęła się pozytywna rywalizacja na zbiórki. Ludzie, tak jak wcześniej, wpłacali po sto czy tysiąc złotych, ale zaczęły się i wpłaty po siedem lub osiem tysięcy. Wielkie wsparcie. Generalnie mam wrażenie, że akcja stała się po prostu modna. Dzięki promocji w mediach społecznościowych i dzięki przeświadczeniu, że naszemu klubowi naprawdę można pomóc. Do akcji dołączyła siatkarska rodzina Resovii jak Krzysztof Ignaczak, Łukasz Perłowski czy Marek Krabasz, tak samo lokalni politycy. Pomógł nawet Grzegorz Lato, który wykupił stuzłotową cegiełkę.

Na dziś mamy 100 tysięcy złotych, ale to jeszcze nic – znaleźliśmy fajną, korzystniejszą ofertę krzesełek. Lepszą ofertę wiat rezerwowych, podobnie z potrzebnymi ogrodzeniami i tego typu rzeczami. Nasz sponsor, grupa budowlana ALEX, przydzielił ludzi do prac remontowych w szatniach. Dzieje się, wszystko idzie w dobrym kierunku, a koszty z każdym tygodniem spadają. Ta sytuacja – siłą rzeczy – rodzi nowe pomysły. Zastanawiamy się, co można wykonać za oszczędzone pieniądze poza planem minimum. Mamy jeszcze półtora miesiąca i naprawdę – jesteśmy pewni, że zdążymy. Rzeszów tym żyje. Piszą o nas gazety, portale internetowe, dziś zainteresowała się telewizja. Dzieje się. Bazujemy na tym sukcesie i chcemy więcej – apetyt rośnie w miarę jedzenia.

Tym samy dziś liczymy, że uda się nie tyle wrócić na nasz stadion, po uprzednim przystosowaniu go do wymogów licencyjnych, ale również organizować na nim imprezy masowe. Pieniądze jeszcze są potrzebne, to oczywiste, ale ten zryw ludzi związanych z klubem daje wielką, wręcz olbrzymią nadzieje na szczęśliwe zakończenie.

*

Czyli podsumowując: rzeszowianie zebrali sto tysięcy złotych i są o krok, by – po kilkunastu miesiącach cierpienia – wrócić na swój stadion i wreszcie przestać rozgrywać mecze na wyjeździe.

I bardzo dobrze, bo chyba żaden kibic nie wyobraża sobie, by jego drużyna – w dłuższej perspektywie – miała rozgrywać mecze poza swoim obiektem.

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
2
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Komentarze

1 komentarz

Loading...