Reklama

Jak wygram w Lotto zbuduję we wsi stadion

redakcja

Autor:redakcja

22 kwietnia 2019, 11:06 • 10 min czytania 0 komentarzy

Pani Zofia Kucharska to fenomen: jedyna znana nam trenerka w B-klasie. Mało – w klubie Victoria Zabostów Duży jest człowiekiem orkiestrą, i kosi trawę na boisku, i walczy z kretami, i wałuje. Zresztą, o jej pasji najlepiej mówi fakt, że… sama wciąż gra na bramce podczas turniejów LZS, mecze w telewizji ogląda z 91-letnią mamą, a o marzeniach mówi tak:

Jak wygram w Lotto zbuduję we wsi stadion

– Jak wygram w Lotto, to wszyscy będą wiedzieli, bo pobuduję u nas na wsi stadionik z prawdziwego zdarzenia.

Zapraszamy.

***

Jak to się stało, że wkręciła się pani w B-klasę?

Reklama

W Bundesligę? Wywodzę się ze wsi Kompina, sąsiadującej z Zabostowem. To moja mała ojczyzna. Historia klubu sięga 1975, miała wzloty i upadki, a w 2004 osobiście, razem z kilkoma chłopakami stąd, reaktywowałam klub. I tak to się ciągnie od piętnastu lat. Jak byłam na studiach na AWF-ie napisałem nawet pracę magisterską na temat Victorii i jej społecznych aspektów.

Jak praca została oceniona?

Obroniłam na czwórkę. Społeczne wątki przeplatały się ze wspomnieniowymi i historycznymi, a nie było to takie proste do zebrania, musiałam pojeździć, poszukać informacji po gazetach. Dużo mnie to kosztowało, ale jak się pisze magisterkę i chce ją fajnie napisać, to tak to wygląda. Może napiszę któregoś dnia ciąg dalszy.

Niech pani opowie nam o Zabostowie.

Szereg wiosek ciągnie się wzdłuż jednej ulicy: Zabostów Mały, Zabostów Duży, Patoki, Kompina, Popów. W samym Zabostowie nie byłoby szans zebrać ludzi do grania, cała wioska liczy może dwieście osób. Działka boiska jest na terenie gminy Nieborów, tymczasem my pozyskuje dotacje z Łowicza, z którym współpraca układa nam się bardzo dobrze. Chciałabym rozwiązać te problemy administracyjne, tak by boisko było w jednych rękach, sprawa jest załatwiana i myślę, że niebawem ją dopniemy, co pozwoli na generalny remont głównej płyty. Boisko obchodzi w tym roku osiemdziesiątą rocznicę powstania, wiele się nie zmieniło na nim od 1949. Utrzymywane i remontowane jest naszym nakładem sił, a raczej nie ukrywam: w dużej mierze moim. Sąsiedzi się śmieją gdy idę na boisko:

– O, Zosia idzie na swoją działkę.

Reklama

Nawożę, wałuję, walczę z kretami. Jak przyszły siedziska, razem z braćmi zakładaliśmy. Trawę też koszę co tydzień, jeżdzę traktorkiem, odpoczywam przy tym. Co mnie zabija to liście. Dęby rosną wokoło, co jest bardzo piękne, ale na jesień wiadomo co się robi. Teraz pozyskałam pieniądze na ogrodzenie, więc zaczęłam grodzić boisko.

Z najważniejszym, czyli stanem płyty, tak wiele nie zrobię. Niektóre boiska są remontowane dwa razy w ciągu dwóch lat, u nas jednak widać ten ząb czasu. Zawsze się śmieję, że jak wygram w Lotto, to wszyscy będą wiedzieli, bo pobuduję u nas na wsi stadionik z prawdziwego zdarzenia. Szatnia to wóz Drzymały, do niedawna mieliśmy zwykłe drewniane ławki… staramy się na tyle na ile nas stać. Wszystko społecznie. Ciężko o pomoc, czasem gdzieś się dzwoni z prośbą, a słyszy się w odpowiedzi:

– Tak, pewnie, zadzwonimy za tydzień.

I ten tydzień trwa, rok, dwa lata. Troska o klub na wsi to ciężka praca.

Co rywale mówią o waszym boisku?

Co mogą mówić. Jak ma być, skoro nie było remontowane od 1949. Jest nierówne, krety ryją. Staram się zrobić tak, żeby nikt tutaj nie połamał sobie nogi, ale choć próbuję wszystko wyrównać, tak pewnych rzeczy nie przeskoczę. Ale na naszym boisku wszyscy mają jednakowe szanse, bo ja z chłopakami na tym boisku nie trenuję, tylko na orliku. Moja drużyna też jest przyzwyczajona do gry na równym, ale na takim też trzeba umieć grać.

Ludzie garną się do piłki? W wielu wsiach futbol zamiera przez brak chętnych.

Na tą chwilę mam trzydziestu dziewięciu zarejestrowanych zawodników. Skład wywodzi się stąd, czyli z okolicznych wiosek. Może to głupio zabrzmi, ale jestem zwolennikiem grania „swoimi”, niż ściąganiem zawodników z miasta. Wolę mniej osiągnąć, ale z tutejszymi – tacy zawsze mają serce do walki. Jak ktoś przyjdzie z zewnątrz, gdzieś z dalszego miasta, potrafi się zniechęcić szybko.

Chętni są cały czas. Ostatnio graliśmy u siebie, podszedł chłopak, gdzieś tam trenował – i dobrze, będzie czterdziesty. Jest z kogo wybierać. Choć wiadomo jak to w amatorze: ten pracuje, tamten się uczy, a ten idzie na drugą zmianę. Jeszcze gorzej w żniwa. Na wsiach dlatego trzeba więcej zawodników rejestrować, żeby się nie martwić. Oczywiście bywają przez to pytania, dlaczego dzisiaj nie zagrałem, dlaczego nie zostałem wpisany w protokół, ale wtedy pytam:

– Przychodzisz na treningi? To odpowiedz sobie sam.

Jaka jest frekwencja na treningach?

Kilkanaście osób, w środy zwykle trochę mniej, w piątki więcej. Ostatnio zaczęłam im wprowadzać treningi z prawdziwego zdarzenia, takie typowo piłkarskie, to trochę się buntują. Dla nich najlepiej to zrobić strzelecki, a potem rzucić piłkę i aby grali. Stopniowo im jednak wprowadzam coś bardziej urozmaiconego – gry w przewadze, przejścia ze strefy do strefy, treningi na atak szybki i atak pozycyjny. Wiadomo, że część ma doświadczenie tylko w grze na podwórku, więc nawet poruszania się właściwego dla danej pozycji muszą się nauczyć. Ale jestem cierpliwa, trzydzieści dwa lata już przy sporcie pracuję.

Skąd w pani ta pasja do piłki nożnej?

Zaczęło się w dzieciństwie, miałam starszych braci, którzy grali w Zabostowie.

– Choć Zosia, staniesz na bramce, my zrobimy trening strzelecki.

To stawałam i tak się zaczęło. To nie było jednak wtedy popularne, żeby dziewczyna grała w piłkę. To było niemal tabu. Później się to zmieniło. Ja od piętnastego roku życia jeździłam z Victorią na wszystkie mecze. Trzech braci miałam w drużynie, więc nikt nie podskoczył. Później zostałam wkręcona w rolę kierownika, wypełniałam wszystkie biurowe sprawy. Świętej pamięci prezes Victorii, pan Cywiński, wywodził się z LZS-u. Któregoś razu wziął mnie na rozmowę.

– Zosia, poszukaj może dziewczyn, które też by grały, to pojedziecie na LZS.

I zaczęłam szukać. Tu słyszałam, że któraś kopie, to tam znalazło się jakąś dziewczynę, czasem prosto z podwórka. Później weszły zawody piłkarskie w szkołach, więc było łatwiej. Jeździliśmy na szóstki piłkarskie z LZS, raz nawet wygrałyśmy zawody wojewódzkie reprezentując powiat łowicki, a na mistrzostwa Polski pojechałyśmy do Opola. Jedna z dziewczyn od nas, Marzenka Salamon, grała w Ekstralidze, a teraz trenuje SMS Łódź. Marta Kosiorek miała sukcesy w futsalu. Mnie w pewnym momencie chciał u siebie Stilon Gorzów, ale ja trenowałam wtedy wszystko, i piłkę, i ręczną, i lekkoatletykę, także jakoś to się rozeszło. Później niektóre dziewczyny grały w Pelikanie Łowicz, gdzie powstała sekcja kobieca.

Czyli zanim zajęła się pani trenerką, całkiem sporo grała w piłkę.

Wciąż jeżdżę na LZS-y i staję na bramce. Każdy się śmieje:

– O babcia już przyjechała!

Szybkość nie ta, ale jeszcze mi nie podskoczą jak stanę na obronie, a jeszcze bardziej w bramce. W ręcznej też broniłam, więc to i tutaj się sprawdza.

Ciężko jest kobiecie wypracować autorytet w męskim świecie, jakim jest szatnia B-klasy?

Trzeba sobie ten autorytet wypracować. Z dnia na dzień się go nie zdobywa, tylko powoli, swoją pracą, wtedy oni się odwdzięczają. Mówię im:

– Chłopaki, ja wam daję całe serducho. Wy mi to dajcie na boisku.

Nic więcej nie wymagam. Trenujmy, pracujmy, z czasem przyjdą rezultaty. Poza trenowaniem potrzeba też oczywiście stabilności drużyny, a nie tak, że ty wczoraj do czwartej balowałeś na zabawie, więc dziś nie przyjeżdżasz na mecz, bo jesteś zmęczony. Tak to my nigdy nie wyjdziemy z Bundesligi. Prawda jest taka, że ja chcę pracować, oni chcą pracować, tylko takie boisko w A-klasie… byłby wstyd. Musimy mieć więc jeszcze warunki.

Zdarza się, że podważają autorytet?

Tak, zwłaszcza jak przegramy mecz. „To mogłaś inaczej zrobić”, „czemu tego zdjęłaś” i tak dalej. Zawsze po porażce nie mogę zasnąć, to czasem nieprzespane całe noce. Zastanawiam się czy nie popełniłam błędu, gdzie mogłam ich zawieść. Ale takie są dylematy trenerskie. Niemniej często jakieś dyskusje biorą się stąd, że im zależy. To o stokroć lepsze, niż gdyby im nie zależało. Jakby im nie zależało, to ja nie miałabym ochoty tego prowadzić.

Co jest kluczem w zarządzaniu drużyną?

Trzeba być uczciwym i sprawiedliwym. Jak ktoś zasłużył, żeby go opieprzyć, to trzeba opieprzyć. Jak ktoś zasłużył, żeby go pochwalić, to trzeba poklepać po plecach. Można użyć męskich słów, ale nie ubliżać. Słodko cały czas być nie może, krzyknę nie raz na nich jak grają. A potem pytam:

– Ale powiedz, źle ci krzyczałam?

– No wiesz co, dobrze krzyczałaś.

– Bo ja to robię, żeby ci pomóc.

Nie powiem, że nie dochodzi do spięć, jak to między trenerem i piłkarzem. Poza tym to amatorska piłka, każdy robi to dla przyjemności, ja nikomu nie płacę. A komuś jeszcze chce się mimo to w wolnym czasie przychodzić na treningi? Fajnie.

Rodzą się przyjaźnie w drużynie.

Cały czas. Ktoś przyjeżdża po wielu latach, już nie gra, bo wyrósł z tego, a zawsze się pogada, powspomina. Jestem jeszcze nauczycielką od 32 lat, także często moi uczniowie grają w klubie.

To pani u siebie jest instytucją.

Można powiedzieć, że człowiekiem orkiestrą. Nie lubię siedzieć w domu, często mnie nie ma, choć fakt faktem, że to nie ułatwia pewnych spraw, jestem singielką, ale mnie to nie przeszkadza, im też, i tyle.

Z kim Victoria toczy najbardziej prestiżowe boje?

Derby gminy z Jamnem, każdy mecz to osobna historia. Dwoimy się i troimy żeby zrobić wynik. Ten sezon tak się niestety ułożył dziwnie, że nie ma stabilności zespołu – zawsze komuś coś wypadło, trudno złożyć najsilniejszy skład. Ale postaramy się wiosną być wyżej.

A który sezon był najlepszy?

Mieliśmy chyba raz trzecie miejsce, do końca biliśmy się o awans. Nie udało się, trudno, dla nas najważniejsze jest walczyć. Kolejny raz powiem: aby coś zrobić więcej, potrzebne jest też zaplecze, tak samo w B-klasie jak i gdzieś wyżej. Po awansie trzeba zakładać drużynę juniorską, to kolejne koszty finansowe i organizacyjne. Myślę, że byśmy podołali, świetnie nam się współpracuje z wójtami, ale to na razie melodia przyszłości.

Jak ważna jest Victoria dla okolicznych mieszkańców?

Ważna, sporo osób przychodzi na te mecze, tu jest ten aspekt społeczny. Tak każdy siedzi w polu, pracuje na ciągniku, a tu oderwie się i jest to piękna rozrywka. Ludzie się spotkają, pogadają, wygadają, wymienią doświadczeniami. No i wiadomo, że kobiet nie ma na meczu, więc mogą i zrobić to, co faceci robią jak się spotykają.

Napić się w spokoju.

To pan powiedział!

Ale jeśli, to pani ich nie sprzeda.

Ja ich nie sprzedam. Jak przerwa jest, to panowie często pytają kiedy wrócą mecze. Ostatnio sprzątałam na podwórku, ktoś przejeżdża rowerem, zatrzymuje się przy bramie, pyta o mecz i co tam słychać. I tak raz, drugi, trzeci. Niby miło, fajnie, ale z drugiej strony roboty nie mogłam zrobić (śmiech).

A jak traktują panią kibice rywali? Wiadomo, że potrafi być loża szyderców na B-klasie.

Mieliśmy jedno głośne zajście, które mnie zbulwersowało. Siedziałam Bogu ducha winna na ławce. Nasz zawodnik i rywala ostro weszli w siebie faulem, a potem się zaczęło. Dziennikarz przyszedł, wywiad zrobił ze mną i z tamtym prezesem, a prezes powiedział, że to przeze mnie się zdarzyło. Że ja ich prowokuję, że krzyczę na nich. Ale ja krzyczę „Wojtek podaj!”, „Stasiu biegnij”, to jest prowokacja? Przeciwnika nie zaczepiam, ale jak mnie wyzywają od „P” i „K” i to sobie nie pozwolę. Mogłabym wytoczyć sprawę cywilną za ubliżanie, ale się w to nie mieszam, przechodzę dalej. Natomiast to już sporadyczne sytuacje, kibice się przyzwyczaili do mnie, zwykle wygląda to tak, że po meczu ze wszystkimi można podać sobie łapę. Emocje emocjami, ale trzeba z szacunkiem do siebie podchodzić.

Słyszała pani o innej trenerce mężczyzn w polskiej piłce?

Szczerze mówiąc to nie.

Kurs UEFA Pro kończy Nina Patalon, która otwarcie mówi, że chce prowadzić męskie zespoły.

Ja tylko UEFA B robiłam, ale na pewno mogę z praktyki doradzić, że trzeba być cierpliwym i uczciwym. Nie ma też spoufalania się. Dobre relacje – wiadomo. Spotkanie na zakończenie sezonu – jasne. Ja mogę przygotować jedzenie, to, tamto, nie ma problemu, jestem na imprezie. Ale pewna hierarchia musi być zachowana między piłkarzami a trenerem.

A w telewizji także pani ogląda mecze?

Cały czas. Moja mama ma 91 lat i też ogląda ze mną. Wszystko oglądamy w sporcie – mistrzostwa lekkoatletyczne, siatkarskie, piłkarską Ligę Mistrzów. W telewizji u nas cały czas sport, aż się z nas śmieją jak ktoś przyjdzie.

Pani Zosiu, czego pani życzyć?

Boiska z prawdziwego zdarzenia. Albo wygranej w Totka, to o boisko zadbam sama.

Rozmawiał Leszek Milewski

Najnowsze

Niższe ligi

Komentarze

0 komentarzy

Loading...