Reklama

Iga Świątek udanie rozpoczęła kwietniowe granie

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

09 kwietnia 2019, 20:20 • 3 min czytania 0 komentarzy

Wczoraj po raz kolejny poprawiła życiowy ranking, wskakując na 115. pozycję. Dziś wygrała trzeci w karierze mecz w turnieju WTA. Dla niej szczególnym, bo nigdy wcześniej nie znalazła się bezpośrednio w głównej drabince, zawsze musiała przedzierać się przez kwalifikacje. Zmieniło się to w szwajcarskim Lugano. Wypadało więc wykorzystać tę szansę. I dokładnie to Iga zrobiła.

Iga Świątek udanie rozpoczęła kwietniowe granie

W porządku, ta poprawa życiówki to akurat nie tyle jej zasługa, ile koleżanek po fachu. Bo te zagrały słabiej niż przed rokiem, straciły punkty i Iga – mimo że sama ostatni raz w oficjalnym meczu wystąpiła kilka tygodni temu – po prostu je wyprzedziła. Natomiast dzisiejsze zwycięstwo zawdzięcza wyłącznie sobie. Od początku do końca zagrała fantastyczny mecz, potwierdzając, że nie bez powodu była jego faworytką.

Po drugiej stronie siatki stała Katarina Zawacka. Młoda Ukrainka (choć i tak o ponad rok starsza od Świątek), która ostatnio też notuje rankingowe życiówki, ale wciąż pozostaje o kilkadziesiąt pozycji niżej niż Polka. Obie zresztą już wcześniej się spotkały – w zeszłym sezonie w finale turnieju ITF w Budapeszcie Iga wygrała 6:2 6:2. Już więc wiecie, skąd ten status faworytki u Polki.

W dzisiejszym spotkaniu poradziła sobie nawet lepiej, bo Zawacką stać było na wygranie tylko trzech gemów – wszystkie zdobyła zresztą w pierwszym secie. Iga po prostu nie dawała jej grać. Znakomicie konstruowała punkty, świetnie rozrzucając rywalkę po korcie. Uderzenia kończące dobierała tak, jakby miała w głowie jakiś szósty zmysł. Pierwszego gema meczu zakończyła skrótem, trzeciego backhandem, kilka innych dał jej forehand. Nie dało się wyróżnić u niej choć jednego słabszego zagrania. Minus? No, znalazłby się jeden. Przy 5:1 w I secie Iga się rozluźniła i oddała rywalce dwa gemy, w tym swój serwis. Bardziej doświadczona zawodniczka mogłaby się tym nakręcić, przy Ukraince Świątek szybko zamknęła mecz.

Reklama

A skoro o bardziej doświadczonych zawodniczkach mowa, to właśnie z taką zmierzy się Iga w kolejnej rundzie. Bo choć Viktória Kužmová ma tylko 20 lat, to w karierze osiągnęła już kilka naprawdę niezłych rezultatów. Nie ma co prawda na koncie turniejowego zwycięstwa, ale trzy półfinały – tak. To też jedna z lepiej serwujących tenisistek w tourze – średnio na mecz odpala 6,3 asa, zajmując w tej klasyfikacji szóste miejsce. Przełamanie jej może być ogromnym kłopotem, dlatego Iga musi jutro szczególnie skupić się na swoich gemach serwisowych. Zresztą Świątek dobrze o tym wie – w 2016 roku przegrała z Kužmovą 2:6 2:6.

Ale Słowaczkę na pewno da się pokonać. W końcu ta jeszcze niedawno była poza pierwszą setką rankingu, wtargnęła do niej mniej więcej w połowie poprzedniego sezonu i szybko dobiła do pierwszej pięćdziesiątki. Wciąż jednak zdarzają się jej wpadki. W styczniu w Sankt Petersburgu przegrała z Ysaline Bonaventure. Belgijka notowana była wtedy na 148. miejscu. Dobra, solidna gra może okazać się wystarczająca, by sprawić jej spore kłopoty. A na to na pewno stać Igę Świątek.

Jeśli Polka wygra, to mocno przybliży się do pierwszej setki rankingu. Na pewno jednak do niej nie awansuje. By to osiągnąć, potrzebować będzie jeszcze co najmniej jednego zwycięstwa… jeśli inne tenisistki z okolic setnego miejsca nie zdobędą zbyt wielu punktów. Ale to nie jest tak istotne, dobrze widać to po kalendarzu Igi: gdyby chodziło o ranking, w kwietniu grałaby dużo. Tymczasem Lugano to jej pierwszy turniej w tym miesiącu, a drugi rozpocznie się za trzy tygodnie w Pradze. I skończy w maju.

Co więc jest najważniejsze na ten moment? By Iga zdobywała doświadczenia. Ale nie będziemy mieli nic przeciwko, jeśli przy okazji ogra pierwszą w karierze rywalkę z najlepszej „50” światowego rankingu.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Inne sporty

Komentarze

0 komentarzy

Loading...