Reklama

„Janusz też może stać się ekspertem Formuły 1”

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

14 marca 2019, 15:07 • 19 min czytania 0 komentarzy

– Czasami trzeba kombinować. Pamiętam testy Roberta Kubicy w Renault w Walencji, kiedy mieliśmy tylko obraz z kamery przemysłowej na torze. I robiliśmy zrzuty ekranu, kiedy tylko jakaś żółta kropka przemieszczała się po torze. Albo jak ostatnio śledziliśmy na Flightradar części, które leciały samolotem z Grove do Barcelony na testy Williamsa. Dla niektórych może to przesada, ale naprawdę nie ma w tym złych emocji, jakiegoś prześladowania, tylko wspólna radość z tego, co się dzieje. Bo jednak jesteśmy świadkami czegoś niesamowitego – opowiada Mateusz Cieślicki, twórca bloga „Powrót Roberta”, który jest dziś jednym z najpopularniejszych źródeł informacji o naszym kierowcy.  

„Janusz też może stać się ekspertem Formuły 1”

32-latek z Kielc opowiada w rozmowie z Weszło dlaczego osiem lat temu założył „kubicowego” bloga, jak udało się zbudować wokół niego imponującą społeczność motorowych freaków, jaka była historia słynnej sektorówki która jeździ po świecie za Robertem oraz o tym, jak wygląda życie prywatne kogoś, kto od rana do nocy dosłownie oddycha Kubicą.  

***

Kiedy się do ciebie odezwałem, napisałeś, że możemy pogadać kiedy tylko chcę i pomiędzy 6 a 24. Czyli Robert Kubica ponad wszystko?

Nie jest oczywiście tak, że zajmuję się tylko i wyłącznie Robertem, ale faktycznie mam bardzo dużo zajęć. Wymaga to ode mnie spania po sześć godzin z małą przerwą na… karmienie, bo półroczna córka wzywa. Jestem dostępny między 6 a 24, bo tak to sobie ustawiłem, aby cały czas być online. Przecież nic nie może mi umknąć. To chyba zresztą najgorszy aspekt tej pracy: trzeba cały czas czuwać. W tej czy innych moich aktywnościach zawodowych chodzi o tworzenie tekstów, bycie online i prowadzenie social mediów. Śmieję się, że więcej w życiu napisałem niż przeczytałem.

Reklama

Pamiętasz co robiłeś 6 lutego 2011 r.?

To była niedziela rano, obudził mnie telefon od mojej obecnej żony. Zapytała czy słyszałem, co się stało. Od razu włączyłem telewizję. W pierwszej chwili pomyślałem, że pewnie robią aferę z niczego. Śledziłem sporty motorowe i wiedziałem, że wypadki w rajdach nie są niczym rzadkim, ale w 99,9 proc. raczej nic się nie dzieje ani kierowcy, ani pilotowi. Stwierdziłem więc, że na pewno nie jest tak źle, jak mówią.

Ale niestety doniesienia o wypadku Roberta były coraz gorsze. Wtedy odpaliłem stronę, na której pisałem akurat o Formule 1 i zacząłem wszystko relacjonować. Najpierw poszła krótka informacja, że był wypadek, potem przekazywałem kolejne doniesienia włoskich mediów. I tak minął mi cały dzień na kolejnych aktualizacjach, które coraz bardziej szokowały.

Pamiętam chaos informacyjny, który wtedy panował. Było mnóstwo plotek, niesprawdzonych informacji, co chwilę jakieś dementi.

To trwało w zasadzie przez kilka pierwszych tygodni. Dziś z perspektywy czasu widać, jak bardzo mało wtedy wiedzieliśmy. Przecież ten wypadek początkowo przedstawiano nawet lżej, niż on w rzeczywistości wyglądał. Dopiero później dowiedzieliśmy się, że to była walka o życie, a po niej o zdrowie Roberta.

Ten czas po wypadku był bardzo trudny i właśnie to sprawiło, że wpadłem na pomysł założenia bloga. Ten chaos informacyjny był tak duży, że już nawet ja sam się w tym gubiłem, a co dopiero ci, którzy nie mają czasu śledzić motorsportu na bieżąco. Uznałem, że może warto zrobić takie jedno miejsce, gdzie można byłoby przekazywać pełne, uporządkowane informacje.

Reklama

Wielu najbardziej zmroziła informacja, że kardynał Stanisław Dziwisz przekazał Kubicy relikwie: kroplę krwi i skrawek szaty Jana Pawła II. To chyba uświadomiło ludziom, jak poważny był to wypadek.

Tak było, chociaż ja sam zbyt daleko idących wniosków z tego nie wyciągałem. Pierwsza informacja mówiła o złamanej nodze i już to było czymś bardzo poważnym jak na kierowcę Formuły 1. Potem były wiadomości o prawej ręce i to było znacznie gorsze. Dziś z perspektywy tych ośmiu lat wiemy, jak poważny był to wypadek. Posługując się znanym cytatem można powiedzieć, że w takiej sytuacji każdy z nas „by teraz kurwa nie miał ręki”. Zasługi lekarzy, którzy wtedy stali przy stole operacyjnym, są niesamowite, trzeba oddać szacunek tym ludziom.

Kiedy dokładnie ruszyłeś z „Powrotem Roberta”?

To było 22 lutego, a więc dwa tygodnie po wypadku. Cały czas musiałem być online, non stop przeglądałem Twittera, rozmaite fora internetowe, włoskie strony, bo jednak przez pierwszy rok głównym źródłem informacji były tamtejsze media. Od pobudki o 6 aż do położenia się spać cały czas było tylko odświeżanie telefonu, sprawdzanie, czy nie wydarzyło się nic nowego. Nie ukrywam, było to dość uciążliwe, bo chciało się jechać na wakacje, pójść na film. Żona zawsze mnie strofowała w kinie, żebym wygasił w końcu ten telefon.

Wokół twojego serwisu przez te lata stworzyła się liczna społeczność ludzi zakręconych na punkcie Roberta Kubicy, a jak wyglądały początki?

Starałem się nie robić clickbaitów i generalnie sporo pracy polegało na uspokajaniu nastrojów wśród czytelników. Tym bardziej, że pojawiało się wiele bzdur, chociaż często były to takie pozytywne bzdury.

Pamiętam, że napotkałem na duży opór czytelników chociażby w sytuacji, kiedy próbowałem zakwestionować niektóre informacje, szczególnie te bardzo optymistyczne o pełnej sprawności prawej ręki czy rzekomych testach Roberta w bolidzie Ferrari, do których miało dojść w połowie 2011 r. w Maranello (Kubica miał podpisaną wstępną umowę z włoską stajnią, ale wypadek w rajdzie Ronde di Andora przekreślił jego szanse na kontrakt – przyp. RB). Ta plotka rozprzestrzeniła się natychmiast i naprawdę wiele osób w to uwierzyło. Ale tak już jest, że chcemy wierzyć w to, co daje nam nadzieję.

Rok 2011 upłynął na dyskusji, kiedy Kubica wróci do Formuły 1, a jeszcze rok po wypadku pojawiały się informacje, że miał problemy z wykonywaniem operowaną ręką wielu codziennych czynności.

Rzeczywiście była taka informacja, wyszła od Jaime Alguersuariego. Ówczesny kierowca Toro Rosso powiedział, że Robert nie jest w stanie utrzymać szklanki, za co też spadły na niego wówczas gromy. Pamiętajmy bowiem, jak bardzo utrudniony był wtedy dostęp do informacji o Kubicy. On sam też pewnie chciał przeżyć to samemu, dlatego nie mówił o tym na zewnątrz. Musiał zmierzyć się z ograniczeniami życia codziennego, najprostszymi czynnościami, które wkurzałaby każdego z nas. A on był jeszcze kierowcą Formuły 1 i miał w perspektywie kontrakt z Ferrari.

Robert tak naprawdę nieco bardziej otworzył się dopiero w ostatnich dwóch latach. Chętniej opowiadał o przeżyciach z pierwszego roku po wypadku, chociaż to pewnie i tak był zaledwie ułamek tego, co się naprawdę działo w 2011 r.

Czasami zastanawiasz się, jakby mogła potoczyć się jego kariera, gdyby nie było wypadku i Kubica został kierowcą Ferrari?

To była piękna perspektywa. „Autosport” dwa lata temu opublikował taki tekst w stylu „co by było, gdyby”. W Polsce nikt pewnie nie odważyłby się na taki artykuł, ja pewnie też zostałbym skrytykowany, bo to jednak wróżenie z fusów, ale „Autosport” to opublikował i sporo osób się tym zainteresowało. Dziennikarze uznali, że Robert miałby na koncie jeden, a być może nawet dwa tytuły mistrza świata.

Moim zdaniem – patrząc na to, co działo się wówczas w Ferrari – nie wiadomo czy byłyby te tytuły, ale na pewno byłyby zwycięstwa w wyścigach i wiele miejsc na podium. Nie wiadomo też, jakby układała się współpraca Kubicy z Fernando Alonso, bo tak naprawdę w jednym teamie spotkałyby się dwa „koguty”, goście, którzy są absolutnymi liderami. A mimo wszystko w zespole Formuły 1 musi być kierowca numer jeden i kierowca numer dwa. Chociaż na pewno byłaby to niesamowicie ciekawa rywalizacja, coś, co napędzałoby Ferrari do coraz lepszych wyników. To mogły być piękne lata dla polskiego motorsportu, ale dziś to jednak tylko gdybanie. Niestety tak się nie stało, historia została napisana inaczej.

W 2013 r. Kubica trafił do rajdów.

Przede wszystkim cieszyłem się, że wrócił do sportu. Byłem strasznie ciekawy, co jest w stanie tam osiągnąć. Tym bardziej, że już wcześniej, kiedy pisałem o Robercie przed wypadkiem, to powtarzałem, że w rajdówce wymiatałby. On uwielbiał rajdy, negocjował kontrakty, robił wszystko, żeby w nich jeździć. Czułem, że to dla niego naturalna droga, skoro jego ograniczenia póki co nie pozwalały na jazdę bolidem.

Wybór rajdów wydawał się racjonalny, ale cały czas nie wiedziałem, jak daleko może tam zajść. Ile będzie zależało od niego, a ile od zewnętrznych czynników. Poza tym nie docenialiśmy chyba roli tego, o czym Robert tak często mówił – doświadczenia w rajdach. Że trzeba przejechać kilka tysięcy kilometrów OS-owych, żeby tak naprawdę wiedzieć, na ile można rywalizować z czołówką. On jednak dał radę. Dla mnie było to trochę surrealistyczne, że był w stanie tak dobrze sobie radzić.

Pamiętam jak mówił, że ma zerowe szanse na wygranie WRC2 w 2013 r., a potem wygrał to w debiucie.

To naturalny talent do motorsportu. Kiedy miał w miarę porównywalny sprzęt, była rywalizacja i dawał radę, ale później kiedy trzeba było walczyć nie tylko z brakiem doświadczenia, ale też ze sprzętem, pojawiły się problemy i sporo frustracji.

1269045_448592405254955_1306794698_o

13502587_1007255472721976_8309978078083446987_o (1)

Kiedy pierwszy raz się z nim spotkałeś?

Podczas Rajdu Polski w 2013 r. Były emocje, ale nie dostałem zbyt wiele czasu, dlatego poświęciłem go głównie na wypytywanie o rajd. Zadałem też chyba jedno pytanie dotyczące symulatora Formuły 1, ponieważ wyszła informacja, że Robert testował właśnie w symulatorze Mercedesa. Próbowałem wyciągnąć od niego, jakie tory konkretnie testował, bo to był czas słynnej sprawy z nawrotami w Monako i wątpliwości, czy Kubica byłby w stanie jeździć na wszystkich torach. Wtedy Robert, jak to on, odpowiedział w swoim stylu: „Na fajnych torach jeździłem”.

Nie pamiętam ile razy się z nim spotkałem, ale były to praktycznie wszystkie Rajdy Polski czy konferencje organizowane w naszym kraju. Podczas tych wszystkich spotkań z Robertem skupiałem się jednak wyłącznie na tym, żeby uzyskać coś dla czytelników, czasami nawet żeby coś od nich przekazać.

Na przykład?

Chociażby grafikę, którą Robert ma w swoim pokoju. Jeden z czytelników bloga o nicku „Incasent” robi świetne szkice ołówkiem i na podstawie zdjęcia zrobił mu portret. Oryginał tego szkicu udało mi się przekazać w ubiegłym roku Robertowi. On to przyjął jak pewnie przyjmuje mnóstwo prezentów od fanów, ale – o dziwo – jakiś czas później pojawił się wywiad przeprowadzony w domu Roberta. Jeździł w pokoju na symulatorze i czujni czytelnicy zauważyli, że wspomniana grafika stała na półce oprawiona w ramkę. Czyli mu się spodobała. Ostatnio kopię tej grafiki z podpisem Roberta wystawiłem na aukcję WOŚP i poszła za 3 tysiące. Fajna kibicowska historia.

Wspomniałeś o Rajdzie Polski 2013. To wtedy Kubica zaliczył pamiętany wypadek, w którym dosłownie koziołkował nad krowami. To był jeden z kilku jego dzwonów w rajdówce i prawda jest taka, że przez te wypadki był dość mocno wyśmiewany, szczególnie przez mniej zorientowanych kibiców.

Co ciekawe, nawet sam Robert w pewnym momencie śmiał się ze swoich dzwonów. Jeśli natomiast chodzi o ludzi, sam jestem odporny na takie rzeczy, nigdy też nie czytałem komentarzy na innej stronie niż moja. Zwykły hejt będzie zawsze i tym nie można się przejmować. Znacznie bardziej irytowało mnie, kiedy wypowiadały się na ten temat bardziej znane osoby, bo one powinny jednak ważyć swoje słowa. Ważne, żeby ci mający wpływ na innych, nie powielali pewnych nierzetelnych informacji czy stereotypów. Nawet jeśli każdy ma prawo do własnego zdania.

A ty co myślałeś o jego częstych wypadkach? Nie czarujmy się, nie były to odosobnione historie.

Nie ma co zakłamywać rzeczywistości, ta skuteczność dojeżdżania do mety była niska. Ale też trzeba byłoby znać powody, dlaczego tak się działo. Tak jak teraz trzeba będzie znać powody, dlaczego Robert będzie pewnie jeździł na końcu stawki, a nie walczył o punkty. Dlatego nie hejtujmy Kubicy, że słabo jeździ, tylko weźmy też pod uwagę trudną sytuację zespołu. Chociaż nie łudzę się i teraz też pewnie czeka nas druga fala hejtu, szczególnie jeśli chodzi o wsparcie Williamsa przez Orlen. Ale cóż, trzeba to przeżyć i mieć nadzieję, że sporo osób po prostu nauczy się Formuły 1.

Do rozpoczynającego się sezonu jeszcze wrócimy, ale opowiedz trochę o kulisach „Powrotu Roberta”. Sam to ogarniasz, czy masz kogoś do pomocy?

99 proc. roboty robię sam. Najgorsze dla mnie kwestie, czyli programistyczne, to z kolei zasługa Karola Moździerza, który bardzo mocno mi pomógł. Dużą pomoc otrzymuję też od samych czytelników, co jest dla mnie niesamowitą wartością. Często podsyłają mi linki, które sami znaleźli, czasami nawet sami tworzą teksty dotyczące Roberta. Naprawdę stworzyła się wokół tego fajna społeczność, której ja – chociaż to może przesadne słowo – stałem się liderem. Ale nie jestem żadnym dyktatorem, jednoosobowym zespołem, bo tak jak mówię, czytelnicy od lat mi pomagają i bardzo to doceniam. Bez nich nie byłoby „Powrotu Roberta”.

Przypominają mi się zamknięte testy na Silverstone. Twoje relacje były najlepsze, chociaż dostęp do informacji był w zasadzie żaden. Miałeś jednak zdjęcia od ludzi czatujących gdzieś pod ogrodzeniem, wejściem na tor. To byli twoi „agenci”?

To są zazwyczaj ludzie, którzy czytali mojego bloga i aktywnie go komentowali. Akurat okazało się, że mieszkali w Wielkiej Brytanii i pomyśleli, że podjadą na tor. Zapytali mnie, czy gdyby działo się coś ciekawego, to mogą podsyłać mi materiały. Oczywiście byłem tym zachwycony! Podobnie było ostatnio na prezentacji Williamsa w Grove, gdzie też stawiły się wysłanniczki bloga. Przenocowały tam u innego czytelnika, który też jest bardzo aktywny na stronie, podwiózł je. Pięknie jest widzieć taką otwartość ludzi.

To jest niesamowite, bo to żywy organizm, który cały czas reaguje. Nie jest tak, że wysyłam kogoś, tylko zazwyczaj ludzie sami się zgłaszają. Weźmy przykład zbliżającego się Grand Prix Australii. Miałem już sygnał od osób, które są w Melbourne i chętnie coś podeślą. To cały ruch kibicowski, który skupia się na jednym celu – powrocie Roberta Kubicy do Formuły 1 i wsparciu jego walki. I ci ludzie chcą być częścią tego. To bardzo pozytywnie zakręcone osoby, które całkowicie bezinteresownie chcą się podzielić z innymi kibicami wiadomością.

Przez te lata twoi współpracownicy mieli jakieś przygody?

Zdarzało się. Szczególnie podczas zamkniętych testów. Codziennością była „walka” z ochroną, która ciągle ich przeganiała, czasami jedynym rozwiązaniem było siedzenie gdzieś na wzgórzach z wielkimi lunetami, jak było chociażby na Hungaroringu. Dostęp do toru był bardzo chroniony, a że wokół są wzgórza, to można było coś uchwycić.

Czasami trzeba kombinować. Pamiętam testy Roberta Kubicy w Renault w Walencji, kiedy mieliśmy tylko obraz z kamery przemysłowej na torze. I robiliśmy zrzuty ekranu, kiedy tylko jakaś żółta kropka przemieszczała się po torze. Albo jak ostatnio śledziliśmy na Flightradar części, które leciały samolotem z Grove do Barcelony na testy Williamsa. Dla niektórych może to przesada, ale naprawdę nie ma w tym złych emocji, jakiegoś prześladowania, tylko wspólna radość z tego, co się dzieje. Bo jednak jesteśmy świadkami czegoś niesamowitego.

2018.08.01 Budapeszt Formula 1 Tor Hungaroring Testy F1 N/z trybuny kibice widok flaga Robert Kubica Foto Pawel Jaskolka / PressFocus 2018.08.01 Budapest Formula 1 Hungaroring circuit F1 test Credit: Pawel Jaskolka / PressFocus / NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

IMG_3310

29354329_1634366243344226_4869419511964757970_o

Współpracujesz też z grupą kibiców znanych ze słynnej już sektorówki, która pojawia się na torach, gdzie jeździł Kubica. Jak się poznaliście?

Zaczęło się od tego, że na Rajdzie Polski przy torze Mikołajki zawsze była wywieszona wielka flaga „Forza Robert”. Jej właściciel pewnego razu napisał do mnie i powiedział, że bardzo chciałby, aby flaga pojechała na testy Roberta w Formuły 1, bo to był już ten czas, a on nie ma takiej możliwości. Byłem więc pośrednikiem w przekazaniu flagi innej osobie, która na wspomniane testy pojechała.

Później pojawił się pomysł, żeby flagę naprawić, bo się trochę zniszczyła, a następnie aby może stworzyć coś innego. I wtedy właściciel flagi wraz z kolegą wymyślili, że stworzą sektorówkę składającą się z 6 tysięcy zdjęć kibiców Roberta Kubicy. Jestem urodzonym sceptykiem, dlatego wydawało mi się, że to było nie do zrealizowania, ale pomogłem w rozpoczęciu promocji tej akcji i okazało się, że tych zdjęć było… jeszcze więcej. W taki oto sposób stworzono wielką sektorówka o powierzchni 60 mkw. Flaga została zrobiona tuż przed decydującymi testami w Abu Zabi w 2017 r. Polecieliśmy tam zresztą i mieliśmy trochę przygód.

Opowiadaj.

Kiedy dotarliśmy na tor, trzeba było wojować z ochroną. Należało zdobyć zgody od „wszystkich świętych”, żeby sektorówkę najpierw wnieść na obiekt, a później ją rozwiesić, bo teoretycznie była ona niezgodna z regulaminami Formuły 1. To było całe zamieszanie: zgoda dyrektora trybuny, potem dyrektora całego toru, a potem nam te pozwolenia i tak odwoływano. Na szczęście ostatecznie udało się rozwiesić flagę między treningami i to była jej oficjalna prezentacja. Później dwóch kolegów trzymało sektorówkę już podczas samych testów.

Akcja z flagą cały czas żyje, sektorówka robi furorę, są już nawet jej wersje mini. Nie można ich wprawdzie kupić, ale wypożyczyć jak najbardziej, jeśli tylko ktoś leci na Grand Prix. Teraz również kilka osób poleciało do Australii, więc wypożyczyli flagi. Na szczęście z ich wniesieniem nie powinno już być żadnego problemu.

Prowadzenie strony, organizowanie relacji, kontakt z kibicami, wyjazdy. Twoja żona często przegrywa Kubicą?

Myślę, że jest remis (śmiech). A mówiąc poważnie, mam bardzo wyrozumiałą żonę. Wspiera mnie, chociaż jest zupełnie z innej działki, jeśli chodzi o pracę. Ona wie, że prowadzenie bloga o Kubicy to ważna część mojego życia, rozumie, że skoro czegoś się podjąłem, to muszę to kontynuować. Pewnie ma powody do narzekania, ale po prostu nie narzeka, za co jestem jej bardzo wdzięczny.

Naprawdę nigdy nie wkurzało jej, że musiałeś wyjść z imprezy, żeby skrobnąć newsa o Kubicy?

Było mnóstwo takich momentów. Powiem ci, że mamy teraz zaproszenie na komunię 12 maja, czyli dokładnie w dzień Grand Prix Hiszpanii. Impreza odbędzie się praktycznie dokładnie o tej samej godzinie, dlatego nie wiem jak to pogodzę, ale muszę.

Pamiętam podobne akcje podczas spotkań rodzinnych, ważnych wyjazdów, wyścigi zdarzały się przecież nawet w Wielkanoc. Żona nigdy nie miała do mnie pretensji, bardziej ci mniej zorientowani członkowie rodziny. Zastanawiali się „a co on znowu gra na tym komputerze”. Bo dla starszego pokolenia na komputerze można tylko grać, a nie zajmować się poważniejszymi rzeczami. Nie były to dla mnie komfortowe sytuacje, bo zawsze trzeba było poświęcić jedno kosztem drugiego. Ale chyba każdy kto pracuje zdalnie wie, że nie zawsze da się wszystko ładnie zaplanować, 7.30-15.30, do widzenia, nie myślę o pracy. Nie ma tak w tym przypadku.

W którym momencie blog miał najwięcej czytelników?

Nie powiem ci kiedy miałem najwięcej wejść, bo zwykle nie patrzę w cyferki, ale pamiętam jeden mega moment. Podczas testów w Renault w 2017 r. na Hungaroringu jeden wpis przekroczył milion odsłon. Pomyślałem sobie: „wow!”.

Wtedy tak naprawdę poczułem kubicomanię w czystej postaci. Przekonałem się, że tematem zainteresowali się nie tylko ci, którzy śledzili karierę Roberta po wypadku, ale też osoby, które nagle zechciały sobie o nim przypomnieć. Fajnie żeby motorsportem zainteresowało się coraz więcej osób, żeby zobaczyły, że to nie jest tylko spalanie benzyny, gumy i wydawanie pieniędzy, tylko coś fajniejszego. Dlatego myślę, że dobrą robotę robią obecne władze Formuły 1 jeżeli chodzi o social media. Kiedyś to było strasznie zaniedbane, a teraz dużo się dzieje, jest wiele ciekawych wstawek, które mogą przyciągnąć do Formuły 1 także tych, którzy wcześniej jej nie śledzili.

Skoro na początku zapytałem, co robiłeś 6 lutego 2011 r., to co robiłeś 22 listopada 2018 r.?

Już od samego rana siedziałem przy komputerze. Niejednym zresztą, bo w tych newralgicznych momentach mam włączone aż trzy monitory. Cóż, wtedy już niespodzianki wielkiej nie było, bo od kilku dni było wiadomo, że Williams stawia na Kubicę, ale siedziałem i myślałem, jak dobrze to wszystko przedstawić. Chodziło o to, żeby w tym zalewie newsów ponownie przekazać kibicom kompletne informacje w dobrej formie.

Jak podchodzisz do tych, którzy uderzali w Kubicę podważając jego pełną zdolność do jazdy po kontuzji? Walili w niego m.in. Jacques Villeneuve, Felipe Massa, nawet Sebastian Vettel.

Podchodziłem do tego ze spokojem, bo w takich słowach zawsze, albo prawie zawsze jest jakiś interes. Tak naprawdę dopiero teraz zacznie się krytyka Roberta, jeśli na torze dojdzie do jakiejś stykowej sytuacji, a te nie są przecież rzadkością. Przypomnijmy sobie chociażby ostatnią przygodę z Hamiltonem podczas testów. To Formuła 1, Kubica wchodzi teraz w świat, gdzie nie będzie miękkiej gry i doceniania pięknej historii powrotu Roberta. Teraz będzie „ten pieprzony Kubica, który zajechał mi drogę”.

Za kilka dni w Australii może się zdarzyć tak, że na pierwszym zakręcie dojdzie do kontaktu nawet niekoniecznie z winy Roberta, ale i tak będzie armagedon w mediach społecznościowych. Trzeba jednak mieć świadomość, jaka jest Formuła 1. Że tam zawsze może dojść do stykowej sytuacji, a jeden wyścig często może być loterią.

Wszyscy wiedzą jakim bolidem będzie dysponował Kubica. Nie boisz się, że ewentualne fatalne wyniki zniszczą trochę mit jego powrotu do Formuły 1?

Zawsze jest tak, że kierowcy jeżdżący w słabszych zespołach od razu mają niższy rating, bo są daleko. Sam podchodzę do tego jednak trochę inaczej: myślę, że słaby bolid może paradoksalnie pomóc Robertowi w dłuższym pozostaniu w Formule 1. Williams będzie potrzebował kogoś tak doświadczonego do rozwijania samochodu. Zespół w Grove nikogo innego o podobnym doświadczeniu raczej nie znajdzie.

Na pewno będzie mu trudno walczyć na torze mając takie auto, ale wierzę, że on sobie poradzi, tak jak radził sobie przed laty. I jeżeli tak się stanie, to nie widzę powodów, dla których mielibyśmy uważać, że nie będzie miał szans na dalszą karierę w tej serii. On sam pewnie też nie liczy w tym roku na żadne fajerwerki, tylko chce się ustabilizować w Formule 1, żeby w przyszłości jeszcze o coś powalczyć. Myślę, że stabilizacja jest też głównym celem Williamsa.

Ciężko mówić o stabilizacji, skoro na testach w Barcelonie Williams miał poważne problemy z samochodem, a jakby tego było mało, dyrektor techniczny Paddy Lowe został odstawiony tuż przed startem sezonu.

Jest nerwowo, ale trzeba wypić piwo, które się nawarzyło. Jak widać, trzeba było też odstawić piwowara, który miał wiele wspólnego z tym zamieszaniem. Williams musi cały czas pracować nad rozwojem, chociaż nie wiemy jeszcze jakie dokładnie zmiany zostaną wprowadzone w Formule 1 od 2021 r. Czy te różnice finansowe między zespołami będą chociaż odrobinę mniejsze? Jest jeszcze dużo zagadek i tak naprawdę dopiero teraz będzie rozgrywała się przyszłość Formuły 1.

Jaki wynik Roberta Kubicy w tym sezonie uznasz za dobry?

Pokonanie George’a Russella, bo trzeba mieć świadomość, że Robert będzie mierzył się z naprawdę dobrym kierowcą. To debiutant, ale już na tyle dobry zawodnik, że jest kandydatem do zajęcia fotela w Mercedesie w kolejnych sezonach. Pokonanie go będzie dobrym wynikiem, bo niestety, ten bolid raczej nie pozwala na walkę z innymi zespołami w najbliższych wyścigach. Nie wiem, czy Williams będzie w stanie aż tyle nadrobić w trakcie sezonu. Chociaż jeśli będą w stanie powalczyć, to byłoby rewelacyjnie.

Patrząc na zainteresowanie powrotem Kubicy, czeka nas renesans zainteresowania Formułą 1 w Polsce. Także ze strony tzw. Januszy.   

Ale Janusz to też kibic. Nie ma co kategoryzować, tylko trzeba edukować. Tym bardziej, że z każdego Janusza może być – i mówię to bez przekąsu – ekspert. Ważne, żeby nie czytać wyłącznie nagłówków i spróbować chociaż trochę zagłębić się w temat. Nawet w swoich podcastach mówiłem już czytelnikom, że przed nami naprawdę trudna misja edukowania tych, którzy być może nie do końca orientują się w Formule 1 i bardziej opierają się na szumnych tytułach. Takich jak chociażby ten niedawny: „Kubica zdecydowanie słabszy od Hamiltona”. A po kliknięciu okazało się, że chodziło o liczbę followersów na Instagramie.

Fajnie, żeby tacy ludzie byli bardziej świadomi i mogli później nawet podczas rodzinnego obiadu wyjechać z wiedzą, że to nie tak, że ważne są budżety, a Williams ma czterokrotnie mniejszy niż Ferrari czy Mercedes. Trzeba więc będzie przejść z tymi Januszami „na Ty” i pogadać z nimi, jak to w tej Formule 1 jest.

Jak będzie wyglądała twoja niedziela?

No właśnie zastanawiałem się ostatnio, czy wystarczą mi trzy monitory, czy może jednak będzie też potrzebny telefon. Na pierwszym monitorze będzie transmisja z Australii, na drugim onboard Roberta Kubicy, na trzecim relacja na blogu i live timing. Do tego dobrze byłoby jeszcze śledzić Twittera i komentarze.

A ręce tylko dwie.

Dwie, ale myślę, że to powinno wystarczyć. Dwie ręce, dwie myszki, trzy monitory i będzie git. Będzie zamieszanie, ale tak sobie myślę, że przez pierwsze pół okrążenia nie będę nic pisał, tylko patrzył, bo jednak czekałem się na ten moment wiele lat. Poświęcę trochę czytelników i będę delektował się tym widokiem.

ROZMAWIAŁ RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Fot. archiwum prywatne M. Cieślickiego, newspix.pl

Najnowsze

Liga Mistrzów

Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Bartosz Lodko
0
Żaden z półfinalistów Ligi Mistrzów nie wygrał w ćwierćfinale pierwszego meczu

Formuła 1

Komentarze

0 komentarzy

Loading...