Reklama

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

redakcja

Autor:redakcja

27 lutego 2019, 10:03 • 8 min czytania 0 komentarzy

Organizacja FAME MMA zajmująca się walkami popularnych osób w formule mieszanych sztuk walki pochwaliła się, że ich konferencję prasową przed kolejną galą w szczytowym momencie oglądało na żywo 200 tysięcy widzów. Jednym z najważniejszych momentów tego spotkania z mediami był słowny pojedynek Esmeraldy Godlewskiej i Marty Linkiewicz, przekrzykujących się nad głową właściciela tego biznesu, Wojciecha Goli.

Jak co środę… JAKUB OLKIEWICZ

Wojciech Gola to były uczestnik Warsaw Shore, ale obecnie przede wszystkim utalentowany biznesmen. Walczące panie to zaś internetowe gwiazdy, których główne dokonania to soft-porno przy próbach śpiewu (Esmeralda) oraz wideo z wyliczeniem partnerów łóżkowych (Linkimaster). Nie mam zamiaru narzekać, bo wyszedłbym na hipokrytę: oglądałem Warsaw Shore, widziałem klip sióstr Godlewskich a nawet pamiętne nagranie Marty Linkiewicz. Oczywiście ominęły mnie (prawdopodobnie powinienem być za to wdzięczny algorytmom układającym treści na moim Facebooku) dalsze losy tych trzech osób, ale niezależnie od moich intencji – pośrednio przyczyniłem się do wzrostu ich popularności.

Chciałbym jednak na fali narzekań na zainteresowanie polskim futbolem zestawić kilka liczb.

Te konferencję oglądało na żywo 200 tysięcy osób. Według wyliczeń Tomasza Włodarczyka z Przeglądu Sportowego oraz wcześniej udostępnionych przez Eurosport danych, najchętniej śledzone mecze Ekstraklasy w tym sezonie śledziło odpowiednio 305 i 259 tysięcy widzów. Mecze Lecha z Legią i Górnika z Wisłą były odkodowane. Pierwszy to rywalizacja dwóch największych polskich klubów, wartościowa nie tylko sportowo (od lat oba kluby pozostają w czołówce, nie da się tego wymazać), nie tylko kibicowsko, ale i marketingowo, bo przecież sam Adam Nawałka miał tu okazję zmierzyć się z aktualnym mistrzem Polski. Drugi przypadek to powrót Jakuba Błaszczykowskiego do domu, ale też mecz, podczas którego Wisła rodziła się na nowo, po zimowej śmierci klinicznej. Naturalnym wydawało się włączenie odbiornika przez każdego kibica Wisły w Polsce, choćby po to, by upewnić się, że z klubem na pewno już wszystko w porządku i w przerwie nie wysiądzie prąd, odcięty przez zaległości finansowe.

Naprawdę trudno sobie wyobrazić jeszcze więcej argumentów za oglądaniem tych spotkań. Ekstraklasa rzuciła to, co ma najlepszego do zaoferowania. Top topów. A i tak wynik okazał się na tyle mały, że prędzej można zestawić ją właśnie z walką dwóch internetowych celebrytek niż z wynikami oglądalności poważnych lig. Na Lechię Gdańsk, na nowoczesny stadion, mecz z Wisłą Kraków, w sobotę o 20.30, w momencie, gdy klub walczy o pierwsze w historii mistrzostwo Polski przychodzi 12,5 tysiąca widzów. Sam nie wiem, co jest bardziej porażające – oglądalność przed telewizorami, czy jednak fizyczna obecność kibiców na stadionie. Co musiałoby się stać, by Lechia zapełniła stadion, skoro nie zapełnia go nawet teraz?

Reklama

Niektórzy dokonują porównań z drugą czy nawet trzecią ligą niemiecką (średnia frekwencja na trzecim szczeblu w Niemczech i średnia frekwencja w Ekstraklasie to kilkaset miejsc różnicy na naszą korzyść), popularne są ścinki danych z Anglii. Jasne, to działa na wyobraźnię, gdy wyliczymy:

– średnia frekwencja w tym sezonie według Ekstrastats to 8597 osób, średnia frekwencja na meczach Luton Town (ósmej w tabeli śr. frekwencji w League One) to 9337
– ESA: 8597, VfL Osnabrück, szóste w tabeli śr. frekwencji w trzeciej lidze niemieckiej: 11 076
– liczba klubów w 2. Bundeslidze z mniejszą średnią frekwencją od naszej ligi: 1 (słownie: jeden), Sandhausen, na przedostatni Ingolstadt chodzi średnio 8612 osób

To brzmi efektownie, podobnie jak zestawianie liderów. Legia, polski hegemon, który od paru lat wygrywa wszystko, co ma do wygrania w kraju, ma stadion w sercu stolicy i znów bije się o mistrza, plasuje się pomiędzy Duisburgiem i Bochum, bez podjazdu do dwóch klubów z Hamburga czy nawet Magdeburga. Wspominałem, że chodzi o 2. Bundesligę? Na pewno wspomniałem, bo przecież w tej najwyższej niemieckiej lidze Legia byłaby na szarym końcu, z dużą stratą do Freiburga i Wolfsburga.

Pułapka w tego typu zestawieniach? Liczne kontrargumenty. Tam mają piłkarzy. Tam mają wyższe pensje. Tam mają już zaspokojone podstawowe potrzeby, podczas gdy u nas trwa walka o przeżycie do pierwszego. „Aha, kible mają czystsze”.

Gorzej, gdy zaczynamy zestawiać dane z naszego podwórka z innymi polskimi danymi. I nagle okazuje się, że:

– 10 z 14 koncertów nadchodzącej trasy grupy Pro8l3m wyprzedane, nie ma już miejsc nawet w Krakowie, gdzie show ma się odbyć za półtora miesiąca, bilety były po 40-60 złotych
– Il Divo nad Wartą – 20 tysięcy uczestników, retransmisja w TV z milionową oglądalnością
– Opener regularnie po 100 tysięcy uczestników
– według Spider’s Web w 2018 kina sprzedały 57 milionów wejściówek (na Ekstraklasę w tym sezonie na razie 1,5 miliona, same Kobiety Mafii wyrobiły 2 miliony)
– wspomnianą Martę Linkiewicz na Instagramie śledzi 563 tysiące osób, aktualnie jednego z najlepszych piłkarzy Ekstraklasy, Lukasa Haraslina, 15 tysięcy, Michała Pazdana, wieloletniego obrońcę reprezentacji i mistrza Polski, bohatera z Euro, 125 tysięcy
– grupa Magicale Daniela na Facebooku, skupiająca fanów jednego z patostreamerów, liczy 100 tysięcy członków, grupa Piłkawka, jedna z większych i ważniejszych piłkarskich, ma 15 tysięcy członków
– kanał Ekstraklasy na YouTube ma 25 tysięcy subskrypcji, kanał Isamu – prawie 2 miliony

Reklama

Kiedyś już zestawiałem raperów pokroju Żabsona (125 tysięcy lajków) z klubami (Cracovia ma 101 tysięcy lajków). Te porównania można mnożyć, jednocześnie obalając jeden po drugim nasze tradycyjne argumenty w dyskusjach dotyczących frekwencji. Komfort? Uczestnik plenerowego festiwalu muzycznego nie narzeka na stan toalet ani stopień dopieczenia kiełbasy. Ceny? I w kinie, i w teatrze ludzie zostawiają więcej. Ba, piłka nożna to prawdopodobnie ewenement, bo przeczytałem dzisiaj dwa artykuły, w których przedstawiciele świata kultury wskazywali na „efekt 500+”, choćby w kwestii frekwencji na spektaklach dla dzieci. Na trybunach chyba nie widać tego efektu 500+, choć przecież to olbrzymie pole do popisu dla marketingowców i działów sprzedaży biletów.

Poziom? Nie chcę wyjść tutaj na snoba, ale polskie kabarety to chyba nie jest jakiś international level. A jednak, w RYBNIKU, na Kaberyjtonie było 6 tysięcy osób, ceny w sumie ekstraklasowe.

Ludzie chcą rozrywki, szukają rozrywki, zaczynają mieć pieniądze na rozrywkę. Swoje miejsce znajdują starzy i młodzi, ci o wyrafinowanych gustach i ci, którzy emocjonują się nieco bardziej prymitywnymi wydarzeniami. W rozrywce zaczyna się naprawdę przyzwoicie zarabiać, widzę po autach bliższych i dalszych znajomych, ale też po prostu, po ich popularności. Dlaczego więc na piłce nadal nie udaje się zrobić nic przełomowego w kwestii frekwencji?

Nie chce mi się wierzyć, że faktycznie za całe zło odpowiadają race – w niższych ligach niemieckich też płoną ogniska, a frekwencja to jakaś inna rzeczywistość. Sztandarowy przykład to chyba najbardziej „polsko” kibicujące Dynamo Drezno, które jednocześnie znajduje się we frekwencyjnym topie. Poza tym było już kilka przymiarek do klubów rodzinnych, definiujących się jako wolne od kiboli – żaden nie odniósł sukcesu, łącznie z poznańską Wartą rozdającą bilety na jedną z aren Euro 2012 za darmo. Moim zdaniem większym problemem niż to, co dzieje się na stadionach, ma to, co w obiegowej opinii dzieje się na stadionach. Leżąc w szpitalu w ubiegłym roku nasłuchałem się historii o krwiożerczych kibolach, którzy tylko czyhają na życie tych, którzy zabłądzą w okolice obiektu. – A kiedy ostatnio panowie byli na meczu? No jak to kiedy, nie chodzimy, boimy się.

– A poza tym – kontynuowali. – Kto by chciał na to dziadostwo chodzić?

Tu moim zdaniem pojawia się ten najważniejszy problem. Ekstraklasa nie ma grupy docelowej. Nie wie, kogo chce przyprowadzić na stadion. Trudno odpowiadać na pytania: jak? Po co? Za ile? Jeśli nie zna się odpowiedzi fundamentalnej: kogo?

Chciałyby mieć matki z dziećmi, ale w sumie przewijaka nie ma, a strefę dziecięcą tworzy sześć kredek i dwie książeczki-kolorowanki. Chciałyby mieć miłośników kiełbasy i piwa, ale dają parszywą kiełbasę i fatalne piwo. Chciałyby przyprowadzić młodzież, ale nie oferują nic ekscytującego dla młodzieży. Narzekają, że nie ma w kraju kultury piłkarskiej, ale twórców tej kultury – historyków, dziennikarzy, pisarzy czy innych pasjonatów bezlitośnie wycinają, choćby poprzez zgłaszanie kanałów na YouTube, mających czelność użyć fragmentów z golami.

Najfajniej byłoby oczywiście przyciągnąć miłośników dobrego futbolu, ale tu już chyba nie ma złudzeń – dobrego futbolu akurat kluby zaoferować nie mogą. Kibice sukcesu potrzebują sukcesu, więc ich też w naturalny sposób się eliminuje. Co z resztą? Kluby są troszkę na Instagramie, troszkę na Facebooku, troszkę na Twitterze i YouTube. Tu gdzieś dadzą 3 złote rabatu na bilet dla seniora, tam „zaproszą” rodzinę wielodzietną poprzez zniżkę na piąty bilet przy kupnie czterech. Ach, są jeszcze szkoły. „Macie tu wejściówki, pójdźcie sobie”.

Uroczo potem wyglądają te konfrontacje z marzeniami. Ach, chcielibyśmy, żeby polski widz był taki jak angielski. No i co zrobiliście, by go wychować? Może jakiś podcast, książka, hołd dla najwierniejszych fanów, którzy na trybunach są od kilkudziesięciu lat? O, albo żeby był dzień meczowy jak w Niemczech! Tak? To co zorganizowałeś w restauracji przy stadionie? Jedna kawa nosi nazwę na część legendy klubu? Co kibice mogą zobaczyć na stadionie przed meczem? „Trambambulę” i hostessę z ulotkami? Chcielibyśmy być utożsamiani z miastem, więc robimy sesję zdjęciową w dwóch charakterystycznych miejscówkach w koszulkach z kolekcji lifestyle. I tyle, na tym „miejskość” się kończy.

Nawet te nasze napinki w mediach społecznościowych… No bryndza, znów przede wszystkim z uwagi na brak odpowiedniego adresata.

Efekt jest taki, że publikę gospodarują ci, którzy znają jej oczekiwania. Pełne są sale teatralne, koncertowe, grupy facebookowe zbierające miłośników patostreamów a nawet kina. Puste są stadiony, jedyne miejsce w branży sportowej i rozrywkowej, które nie daje ani sportu, ani rozrywki.

Najnowsze

Felietony i blogi

Ekstraklasa

Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Jakub Białek
8
Vusković, czyli pieniądze w piłce nie grają [KOZACY I BADZIEWIACY]

Komentarze

0 komentarzy

Loading...