Reklama

W Piłce Nożnej ktoś powinien zacząć oglądać mecze piłki nożnej

redakcja

Autor:redakcja

02 lutego 2019, 21:27 • 6 min czytania 0 komentarzy

„Piłka Nożna” zorganizowała dzisiaj huczną galę, podczas której wręczyła szereg prestiżowych nagród. I tak według kapituły tygodnika piłkarzem roku został Łukasz Fabiański a ligowcem roku – Artur Jędrzejczyk. Ostatni raz tak absurdalne wybory w jakimkolwiek plebiscycie widzieliśmy, gdy Maciej Kurzajewski kolekcjonował kolejne Telekamery w kategorii „komentator sportowy roku”.

W Piłce Nożnej ktoś powinien zacząć oglądać mecze piłki nożnej

Fabiański piłkarzem roku, Jędrzejczyk ligowcem roku. Od czego by tu zacząć? Cóż, najchętniej od przebadania członków kapituły, sprawdzenia ich ciśnienia, określenia, czy są poczytalni. Niestety, nie chce nam się jechać na tę galę z naszym zespołem lekarskim, więc będziemy musieli zastanowić się nad argumentami. Zacznijmy może od Jędrzejczyka, bo to musi być jakiś happening, nie wierzymy, by Piłka Nożna przyznała tę nagrodę nieironicznie.

Oczywiście, my sami broniliśmy Jędrzejczyka przed atakami kibiców Legii, którzy widzieli w nim podstarzałego biznesmena na wysokim kontrakcie. Jędrzejczyk był, jest i prawdopodobnie będzie jednym z najbardziej solidnych defensorów w Warszawie, ze zrozumiałymi wahaniami formy (zwłaszcza przy tak słabej dyspozycji całej drużyny), ale generalnie bez spektakularnych wtop. Lubimy gościa, jesień mu się udała, grał w większości zwycięskich dla Legii spotkań.

Ale przed jesienią była wiosna. Jędrzejczyk stracił miejsce w składzie po porażce z Zagłębiem Lubin i na cztery mecze wypadł poza kadrę. Legia wygrywała mistrzostwo praktycznie bez jego udziału, powrócił na dwie ostatnie kolejki, wcześniej biorąc udział głównie w przegranych meczach – od 24. serii spotkań do końca ligi pojawił się na murawie w 8 meczach, z których 3 Legia przegrała i jeden zremisowała. Jędrzejczyk jeśli czymś imponował, to brakiem zwrotności, który był naprawdę na poziomie nieosiągalnym dla większości ligowych defensorów. Nie chcemy się pastwić, bo mimo wszystko była to raczej obniżka formy niż seria błędów, które zagroziły mistrzostwu Legii, ale kurczę. Ligowiec roku, który przez połowę tego roku rozczarowywał?

Symbol odrodzenia Legii – tak, pasuje, dwa gole od razu po powrocie z banicji, opaska kapitana. Ale kurczę, ta odrodzona Legia nadal ogląda plecy Lechii Gdańsk. W czym Jędrzejczyk był lepszy np. od Lukasa Haraslina? Symbol, ale nie najlepszy piłkarz – mamy nawet wątpliwości, czy najlepszy obrońca. A już samą nominację do tytułu „ligowca roku” traktujemy jako element kampanii „Zobacz co dopalacze mogą zrobić z twoją percepcją”. Poza tym… Przecież Czerwiński miał równie udaną jesień, a zdecydowanie lepszą wiosnę. „Jędzę” wśród stoperów postawilibyśmy gdzieś koło Laszy Dwaliego i Ivana Runje. Ale w życiu nie przyszłoby nam do głowy, by Gruzina czy Chorwata brać pod uwagę przy wyborze ligowca sezonu.

Reklama

Dobra, to teraz Fabiański. Ten wybór „PN” wiele mówi o tym, jak oceniamy piłkarzy. Wygrywają nie ci najlepsi, a ci, których najmniej kojarzymy z porażkami. Dlaczego piłkarzem roku nie został Robert Lewandowski? Bo nie pyknął gola Senegalowi. Bo nie walnął kasty Kolumbii. Bo maczał palce w kompromitacji z Japonią. Ten mundialowy miesiąc rozczarowań sprawił, że osoby odpowiedzialne za plebiscyt „Piłki Nożnej” przekreśliły znakomity rok Lewandowskiego. Nie zrozumcie nas źle – sami uważamy, że kapitan reprezentacji na mundialu zawiódł. Zagrał poniżej oczekiwań, nie wziął drużyny na barki i nie pognał z nią do fazy pucharowej. Mundialowy wstyd na roku „Lewego” wyróżnia się jak plama z sosu salsa na białej koszuli.

Fabiańskiego z tą klęską nie kojarzymy. Dlaczego? Bo nie brał w niej udziału. Był drugim bramkarzem. Przegrał rywalizację z Wojciechem Szczęsnym i wskoczył do bramki dopiero wtedy, gdy szanse na awans z grupy były na poziomie szans Janusza Korwin-Mikkego na objęcie fuchy szefa sejmowej komisji etyki. Tak, tak – najlepszym piłkarzem roku według „Piłki Nożnej” został zawodnik, który nawet na swojej pozycji nie ma pewnego miejsca w kadrze narodowej. To tak, jakby piłkarzem roku we Francji zrobić Hugo Llorisa.

Nie chcemy jechać po „Fabianie” – to zajebisty gość i świetny bramkarz. Ale za byciem zajebistym gościem dostaje się Order Uśmiechu a bycie świetnym bramkarzem niezły kontrakt ze średniakiem Premier League. Nie przeczymy, Łukasz bardzo dobrze radził sobie w Swansea, a teraz naprawdę daje radę w West Hamie. Ale nie zmieścilibyśmy go w czołowej dziesiątce najlepszych bramkarzy świata. Chłopcy ze szkółek Stuttgartu, Malagi, Rennes, Krasnodarska, Sassuolo nie mówią „moim wzorem do naśladowania jest Fabiański!”. Za to znaleźliby się tacy, którzy chcą być jak Lewandowski.

Bo ten rok obiektywnie należał do Lewego. Został mistrzem kraju, zdobył Superpuchar Niemiec, dotarł do półfinału Ligi Mistrzów, został królem strzelców Bundesligi, został królem strzelców Pucharu Niemiec, został wybrany do drużyny sezonu ligi niemieckiej. Pod względem strzelonych goli w 2018 roku ustąpił tylko kosmitom – Messiemu i Ronaldo.

Fabiański nie został mistrzem kraju. Spadł z ligi.

Nie zdobył superpucharu Anglii. Bo nie miał jak.

Reklama

Nie dotarł do półfinału Ligi Mistrzów. W ogóle w niej nie zagrał.

Nie został najlepszym bramkarzem ligi pod względem czystych kont, skuteczności obron czy passy bez straconej bramki. Byli lepsi.

Nie został wybrany do drużyny sezonu ligi angielskiej. Ponownie byli lepsi.

Pod względem formy wyprzedziło go w zeszłym roku wielu bramkarzy na świecie. Zeszły rok w jego wykonaniu nie pozwalał na stwierdzenie „tylko dwóch bramkarzy na świecie grało lepiej od Łukasza”.

Jedyny okres, gdy piłkarsko Fabiański prezentował się lepiej piłkarsko od Lewandowskiego, trwał półtorej godziny, podczas meczu Polski z Japonią. Gdybyśmy mieli zobrazować to metaforycznie, to porównalibyśmy tę sytuację do gotowania w domu. Żona codziennie robi wymyślne obiady. Kaczka w brzoskwiniach. Lasagna z owocami morza. Łosoś z frytkami z batatów. Wszystko na tip-top, znajomi nie mogą wyjść z podziwu nad jej kulinarnymi zdolnościami. W czerwcu schrzaniła jednak wołowinę po japońsku – mięso się przypaliło, obiad do wyrzucenia, w chacie smród, trzeba dzwonić do Pizza Hut. Wobec tej fatalnej wpadki tytuł kucharza roku w tej kawalerce przypadłby zatem mężowi, który codziennie na śniadanie robił przepyszne i pożywne, ale jednak kanapki.

Stawiamy, że dyskusja nad wyborem piłkarza roku w redakcji „PN” wygląda tak:

– Słuchajcie, Lewandowski miał świetny rok, pod względem liczby goli wyprzedzili go tylko Messi i Ronaldo…

– ALE MUNDIAL!

– … nieprzypadkowo latem łączono go z największymi klubami świata, w przeciwieństwie do „Fabiana”, który po spadku trafił do West Hamu…

– ALE MUNDIAL!

– … oczywiście podczas MŚ w Rosji rozczarował, podobnie jak cała drużyna…

– ALE FABIAN NIE!

– Pewnie dlatego, że zagrał tylko w jednym meczu, który był już właściwie bez stawki.

– ALE ZAGRAŁ DOBRZE!

– Naprawdę stawiacie jeden dobry występ w meczu z Japonią i niezłą postawę w Premier League nad wybitny w skali świata sezon Lewandowskiego?

– TAK, MUNDIAL!!!

Rozumiemy chęć przerwania dominacji jednego zawodnika, ba, sami to przerabialiśmy w 2017 roku. Wówczas w naszym plebiscycie Kamil Glik znalazł się nad Robertem Lewandowskim, ale pamiętajmy, że to był rok, w który sensacyjnie dotarł z Monaco do półfinału Ligi Mistrzów (dalej niż Lewy), wygrał mistrzostwo Francji w walce z PSG (wyczyn większy niż mistrzostwo Niemiec w barwach Bayernu), a poza tym wykręcił niewiarygodne jak na stopera statystki indywidualne. W kadrze ogarniał tyły, gdy Lewy zajmował się przodem, w klubie miał pozycję równie silną, co Lewandowski w swoim, a w tamtym konkretnym sezonie to AS Monaco ugrało więcej niż Bawarczycy. Za jednym i drugim stało wówczas tyle samo argumentów, przeważyła chęć przerwania dominacji tytana z Monachium.

Ale dziś? Bądźmy poważni. Zwłaszcza, że tak irracjonalny wybór w najgorszej pozycji stawia Fabiańskiego, fantastycznego i wyjątkowo skromnego gościa, który zawsze z pokorą podchodzi do swoich osiągnięć. Podobnie jest z Jędrzejczykiem, który pewnie ma ubaw po pachy.

To akurat się naszym kolegom z PN udało. Uśmiechy zagościły na wielu twarzach, nie tylko u laureatów. Bo też całość bardziej niż normalną galę przypominała „Maraton Uśmiechu”.

Totalnym hitem było zaś przyznanie dwóch nagród do trenera roku. Weźcie się ogarnijcie, serio. Szczególnie, że tym śmieszniej wygląda wybór Fabiańskiego bez nagrody dla Lewandowskiego – jeśli tę dwójkę dzieliło więcej niż Stokowca i Michniewicza… Nie no, i tak straciliśmy na poważną analizę tego niepoważnego plebiscytu zbyt dużo czasu.

Najnowsze

Polecane

Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Paweł Paczul
0
Probierz: Grając tak jak z Walią, mamy szansę na awans z grupy Euro 2024

Komentarze

0 komentarzy

Loading...