Reklama

Messi? Ograłem go w tenisa! W Barcelonie było jak w bajce

redakcja

Autor:redakcja

29 grudnia 2018, 10:58 • 18 min czytania 0 komentarzy

Zamiana Barcelony na Miedź Legnica brzmi jak absolutne szaleństwo, a jednak jest pewien Hiszpan, który tę drogę przeszedł. Jeszcze niedawno debiutował w Lidze Mistrzów i z bliska oglądał, jak Leo Messi ładuje rzuty wolne prosto w okienko, a dziś jest w Ekstraklasie i wraz z „hiszpańską” Miedzią celuje w jak najwyższe miejsce w lidze. Jego głównym celem jest jednak, jak sam przyznaje, po prostu być szczęśliwym.

Messi? Ograłem go w tenisa! W Barcelonie było jak w bajce

Jak został przyjęty w szatni Dumy Katalonii? W co Leo Messi nie miał z nim szans? Jakie uczucia towarzyszą dwunastolatkowi, który opuszcza swój dom? Czy jest nieco małomiasteczkowy? I wreszcie, dlaczego ktoś, kto jeszcze dwa lata temu grał w Lidze Mistrzów, gra teraz w Miedzi Legnica? Zapraszamy na wywiad z Juanem Cámarą, który na ekstraklasowe boiska trafił prosto z Camp Nou.

***

Dlaczego w ogóle tu trafiłeś? Dlaczego ktoś zmienia Barcelonę na Miedź?
Miałem jeszcze rok kontraktu z Barceloną i mogłem zostać, żeby po prostu zostać, ale nie miałoby to większego sensu. Zdecydowaliśmy wspólnie z klubem, że najlepiej będzie, jeśli rozwiążemy umowę. Miałem propozycje z Segunda B, ale uważam, że nie jestem już młodziakiem i chciałem grać gdzieś wyżej. W Segunda B już przecież grałem w rezerwach Villarrealu. Potem przyszła oferta z Miedzi Legnica i dokładnie ją przeanalizowaliśmy. Jest tu bardzo dużo Hiszpanów, co pomogło mi w decyzji. Poza tym byłem całkiem podekscytowany tym nowym wyzwaniem, bo to pierwszy taki wyjazd z Hiszpanii. Mogę uczyć się nowego języka, innej kultury, innego stylu gry, a uważam to za bardzo ważną kwestię w piłkarskim rozwoju. Poza tym każda liga może dać szansę na osiągnięcie sukcesu.

Nie miało znaczenia, że Miedź jest tylko beniaminkiem?
Nie, tak naprawdę przekonała mnie możliwość gry w najwyższej lidze. Nie ma znaczenia, czy to beniaminek czy obecny mistrz. Klub miał fajną, długofalową wizję i wszyscy mnie zapewniali, że naszym planem nie będzie tylko walka o utrzymanie. Poza tym jest tu dużo Hiszpanów, a ja nie mówię zbyt dobrze po angielsku. Przyszedł Borja, z którym grałem w Reus, jest tu także Marquitos.

Reklama

Początek sezonu miałeś dość trudny, prawie w ogóle nie grałeś. Brakowało ci przygotowania do sezonu czy chodziło jeszcze o coś innego?
Rozwiązałem kontrakt z klubem, więc nie miałem za sobą takiego okresu przygotowawczego, jaki bym przeszedł w normalnych warunkach. Byłem więc nieco pod formą, a do tego chłopaki mieli za sobą już kilka meczów w lidze, byli w innym rytmie. Z przodu przecież też grali inni zawodnicy, nie mogłem z miejsca wejść do składu. Krok po kroku jednak łapałem formę i zdobywałem zaufanie trenera, więc teraz jestem już zadowolony, że mi się to udało.

Trener Nowak mówił, że masz problem z grą w defensywie. Przez te braki nie mogłeś przez to pokazać na co cię stać? Musiałeś zmienić swój styl?
To prawda, że tutaj wymaga się więcej, jeśli chodzi o grę w obronie. Od wszystkich zawodników. Poza tym liga jest trudniejsza. Cała drużyna musi być przygotowana na atak i obronę, raz po raz. Trochę mnie kosztowało, by się do tego przyzwyczaić, ale teraz wydaje mi się, że idzie mi lepiej, dzięki czemu też więcej gram. Z reguły jednak grałem jako jeden z napastników, bliżej bramki rywali. Na mojej obecnej pozycji muszę dużo bardziej uważać w defensywie, bo jeśli dostaniesz piłkę za plecy, to prawie na pewno zawaliłeś bramkę. To trudne, ale na pewno dam sobie radę.

Zmieniliście też sposób gry, ustawienie. Znalazłeś dzięki temu swoje miejsce?
Tak, zdecydowanie. Kiedy przyszedłem, graliśmy w formacji 4-3-3, teraz to bardziej 5-3-2, z dwoma wahadłowymi. Można powiedzieć, że jest to korzystniejsze dla mnie, ale ja też nigdy nie grałem na wahadle, tylko bliżej bramki przeciwnika. Do tego też będę musiał się przyzwyczaić, ale na pewno dzięki tej zmianie gram więcej.

Co sądzisz o trenerze Nowaku?
Na pewno jest człowiekiem, który potrafi dobrze przeanalizować sytuację, w jakiej znajduje się drużyna. Poza tym nie ulega presji i nie zmienia wszystkiego na gwałt, kiedy mamy gorszą passę. Jego własne pomysły na zmiany przynoszą efekty, teraz gramy dużo lepiej. Wygraliśmy dwa mecze w lidze i jeden w pucharze. Poza tym zawsze trzeba pamiętać, że to trener podejmuje decyzje, a my, jako jego piłkarze, stoimy za nim murem.

Sporo ludzi mówiło, że Miedź gra w jeden z przyjemniejszych dla oka sposobów w lidze, ale nie potrafi punktować. Myślicie podobnie?
Prawda jest taka, że kiedy tu przyszedłem, nie oczekiwałem, że Miedź będzie na takim poziomie. Mówię to zupełnie szczerze. Jest tu wielu zawodników o wysokich umiejętnościach, a cała drużyna stara się przede wszystkim grać w piłkę. Podoba mi się to, co staramy się robić. Raczej unikamy długich piłek i gramy w bardziej hiszpański sposób, jeśli mogę tak powiedzieć. To na pewno przynosi korzyści nam, jak i całej lidze.

Airam Cabrera, napastnik Cracovii, mówił niedawno, że jeśli coś mu przeszkadza w Ekstraklasie, to właśnie te długie podania, mała płynność gry i mnóstwo biegania.
Tak, zgadzam się. Dużo drużyn gra tak, że posyłają tylko długie podania do napastnika i starają się zebrać tę drugą piłkę. Oczywiście, my też czasem gramy w ten sposób. Wydaje mi się jednak, że dzięki pracy wykonanej w ostatnich miesiącach, wiemy co i kiedy robić. Wiemy kiedy uspokoić grę i prowadzić atak pozycyjny, a kiedy zagrać dłuższą piłkę. Poza tym, jeśli my mamy piłkę, to rywale muszą za nią biegać, przez co się męczą i będą w końcówce łatwiejsi do pokonania.

Reklama

Jak przebiegał twój proces adaptacji w Legnicy? Masz tu kogoś z rodziny?
Tak, moja dziewczyna tu ze mną mieszka. Co do procesu adaptacji, to nie jest to dla mnie nic nowego. W wieku 12 lat wyjechałem z Jaén do Villarrealu i od tamtego czasu mieszkałem sam. Oczywiście, tu jest inny język i inna kultura, co komplikuje pewne rzeczy, ale adaptacja do nowych warunków nigdy mnie nie przerażała. Poza tym mam tu dużo kolegów z Hiszpanii, więc naprawdę nie było trudno. Dobrze się tu czuję.

Czy tak duża grupa obcokrajowców w jednej szatni nie sprawia, że tworzą się grupki i drużyna nie jest tak zjednoczona?
Grupy tworzą się zawsze, ale nie uważam, żeby w Miedzi to był problem. Nawet pomimo tego, że słabo mówię po angielsku, mam kontakt z wszystkimi kolegami z drużyny, czy to w jakichś rozmowach, czy w żartach. W Hiszpanii wiele razy byłem w szatniach, w których byli sami Hiszpanie, co nie oznaczało, że wszyscy tworzyli jedną grupę. Zawsze masz kilku bliższych kolegów i to jest całkowicie normalne.

Co było dla ciebie najtrudniejsze po przyjeździe tutaj?
Brak gry. To bardzo trudne. Jesteś daleko od domu i nie dostajesz szans, na co od początku miałeś nadzieję. Teraz już jestem w lepszej sytuacji, więc nie ma tego problemu. Poza tym zimno. Na początku było całkiem ciepło i aż tak tego nie odczuwałem, ale teraz, jak się wychodzi na dwór, to można zamarznąć (śmiech). Nie miałem jednak jakichś większych problemów z adaptacją.

W kilku wywiadach wspominałeś, że wolisz mieszkać w mniejszych, bardziej spokojnych miastach. Rozumiem, że Legnica, w porównaniu do Barcelony, spełnia te kryteria?
Tak, choć ja też przez te lata w Barcelonie nie mieszkałem tak naprawdę w Barcelonie. Miałem dom w miasteczku pod Barceloną, około 10 minut samochodem, więc nie miałem z tym problemów. Było tam dużo spokojniej. Uważam się za osobę radosną i otwartą, ale nie przepadam za takimi miejscami, jak na przykład centrum Barcelony. Wolę spotykać się w domu, spokojny i zrelaksowany. Czasem wychodzę, ale bez szału. Nie mógłbym mieszkać w centrum z wielu powodów. Już nie wspominam nawet o korkach, bo pół życia można w nich spędzić. Tutaj też mogę żyć spokojniej, co jest ważne ze względu na moją dziewczynę. Mamy tu sporo znajomych, ale trzeba pamiętać, że ona też pierwszy raz wyjechała z kraju, no i nie ma pracy. Dobrze się tu jednak czujemy, a jeśli potrzebujemy gdzieś dojechać, to niedaleko jest Wrocław i stamtąd można już pojechać wszędzie.

Wróćmy do twojego życia w Hiszpanii. Kto cię popchnął do gry w piłkę?

Chyba mój tata, był bramkarzem w lokalnej drużynie. Mówię chyba, bo on zawsze starał się mnie zachęcać do gry, ale ja sam z siebie bardzo lubiłem futbol. Niech sobie nie przypisuje wszystkich zasług (śmiech). Przecież jeśli dziecko czegoś nie lubi, to nieważne, jak bardzo rodzice go będą do tego popychać, nie zainteresuje się tym. W wieku siedmiu lat już zacząłem grać w młodzieżowych drużynach Realu Jaén.

Wyróżniałeś się tam?
Nie lubię tak mówić, ale wydaje mi się, że tak. Zawsze jest kilku zawodników, którzy się wyróżniają i ja byłem jednym z nich. Zawsze strzelałem dużo goli i grałem dla drużyny.

W wieku 12 lat przeszedłeś do Villarrealu. Dlaczego tak wcześnie podjąłeś tę decyzję i jak zareagowała twoja rodzina?
Myślę, że nie zdawałem sobie trochę sprawy z tego, co robię. Miałem 12 lat. Usłyszałem, że chce mnie Villarreal, drużyna, która gra w Primera División, więc myślę: „spoko, jadę”. Wiem, że wielu chłopaków w tym wieku boi się takich zmian, ale ja chyba po prostu o tym nie myślałem. Moi rodzice z kolei bardzo to przeżywali, bo z dnia na dzień ich syn miał zamieszkać ponad 500 kilometrów od domu. Mama znosiła to najgorzej. Dzięki temu jednak jestem tu, gdzie jestem, a oni starali się mnie odwiedzać, co bardzo doceniam. To musiał być spory wysiłek.

Jak wyglądało twoje życie w szkółce Villarrealu? Nie miałeś takich przygód, o jakich opowiadał Saúl w canterze Realu Madryt?
Byłem w Barcelonie, gdzie oczywiście bardzo mi się podobało i byłem tam bardzo szczęśliwy, ale dla mnie najlepsza szkółka to ta Villarrealu. Nawet przed tymi Barcelony i Realu Madryt. Dużo lepiej się tam traktuje pojedynczych piłkarzy, to skromny klub. Ludzie chcą się spokojnie rozwijać. Oczywiście, La Masia jest ewenementem na skalę światową, ale ja najlepiej się czułem w Villarrealu.

W Villarrealu B miałeś bardzo dobre statystyki, szczególnie jak na pomocnika. Dlaczego nie udało ci się zadebiutować w pierwszej drużynie?
Bardzo często trenowałem z pierwszym zespołem, którego trenerem był wtedy Marcelino. Byłem w takim momencie, że niemal stanowiłem część tej drużyny i miałem dostać szansę, ale wciąż jej nie dostawałem. Byłem przez to całkiem sfrustrowany i wtedy przyszła oferta z Barcelony. Przedyskutowaliśmy ją wraz z rodzicami i oboma klubami i zdecydowaliśmy, że to będzie dobry wybór.

Grałeś w młodzieżowych reprezentacjach Hiszpanii z Moi Gómezem czy Manu Triguerosem, którzy teraz grają w Primera. Czego tobie zabrakło, by również tam trafić?

Nie wiem. Być może szansy. Jest wielu świetnych zawodników, którzy nigdy nie trafiają do Primera División. Mam też takie wrażenie, że nie miałem zaufania od swoich trenerów. Nie wiedziałem, dlaczego we mnie nie wierzą. Dlatego, gdy przychodzi oferta od kogoś, kto się o ciebie stara, to ją akceptujesz.

Dlaczego poszedłeś do Barcelony? Obiektywnie myśląc, jeśli nie mogłeś przebić się do pierwszej drużyny Villarrealu, w Barcelonie miałbyś na to jeszcze mniejsze szanse.
Przekonało mnie to, że to był Football Club Barcelona. Barcelona B grała wtedy w Segunda División, więc byłby to dla mnie też awans sportowy. Przez brak szans w Villarrealu musiałem grać w rezerwach, które grały poziom niżej niż Barcelona B. Poza tym, grając w Barcelonie B, zwracasz na siebie więcej uwagi, na meczach jest więcej skautów. Była większa szansa, że dostanę dzięki temu jakąś ofertę, na przykład z ligi zagranicznej. Szczerze mówiąc nigdy nie myślałem o grze w pierwszej drużynie, to trudna kwestia.

Czytałem artykuł w Mundo Deportivo, który mówił, że Barcelona wybierała między tobą, a… Marco Asensio. Musiałeś się naprawdę wyróżniać, skoro woleli ciebie.
(śmiech) Poszedłem do Barcelony i jestem tutaj, a Marco Asensio gra w Realu Madryt. Zawsze decydują detale. Jednym się poszczęści, innym nie. Nie rozpamiętuję tego, chcę się cieszyć futbolem, bo to kocham.

Jak transfer do Barcelony zmienił twoje życie?
Niedużo. Był trochę większy boom, bo „patrzcie, on gra w Barcelonie”. Nie patrzyłem jednak na siebie w inny sposób, zawsze chciałem grać jak najlepiej i nigdy się nie wywyższałem.

W Barcelonie B pracowałeś z Eusébio Sacristánem, który potem odnosił sukcesy w Primera. Mieliście jednak bardzo niedoświadczony skład i spadliście z ligi, pomimo klasy trenera. Czego się w tamtym okresie nauczyłeś?
Niesamowicie wiele. To był mój pierwszy sezon w tak naprawdę profesjonalnej lidze i to bardzo trudnej. Byliśmy bardzo młodzi, ale potrafiliśmy grać w piłkę, choć pewnie brakowało nam doświadczenia. Był tam Adama Traoré, Halilović, Sandro, Munir, Samper. Wiele się nauczyłem, choć słabe było to, że pomimo całkiem niezłego sezonu spadliśmy.

Któregoś razu Cezary Wilk, Polak, który grał w Saragossie czy Deportivo La Coruña, powiedział, że kiedy wychodzili na mecze z Barceloną B, myśleli, że grają z dziećmi. Potem powiedział, że ta opinia szybko się zmieniała, gdy piłka zaczynała krążyć, a oni nie mogli nic zrobić. Wtedy sami czuli się jak dzieci.
(śmiech) To prawda, dość często wzbudzało to niepotrzebną frustrację u tamtych drużyn. Potrafiliśmy wygrywać z wieloma ekipami z Segunda czy Segunda B, pomimo że byliśmy dzieciakami. Dobrze operowaliśmy piłką i dużo biegaliśmy, więc pewnie nie było łatwo z nami grać.

Jak często zdarzało ci się trenować z pierwszą drużyną Barcelony?
W pierwszym roku mniej, bo graliśmy słabo w Segunda i nikt nie myślał o tym, by iść wyżej, tylko żeby się utrzymać. W następnym już dużo więcej, czasem nawet trzy, cztery razy w tygodniu i to praktycznie co tydzień. Tak się tylko mówi, że to niewiele daje. Prawda jest taka, że to ogromny skok. Bardzo wiele się uczysz i choć początkowo każdy myśli, że tak naprawdę tylko się kompromituje, to potem, grając z drużynami z niższego szczebla, widać ogromną różnicę.

Jak Messi czy Suarez przyjmują młodych, którzy przychodzą do nich na treningi?
Bardzo dobrze, jesteśmy po prostu kolejnymi kolegami z drużyny. Nie patrzą z góry tylko dlatego, że jesteśmy młodzi czy dlatego, że jesteśmy z rezerw. Oczywiście nie mamy takich relacji, jak wieloletni przyjaciele, ale są bardzo mili i dużo nam pomagają.

Jak pamiętasz swój pierwszy trening z nimi?
Pamiętam, że to było podczas któregoś okresu przygotowawczego, ale nie pamiętam dokładnie, co czułem. Ale to nieważne czy to był pierwszy trening, czy setny, zawsze wychodziłem na niego z uśmiechem na ustach. To było jak w bajce. To samo miało miejsce w Villarrealu. Przychodzisz tam, widzisz tych wszystkich wielkich piłkarzy i aż kręci ci się w głowie.

Czułeś, że to twoja szansa i musisz z siebie dać 200%? Pamiętam historię o testach Kolo Touré w Arsenalu, który najpierw wyciął Henry’ego, potem Bergkampa, a na końcu samego Wengera. Nie czułeś podobnej potrzeby udowodnienia swojej wartości?
Aż tak to nie, ale oczywiście, że na trening z pierwszą drużyną idzie się z ogromnymi nadziejami. Zawsze byłem nieco poddenerwowany i pamiętam, że na pierwszych sesjach bardziej skupiałem się na tym, żeby po prostu nie stracić piłki, niż na tym, żeby grać dobrze. Potem dopiero przychodziło większe zaangażowanie, pressing na 200%, szybsza gra i pragnienie strzelania goli.

Podobno przychodząc na trening Barcelony od razu wchodzisz do środka dziadka i po chwili piłkarze już wiedzą, czy będziesz się nadawał, czy nie.
Trochę tak jest. Oczywiście zawsze pierwsi do środka szliśmy my, bo przychodziliśmy z rezerw, to normalne. To prawda, że dzięki temu oni od razu cię poznają, widzą na co cię stać i na pewno trochę cię szufladkują. Ta historia o tym, czy ktoś będzie się nadawał czy nie, jest trochę przesadzona. Na treningi przychodzi wielu zawodników, co tydzień przychodziło czterech czy pięciu. Po pewnym czasie już traktują nas jak kolegów z drużyny.

Kto najbardziej pomagał młodym?
Najczęściej ci, którzy wchodzili do drużyny niedawno albo ci, którzy są wychowankami. Rafinha, Sergi Roberto, Sergio Busquets. Wiedzieli, jak sami się czuli, gdy wchodzili do drużyny i starali się nam pomóc.

Czym najbardziej imponuje Messi?
On jest po prostu niewiarygodny. Bierze piłkę i robi z nią absolutnie co tylko chce. Niemożliwe jest, by wejść na taki poziom. On na treningach mijał czterech zawodników i strzelał gola, bez żadnego wysiłku, ot tak. Pamiętam, jak trenowaliśmy rzuty wolne. Miał serię chyba z dwudziestu strzałów prosto w okienko, jeden po drugim. Niewiarygodne. Pum, pum, pum. Za każdym razem w to samo miejsce. Po kilku takich strzałach bramkarz już nawet się nie ruszał.

To taki raczej milczący typ czy jednak brał na siebie odpowiedzialność w szatni?
Powiedziałbym, że to milczący lider. Jest bardzo spokojny i nie mówił zbyt wiele. Zajmował się tym, co umie najlepiej, czyli grą w piłkę. Nie wychodził przed szereg, raczej właśnie zostawał nieco z tyłu, ale kiedy coś mówił, to wszyscy go słuchali.

Jakie masz wspomnienie z nim związane?
Zawsze będę to wszystkim opowiadał, pewnie nawet moim wnukom. Podczas któregoś okresu przygotowawczego ograłem go w tenisa stołowego, był bez szans.

Jak zareagował?
Normalnie, nawet się nie zdenerwował, raczej się uśmiechał. Zawsze też żartowaliśmy, więc nie było problemu. Przecież gdyby był jakiś problem i by się poczuł urażony, to mógłbym nigdy nie wracać do Katalonii (śmiech).

Zaliczyłeś w końcu swój debiut w seniorskiej drużynie i to w Lidze Mistrzów. Jak wspominasz tydzień przed meczem w Leverkusen? Czułeś, że dostaniesz szansę?
Zawsze, gdy drużyna ma już zapewniony awans, trenerzy dają szanse niektórym młodszym zawodnikom, na których liczą, więc trochę miałem na to nadzieję. Nigdy jednak nie wiadomo. Zagrałem jednak dobry mecz w rezerwach i w poniedziałek trenowałem z nimi. Podejrzewałem, że mogę dostać szansę, jednak nie wierzyłem w to, dopóki nie zobaczyłem na liście mojego nazwiska. Byłem w niebie.

To z pewnością był wieczór jak ze snów, poza jednym detalem – nigdy nie grałeś na pozycji lewego obrońcy, a zmieniłeś przecież Jordiego Albę.
To prawda, ale najwyraźniej Luis Enrique tam właśnie widział dla mnie miejsce. Grywałem tam czasem na treningach, więc nie było też tak, że nic nie umiałem. Poza tym Barcelona bardzo często tak dominuje swoich rywali, że boczni obrońcy grają praktycznie jak skrzydłowi. Wierzyłem w siebie i mówiłem sobie, że cokolwiek by się nie stało i gdziekolwiek miałbym nie zagrać, musiałem wykorzystać tę okazję.

Potem przyszedł mecz z Valencią, po którym nawet MARCA, a więc madrycka gazeta, pochwaliła ciebie i Kaptouma, pisząc, że wykorzystaliście okazję. Czułeś, że jesteś coraz bliżej pozostania w pierwszej drużynie?
Może byłem nieco bliżej, ale na pewno nie było to jeszcze blisko. Cieszyłem się z tego, że trener po raz drugi mi zaufał, ale nie odbierałem tego jako zapewnienie, że zostanę w drużynie. Chciałem wykorzystywać każdy mecz i każdy trening. Wielką dumą była dla mnie możliwość wejścia na boisko i udział w akcji, która zakończyła się golem dla nas. Nigdy jednak nie pomyślałem nawet, że teraz już na pewno tam zostanę.

Czy teraz, gdy obserwujesz rozwój kariery Carlesa Aleñii czy Riquiego Puiga, nie myślisz czasem, że to mogłaby być twoja kariera?
Trochę pewnie tak, choć staram się tego nie rozpamiętywać. Nie byłem też zawodnikiem z La Masii, a na takich się patrzy inaczej. Wiedziałem, że jeśli będę ciężko pracował, to dostanę swoje szanse, ale nie mam do nikogo żalu, to były wspaniałe lata. Co do Carlesa to jestem bardzo szczęśliwy z jego powodu, zasługuje na to. Graliśmy razem, jest fantastycznym piłkarzem i jeszcze lepszą osobą, więc cieszę się z jego szczęścia.

Czego nauczył cię Luis Enrique i jak go pamiętasz?
Dał mi bardzo dużo. Przede wszystkim możliwość gry w najlepszej drużynie na świecie, a tego mu nigdy nie zapomnę. Był trenerem klasy światowej, który we mnie wierzył i nie bał się dać mi szansy. Zawsze mocno mnie wspierał i mi doradzał. Również potem, gdy chciał, żebym poszedł na wypożyczenie, bardzo mi pomagał. Chciał, żebym nabrał doświadczenia. Niestety to przejście do Girony nie było najlepszym pomysłem i być może lepiej byłoby, gdybym został, ale na pewno chciał dobrze.

Dlaczego po tamtym sezonie zdecydowałeś się na wypożyczenie do Girony?
Wtedy wydawało się to bardzo dobrą opcją. To miasto Barcelony, więc trenerzy mogliby mnie częściej oglądać. Do tego grali w Segunda División i mieli spore szanse na awans, co ostatecznie się udało. Wszyscy mieliśmy nadzieję, że zbiorę tam sporo doświadczenia. Niestety nie dostawałem tam tylu szans, ilu oczekiwałem. Wcześniej miałem dobrą serię w Barcelonie, zagrałem we wszystkich czterech meczach pretemporady, w trzech w podstawowym składzie, a potem jeszcze w meczu o Puchar Gampera. Grałem z najlepszymi, ale przyszedłem do Girony i trener mi nie ufał, nie wiem dlaczego. Tamten rok miał ogromny wpływ na moją karierę. Być może gdybym grał, byłbym dużo wyżej, bo przecież Girona awansowała. Takich rzeczy jednak nie wiadomo i pewnie z obecnej perspektywy żałuję, że tam poszedłem, ale nie mogłem tego przewidzieć.

Kolejnym świetnym trenerem, z którym pracowałeś, jest Pablo Machín i właśnie on na ciebie nie stawiał. Jaki był jako trener i dlaczego nie mogliście złapać wspólnego języka?
Nie wiem, naprawdę nie wiem o co chodziło. Być może o to, że tamte negocjacje nie przebiegały w zbyt dobrej atmosferze, a może po prostu miał już w głowie swój skład i ja się tam nie mieściłem. Mam do niego trochę żal o to, ale to nie zmienia faktu, że uważam go za wielkiego trenera. Dzięki swoim umiejętnościom jest tam, gdzie jest. Sevilla pod jego wodzą z pewnością będzie walczyć o mistrzostwo. To trener, który ma bardzo jasny pomysł na swoją grę i chce go konsekwentnie realizować. Nie będę oceniał trenerów po tym, czy grałem, czy nie. Machín jest wyjątkowy i w przyszłości będzie jednym z najlepszych hiszpańskich trenerów, jeśli już nim nie jest.

Musiałeś odetchnąć, gdy skończył się sezon w Gironie.
Tak, to prawda. Cieszyłem się, że wreszcie mogę coś zmienić. Miałem już w grudniu oferty, by odejść, ale jeszcze przed wypożyczeniem do Girony zagrałem jakiś kwadrans w Barcelonie B, a nie można reprezentować trzech klubów w jednym sezonie. Byłem szczęśliwy, że udało się wywalczyć awans, bo to było coś historycznego dla tego miasta, ale naprawdę czułem się wyzwolony, gdy tamten rok się skończył i mogłem znów budować swoją karierę.

Pomaga ci, że już w Gironie grałeś w ustawieniu podobnym do tego, w którym gracie teraz w Miedzi?
Tak, naprawdę. Dużo się wtedy nauczyłem, jeśli chodzi o grę na tej pozycji i jest mi łatwiej. Być może też dlatego gram teraz więcej, niż na początku sezonu.

Postawiłeś sobie za cel powrót do Hiszpanii?
Nie wiem. Chcę być jak najlepszym piłkarzem, czy w Polsce, czy w Hiszpanii. Mam nadzieję, że moja kariera tutaj będzie szła jak najlepiej, bo naprawdę dobrze się tu czuję, ale nie chcę deklarować, że zostanę w Legnicy na następne pięć lat. Jeśli będę tu szczęśliwy i będę mógł pomagać moim kolegom, to czemu nie. Nie wiem jednak co się wydarzy.

Rozmawiał KRZYSZTOF ROT

Fot. Newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...