Reklama

Już nie będzie Eduardo da Silvy w następnych spotkaniach Legii Warszawa…

redakcja

Autor:redakcja

27 grudnia 2018, 16:18 • 4 min czytania 0 komentarzy

Już nie będzie Eduardo da Silvy w następnych meczach Legii Warszawa, w meczach jej rezerw oraz podczas wycieczek po jej stadionie. Pożegnanie Eduardo z polską piłką… Dwa medale: za mistrzostwo Polski i za Puchar Polski. Kilkanaście występów. Fenomen sportowy. Powtarzalność sukcesów przez tygodnie, przez miesiące. Coś niewiarygodnego. Co tydzień siadaliśmy, jak do telenoweli, żeby właśnie oglądać jego mecze. Fenomen socjologiczny! Ileż rzeczy można było mu przypisać podczas tej kariery? Że można w życiu zarabiać ewidentnie bez kolan. Że jest człowiekiem pracowitym, solidnym, posłańcem wielkich wiadomości, wielkiej nadziei.

Już nie będzie Eduardo da Silvy w następnych spotkaniach Legii Warszawa…

Zaczynał jako idol kryzysowy, który miał poprowadzić Legię jako ambasador jej wspaniałego skoku cywilizacyjnego do Europy. Fenomen społeczny. Przecież my, dzięki temu transferowi, żyliśmy życiem zastępczym. Był powodem ogromnej zbiorowej radości. Dał nam wiele. Bardzo wiele. Mamy nadzieję, że z tych młodych chłopaków, którzy dzisiaj mają aspiracje, którzy oglądali Eduardo przez całą jego karierę, uwierzą. że nie zmarnują tego fenomenu, fenomenu popularności.

Po prostu… Było pięknie i coś się niewątpliwie zamknęło.

31 grudnia, w nocy z poniedziałku na wtorek, Eduardo da Silva przestanie pracować ku chwale Legii Warszawa.

Był kimś, kogo w polskiej lidze nie spodziewaliśmy się ujrzeć. Wniósł do klubu brazylijski luz, ale i chorwacką zadziorność. Były zawodnik Arsenalu czy Szachtara każdym kopnięciem piłki zbliżał Legię do miejsca, w którym oba kluby są obecnie – Arsenal poza Ligą Mistrzów, Szachtar – w strefie wojny. Niektórzy sądzili, że jest za stary, że zdrowie nie pozwoli, że zarabia zbyt wiele, jak na piłkarską jakość. Jakże boleśnie się mylili. W roli przewodnika stadionowych wycieczek udowodnił, że pracownikom klubu nie należy patrzeć ani w metrykę, ani w kartę zdrowia. Jako piłkarski wzór, ale i kolega dla zawodników rezerw stał się inspiracją, symbolem, czymś więcej niż tylko szeregowy zawodnik. Był jak latarnia, wyznaczająca kierunek, w którym warto zmierzać.

Reklama

Długa lista piłkarskich sukcesów. Wywalczony rzut karny w Lubinie, gdy Legia wyszarpała punkty z Zagłębiem. Świetny występ ze Śląskiem Wrocław, udekorowany asystą nominowaną przez klub do nagrody podania roku. 60 sekund w wygranym finale Pucharu Polski z Arką Gdynia. No i wreszcie triumfy z tego sezonu, trzynaście minut w meczu z Dudelange, 14 minut przeciw Zagłębiu Sosnowiec.

Tak, to nie jest historia bajkowa, tu nie ma wyłącznie słodkich momentów. Był przecież duży cios – skreślenie z listy zawodników uprawnionych do gry, czego zresztą nie zauważył od razu trener Sa Pinto. Doskonale pamiętamy to nieporozumienie – komunikat klubowy odsuwający Eduardo od składu i wypowiedź Portugalczyka na konferencji, o tym, że Eduardo oczywiście nadal jest brany pod uwagę. To jednak zaledwie łyżka dziegciu w tej wielkiej bece brazylijsko-chorwackiego miodu.

Był kimś, kogo tej lidze brakowało. Był kimś, kogo potrzebowała Legia do wspięcia się na poziom europejskiego solidnego klubu. Jego przejście było jak traktat akcesyjny przy dołączeniu Polski do Unii Europejskiej – z dnia na dzień warszawski klub stał się częścią najbogatszej części piłkarskiego świata. No bo jak inaczej nazwać spalenie w piecu takiej kupy eurasów.

Imponował na boisku, ale imponował też poza nim. Wypychany z klubu nie zgodził się na żadne odejścia, aż do ostatniego dnia ligi walczył dzielnie o miejsce w składzie, udowadniając swoją ambicję i determinację. Z pietyzmem i dokładnością przykładał się do wszystkich obowiązków, zgadzając się na najdziwniejsze zlecenia, byle udowodnić, że każda wydana na niego złotówka się spłaca. Rzadko się zdarza, by gwiazda tego formatu była tak wytrwała w dążeniu do wypełnienia kontraktu co do joty, nawet jeśli wiązałoby się to z koniecznością treningów w III-ligowych rezerwach.

Eduardo. Będziemy tęsknić. Może mogło być w tej historii nieco więcej celnych strzałów, może mogło być więcej mogły być jakiekolwiek gole, może nie byłoby złym pomysłem, gdyby od września do grudnia klub nie płacił chorej gotówki za usługi gościa, który nie łapie się nawet do rezerw. Ale i tak jesteśmy zadowoleni. To była wielka, zaskakująca i pełna szokujących zwrotów akcji przygoda.

fot. FotoPyk

Reklama

Najnowsze

Ekstraklasa

Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…

Maciej Szełęga
5
Pomocnik Warty otwarcie krytykuje klub: zastanawiam się, co ja do cholery tutaj robię…
1 liga

Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Damian Popilowski
2
Lechia Gdańsk odpowiada byłemu prezesowi: Próba destabilizacji klubu

Komentarze

0 komentarzy

Loading...