Kilka kontrowersji w tej kolejce by się znalazło, ale – na szczęście dla ekstraklasowiczów – arbitrzy na ogół rozstrzygali je prawidłowo. Mamy jednak dwie sytuacje, w których „na dwoje babka wróżyła” i mimo wielu powtórek trudno stwierdzić, czy sędzia postąpił prawidłowo. Był też mecz, który sędzia koncertowo schrzanił.
I chodzi nam o sędziego Dominika Sulikowskiego, który w Kielcach powinien pokazać przynajmniej dwie czerwone kartki. A może nawet i cztery. Przy czym wszystkie w konsekwencji dwóch żółtych. Właśnie – konsekwencja. Tego Sulikowskiemu zabrakło. Szybko zaczął szastać żółtymi kartkami (słusznie), a później pułap napomnienia zdecydowanie obniżył (niesłusznie). Jeszcze przed przerwą powinien wyrzucić z boiska Petraka, który mając na koncie kartkę tak potraktował staw skokowy Dominika Furmana:
I za tę nierozważność Korona powinna grać w dziesiątkę. A później za taki faul Gardawskiego powinna grać już w dziewięciu. Gardawski miał na koncie żółtą kartkę, a tutaj popełnił klasyczne SPA, czyli przerwanie dobrze zapowiadającej się akcji:
Zastanawialiśmy się, czy na wykluczenie zasłużył też Cezary Stefańczyk, który też zdążył wyłapać żółtko, nie powinien wyłapać drugiego za ten faul na Janjiciu. Ale tutaj sytuacja jest o tyle mniej klarowna, że zawodnik gospodarzy jest ustawiony bliżej linii bocznej, ma mniejsze szanse na przeprowadzenie niebezpiecznego ataku. Tutaj co do drugiej żółtej kartki nie jesteśmy tak przekonani.
W 90. minucie z boiska mógł wylecieć jeszcze Kossakiewicz, który „popisał się” nierozważnym faulem na rywalu, ale to też była sytuacja typu 50/50 – jakby sędzia pokazał żółtą, to na pewno byśmy go nie skrytykowali. Ale nie pokazał i też nic wielkiego się nie stało. Szczególnie, że Wisła strzeliła po tym rzucie wolnym gola na 2:2, więc – umówmy się – źle na tym przewinieniu zawodnika kielczan nie wyszła. Natomiast nie ulega wątpliwościom, że Sulikowski skrzywdził w tym meczu gości z Płocka tym, że chronił tyłek zbyt agresywnie grającym piłkarzom Lettieriego. I zamiast remisu weryfikujemy wynik na zwycięstwo Wisły.
Mecz Pogoni z Zagłębiem Sosnowiec przyniósł sytuację, co do której mieliśmy poważne wątpliwości już w trakcie robienia z niego relacji, gdy nie mieliśmy do dyspozycji linii pomocniczej. I wątpliwości nie rozwiała pomoc Canal+. Chodzi o spalonego przy golu Spasa Delewa. Po pierwsze – linia ta jest narysowana źle, bo na wysokości ręki obrońcy Zagłębia. Powinna być bowiem na stopie, która… No właśnie? Jest przed kolanem Delewa czy za nim? W naszej ocenie – jest na linii z kolanem Bułgara. Może o paznokieć przed, może o paznokieć za. I w ostatecznym rozrachunku w naszej ocenie decyzja o uznaniu tego gola się broni.
Podobnie jak broni się sytuacja o tym, by nie dyktować rzutu karnego dla Lechii po akcji z samej końcówki spotkania. Pojawiły się bowiem głosy, że Adam Hlousek zgarnął piłkę ręką sprzed głowy Artura Sobiecha.
Oglądaliśmy kilkadziesiąt powtórek – w normalnym tempie i na slow-motion. W niektórych ujęciach faktycznie wygląda to tak, że Czech zagrywa piłkę ręką, ale wynika to z dziwnej perspektywy. W naszej ocenie Sobiech po prostu tak niezdarnie uderzył piłkę, że ta nie trafiła do siatki. Oceniamy w tym przypadku wyłącznie to, czy do kontaktu z ręką Hlouska doszło, czy też nie. Bo gdyby do kontaktu doszło, to karny i czerwona kartka. Ale wygląda na to, że nie doszło. Zresztą nawet Sobiech przyznawał, że sytuację schrzanił i nie narzekał na to, że rywal ściągnął mu piłkę z głowy w koszykarskim zagraniu.
Nie było też mowy o karnym dla Lechii po tym, jak piłka trafiła w rękę Remy’ego jeszcze w pierwszej połowie. Legionista jest trafiony w przedramię z bliska, nie ma czasu na reakcję, ręka nie powiększa obrysu ciała, zagranie nie jest celowe. Klarowne „gramy dalej”.
A tabela po weryfikacji meczu w Kielcach wygląda tak: