Reklama

U nas II i III liga, na Cyprze ekstraklasa i wicelider. Poznajce Patryka Procka

redakcja

Autor:redakcja

30 listopada 2018, 14:13 • 18 min czytania 0 komentarzy

Dotychczasowa historia Patryka Procka jest dość nietypowa. W Polsce 23-letni dziś bramkarz grał tylko w III lidze dla rezerw Górnika Zabrze i Skry Częstochowa oraz w drugoligowym ROW-ie Rybnik, za to znacznie lepiej wiedzie mu się w cypryjskiej ekstraklasie. W Ethnikosie Achnas przez półtora roku wystąpił 19 razy, a po nie do końca zrozumiałym epizodzie w GKS-ie Katowice wrócił na Wyspę Afrodyty i z AEL-em Limassol walczy o czołowe lokaty. Na razie więcej osób skojarzy go na Cyprze niż u nas. Poznajcie jego historię. 

U nas II i III liga, na Cyprze ekstraklasa i wicelider. Poznajce Patryka Procka

Dlaczego usiadłeś na ławce w ostatniej kolejce?

Nie wiem, decyzja trenera. Nie byłem kontuzjowany, nastawiałem się, że zagram. Wyszło inaczej, trzeba to uszanować.

Mogłoby się wydawać, że w takim razie zawaliłeś przegrany 0:3 mecz z Apollonem, ale widziałem skrót i co najwyżej przy trzecim golu mogłeś wyjść do dośrodkowania nieco bardziej zdecydowanie…

Na pewno nie zawiniłem przy tych bramkach. Cała drużyna zagrała bardzo słabo, rywale mieli jeszcze słupek i poprzeczkę. W poprzednich meczach, odkąd wszedłem do składu w 3. kolejce, prezentowałem się dobrze. Nie mogłem się spodziewać, że teraz wyląduję na rezerwie.

Reklama

W jakich okolicznościach wskoczyłeś między słupki AEL-u?

Vozinha, mój konkurent, doznał kontuzji. Potem wrócił do zdrowia, ale siedział na ławce. Nie oddawałem miejsca, aż do ostatniej kolejki.

Przychodząc do AEL-u byłeś nastawiony na ostrą walkę o skład, czy hierarchia teoretycznie miała być ustalona od razu?

Dostałem zapewnienia, że na pewno nie przyjdę jako dodatek do kadry i będę liczył się w walce o plac. Aczkolwiek wiedziałem, że zacznę ze statusem numeru dwa. Vozinha w poprzednim sezonie został wybrany najlepszym bramkarzem ligi cypryjskiej. Naprawdę zna się na swoim fachu. Liczyłem się z tym, że mogę dłużej poczekać na swój moment, zwłaszcza że miałem za sobą niezbyt udany rok, ale obiecywano, że jeśli będę dobrze wyglądał na treningach, otrzymam szansę. Jak to nieraz w sporcie bywa – przyszła szybko, już po 2. kolejce. Mógłbym czekać znacznie dłużej.

Masz poczucie, że wykorzystałeś szansę?

Tak, byłem zadowolony ze swojej postawy. Rozegrałem siedem meczów ligowych, w czterech zachowałem czyste konto. Wygraliśmy pięć razy i zremisowaliśmy 0:0 z APOEL-em, dopiero ostatnio przyszło załamanie formy. Jasne, jakieś pojedyncze, drobne błędy się zdarzały, ale nie przy golach. Po ośmiu kolejkach straciliśmy dwie bramki, mieliśmy najszczelniejszą defensywę w lidze. Teraz coś się popsuło i w dwóch spotkaniach przyjęliśmy siedem sztuk, z czego ja trzy.

Reklama

Był mecz, w którym wybroniłeś wynik zespołowi? Z APOEL-em, o dziwo, aż tak dużo pracy nie miałeś.

Najbardziej chyba mogłem się wykazać w pierwszych dwóch występach – z Pafosem i Anorthosisem. Ogólnie my najczęściej dominujemy, częściej mamy piłkę i raczej nie zdarza się, żeby rywale sprawdzali naszego bramkarza 8-10 razy. Ale czasami można się było pokazać. Nieraz przez długi czas jest spokój i nagle bronisz kluczowy strzał, tak jak w tych dwóch meczach.

Przegraliście z Nea Salamis i Apollonem, ale wcześniej punktowaliście jak szaleni i nadal jesteście na drugim miejscu. Zaskoczenie, czy zakładaliście walkę o najwyższe laury?

Przed sezonem celem, o którym głośno się mówiło, był awans do europejskich pucharów, przynajmniej do eliminacji Ligi Europy. Liga Mistrzów byłaby możliwa tylko w razie mistrzostwa, podobnie jak w Ekstraklasie tylko jeden klub z Cypru może się do niej dobijać. A drugi cel to dojść jak najdalej w krajowym pucharze. Nikt nie mówi tutaj o tytule, ale chcemy wycisnąć z sezonu ile się da.

Jaki jest status AEL-u Limassol w cypryjskim futbolu?

Jak cała reszta, znajduje się teraz w cieniu APOEL-u, ale z pewnością mowa o klubie z górnej półki na Cyprze. AEL zresztą jest ostatnim mistrzem kraju innym niż APOEL, to był 2012 rok. Fajnie byłoby do tego nawiązać.

Jeżeli internet mnie nie okłamuje, w tym sezonie macie po tysiąc widzów na meczach domowych. Malutko.

Sądzę, że przychodzi więcej niż tysiąc, ale faktycznie jest dziś problem z frekwencją. Czołowa szóstka ma spory potencjał kibicowski, zwłaszcza że Cypr jest małym państwem. W tym sezonie jednak wszyscy kibice się zjednoczyli i protestują przeciwko systemowi weryfikacji, który został wprowadzony. Coś podobnego jak karta kibica u nas w Polsce. Bez niej nie kupisz biletu. Tyle że, z tego co wiem, chodzi o jeszcze większą weryfikację danych. Kibice zgodnie się zbuntowali i w większości bojkotują mecze. Tworzą naciski, żeby zmienić przepisy. Kluby też się skrzyknęły, one przecież tracą finansowo na dniach meczowych. Wysłano już nawet jakieś pismo do samego prezydenta. Niemal każdego dnia pojawiają się nowe wątki, trwa debata. Obecna sytuacja nikomu nie służy. To nic przyjemnego grać przy prawie pustych trybunach, zwłaszcza jakieś prestiżowe mecze derbowe. Tydzień temu na derby z Apollonem normalnie byłby pełny stadion, a tak to większość krzesełek pusta.

Są szanse na szybkie rozstrzygnięcia?

Nie wiem. Aż tak tego nie śledzę, nie czytam dokładnie. Opieram się na tym, co mówią mi koledzy w klubie. Kluczową kwestią jest to, czy chodzi o odgórne wytyczne UEFA, czy to wewnętrzna sprawa federacji. Jeśli się okaże, że to przepisy będące powoli standardem europejskim, raczej trzeba będzie pogodzić się z nową rzeczywistością. Ale jeśli jest pole manewru i więcej zależy od samych Cypryjczyków, to pewnie będą kompromisy. Mnie interesuje, żeby kibice normalnie chodzili na stadiony. W końcu w dużej mierze po to wychodzisz na boisko.

AEL to twój drugi klub w cypryjskiej ekstraklasie, wcześniej był Ethnikos Achnas, w którym spędziłeś półtora roku. Porównując te dwa kluby widać przepaść?

Jest zdecydowana różnica na korzyść AEL-u. Ethnikos to mały klub niemalże ze wsi, z niezbyt bogatą historią, z małą liczbą kibiców. AEL to i większa marka, i większa tradycja, i znacznie więcej kibiców, co przekłada się na znacznie większe możliwości. Widać to po bazie, po warunkach, w jakich się pracuje. No a samo Limassol to drugie co do wielkości miasto na Cyprze, ma ponad 100 tys. mieszkańców.

W Ethnikosie grałeś z Niką Kaczarawą, który potem z niezłej strony pokazał się w Koronie Kielce i Płamenem Kraczunowem, do niedawna obrońcą Sandecji Nowy Sącz.

Z Kaczarawą cały czas mam kontakt. Dobry piłkarz – strzelił u nas 16 goli – i dobry człowiek. Teraz wrócił na Cypr, jest w Anorthosis, co dodatkowo ułatwia sprawę. Nieraz pogadamy przez internet. Fajnie go wspominam, Kraczunowa zresztą też, choć nawet nie wiem, gdzie dziś gra [aktualnie bez klubu, PM].

Polskich akcentów w AEL-u masz jeszcze więcej. Grają tu znani z ekstraklasowych boisk Ruben Jurado, Kevin Lafrance, Joan Roman i Dossa Junior. Trzymasz mocniej z nimi?

Ogólnie mamy bardzo dobrą atmosferę w klubie. Z każdym można pogadać, pożartować. Nie ma podziałów, mimo że w kadrze jest pięciu Hiszpanów, trzech Portugalczyków i Brazylijczyk, więc mogliby się zamknąć w swoim gronie. Zdarzało się, że wspominałem z chłopakami, jak im się grało w Polsce, nie omijaliśmy takich tematów. Z Rubenem czasem rozmawiamy po polsku, radzi sobie, natomiast nadal jestem pełen podziwu dla Kevina za to, jak mówi w naszym języku. Szok. Przed przyjściem do Polski kilka lat spędził w Czechach, co mu znacznie ułatwiło sprawę, ale i tak szacun dla niego. Dla Francuza czy Haitańczyka – Lafrance ma dwa obywatelstwa – język polski jest czymś zupełnie abstrakcyjnym. A gdybyś go nie widział i słyszał sam głos, mógłbyś pomyśleć, że gadasz z Polakiem. Serio. Z nim zawsze rozmawiam po polsku. Ale ogólnie radzę sobie z angielskim, bez problemu się porozumiewam, więc nie mam bariery komunikacyjnej względem reszty.

Patryk Procek w składzie AEL-u Limassol na październikowy mecz z Enosis Paralimni (4:1). U góry od prawej najpierw Kevin Lafrance, obok Ruben Jurado. Fot. ael-fc.com

Ekstraklasa cypryjska ewidentnie wygląda na ligę dwóch prędkości. Z jednej strony mamy wielką szóstkę, czyli APOEL, Anorthosis, Omonię, Apollon, AEK Larnaka i właśnie AEL, a z drugiej całą resztę, która jest w zasadzie dodatkiem, żeby zgadzała się liczba zespołów. 

Bardzo dobrze scharakteryzowałeś ten podział. Dysproporcja jest duża, aczkolwiek w tym sezonie z „gorszej szóstki” imponująco wyglądają Nea Salamis i Doxa Katokopias, dobrze się rozwijają. Z Salaminą dopiero co przegraliśmy 1:4, co najlepiej pokazuje jej progres. Trudno jednak powiedzieć, czy ta dwójka na dłuższą metę da radę sportowo i organizacyjnie, za nami dopiero 10 kolejek. Ogólnie widać znaczną różnicę między jedną szóstką a drugą.

Są jakieś widoki na zatarcie tych różnic?

Liga jako całość na pewno się rozwija, sam to widzę. Z małą przerwą jestem tu już trzeci sezon. Organizacyjnie Cypryjczycy powoli idą do góry.

Co masz na myśli mówiąc o rozwoju? Pamiętam, jak grający dekadę temu w APOEL-u Nikozja Adrian Sikora i Marcin Żewłakow mówili, że opieka medyczna na Cyprze sprowadzała się głównie do tabletki przeciwbólowej.

To mogę cię zapewnić, że chociażby w tym aspekcie wszystko wygląda inaczej. Duże zmiany na plus, takie historie byłyby nie do pomyślenia. AEL ma swoje centrum diagnostyczne i rehabilitacyjne, należące do klubu. Jest tam 5-6 pracowników, różnego rodzaju sprzęty, cała odnowa. Cypryjczycy starają się też poprawić opakowanie całej ligi, pojawiają się różne ciekawe inicjatywy.

Nieograniczony napływ obcokrajowców stanowi problem ligi cypryjskiej? Brak rodzimego zawodnika w pierwszym składzie jakiejś drużyny nie jest niczym wyjątkowym.

Zgadza się, zwłaszcza w tych najlepszych klubach Cypryjczyków prawie nie ma w składzie. Nie uważam jednak, że są traktowani gorzej od reszty, że nie mają szans się przebić. W AEL-u jest kilku utalentowanych juniorów i kilku starszych zawodników, normalnie mogą się wykazać. Zwyczajna rywalizacja, jeżeli ktoś jest dobry, to gra i tyle.

Nie ma głosów, by coś z tym zrobić, wprowadzić jakieś ograniczenia? To w dużej mierze wewnętrzna sprawa danej ligi. 

Nie chcę się pomylić, ale jest jakiś przepis mówiący o obowiązku posiadania w każdej kolejce jednego czy dwóch Cypryjczyków – nie jestem tylko pewny, czy chodzi o granie, czy o obecność w kadrze meczowej. W każdym razie, kluby często i tak się nie dostosowują, wolą nawet płacić kary i grać obcokrajowcami. Nie są to wysokie grzywny, najwyraźniej im się to kalkuluje.

Wydaje mi się, że nie będzie pójścia w stronę większych restrykcji. Cypr jest małym państwem, potencjał ludzki mocno ograniczony. Gdyby na przykład wprowadzono obowiązek wystawienia w składzie pięciu Cypryjczyków, to przy dwunastu klubach nagle musiałoby się ich znaleźć sześćdziesięciu. Nie znalazłoby się. Z czegoś wynika to, że dziś gra tak wielu obcokrajowców.

Granie na Cyprze kojarzy się z fajnie spędzonym czasem poza boiskiem, dobrym miejscem do życia, ale często pustym kontem, bo kluby płacą nieregularnie lub nawet wcale. Jakie masz doświadczenia w tym względzie?

Same dobre. Nie uważam, by dziś coś takiego mogło mieć miejsce na większą skalę. To nie jest jakiś trzeci świat, a piłkarze nie są pozostawieni sami sobie tak, jak to się kiedyś zdarzało. Klub musi ci zapłacić, w razie czego masz odpowiednie organy w FIFA i UEFA. W niektórych klubach zdarzają się zagrywki typu zesłanie do rezerw i tym podobne, ale tak samo jest w Polsce. Jeśli ktoś szuka tu sensacji odnośnie piłki cypryjskiej, to jej nie znajdzie.

W Ethnikosie zawsze płacili na czas?

Może nie zawsze każdego dziesiątego miałem przelew na tip top, ale gdy rozwiązywałem kontrakt, niczego mi już nie zalegali.

Liga cypryjska dużo bardziej techniczna niż Ekstraklasa. Prawda czy mit?

Raczej prawda, mimo że ostatnio do Polski też przychodzi wielu Hiszpanów. Na Cyprze ich, Portugalczyków czy Brazylijczyków i tak jest jednak znacznie więcej, co wpływa na styl gry.

Do tego my bierzemy głównie hiszpańskich trzecioligowców, a na Cypr przychodzą Hiszpanie z bogatym CV, którzy jeszcze mają coś do zaoferowania.

Zgadza się, ale determinuje to właśnie fakt, że Cypr jest fajnym miejscem do życia. Trudno mi aż tak dokładnie porównywać obie ligi, z Ekstraklasą kontakt miałem tylko w telewizji. Ale wydaje mi się, że na Cyprze faktycznie gra się bardziej technicznie. Do tego szybciej operuje się piłką, za to mniej się biega, w przerobionych kilometrach polscy ligowcy na pewno są lepsi.

Dwa lata temu w krótkim materiale na Weszło, po pierwszych meczach w Ethnikosie, powiedziałeś, że sędziowie na Cyprze nie wytrzymują presji. Nadal tak uważasz?

Wtedy mówiłem z pozycji zawodnika drużyny z tej gorszej szóstki, która rzadko kiedy jest faworytem. Gdy graliśmy z TOP6, można było odczuć, że sędziowie czasami pewnych rzeczy nam nie odgwizdywali. Na pewno jednak było w tej ocenie wiele subiektywizmu. Wiadomo – jak sędzia podejmuje decyzję niekorzystną dla twojego zespołu, zawsze widzisz to w jednych barwach. Teraz gram w AEL-u, perspektywa i punkt widzenia trochę się zmieniły. Kiedy mierzymy się z tymi słabszymi, najczęściej wygrywamy różnicą kilku goli, nie odczułem do tej pory, by w tych meczach dochodziło do większych kontrowersji.

Sędziowie nie faworyzują lekko największych klubów? To częsty problem lig, w których podział na dominujących i całą resztę jest dość wyraźny.

Tak długo, jak futbol będzie na świecie, tak zawsze będą dyskusje na temat sędziów. Widzimy, że coraz więcej ma do powiedzenia technologia: goal line, VAR i tak dalej. Sądzę, że piłka w tym kierunku pójdzie jeszcze mocniej, pole do popełnienia błędu będzie coraz mniejsze. A ludzie lubią dyskutować o decyzjach sędziów, zastanawiać się, co by było, gdyby zdecydowali inaczej. Jeśli chodzi o Cypr, nie mogę jednoznacznie powiedzieć, że faworyci dostają lekkie fory. To tak nie wygląda.

Cypryjscy sędziowie czymś mocno różnią się od polskich?

Nigdy nie gwiżdżą faulu na bramkarzu przy dośrodkowaniach! Trochę ligi angielskiej (śmiech). Mówię to z perspektywy obecnego sezonu. Miałem 3-4 sytuacje, po których ostatecznie łapałem i utrzymywałem piłkę w dłoniach, ale ewidentnie ktoś nie w tempo wbijał mi się w plecy albo wchodził z boku, a sędzia zdziwiony, że domagałem się reakcji. Oprócz tego nie zauważam większych różnic.

Duże znaczenie przy transferze do AEL-u miał fakt, że grałeś wcześniej w Ethnikosie? Wypromowałeś się na Cyprze za pierwszym podejściem?

Tak, na pewno czas w Ethnikosie miał spore znaczenie. Rozegrałem tam 19 meczów ligowych, pokazałem się z dobrej strony. Trenerzy już mnie znali, wiedzieli, na co mnie stać. Gdy dostałem telefon z zapytaniem czy jestem wolny i chciałbym przyjść, oni już byli zdecydowani. Jak przyleciałem do Limassolu, szybko sfinalizowaliśmy transfer.

Jak ty w ogóle trafiłeś do Ethnikosu? To nie jest oczywiste, że bramkarz po sezonie z dziesięcioma meczami w II lidze polskiej przechodzi do cypryjskiej ekstraklasy.

Na pewno zaliczyłem olbrzymi skok jakościowy. Sezon się skończył, miałem 21 lat i musiałem szukać nowych dróg. Agent Łukasz Krupa i cała agencja KFM mieli na mnie pomysł. Na początku trafiłem na testy do holenderskiego drugoligowca MVV Maastricht. Trenowałem tam prawie miesiąc, zagrałem bodajże w pięciu z siedmiu przedsezonowych sparingów. Jakoś na 10 dni przed 1. kolejką rozpoczęły się rozmowy kontraktowe. Wydawało się, że wszystko zostanie dopięte. Po dwóch dniach okazało się jednak, że nie, że są jakieś rozbieżności i nic z tego nie wyszło. W międzyczasie pojawiło się zainteresowanie z Cypru, jeszcze w trakcie negocjacji z Maastricht dopytywano, jak sytuacja. Gdy więc zamknęliśmy wątek holenderski, od razu poleciałem na Cypr. Najpierw krótko trenowałem z AEK Larnaka, ale to dosłownie 2-3 dni, szukali tam bardziej doświadczonego bramkarza. Wyszło, że w zasadzie nie były to normalne testy, nawet nie wystąpiłem w jakimś test meczu. Stamtąd niemal prosto pojechałem do Ethnikosu, gdzie miałem większe szanse na grę i podpisaliśmy kontrakt.

No i stosunkowo szybko wskoczyłeś do składu. Niecodzienne były okoliczności, w jakich to nastąpiło…

Tak, numerem jeden był Macedończyk Martin Bogatinov. W 6. kolejce jednak pokazał środkowy palec sędziemu po obronionym rzucie karnym. Kamery wychwyciły gest, zawieszono go na kilka meczów. Dzięki temu tydzień później zadebiutowałem. Jego nieszczęście okazało się moim szczęściem – jak to często w sporcie bywa.

Po debiucie trafiłeś do jedenastki kolejki.

Pamiętam, to był fajny mecz z Doxą. Debiuty zawsze wiążą się z emocjami i zapadają w pamięci, obojętnie, gdzie. Zremisowaliśmy 0:0, pomogłem utrzymać remis, fajny mecz dla mnie.

W pierwszych czterech meczach dostałeś trzy żółte kartki. Statystyka normalna raczej dla stopera czy defensywnego pomocnika, a nie bramkarza.

No właśnie w dużej mierze przez te kartki mówiłem u was, że cypryjscy sędziowie nie wytrzymują ciśnienia. Dostawałem je za rzekome opóźnianie gry. Graliśmy przeciwko faworytom, udawało się powalczyć, kilka punktów urwaliśmy. Normalnie wprowadzałem piłkę do gry, ale kibice rywali zaczynali gwizdać i sędzia natychmiast podbiegał z kartką. Dziś mógłbym się spokojnie przyznać, ale nie chciałem wtedy kraść sekund, serio. A nie ukrywam, że to też element gry.

Zaliczyłeś osiem z rzędu występów i wróciłeś na ławkę po… dwóch zwycięstwach. Dlaczego?

Cóż, nie miałem poczucia, że zasłużyłem na wypadnięcie ze składu, żadnego poważniejszego błędu nie popełniłem. Powiedzmy, że takie decyzje podjęto w klubie i nie ma już co wnikać w szczegóły. Poniekąd dzięki meczom w Ethnikosie jestem dziś w AEL-u i jestem wdzięczny za tamten okres.

W sezonie 2016/17 zagrałeś potem jeszcze trzy razy.

Pod sam koniec. Bogatinov doznał kontuzji, wszedłem na drugą połowę z Apollonem, a w ostatnich dwóch kolejkach już grałem normalnie od początku.

Dlaczego odszedłeś z Ethnikosu pół roku później, w połowie ubiegłego sezonu?

Przede wszystkim chodziło o brak gry i brak perspektyw na zmiany na lepsze. Zaczynałem być już tym trochę zmęczony. Pokazałem wcześniej, że zespół może na mnie liczyć, ale nie było widoków, żebym dostał porządną szansę. Do tego mieliśmy fatalny sezon. W momencie mojego odejścia drużyna nie wygrała dziewiętnastu meczów z rzędu i koniec końców spadła.

Kontrakt rozwiązano pod koniec stycznia, co sugeruje, że rozmowy na ten temat trochę trwały.

Tak naprawdę chciałem odejść już latem, od razu po pierwszym sezonie. Wtedy jednak nie chciano mnie puścić.

Dlaczego już wtedy chciałeś odejść?

Uważałem, że nie dostawałem tyle meczów, ile powinienem dostać. Mimo że zacząłem granie od 7. kolejki, spisywałem się dobrze, a na ławkę trafiłem po dwóch zwycięstwach, o czym już wspominaliśmy. Pojawiły się też sygnały o zainteresowaniu lepszych klubów i uznałem, że to już byłby dobry moment na coś nowego. Ale latem klub nawet tego nie rozważał, udało się dopiero zimą.

Wiosną wróciłeś do Polski. Pytanie tylko, jaki był sens twojego transferu do GKS-u Katowice, w kadrze którego byli już Mateusz Abramowicz, Sebastian Nowak i Maciej Wierzbicki? Przyszedłeś 4 kwietnia, odszedłeś 4 czerwca.

To chyba nie do mnie pytanie. Po rozwiązaniu umowy z Ethnikosem wyjechałem na początku lutego na zimowy obóz z GieKSą. Na pierwszym treningu uszkodziłem łąkotkę, miałem zabieg. Wszystko się opóźniło, ale klub nadal był zainteresowany. Jak już podpisaliśmy kontrakt, nie zagrałem ani minuty. Po kontuzji nie wróciłem na swój optymalny poziom tak szybko, jak bym sobie tego życzył. To w ogóle były moje pierwsze problemy zdrowotne, jeszcze długo czułem dyskomfort w kolanie. Na mojej pozycji – gdzie mobilność ruchowa jest wyjątkowo ważna, stawy są mocno zaangażowane – bardzo dawało się to we znaki. Teoretycznie mogłem wykonywać wszystkie ruchy i ćwiczenia, ale odczuwałem ból, nie czułem się komfortowo, czego nie zakładałem. U jednego kontuzje goją się szybciej, u jednego dłużej. Kontrakt miałem do czerwca z opcją do przedłużenia. Wiadomo było, że do tego nie dojdzie, więc rozstaliśmy się już na początku miesiąca.

W kilku meczach I ligi na ławce jednak się znalazłeś. Był moment, w którym czułeś, że jest szansa na grę?

Przede wszystkim czekałem na chwilę, w której będę już w pełni gotowy. Gdyby wtedy przyszła szansa, wykorzystałbym ją. W tamtym czasie jednak nie znajdowałem się w optymalnej dyspozycji i dlatego siedziałem na ławce. Klarowna sytuacja.

Nie było tak, że idąc do I ligi z cypryjskiej ekstraklasy liczyłeś, że będzie trochę łatwiej? Spotkałem się z opinią, że byłeś trochę oderwany od rzeczywistości, na zasadzie „pograł za granicą i chyba mu się wydawało, że jest international level”.

Ciekawy zawodnik… Nie zgadzam się z tą opinią, jest niesprawiedliwa. Nawet nie ma czego komentować.

Zaistnienie w polskiej piłce jest dla ciebie celem? Na dziś znacznie więcej osób kojarzy cię na Cyprze niż w kraju.

Byłoby fajnie się pokazać, ale nie mam nastawienia, że na pewno chcę wrócić do Polski, albo na pewno nie chcę. To byłoby bez sensu. Piłkarz idzie tam, gdzie go chcą. Na razie jestem w AEL-u, mam kontrakt do końca przyszłego sezonu, świetnie się czuję w tym klubie i nie za bardzo wybiegam do przodu.

Procek w barwach rezerw Górnika Zabrze, 2014 rok. Fot. newspix.pl

W latach 2013-2016 zdążyłeś zaliczyć rezerwy Górnika Zabrze, Nadwiślan Góra, Skrę Częstochowa i ROW Rybnik. Czułeś w pewnym momencie, że nie ma dla ciebie miejsca w polskiej piłce?

To były ciekawe czasy, doświadczyłem wielu przeżyć – i dobrych, i złych. Odchodząc z Rybnika nastawiliśmy się z agentem, że jeśli pojawi się jakiś fajny kierunek zagraniczny, to próbujemy.

Jakie ciężkie chwile masz na myśli?

Przekonałem się na własnej skórze, jak wygląda codzienne życie piłkarskie na niższych poziomach. Potem, gdy wyżej udaje się do czegoś dojść, człowiek bardziej to docenia.

Stwierdziłeś, że kiedy odchodziłeś z Zabrza, mogli tam nawet nie wiedzieć, że istniejesz. Potem runda bez gry w drugoligowym Nadwiślanie. Ktoś słabszy psychicznie mógłby sobie dać spokój i pójść na studia.

Miałem kilka momentów próby, ale zawsze wierzyłem, że prędzej czy później odpalę i piłka będzie moim zawodem. Bylebym dostał prawdziwą szansę. Zaczyna się to wszystko układać i iść w dobrym kierunku. Każdego dnia pracuję, pełna koncentracja na piłce i zobaczymy.

Skoro jesteś już trzeci rok na Cyprze, najwyraźniej tamtejsza mentalność ci odpowiada. Masz w sobie coś z południowca?

Wyznaję zasadę, że jak przyjeżdżasz do jakiegoś kraju, to respektujesz kulturę i mentalność ludzi w nim mieszkających, a nie obrażasz się, że coś ci nie pasuje. Cypryjczycy są jacy są, tak już mają i na początku musiałem do tego przywyknąć. My, Polacy, jesteśmy nauczeni: zawsze być na czas, do wszystkiego się przykładać, dotrzymywać terminów, przejmować się wszystkim – czasami nawet za bardzo. Tutaj jest dokładnie na odwrót. Już w zasadzie wszystkie różnice zaakceptowałem. Nie zawsze są one słuszne z mojego punktu widzenia, ale dostosowałem się. Aczkolwiek, skoro pytasz, nie mam w sobie nic z południowca.

To z czym miałeś największy problem, żeby się przestawić?

W sumie chodzi o niuanse, nie jakąś przepaść kulturową. Na przykład jeśli umawiasz się z kimś na jutro, nie możesz być w stu procentach pewny, że to faktycznie będzie jutro. U nas raczej tak to wygląda. A tutaj umawiając się z kolegą na jutro na kawę, następnego dnia jeszcze ze dwa razy lepiej do niego zadzwonić i się upewnić, czy wszystko aktualne. Bardziej mam na myśli takie sprawy, w gruncie rzeczy bardziej humorystyczne niż poważne.

rozmawiał Przemysław Michalak

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Hiszpania

Pique po El Clasico: Czy to była kradzież? Samo pytanie wskazuje na to, że tak

Patryk Fabisiak
0
Pique po El Clasico: Czy to była kradzież? Samo pytanie wskazuje na to, że tak

Komentarze

0 komentarzy

Loading...