Reklama

„Na miejscu Brzęczka słowa Bońka uznałbym za atak na moją osobę”

redakcja

Autor:redakcja

26 listopada 2018, 07:55 • 8 min czytania 0 komentarzy

Poniedziałkowa prasa – o dziwo – prawie nie zajmuje się jeszcze oficjalnym potwierdzeniem przyjścia Adama Nawałki do Lecha. Dominują tematy ligowe z weekendu, wywiadów nie ma, ale jest kilka ciekawych tekstów. 

„Na miejscu Brzęczka słowa Bońka uznałbym za atak na moją osobę”

PRZEGLĄD SPORTOWY

Zaczynamy od trzech stron z relacjami z Ekstraklasy, dla nas nic interesującego.

Idziemy dalej. „Beniaminek gorszego sortu” – pisze o Miedzi LegnicaZagłębiu Sosnowiec Antoni Bugajski. Właśnie te drużyny zamykają tabelę.

Beniaminek w ekstraklasie dotknięty jest kompleksem drużyny gorszego sortu. Takiej, co wdarła się na salony (no dobra, wiem, że w przypadku ekstraklasy to przesadzone porównanie) w buciorach i nie za bardzo wie, jak się na nich zachować. Ligowa arystokracja patrzy na takich czasem z wyższością, czasem z politowaniem. Intruzi próbują elicie zaimponować, wkupić się w ich łaski, ale wkupne oczywiście kosztuje. Beniaminek pręży muskuły, próbuje zaimponować. Nawet jeśli mu się uda, płaci słoną cenę. Popisy są energochłonne, a beniaminek nie ma zapasów energii. Zaczyna się powolne gaśnięcie. Drzewo umiera stojąc. Beniaminek też. Zagłębie Sosnowiec stosowało już różne chwyty, łącznie z użyciem nowej miotły. Manewr z Valdasem Ivanauskasem nawet się udał, pojawił się pozytywny impuls, teraz był godny uwagi remis w Gliwicach, ale nie oszukujmy się i spójrzmy na tabelę. Na którym miejscu jest dzielny zespół z Sosnowca?

Reklama

Razem z Miedzią się miota. A ta, tak dobrze grała do połowy września! Nie mogliśmy się nachwalić drużyny ambitnego trenera Dominika Nowaka. I nagle ciach, koniec. Miedź wykonała zamaszysty w tył zwrot i tak się w tym odwróconym marszu zapamiętała, że w końcu odwiedziła w strefie spadkowej pierwszoligowego znajomego z poprzedniego sezonu. Miedź cierpi, bo straciła najlepszych piłkarzy ze środka pola. Leczą kontuzje i jeszcze długo nie wrócą, a następcy to nie ta jakość. Warto było błysnąć w dobrym towarzystwie, posłuchać paru komplementów pod swoim adresem, ale potem przynieśli rachunek. Pewnie, jeszcze wszystko może się dobrze skończyć, ale trzeba się ostro nagimnastykować, by wyjść z opresji.

ps4

Najciekawszy materiał w tym numerze. Łukasz Olkowicz o tym, dlaczego trenerzy mają utrudniać życie talentom. Lewandowski, Błaszczykowski czy Glik żadnych luksusów nie mieli. Co zrobić, żeby komfort nie rozleniwiał?

Arkadiusz Milik wychował się na osiedlu „N” w Tychach, gdzie z kolegami „kręcili się po osiedlu, czasem coś ukradli, palili papierosy. Wyciągnęliśmy Arka, zanim wsiąknął. Szukał grupy, to znalazł ją w klubie”. Tak opisywał go Sławomir Mogilan, który wyciągnął do niego pomocną dłoń i zaprosił na treningi Rozwoju Katowice. Milik miał inne nietypowe zajęcie, upatrzył sobie sklep w Tychach z butami piłkarskimi, gdzie często był gościem. Zazwyczaj jednak korki były poza zasięgiem. – Jeździłem tam codziennie czy co drugi dzień, żeby na nie popatrzeć. Najdroższe modele kosztowały 700-800 złotych, nie było nas na nie stać – opowiadał Milik.

Nie ma sensu wyliczać, ile par wyśnionych butów mógłby sobie kupić dziś, chodzi jedynie po to, by pokazać, z jakiego poziomu startował. Wolny czas zajmowało mu nie tylko patrzenie na korki, ale przede wszystkim granie. Z kolegami na osiedlu, ale też samemu. Piłka stała się jego nieodłącznym towarzyszem. – Nie lubiłem, kiedy ktoś gra na stojaka. Wiedziałem, że nic mi to nie da. Ktoś chciał pobawić się piłką, ja traktowałem ją poważnie. Czasami więc ją brałem i ćwiczyłem sam – opowiada Milik.

Reklama

Na Śląsku wychował się też Kamil Glik, który jako 12-latek zaczął trenować w Wodzisławiu. Na treningi dojeżdżał z Jastrzębia-Zdroju. Najpierw woziła go mama Szymona Matuszka, bo skoro jechał z nią syn, zabierała też Glika. – Kamil codziennie po szkole pędził na trening. Kiedy był starszy, sam dojeżdżał autobusem E3. Z tamtego okresu pamiętam, że wiecznie krążył z dużą torbą sportową, jak turysta. Śnieg, deszcz, a on szedł. Nic mu nie przeszkadzało – wspomina mama Grażyna Glik.

ps5

Trochę o ligach zagranicznych, ale jeśli ktoś nie spał w weekend, nic nowego tu nie znajdzie.

ps6ps7

Co jest profanacją reprezentacji? Jerzy Dudek zadaje podobne pytanie jak my.

(…) W tym wszystkim martwi i przeszkadza mi jedno – zachowanie Zbigniewa Bońka. W rozmowie z „Gazetą Wyborczą” prezes PZPN stwierdził: „Powiedziałem Jurkowi: na pewne rzeczy, które mogłeś robić jesienią, wiosną my, jako właściciele drużyny, ci nie pozwolimy. Oczywiście ma pełną wolność selekcji, bo kadra narodowa to jest zbiór nie tylko najlepszych polskich piłkarzy w najlepszej formie, ale też pasujących do koncepcji. Nie może być jednak tak, że powołujemy tych, którzy w ogóle nie grają w piłkę. To profanacja reprezentacji”.

Nie twierdzę, że te słowa nie mają sensu. Boniek mówi celnie – w obecnej formie w reprezentacji nie ma miejsca np. dla Kuby Błaszczykowskiego, a szansę lepiej dać chociażby Przemkowi Frankowskiemu, który w ostatnich meczach prezentował się dobrze i kilka lat może być podstawowym graczem reprezentacji. Ale moim zdaniem takie wypowiedzi są nie na miejscu. Martwi mnie to, że prezes federacji jasno sugeruje, kogo powołać, a kogo nie. Czytając jego wypowiedź, mam wrażenie, że filozofii a prowadzenia reprezentacji przez Brzęczka nie jest w pełni zgodna z filozofią Bońka. Mam nadzieję, że prezes PZPN nie wypowiada się w akcie desperacji na forum publicznym, próbując zwrócić trenerowi uwagę na kilka istotnych problemów, ale gdybym ja był na miejscu Brzęczka, takie słowa uznałbym za atak na moją osobę.

Obok felieton Przemysława Rudzkiego. Premier League się zmienia, niscy zawodnicy też mają w niej rację bytu. I to coraz bardziej.

Angielska elita przestała być, na szczęście, ligą dla drwali, mierzących po blisko dwa metry, zbudowanych jak trzydrzwiowa szafa. Piłka nie fruwa już na wysokości drugiego piętra, zeszła na ziemię, a tam nie są potrzebne takie gabaryty. Szczególnie w środku pola, gdzie krótkie podania wymieniane są z prędkością pocisków wylatujących z karabinu maszynowego, nie ma czasu na zastanowienie, a już na pewno na podnoszenie piłki. Kluby zatrudniły menedżerów, którzy nie chcą „long ball”, piłkarz wysoki, owszem, wciąż jest potrzebny, ale na środku obrony, by móc czyścić bałagan we własnym polu karnym, przy stałych fragmentach, czy w polu karnym rywala, by próbować zaskoczyć przeciwnika. Ale główni aktorzy, kreatorzy, defensywni pomocnicy wyłuskujący piłkę spod nóg rywali, skrzydłowi, generalnie kluczowi dla menedżerów gracze mogą mierzyć po sto sześćdziesiąt parę centymetrów. To wielka ulga dla tysięcy chłopaków, którym już nikt nie powie: jesteś zbyt niski na zawodową piłkę. Jej wysokość Premier League podąża za trendem i kłania się coraz niżej tym, którym natura poskąpiła centymetrów.

ps8

No i tradycyjnie w poniedziałek garść ciekawostek i anegdot od Piotra Wołosika.

Dyktafony dużo wcześniej krążyły w naszej piłce niż w kieszeniach ludzi z tak zwanych wyższych sfer (he, he). Nawet niedawna historia z propozycją, by pasażerowie samolotu mającego odlecieć z Chin zrzucili się na naprawę uszkodzonej części maszyny naszego narodowego przewoźnika, w piłce też już była grana. Były właściciel Widzewa Łódź Andrzej Pawelec wyczarterował samolot na spotkanie Widzewa Łódź w Dortmundzie. Po meczu z Borussią, choć nieznacznie przegranym, na pokładzie pełnym zacnych gości nastroje były szampańskie. Aż do momentu, gdy pilot oznajmił, iż obsługa lotniska nie honoruje kart i tankowanie musi zostać opłacone gotówką. – Nie było rady. Wziąłem czyjś kapelusz i zrobiłem „ściepę” wśród pasażerów. Nikt się nie ociągał z płaceniem, a na biednych nie trafi ło, bo moimi gośćmi byli biznesmeni, politycy – opowiadał mi Pawelec.

W dużo gorszych tarapatach była kiedyś ekipa ŁKS. Po meczu w azerskiej Gandży usłyszeli, że swoim wysłużonym, niewielkim samolocikiem mają zabrać jakiegoś miejscowego obywatela. Wrażeniami dzielił się ze mną Mirosław Trzeciak: – Komuś z naszej ekipy wręczono tysiąc dolarów za tę przysługę, wcześniej uprzedzono, że jeśli nie zabierzemy faceta, nigdzie nie polecimy… Kulminacją było tankowanie. Pod naszą stojącą w trawie maszynę podjechał beczkowóz. Wylazł z niego kompletnie pijany gość. Z trudem wgramolił się na skrzydło i zabrał się do tankowania, trzymając papierosa w gębie! Dostrzegliśmy to i ze strachu dosłownie wrzeszczeliśmy…

ps9

SPORT

Cały numer to jedynie relacje z weekendu, nic ciekawego.

SUPER EXPRESS

Krótka rozmowa z pomocnikiem Górnika Zabrze, Szymonem Żurkowskim.

Wielu ekspertów uważa, że już zasługujesz na to, aby być w pierwszej reprezentacji Polski. Co ty na to?

– Jeszcze do niedawna nie byłem w żadnej kadrze. Dostałem się do U-21, a przed mundialem pojawiłem się na zgrupowaniu zespołu trenera Adama Nawałki. Mam w głowie jedno: chcę się rozwijać, a powołanie do pierwszej reprezentacji w końcu przyjdzie. Nikomu nie mówię, że już powinienem w niej być. Nie grzeje mi się głowa.

Jesteś łakomym kąskiem dla zagranicznych klubów. Jak podchodzisz do transferu?

– Ze spokojem. Mam kontrakt z Górnikiem i zaufanie do menedżera. Razem podejmiemy dobrą decyzję. Pojawią się konkrety, to będę się zastanawiał.

Oprócz tego rzeczy ligowe w skondensowanej formie.

se1

GAZETA WYBORCZA

Wojciech Kuczok przekonuje, że potrzeba nam piłkarskiego Horngachera.

A teraz hops na murawę, bez telemarku, lądując płasko: reprezentacja piłkarzy nie ma najlepszego trenera na świecie. A czy on jest najlepszy w Polsce, próżno dociekać – mało mnie to obchodzi, dość powiedzieć, że za granicą pracuje setka lepszych. Będę gęgał niczym gęś kapitolińska, póki się ktoś w PZPN nie obudzi: chcemy na boisku mieć wyniki takie jak na skoczni, potrzeba nam piłkarskiego Horngachera. Bronienie Brzęczka jak niepodległości jest ideą zgubną i doprowadzi kadrę do katastrofy. Coachowi już puszczają nerwy wobec krytyki, zaczął się odcinać dziennikarzom, jakby remis na boisku kompletnie zdemotywowanej, ospałej i grającej na ćwierć gwizdka Portugalii był co najmniej równy sukcesowi kadry młodzieżowej. Otóż nie był: rywalom nie bardzo chciało się grać, a po stracie zawodnika spokojnie pozwolili nam uciułać punkcik do statystyk, które regulaminowo dają Polakom pierwszy koszyk w losowaniu eliminacji mistrzostw Europy. Koszyk nad stan, fałszujący obecną wartość kadry, nad którą prawdziwie czarne chmury nadpłyną wiosną, albowiem nie będzie można się zasłonić starą śpiewką o drużynie w budowie i że ważne są tak naprawdę dopiero następne eliminacje. 

Radosław Nawrot o zatrudnieniu Adama Nawałki w Lechu.

Lech chciał, by były selekcjoner rozpoczął pracę jak najszybciej, ale Nawałka wolał to zrobić od stycznia. Wejście do Kolejorza teraz, gdy zespół po zwolnieniu Ivana Djurdjevicia osiąga już lepsze wyniki, ale wciąż tkwi w kryzysie, byłoby z jego punktu widzenia niedorzeczne. Ostatecznie jednak trener zgodził się objąć stanowisko już. Drugi kompromis dotyczył rozbudowanego zespołu współpracowników. Zatrudnienie wszystkich, z którymi Nawałka dotąd pracował, oznaczałoby zwolnienia. Ale poznański klub nie chciał pozbywać się swoich specjalistów przygotowania fizycznego i analityków. Trener i tu poszedł ostatecznie na kompromis.

gw1

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...