Reklama

Żeby młody przebił się w silnej lidze naprawdę musi być kozakiem

redakcja

Autor:redakcja

12 listopada 2018, 17:29 • 4 min czytania 0 komentarzy

Jak może wyglądać przestroga dla młodych zawodników wyruszających na podbój najsilniejszych lig Europy? Jedną z nich w swoim cotygodniowym opracowaniu zamieścili analitycy z Cies Football Observatory. Szwajcarzy przyjrzeli się bowiem zawodnikom urodzonych po 1 stycznia 1997 roku, którzy znajdują się w kadrach klubów z sześciu czołowych lig Europy (Hiszpania, Anglia, Niemcy, Włochy, Francja, Portugalia). I, jakkolwiek spojrzeć, czas jaki młodzieżowcy otrzymują od swoich trenerów nikogo nie ma prawa napawać optymizmem.

Żeby młody przebił się w silnej lidze naprawdę musi być kozakiem

Zacznijmy od samych wyników opracowania. Dla każdej ligi wypisano procent czasu gry młodzieżowców w rozgrywkach oraz dziesięciu najbardziej eksploatowanych piłkarzy z rocznika 1997 lub młodszych:



Najprzyjaźniejszymi rozgrywkami dla młodzieżowców są więc Bundesliga (14,7% możliwego czasu gry) oraz Ligue 1 (14,4%). Inna sprawa, że o wyniku tej pierwszej ligi w największym stopniu decyduje Mainz, które w TOP 10 najczęściej grających młodzieżowców ma aż czterech przedstawicieli. Ogólnie więc stawianie na najmłodszych zawodników jest w miarę popularne nie tyle w całej lidze niemieckiej, co właśnie w tej jednej ekipie dowodzonej przez Sandro Schwarza. Nie tak źle prezentuje się też wynik włoskiej Serie A (9,7%), ale na ten w największym stopniu wpłynęli bramkarze – Emil Aduero, Gianluigi Donnarumma oraz Alban Lafont. A swoje trzy grosze dzięki trzem występom w tym sezonie dołożył też nasz Bartłomiej Drągowski.

I właśnie przez pryzmat polskich zawodników najlepiej czytać zestawienie przygotowane przez analityków Cies Football Observatory. Tak jak do niedawna można było uspokajająco poklepywać po ramieniu Drągowskiego (rocznik ’97), mówiąc że ma jeszcze czas, tak dziś na jego pozycji w Serie A prym wiedzie kilku młodych golkiperów, a on sam ma nikłe szanse na grę. I traci czas. Trzeba jednak uczciwie przyznać, że taki rozwój wypadków można było przewidywać. Skoro Serie A jest ligą, gdzie w każdej drużynie średnio gra jeden człowiek w wieku 21 lat lub młodszy, i skoro Polak trafił tam w wieku 19 lat, to czysto statystycznie można było uprawiać czarnowidztwo. A tym bardziej można to robić dziś, w trakcie trzeciego sezonu grzania ławy przez Drągowskiego.

Reklama

Albo weźmy taką Anglię. Zawodnicy urodzeni po 1 stycznia 1997 roku dostają tam ledwie 5,3 procent boiskowego czasu. Dziś Bartek Kapustka nie łapie się już do tego grona (brakuje mu 9 dni), ale przecież on na podbój Leicester ruszył przeszło 2 lata temu. Żeby w tym wieku regularnie grać na Wyspach, trzeba się naprawdę wyróżniać. A Polak z wielkimi zaległościami pod względem fizycznym oraz po ledwie jednym udanym sezonie próbował zwojować ekipę mistrzów Anglii. Z perspektywy raportu Cies tamta decyzja wyglądała na sabotaż. Podobnie nie można się dziwić, że w Arsenalu od lat nie przebił się Krystian Bielik (rocznik ’98), a także, że przed rokiem – podobnie jak i dziś – ogromne problemy z grą miał Jan Bednarek (rocznik ’96). Wszyscy wspomniani piłkarze nie przerastali naszej ekstraklasy, a co dopiero Premier League, gdzie z młodych grają tylko najzdolniejsi ze zdolnych.

Z kolei wspomniane 9,7 procent dla młodzieżowców w lidze włoskiej to dzisiaj problem Dawida Kownackiego. Nasz reprezentant niemal w ogóle nie gra w Sampdorii, która przecież nie boi się stawiać na młodzież. Przypomnijmy – lechita wyjechał do Genui po sezonie, w którym w 27 meczach zdobył 9 goli. Z takim wynikiem nie byłby liderem klasyfikacji strzelców nawet dziś w ekstraklasie, ledwie po 15 kolejkach. Kownacki na pewno nie wyrastał ponad naszą ligę, a poszedł na podbój wcale nie tak przychylnej młodzieżowcom Serie A. I dziś płaci za to cenę.

Dość zaskakujące wyniki mamy też w lidze portugalskiej, gdzie zawodnicy urodzeni po 1 stycznia 1997 roku stanowią ledwie 5 procent wszystkich grających piłkarzy. A to najmniej spośród wszystkich omawianych lig. W kraju z takim trendem przed czterema laty próbował się przebić Paweł Dawidowicz (rocznik ’95) i oczywiście także mu się nie udało. Z perspektywy dzisiejszych danych nie jest to ani trochę zaskakujące. Raz, Dawidowicz także nie był mega kozakiem w naszej lidze i dwa, targnął się na rozgrywki, gdzie średnio na każde dwa kluby przypada jeden grający od dechy do dechy młodzieżowiec. Być może 4 lata temu te wyniki nie były tak odstraszające, ale też odbicie się od portugalskiej ściany przez byłego zawodnika Lechii nie ma prawa być dziś dla kogokolwiek choćby zagadkowe.

Ogólnie w najsilniejszych rozgrywkach europejskich trend jest taki, że ci najmłodsi z pewnością nie mają lekko. Przed rokiem stosunkowo niezłą decyzję próbował podjąć Robert Gumny (’98), który był bardzo bliski transferu do Borussii Mönchengladbach. Czyli do Bundesligi, gdzie młodzi są stosunkowo w cenie. Chociaż i on mógłby się tam odbić od ściany. Z motyką na słońce nie szedł ostatnio także Jakub Piotrowski (’97), który zakotwiczył w Belgii, ale i on dziś praktycznie w ogóle nie gra…

Jaki z tego wszystkiego wniosek mogą wyciągnąć wiodący dziś młodzieżowcy z ekstraklasy? Przede wszystkim powinni być super ostrożni. Żurkowski, Szymański, Wieteska, Jóźwiak, Dziczek czy wspomniany Gumny powinni mocno przemyśleć swój kolejny krok, rozważając przy tym dłuższe zostanie w Polsce lub przyjęcie strategii małych kroczków, która powiedzie ich przez nieco słabsze rozgrywki. W przeciwnym razie za chwilę będziemy pisać o kolejnych młodzieżowcach, którzy zupełnie nie radzą sobie w mało przyjaznych najmłodszym piłkarzom ligach z europejskiego topu.

Fot. FotoPyK

Reklama

Najnowsze

Komentarze

0 komentarzy

Loading...