Reklama

„Mamy swój Arsenal z powrotem!”

redakcja

Autor:redakcja

03 listopada 2018, 13:24 • 5 min czytania 0 komentarzy

Etyka pracy. Silna mentalność. Zdobywanie punktów, które byłyby nieosiągalne w poprzednim sezonie. Odmienne podejście. Fani znów zakochani w Arsenalu. Na trybunach The Emirates słychać w tym sezonie przyśpiewkę „we’ve got our Arsenal back!” („mamy swój Arsenal z powrotem!”), którą kibice motywują właśnie tymi czynnikami. Ogromna w tym zasługa Unaia Emery’ego, który może nie wywrócił The Emirates i terenów przyległych na drugą stronę, ale dokonał kilku naprawdę znaczących zmian. Zmian prowadzących do serii jedenastu kolejnych zwycięstw i – wciąż niezakończonej – trzynastu spotkań z rzędu bez porażki.

„Mamy swój Arsenal z powrotem!”

Emery ma przy tym wszystkim nieco szczęścia. Tak jakby życie chciało mu oddać za to, co zabrało w meczu PSG z Barceloną na Camp Nou. Najwspanialszy comeback w historii Ligi Mistrzów to przecież jednocześnie najdłuższy cień kładący się na postrzeganiu Baska. Gdyby odłożyć na bok zdobyte punkty, a skupić się na tym, jak wiele szans Arsenal kreuje i na stworzenie ilu pozwala przeciwnikom, wcale nie jest tak, że Emery zagwarantował jakiś niebywały skok do przodu względem choćby ostatniego sezonu pod wodzą Arsene’a Wengera. 

Zrzut ekranu 2018-11-3 o 11.21.24Pierwszych 10 kolejek Premier League sezonu 2017/18 pod wodzą Arsene’a Wengera i pierwszych 10 kolejek obecnego sezonu pod wodzą Unaia Emery’ego.

Ale on na to szczęście z każdym dniem coraz mocniej sobie pracuje. Wystarczy przejrzeć zdjęcia na oficjalnych kanałach społecznościowych Arsenalu, by dostrzec niezaprzeczalną różnicę pomiędzy sukcesorem Arsene’a Wengera a właśnie Francuzem. Emery biega po boisku treningowym wraz ze swoimi zawodnikami, nieustannie udziela im wskazówek, co mogą robić lepiej, jak w optymalny sposób wykorzystać przestrzeń, czas przy piłce. Nieustannie sprintuje z piłkami pod pachą, pokrzykuje, przesuwa zawodników na właściwe pozycje. Można powiedzieć, że żyje zajęciami nawet bardziej niż jego gracze. Znajduje i własnoręcznie wprowadza w życie rozwiązania, zamiast – jak zwykle robił to Wenger – oczekiwać, że ci zawsze wymyślą je sami.

Tak zresztą odwrócił losy finału Ligi Europy, kiedy dowodząc Sevillą przechytrzył Liverpool Jurgena Kloppa. Do przerwy było 0:1, w szatni dokonała się jednak prawdziwa magia. Prawy obrońca Coke tak wspomina to, co wydarzyło się w kwadransie pomiędzy połówkami meczu:

Reklama

– Liverpool grał znacznie lepiej niż my, ale wtedy nadeszła przerwa. Boss poprosił nas, żebyśmy wyobrazili sobie, że gramy u siebie, gdzie zawsze wygrywaliśmy. Nie wiem jak to się stało, ale cały zespół zdawał się w to uwierzyć. Następnie zarysował nam kilka taktycznych drobnostek, przede wszystkim jedno rozegranie, które uskuteczniliśmy natychmiast po przerwie. Ono dało nam wyrównanie.

Skończyło się 3:1, o którym dziś Jurgen Klopp, wspominając tamto spotkanie, mówi: – Musimy sprawdzić raz jeszcze, co wydarzyło się w szatniach w Bazylei, bo mecz zmienił się natychmiast po wyjściu z nich.

Nie sposób nie odnieść wrażenia, że to akurat u Emery’ego się nie zmieniło. Ten kwadrans pomiędzy częściami spotkania to świętość. To okazja, by zmienić obraz meczu. – Nie potrafiliśmy poukładać swojej gry w pierwszych 45 minutach, ale cały czas mieliśmy drugie tyle na poprawę. Myśleliśmy tylko o zwycięstwie – stwierdził po meczu ze Sportingiem w Lidze Europy, wygranym na wyjeździe 1:0 po golu Danny’ego Welbecka z 78. minuty, a tak naprawdę mógłby kopiować i wklejać tę wypowiedź po wielu meczach tego sezonu.

Jego Arsenal w pierwszych połowach jest bowiem zdecydowanie bardziej podatny na zranienie, samemu nie będąc nawet w połowie tak drapieżnym, jak po powrocie na plac gry. W lidze stracił 8 bramek w pierwszych połowach, 5 w drugich. Największa różnica tkwi jednak w bilansie zdobyczy. Zespół Kanonierów strzelił 6 goli w pierwszych trzech kwadransach, a aż 18 po przerwie.

Reklama

Transformacja to jednak słowo klucz nie tylko w kontekście tego, co dzieje się podczas ligowych czy pucharowych starć. To też wytrych do zrozumienia wszystkiego tego, co działo się w cieniu. Poza boiskiem. W gabinetach.

Emery oddał bowiem władzę w ręce ludzi. – Obecnie czuje się jakbym grał w kompletnie nowym klubie. Kiedyś wystarczyło mi, że znałem trenera. Dziś idę od jednego swojego dyrektora i witam się z kolejnym. Każdy ma inną rolę – scharakteryzował dokonaną przemianę Hector Bellerin.

Bask przekazał dowodzenie w kwestii rekrutacji zawodników Svenowi Mislintatowi, człowiekowi stojącemu za skautingiem Borussii Dortmund w latach, gdy klub podniósł się z kolan i zaszedł aż do mistrzostwa Niemiec i finału Champions League pod wodzą Jurgena Kloppa, natomiast dyrektorem sportowym zrobił  Raula Sanllehiego, wcześniej pełniącego przez dziesięć lat podobną rolę w Barcelonie. Ten już zresztą zapowiedział, że klub nie popełni więcej takich błędów, jakie zmusiły do zaoferowania Mesutowi Ozilowi niewiarygodnie wysokiego kontraktu, a także doprowadziły do straty Alexisa Sancheza za grosze czy Jacka Wilshere’a i wkrótce Aarona Ramseya za darmo. – Jeśli zawodnik ma pięcioletni kontrakt, to w trzecim roku umowy musisz wiedzieć z całą pewnością, co z nim dalej będzie – tak pokrótce scharakteryzował swoje podejście.

Dzięki temu całą swoją energię może poświęcić zawodnikom. Tak, kontrolując każdy aspekt ich życia, włącznie z cyklicznymi badaniami krwi mającymi wykazać, czy ci popuścili nieco pasa i na przykład raczyli się słodzonymi napojami. Ale robiąc to w taki sposób, że zawodnicy póki co nie wylewają swoich żali, tylko podporządkowują się nowym regułom.

Dziś zetrze się z Liverpoolem Jurgena Kloppa, który przecież kiedyś już pokonał, ale i który dziś jest w zupełnie innym miejscu niż tamtego wieczora w Basel – z Salahem, z Alissonem, z Van Dijkiem. Zmierzy się z zespołem, o którym sezon temu mówiło się… niemal dokładnie to samo, co o Arsenalu 2018/19. Że w ataku efektowny jak mało kto, ale w obronie rozdygotany jak dyslektyk przed maturą pisemną z polskiego.

Jak ta historia dla The Reds, też przecież przeżywających trudne lata w ostatniej dekadzie, potoczyła się dalej, wszyscy wiemy. Przez finał Ligi Mistrzów, do roli drugiego po Manchesterze City faworyta do wygrania Premier League i zespół dużo bardziej zrównoważony. Kibice Arsenalu z pewnością nie mieliby nic przeciwko temu, by z Emerym u sterów Kanonierzy równie szybko zreplikowali te osiągnięcia. I może wreszcie wygrali rozgrywki, które nie są krajowym pucharem.

Bo tylko wtedy intonowane już teraz „mamy swój Arsenal z powrotem” wybrzmi jeszcze donośniej.

SZYMON PODSTUFKA

fot. NewsPix.pl

Najnowsze

Ekstraklasa

Przed Jagiellonią ostatni wymagający rywal. W piątek poznamy mistrza Polski?

Piotr Rzepecki
1
Przed Jagiellonią ostatni wymagający rywal. W piątek poznamy mistrza Polski?

Anglia

Anglia

Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami

Bartek Wylęgała
13
Arsenal pokazał, na czym polega futbol, a Chelsea udowodniła, czemu jest poza pucharami

Komentarze

0 komentarzy

Loading...