Reklama

Wózek jest barierą dla tych, którzy na nim nie siedzą. Dla mnie jest przyjacielem

redakcja

Autor:redakcja

01 listopada 2018, 11:02 • 18 min czytania 0 komentarzy

Nieszczęśliwy wypadek zmienił życie Pawła Parusa o 180 stopni. Ze zdrowego młodego, grającego w kosza chłopaka stał się osobą całkowicie uzależnioną od innych, a o pomoc musiał prosić nawet wtedy, gdy chciał się podrapać się po czole. Dziś jednak, jak sam mówi, wózek inwalidzki jest jego przyjacielem, bo to właśnie dzięki niemu może się poruszać. W obszernej rozmowie z Weszło Paweł opowiada o powrocie do aktywnego życia, powstaniu klubu kibica osób niepełnosprawnych przy Śląsku Wrocław oraz o niespodziance zorganizowanej przez Mariusza Pawelca. Zróbcie sobie dużą kawę i przygotujcie się na mocnego motywacyjnego kopa. Zapraszamy!

Wózek jest barierą dla tych, którzy na nim nie siedzą. Dla mnie jest przyjacielem

Jesteś osobą niepełnosprawną i od 18 lat poruszasz się na wózku inwalidzkim, aczkolwiek twój wypadek z pozoru nie był groźny. Gość wjechał ci w tyłek na światłach, wydawało się ucierpiał tylko samochód. Po kilku dniach wystąpił ból szyi, ale zwaliłeś to na zbyt ciężkie treningi koszykówki. Sprawa okazała się niestety bardziej poważna.

Dokładnie. Byłem wyczynowym sportowcem przed wypadkiem, więc ból towarzyszył mi bardzo często, czy to po treningach, czy po meczach. Dlatego kiedy czułem go w szyi po stłuczce, wydawało mi się, że po prostu ustąpi jak każdy inny. Jasne, nie należało tego bagatelizować, ale wówczas najważniejszy był sport. Mnie, silnemu, dwumetrowemu facetowi, wydawało się, że jestem nieśmiertelny i na pewno nic się złego nie stanie, a odpocznę, jak skończy się sezon. Niestety obciążenia treningowe pogłębiały to, co się stało.

Na długi majowy weekend pojechałem nad jezioro Wonieść w okolice Leszna. Kiedy wbiegałem do wody i już chciałem oddać się radości pływania, szyja nie wytrzymała i z tej wody już niestety sam nie wyszedłem. Rozpoczął się drugi etap mojego życia. Dokładnie tak to określam. 2 maja 2000 roku skończył się pierwszy i rozpoczął się drugi.

Reklama

Ten drugi etap szczegółowo przedstawiasz na swojej stronie internetowej, a ja musze powiedzieć, że po raz pierwszy spotkałem się z tak znakomicie zrobioną witryną na temat danego człowieka. Można tam przeczytać wiele informacji na twój temat. Opisujesz praktycznie cały twój życiorys, również te chwilę po wypadku, gdy jesteś w wodzie i czekasz, aż ktoś cię wyciągnie.

Jeżeli chodzi o stronę, to po pierwsze chciałem się podzielić w pewnym momencie życia swoją historią, a po drugie – chciałem zostawić jakieś świadectwo. Wiedziałem, że im później się za to wezmę, tym trudniej będzie do tego usiąść. Poza tym znać o sobie dały jakieś moje zakusy dziennikarskie. Wypadek zakończył moją edukację na etapie trzeciego roku studiów prawa i administracji na Uniwersytecie Wrocławskim.  Kiedy później chciałem wrócić, już po długich latach rehabilitacji, to prawo mi z głowy wyparowało. Poszedłem na studia dziennikarskie, skończyłem je, zdobyłem magistra w Dolnośląskiej Szkole Wyższej i wtedy chciałem po prostu podzielić się ze światem różnymi historiami. Pisać o sobie, o mojej pasji, którą od zawsze jest sport, nie tylko dlatego, że go wyczynowo uprawiałem. Co ważne, nie była to wyłącznie koszykówka, bo wcześniej trenowałem też piłkę nożną i pływanie. Od dziecka ten sport mi towarzyszył, ale przede wszystkim od dziesiątego roku życia jestem też kibicem. Właśnie stuknie trzydzieści lat, jak regularnie uczęszczam na mecze Śląska Wrocław. Oczywiście bywam również na meczach reprezentacji i innych drużyn.

Ogólnie jednak trudno było z bardzo aktywnego człowieka przejść w 2000 roku w, nazwijmy to, stan spoczynku. Spoczynku w takim sensie, że nagle codziennością stało się łóżko, szpital, wiele miesięcy patrzenia w sufit i zastanawiania się, co będzie dalej. Trzeba było to jakoś poskładać, pozbierać. Mój mocny charakter sportowca i mój odwieczny optymizm sprawiły jednak, że udało się przetrwać trudne chwile. Nie ukrywam, że to nie tylko moja zasługa, ale także wielu ludzi, którzy byli wokół. Rodziny, kolegów, którzy licznie odwiedzali mnie w szpitalu, mojej przyjaciółki Agnieszki, która na starcie zajmowała się moją rehabilitacją. Od początku zacząłem ćwiczyć i wierzyć w to, że stopniowo będę wychodził z bardzo skomplikowanej sytuacji.

parus4

Po wypadku nie ruszałem kompletnie niczym. Obudziłem się w całkowitym bezwładzie i żeby móc na przykład podrapać się po czole, musiałem prosić inną osobę, żeby przyszła i to zrobiła. To było frustrujące. Takie odzieranie z godności. Nagle człowiek przestał być samodzielny i o wszystko musiał prosić inne osoby. To były trudne chwile, ale dość szybko przeszedłem nad nimi do porządku dziennego. Zająłem się rehabilitacją. Pierwsze pięć lat od momentu wypadku, to w zasadzie tylko nieustanna rehabilitacja, którą dodatkowo cały czas okraszałem obecnością na arenach sportowych. Głównie na meczach koszykówki i piłki nożnej Śląska Wrocław, ale także innych drużyn we Wrocławiu, bo po prostu było mi ze sportem zawsze po drodze.

Czytając opis twojego wypadku, widać niestety jak wiele jeszcze jest do zrobienia w kwestii medycyny w naszym kraju. 

Reklama

Przypomina mi się ten słynny żart. Starszy pan dzwoni do przychodni i chce się zapisać na badania do laryngologa. Pani do niego mówi, że oczywiście, nie ma problemu, rok 2030, to będzie 2 lutego.

– Ale to rano czy wieczorem? – pyta facet
– Czy to dzisiaj jest ważne? – słyszy w odpowiedzi
– Tak, bardzo ważne, bo już mam rano ortopedę!

Służba zdrowia nie jest u nas taka, jak byśmy chcieli. To długie czekanie w szpitalach, może też brak profesjonalizmu, ale nie chcę się na tym skupiać dlatego, że to już minęło.

Zdaję sobie sprawę, że wiele osób mogłoby ponarzekać na tę naszą służbę zdrowia. Pewnie gdyby ta operacja nastąpiła gdzie indziej albo gdyby mój wypadek zdarzył się w Niemczech – tak jak na przykład w przypadku mojej przyjaciółki Ani, która właśnie tam miała wypadek, a po dwóch godzinach była na stole operacyjnym i dzisiaj, pomimo tego, że uraz był bardzo podobny, jest zdecydowanie bardziej samodzielną osobą – być może byłoby ze mną lepiej. Ale ja już czasu nie cofnę i nie ma sensu, bym zastanawiał się nad tym, co by się mogło stać. Muszę przyjąć życie takie, jakim jest, wycisnąć z niego tyle, ile mogę i w nim się realizować w takiej postaci i takiej formie, w jakiej jestem.

„Sport nauczył mnie zasady, że porażka nie jest końcem świata”. Takie zdanie znalazłem na twojej stronie. Opisujesz jak twój starszy brat zwracał ci uwagę, że nawet po przegranej w piłkarzyki masz podać rękę i podziękować za mecz. Ten charakter sportowca odegrał również znaczącą rolę w drugim etapie twojego życia?

Tak, cytat ze strony jest właściwy, bo to właśnie trzynaście lat starszy brat, który również był wyczynowym sportowcem, zaraził mnie pasją do tej dziedziny życia i sprawił, że ja jako mały chłopiec wiecznie byłem na arenach sportowych. Chodziłem na mecze brata, inne oglądaliśmy w domu wspólnie z tatą, w związku z czym gdzieś ten sport musiał się pojawić. I faktycznie po tym, kiedy ja podjąłem się rywalizacji, byłem na wszystko przygotowany, bo z domu wyniosłem pewne wartości, właśnie takie jak to, że jeśli zdarzy się porażka, to trzeba umieć podnieść głowę i iść dalej. Ale co ważne, nauczyłem się również  tego, iż zwycięstwa nie oznaczają, że można się pozbyć pokory. To była dla mnie wielka nauka.

Kiedy wygrywałem swoje mecze jako koszykarz, nigdy nie zapominałem o tym, żeby podać rękę przegranemu. Szanowanie przeciwnika jest bardzo ważne. I wydaje mi się, że te wartości dalej mi w życiu towarzyszą. One są dla mnie naprawdę istotne.

parus2

Patrząc przez pryzmat tego, jak sport oddziałuje dalej na moje obecne życie, myślę, że nauczył mnie twardości charakteru, tego, żeby się nie poddawać i z optymizmem iść do przodu. Żeby zrozumieć, że praca nad sobą czy praca nad wieloma moimi projektami, którymi się obecnie zajmuję, zawsze przyniesie jakiś skutek. Dzisiaj już nie jestem sportowcem, choć czasami z przyjaciółmi jedziemy na turniej bocce. To jest sport dla bardzo niepełnosprawnych i nawet się śmieję, że to jedyna dyscyplina, w której jestem w stanie pojechać na igrzyska paraolimpijskie. Niemniej, swojego życia może nie poświęciłem, ale ofiarowałem w dużej mierze kibicowaniu, tworzeniu grup, których celem jest aktywizacja innych osób z niepełnosprawnościami. Dziesięć lat temu chodząc na mecze piłki nożnej samemu, z kolegami czy z przyjaciółmi, uznałem bowiem, że sport jest jedną z najlepszych dróg do tego, aby móc się spotkać na stadionie, porozmawiać, nawiązać nowe relacje, przyjaźnie albo wręcz podróżować. Dziś zreszta turystyka stadionowa jest mi bardzo bliska. Jak się okazało, ten pomysł się udał i obecnie mam zaszczyt prowadzić stowarzyszenie, w którym uczestniczy kilkaset osób z niepełnosprawnościami z Wrocławia i całego Dolnego Śląska.

Od wypadku minęło już 18 lat. W tym czasie zostałeś pełnomocnikiem marszałka województwa dolnośląskiego ds. osób niepełnosprawnych w Urzędzie Marszałkowskim, szefem Klubu Kibiców Niepełnosprawnych. Tych wyjazdów na różne spotkania, wydarzenia sportowe masz całe mnóstwo. Wystarczy wspomnieć, że w trakcie mistrzostw Europy w 2012 roku, które odbywały się w Polsce i na Ukrainie, zobaczyłeś aż dziesięć meczów na żywo ze stadionu.  Od razu po wypadku byłeś tak aktywny, czy to troszkę ci jednak zajęło? Był jakiś bodziec, który zmobilizował cię w konkretnym momencie?

Jeżeli chwile załamania były, to bardzo krótkie i raczej towarzyszyły mi w okresach samotności, czyli w nocy, czasem w jakichś jesiennych klimatach. Natomiast ja bardzo szybko po wypadku, i to było dla mnie ważne, ruszyłem na arenę sportową i na mecz koszykówki. Konkretnie jeszcze będąc w szpitalu, biorąc przepustkę, pojechałem zobaczyć, jak grają koszykarze Śląska w Hali Ludowej.

Wydarzenia sportowe osładzały trudy rehabilitacji. Musiałem codziennie dojeżdżać do Ośrodka Akson we Wrocławiu, w którym spędzałem dziennie co najmniej trzy godziny – z dojazdem wychodziło nawet pięć– żeby móc się rehabilitować i aktywnie ćwiczyć, budować formę oraz małymi krokami uczyć się tego, jak obsłużyć telefon, komputer czy wziąć widelec, włożyć rękawiczkę, którą mam na ręce i samemu się najeść. Gdy zauważyłem, że te pierwsze czynności zaczynają powoli wracać i kiedy zyskiwałem choć odrobinę, był to dla mnie potężny motywator do dalszej pracy. Osładzały ją właśnie wizyty na obiektach sportowych, gdzie mogłem znowu cieszyć się sportem, oglądać to na żywo. Dla mnie sport jest najszczerszą z form rozrywki. To nie jest film, o którym wiadomo, że jakoś tam się skończy. Sport jest zawsze wielką niewiadomą.

Natomiast później przyszedł rok 2008, przełomowy w moim życiu, ponieważ zacząłem studiować dziennikarstwo sportowe. Wtedy powstało też stowarzyszenie Klub Kibiców Niepełnosprawnych przy wracającym do ekstraklasy Śląsku Wrocław. Dzięki mojej wielokrotnej obecności na stadionie udało mi się spotkać z kolegami z marketingu i wspólnie wpadliśmy na pomysł, by powrót Śląska do ekstraklasy stał się czynnikiem do zakładania pewnych organizacji, stowarzyszeń, związków, które mogłyby wzmocnić klub również PR-owo. W końcu pojawiła się koncepcja aktywizowania niepełnosprawnych kibiców, by ci przychodzili na stadion w większej liczbie niż ja czy dwóch-trzech moich kolegów. W międzyczasie kontakt ze mną nawiązała pewna fundacja, która sfinansowała budowę platformy schodowej na mojej klatce, dzięki czemu mogłem swobodnie wychodzić z domu, kiedy mi się tylko podobało. Wcześniej odbywało się to poprzez skomplikowany system pomocy kolegów, ale przede wszystkim taty i mamy, którzy mnie po tych schodach musieli zwozić na dół.

Kiedy powstało stowarzyszenie Klub Kibiców Niepełnosprawnych, zacząłem marzyć o tym, żeby jeździć na mecze w tej grupie, która powoli się tworzyła. No i kiedy połknęliśmy bakcyla, zaproponowałem pierwszy wyjazd do Krakowa, który odbył się w roku 2009, na mecz Wisła Kraków-Śląsk Wrocław. Wisła wtedy świętowała mistrzostwo Polski. Pojechaliśmy na pierwszy wyjazd prawie 30-osobową grupą, ja zamówiłem specjalne busy. Gdy po spotkaniu patrzyliśmy na wielką fetę na krakowskim Rynku, to człowiek sobie zamarzył: kiedy Śląsk będzie mistrzem Polski? I jak zwykle los… wynagrodził te nasze pragnienia kilka lat później, gdy 2012 roku to Śląsk świętował mistrzostwo w Krakowie, zdobywając mistrzostwo Polski właśnie na stadionie Wisły. Nasze marzenia się spełniły.

parus1

Później już ruszyliśmy w świat. Zaczęliśmy podróżować i dzisiaj na koncie naszego stowarzyszeni mamy grubo ponad dwieście wypraw na imprezy sportowe, przede wszystkim na mecze piłki nożnej. Jeździmy głównie na spotkania z udziałem Śląska, ale też na mecze reprezentacji, na przykład w ramach Euro czy mistrzostw świata. W tym roku byliśmy w Kaliningradzie na dwóch meczach mundialu. Wcześniej, podczas Euro w Polsce i na Ukrainie faktycznie byłem na dziesięciu spotkaniach. Z kolei cztery lata później, w czasie mistrzostw Europy we Francji, pojechaliśmy na wakacje na Lazurowe Wybrzeże i przy okazji byliśmy na finale, półfinale, ćwierćfinale Polska – Portugalia oraz na meczu Polska – Niemcy. Rozbiliśmy obóz na Lazurowym Wybrzeżu i w 9-osobowej grupie, którą tam pojechaliśmy, oglądaliśmy wszystkie najważniejsze mecze. Na pewno bardzo dobrze zapamiętamy ten turniej. W tym roku chcieliśmy się wybrać na mecze reprezentacji na mundial, ale troszkę ta logistyka była skomplikowana ze względu na odległości, a my planowaliśmy tam pojechać grupą 20 osób. Ostatecznie uznaliśmy, że pojedziemy do Kaliningradu i obejrzeliśmy na żywo dwa mecze: Serbia – Szwajcaria oraz Hiszpania – Maroko.

Nasze struktury bardzo mocno rozrastały się od samego początku. Na starcie wyjazdy były organizowane głównie z członkami rodzin, z przyjaciółmi. Dzisiaj już mamy całą kadrę ludzi, którzy z nami regularnie jeżdżą. To są po prostu nasi przyjaciele, z którymi wspólnie tworzymy społeczność KKN. Warto też podkreślić, że Klub Kibiców Niepełnosprawnych jest stowarzyszeniem. Funkcjonuje jako organizacja pozarządowa, która na przestrzeni dziesięciu lat zrealizowała ponad dwadzieścia różnego rodzaju projektów finansowanych z budżetu samorządów, czasami z Unii Europejskiej i środków z PFRON-u. Wypalił też wolontariat, który uruchomiliśmy wcześniej. Część osób została z nami na stałe jako grupa przyjaciół i dzisiaj, gdy organizujemy wyjazd, to zawsze mamy w grupie osoby z niepełnosprawnościami, ale mamy też osoby chodzące, całkowicie sprawne, które także pasjonują się tym, co robimy. Wspólnie tworzymy jedną społeczność, dlatego że jako Stowarzyszenie Kibiców Niepełnosprawnych, chcąc integrować, nie dzielić, zawsze próbujemy włączać osoby sprawne w nasze działania. Wtedy ma to większy sens.

Ta integracja jest w tym wszystkim najfajniejsza. Dzięki temu dwa środowiska mogą się poznać i troszkę się zjednoczyć.

Dotyczy to zresztą nie tylko wyjazdów na wydarzenia sportowe. Od jakiegoś czasu jest coraz więcej klasycznej turystyki, promocji różnych akcji choćby z zakresu kształtowania pozytywnych postaw wobec osób z niepełnosprawnościami w dolnośląskich szkołach, których odwiedziliśmy ponad 200. Opowiadamy tam o niepełnosprawności. O tym, że człowiek niepełnosprawny może żyć aktywnie, może być człowiekiem, który żyje z pasją, może być człowiekiem, który ma rodzinę. To bardzo ważne, ponieważ przybliża nas do normalności. Osobiście najbardziej ciesze się jednak z tego, że w międzyczasie w Polsce powstały piękne stadiony, które są zapełniane również przez osoby z niepełnosprawnościami i to naprawdę widać.

Często czujesz, że w swoim życiu musisz iść trochę pod prąd, przebijać się przez mur ograniczeń, jeżeli chodzi o myślenie ludzi i problemy natury organizacyjnej czy raczej spotykasz na swojej drodze osoby, które chętnie chcą współpracować, chcą pomagać, przychylają się do twoich pomysłów?

Murów jest bardzo dużo, ale ja chyba już przestałem je dostrzegać. Pewnie dlatego, iż wyznaję taką zasadę, że zamiast narzekać na to, że jest źle, lepiej wziąć sprawy w swoje ręce i zacząć kształtować rzeczywistość po swojemu. Po wielu latach działania w organizacji pozarządowej, po zebraniu naprawdę wielkiej grupy ludzi we Wrocławiu i stworzeniu bardzo mocnego projektu, który wpisał się we wrocławską czy nawet dolnośląską mapę organizacji pozarządowych nie mam wątpliwości, że robimy coś bardzo wartościowego. Trzy lata temu w Urzędzie Marszałkowskim zaproponowano mi pracę na stanowisku pełnomocnika marszałka ds. osób niepełnosprawnych i dzięki temu dziś naprawdę mogę kształtować rzeczywistość. Mogę wpływać na ludzi, przekonywać innych do tego, że ten świat bez barier, świat dostępny dla każdego jest ważny.

Bardzo istotny jest fakt, że dzisiaj łatwiej nam jest uświadamiać ludzi, że taki świat tworzymy nie tylko dla osób niepełnosprawnych, ale dla wszystkich ludzi, którzy są na świecie. Chodzi o to, że każdemu jest łatwiej wjechać windą czy podjazdem, niż wejść po schodach. Matce z wózkiem dziecięcym łatwiej jest wjechać do autobusu niskopodłogowego, niż do takiego, który ma przy drzwiach kilka stopni. Wygodniej nam też w odpowiednio przystosowanych pociągach.

parus3

I jeszcze jedna ważna rzecz. Pamiętajmy, że każda osoba będzie kiedyś niepełnosprawna. Każdy będzie miał problemy z poruszaniem, każdy będzie gorzej widział, więc narzędzia, które my dzisiaj wytwarzamy, są pomocne wszystkim. Dostępny świat jest bezpieczniejszy, jest ładniejszy, lepszy i ludzie zaczynają to dostrzegać. Popatrzmy na te zrewitalizowane obiekty: rynki, place, parki. To wszystko wygląda dużo lepiej niż te stare bryły pełne betonu, schodów i dziwnych niedociągnięć. Ścieżki rowerowe, obniżone krawężniki – rowerzystom również łatwiej się poruszać po tego typu infrastrukturze.

Na szczęście zaczynamy to rozumieć, w związku z czym łatwiej nam burzyć bariery powstające w głowach. A jeśli jakieś osoby wciąż tego nie rozumieją i patrzą na nas dziwnie? Mieliśmy wiele lat zaściankowości w Polsce. Wiele lat, w trakcie których dla osób niepełnosprawnych nie robiło się zbyt wiele. Po prostu zamykano je w domu, dawano im rentę i mówiono, by tak żyły. Dzisiaj te osoby, choćby dlatego, że świat stale biegnie do przodu, a media rozwijają się bardzo szybko, też chcą korzystać z turystyki czy wypić kolorowego drinka na rynku. Nawet jeśli gdzieś tam w głowach są bariery, to my naszym świadectwem – ty swoim, pracując chociażby w Weszło FM, czy ja swoim, działając we Wrocławiu albo nawet w całej Polsce jako przedstawiciel kibiców niepełnosprawnych, szef KKN-u czy pełnomocnik marszałka – dowodzimy, że można aktywnie żyć, że można być całkowicie normalnym członkiem społeczeństwa. Mam zdrową, piękną żonę, z którą się pokazuję. To też oznacza, że ja mogę mieć normalną rodzinę, normalne życie, normalny dom.

Jak mocne wsparcie bliskich miałeś po wypadku? Często rozmawiam z ludźmi, którzy opowiadają o tym, że gdy ulegają tragedii, to niestety ci najbliżsi czasem ze zwykłego strachu się odsuwają, bo nie wiedzą za bardzo, jak się zachować

Faktycznie jest tak, że niektóre znajomości ulegają weryfikacji. Zdawałem sobie sprawę z tego, że część osób po wypadku będzie miała problem z tym, żeby zmierzyć się z moją niepełnosprawnością. Mieli z tym nawet większą trudność niż ja. Kiedyś zresztą ułożyłem sobie w głowie, że najczęściej wózek jest barierą dla tych, którzy na nim nie siedzą, a dla mnie jest przyjacielem, dzięki któremu się poruszam. Muszę jednak przyznać, że gros znajomych, których miałem, zostało ze mną dalej. Cały czas pojawiają się też kolejni, bo aktywność i przebywanie w różnych miejscach spowodowały, że utworzyłem całkowicie nową grupę przyjaciół.

Najbardziej cieszę się z tego, że na naszym weselu, które odbyło się trzy lata temu na Stadionie Miejskim we Wrocławiu, bo gdzie indziej mogłoby się odbyć, byli reprezentanci mojego życia sprzed wypadku i reprezentanci mojego życia po wypadku. To przejście na tę drugą stronę życia odbyło się w dość rozsądnym porządku. Nie było jakichś drastycznych sytuacji, tego, że jacyś przyjaciele mnie opuścili, że nagle ich nie było. Wydaje się, że wszystko wyglądało w miarę okej. No i przede wszystkim cały czas jest przy mnie rodzina, która zawsze bardzo mnie w tym wspierała.

Zresztą co tu kryć, ja jestem osobą, która nie jest do końca samodzielna. Moje wyjścia, próby podboju świata, to wielka logistyka, nieustanne telefonowanie, pomoc wielu ludzi. Przede wszystkim mojej małżonki, która jest dla mnie oparciem, wszędzie ze mną podróżuje i jest tym głównym ogniwem, które mi pomaga. Wspólnie jeździmy samochodem, a ona prowadzi ten samochód, dzięki czemu możemy pojechać do hotelu, przespać się, coś zjeść. Ona prawie zawsze jest i pomoże się ubrać czy umyć. Taka proza życia codziennego.

parus6

Oprócz niej jest też wiele innych osób, które się w moim życiu pojawiły i które mi pomagały, kiedy żony na chwilę nie było. Moja mama, mój tato, mój brat, moi przyjaciele. Tych osób naprawdę jest bardzo wiele i wszystkim bardzo dziękuję.

Jedna rzecz jest bardzo ważna: ja umiem prosić, nie wstydzę się tego, że ktoś mi pomaga. Będąc osobą niepełnosprawną i niesamodzielną, trzeba umieć prosić o pomoc, bo jeżeli tego nie zrobisz, to nie ruszysz się z miejsca. A ja, żeby być bardzo aktywnym człowiekiem, żeby bywać w kilku miejscach dziennie, potrzebuję pomocy innych ludzi. Poza tym dzięki tej pomocy ja mogę oddawać siebie innym. Mnie w różnych sytuacjach pomogą dwie-trzy osoby, a ja w ten sposób mogę pomóc kolejnej setce osób. I chyba właśnie tak to powinno działać.

Obecnie piłkarze często są przedstawiani jako zadufani ludzie, którzy za dużo zarabiają. Wy jesteście blisko klubu, blisko drużyny. Jak odbierają was zawodnicy Śląska?

Opiszę dwie sytuacje, które, jak mi się wydaje, chyba rozwieją wątpliwości.

Pierwsza: rok temu miałem problemy z biodrem i musiałem niestety zamknąć się w szpitalu na dziewięć miesięcy. Kiedy po jednym ze zwycięskich meczów Śląska wysłałem gratulacje do Mariusza Pawelca, który we Wrocławiu gra już dziesięć lat i jest na pewno jedną z ikon klubu, on w odpowiedzi zapytał, czy widziałem mecz. Odpisałem, że nie, bo jestem w szpitalu, ale absolutnie go do tego szpitala nie zapraszałem. Dzień później, w sobotę, pomimo że miał wolny dzień, o dwunastej Mariusz Pawelec przyszedł do mnie ze swoją koszulką. Godzinę siedział przy moim łóżku i rozmawialiśmy.  Chyba nie muszę mówić, co to oznacza dla człowieka, który jest zamknięty w szpitalu i nie może być ze swoją ukochaną drużyną. Dla mnie było to po prostu fenomenalne uczucie. My zresztą często zapraszamy piłkarzy do naszej świetlicy na Szewskiej, gdzie spotykamy się dwa razy w tygodniu. Oni przychodzą i rozmawiają z nami naprawdę jak przyjaciele, w związku z czym nie mogę powiedzieć nic złego na ich temat. Uważam, że są bardzo oddani naszej grupie.

Druga sytuacja: trener Tadeusz Pawłowski ma syna, który porusza się na wózku inwalidzkim i doskonale wie, co to oznacza. Zdaje sobie sprawę, jakie są z tym problemy, więc również świetnie rozumie naszą grupę i gdy tylko chcemy go zaprosić i porozmawiać, jest natychmiast przy nas. Kiedy się zbliżały święta Bożego Narodzenia, a ja wciąż byłem w szpitalu, Tadeusz Pawłowski wraz z delegacją Śląska Wrocław przyszedł do mnie z prezentami. Wielcy ludzie. Tyle mogę powiedzieć o piłkarzach i pracownikach Śląska.

Wracając do Klub Kibiców Niepełnosprawnych Śląska Wrocław, niedawno obchodziliście dziesiąte urodziny. Było huczne świętowanie?

W sali konferencyjnej Stadionu Wrocław mieliśmy jubileusz połączony z konferencją prasową. Zaprosiliśmy dziennikarzy i ludzi, którzy są nam bliscy, ale ogólnie spotkanie miało otwarty charakter. Póżniej dużą grupą pojechaliśmy do Legnicy na mecz Miedzi ze Śląskiem.

Mam nadzieję, że nie doszło do żadnych zamieszek. To by dopiero było… niepełnosprawni, a wywołali burdę!

W Legnicy nie ma takiej możliwości, bo akurat Miedź ma zgodę ze Śląskiem, więc był to typowy mecz przyjaźni. Oczywiście rozumiem twój żart, ale jeszcze nigdy nie doszło do podobnych scen, bo z kibicami innych drużyn po prostu się szanujemy.

Rozmawiał Marcin Ryszka

Fot. www.pawelparus.pl

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
9
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

0 komentarzy

Loading...