Reklama

O pięknej nienawiści

redakcja

Autor:redakcja

08 października 2018, 09:20 • 32 min czytania 54 komentarzy

Dwudziestolitrowy kanister kosztuje dziesięć euro. Litr benzyny to 1,50. Do tego kilkadziesiąt szmat, jakaś nafta, szklane butelki. Benzynę wlewa się do butelek. Najlepiej do połowy, choć dla zwiększenia efektu może być też do trzech czwartych, jeśli operator jest sprawny i potrafi rzucać. Szmata do nafty, nafta – już innego gatunku – w gardło, koktajl pod ścianę. Następny, następny. Kolejny kanister, kolejne koktajle. Szmata do nafty, nafta do gardła, susz do lufki. Pociągnięcie palcem po zapalniczce, wdech, wydech. Koktajl pod ścianę. Następny, następny.  

O pięknej nienawiści

Widok kilkuset butelek z ognistą wodą i – za przeproszeniem – tanich szmat nie jest tu niczym nowym.

Nie w Hamburgu, nie w okupowanym budynku. Nie u antyglobalistów, nie u lewicowych aktywistów, nie u antykapitalistów, nie u ideowców walczących o tolerancję, równość i brak homofobii.

Za chwilę ktoś zapyta: czy koktajle Mołotowa mogą zrobić wrażenie na przywódcach państw dysponujących milionowymi armiami?

Czy Donald Trump mogący jednym przyciskiem wysadzić ziemię w powietrze przejmie się kilkoma butelkami z benzyną?

Reklama

Wątpliwości zabije szyderczy śmiech. Przecież liczy się idea. Ważny jest znak-sygnał. Protest sam w sobie, pokazanie miastu, pokazanie światu. Zaraz ktoś stwierdzi, że wszystko zostało dopięte na ostatni guzik. W końcu już od kilku miesięcy przed każdym meczem St. Pauli były rozdawane ulotki informujące o tym, dlaczego G-20 to ścierwo, co trzeba z nim zrobić i na czyj koszt. Kto miał się dowiedzieć, ten się dowiedział. Wiedział, gdzie iść, do którego budynku i kiedy, wiedział co ze sobą zabrać.

Piękne idee, górnolotne hasła. Wolność, tolerancja, nie dla nazizmu, nie dla homofobii. Strzykawka, butelka, joint, prezerwatywa. Pozytywny test na obecność HIV, pies pilnujący dobytku, eurocenty wrzucane do kubka, śpiwór. Tatuaż na twarzy, irokez, kolczyk w nosie i grochówka na święta dla ubogich. Okupywanie niezamieszkałych domów. Tradycja, ciągnąca się już dziesiątki lat. Jedni próbowali walczyć o odzyskanie swojego majątku, niektórym się nawet udawało, choć w bólach i trudach. Inni po prostu się go zrzekli. Oficjalnie – dla celów ideowych. Miejcie już ten budynek, korzystajcie, walczcie o lepsze jutro, dajcie mi święty spokój.

***

Cyk, cyk, cyk. 54 lata, 204 dni, 22 godziny, 23 minuty, 14 sekund. Piętnaście, szesnaście, siedemnaście. Patrz, misiu kolorowy, kim jesteśmy. Zobacz, że jeszcze nigdy nie upadliśmy. Dwadzieścia cztery, dwadzieścia pięć, dwadzieścia sześć. Każdy, kto przychodzi regularnie na Volksparkstadion, chce ściągnąć ten – jak mówi – pierdolony zegar. Zegar odmierzający czas od dnia, w którym HSV zaczął grać w 1. Bundeslidze i który miał się nigdy nie zatrzymać. Zegar, dzięki któremu każdy miał pękać z dumy, lecz dziś może co najwyżej wybuchnąć z frustracji. Zegar, który wygląda jak żołnierz na koniu postrzelony pod żebro. Jeszcze macha szabelką, jeszcze krzyczy ostatkiem sił, jeszcze chce zadać ostatni cios. Nie zada, wie o tym każdy, tylko nie koń, z którego żołnierz za chwilę spadnie.

Na trybunach pojawia się więcej rozmów niż zwykle. Już nie o wyższości białej kiełbasy nad krakowską czy jasnego piwa nad ciemnym. Zaczyna się rozliczanie. Ktoś przywoła transfer Rafaela van der Vaarta. Powie, ile za niego zapłacono (dużo), w jakim tempie biegał (wolnym), ile mu się chciało (niewiele). Ktoś inny potwierdzi, że to właśnie wtedy zaczęła się długa droga w dół. Wskaże przy tym nazwiska Kostić, Ostrzołek, Djourou, Mathenia, Wood i wiele innych. Przy każdym poda sumę dobrych meczów i szybkie wyliczenie milionów, jakie owe dobre mecze kosztowały. Wskaże jednego trenera, który przyszedł z nową energią i zupełnie nowym pomysłem. Wskaże kolejnego, który próbował po nim sprzątać, oczywiście na swoich zasadach. Wskaże trzeciego, którego koncepcja znów okazała się nietrafiona. Wskaże dyrektorów sportowych, którzy nie chcieli wyleczyć przyczyn choroby trzebiącej niebiesko-biało-czarny organizm, a tylko załagodzić objawy. Padną słowa fatum, brak wizji, stajnia Augiasza.

Ktoś zapyta: którego z piętnastu trenerów zwolnionych w ostatniej dekadzie żałujesz najbardziej?

Reklama

Ktoś zażartuje: ale czy karuzela na stołkach kierowniczych nie kręci się jeszcze szybciej?

Ktoś inny wykaże się jeszcze bardziej wisielczym humorem proponując debatę o młodych piłkarzach, jakich w ostatnich latach wypromowało HSV.

Jeszcze ktoś inny przebije to prosząc o wskazanie tych ściągniętych za pieniądze, którzy z pięknych łabędzi przemienili się w jeszcze piękniejsze.

Ktoś przypomni sezon 08/09, w którym HSV deptało największym po piętach i doszło do półfinału Pucharu UEFA.

Wszyscy zgodnie stwierdzą, że czas się napić.

Pięćdziesiąt pięć, pięćdziesiąt sześć, pięćdziesiąt siedem. Zegar tyka. Czas jest już policzony.

DSC03390

***

Donald Trump, Władymir Putin i Angela Merkel siedzą w wygodnych fotelach nowowybudowanej filharmonii nad Łabą. Jest wrzesień 2017. Słuchają może Beethovena, może Mozarta, może Chopina. Docierają do nich głosy o regularnej wojnie, jaka rozgrywa się na ulicach Hamburga. Może niekoniecznie zza szyby, ale w dobie smartfonów nie trzeba wyglądać przez okno.

Czy można zagrać na nosie 25-tysięcznemu oddziałowi policji, jaki miał ochraniać Hamburg podczas G-20? Można. Czy może to zrobić banda niezorganizowanych głupków, których interesuje rozróba dla rozróby? Nie.

Rzut oka na mapę miasta. Krzyżykiem (a może kółeczkiem) zaznaczone budynki, na których dachy da się wspiąć. Kółeczkiem (a może krzyżykiem) wyrysowane miejsca, w których da się przemieszczać pod ziemią. Symbol na skład Mołotowów, kolejny na sklepy i bankomaty, które trzeba taktycznie obrabować, domy, które należy podpalić. Krzywda zrobiona ludności cywilnej ściąga policję. Ściągnięcie policji w twoje miejsce oznacza rozpoczęcie walki na własnych zasadach.

Kamień, pusta butelka, butelka z benzyną. Kamieniem w policję, pustą butelką w radiowóz, butelką z benzyną w stojący na parkingu samochód. Samochody płoną jak race na stadionach. Ludzie biegną, próbują uciec. Najpierw przed kamieniami, później przed policją, która obezwładnia wszystko, co się rusza. Gazem pieprzowym, policyjną armatką wodną. Płonie dom. Strażacy próbują wejść, lecz nie mogą. Dom został nie tylko podpalony, lecz także otoczony, by nikt go nie odratował.

Ma boleć.

Trumpa, Putina, Merkel. Oni mają to odczuć.

Trump, Putin i Merkel kończą słuchać Beethovena, zagryzają awokado nadziane owocami morza, przechodzą do debaty. Jeśli ktoś się boi, to małżonki głów państw uwięzione w hotelach. Przyjechały napić się butelki drogiego szampana nad Łabą, przełykają ślinę widząc butelki lecące nad łbem.

Miasto liczy straty w milionach euro, policja w setkach rannych funkcjonariuszy, politycy we wskaźnikach wizerunkowych, które lecą na łeb na szyję. Antyglobaliści świętują. Flagi „witamy w piekle” nie okazały się słowem rzuconym na wiatr.

***

– Kiedy wjechali na wyniosłość drogi, oczom ich ukazał się las.
– Przewróć stronę.
– O kurwa. Kiedy wjechali na wyniosłość drogi, oczom ich ukazał się las krzyży.

Gdy oczom piłkarzy HSV na ich własnym boisku treningowym ukazał się las krzyży, mogli poczuć się po raz pierwszy w życiu jak Adam Miałczyński (albo zawodnicy Zawiszy Bydgoszcz). Napis „Wasz czas się skończył, dorwiemy was wszystkich” i powbijane w murawę krzyże miały przemówić do piłkarzy i sprawić, by ci odbili się od dna. Okazały się jednak średnią motywacją, a HSV zaliczyło tylko kolejną wizerunkową wtopę. Międzynarodową.

Ale nie tylko wtedy zawodnicy mogli poczuć się jak Adam Miałczyński, do którego lubią przylepiać się wtopy z gatunku absurdalnych. Pada bramka, pierwsza w sezonie HSV. Nicolai Mueller leci cieszyć się kibicami. Odwraca się tyłem, podskakuje, upada, zabierając po drodze chorągiewkę. Łapie się za kolano. Diagnoza – zerwanie więzadeł.

To, że Vasilije Janjicic jeździł po nocy bez prawka, to pół biedy. Za pół biedy można uznać nawet to, że jedzie pijany. Niestety, powoduje wypadek. Niestety, wpada na to, że musi przedstawić się policjantom jako swój brat bliźniak. Niestety, jego bajek nikt nie kupuje.

Porażka, brak stylu, hurtowo tracone bramki. Małe wpadki, większe wpadki, tragedia. Na trybunach coraz częściej padają  słowa fatum, brak wizji, stajnia Augiasza.

Podczas ostatniego meczu z Borussią Moenchengladbach tli się jeszcze nadzieja. Dwa tygodnie wcześniej udaje się utrzeć nosa bezpośredniemu rywalowi w walce o utrzymanie, VfL Wolfsburg. Christian Titz podnosi drużynę. HSV już nie wygląda żenująco, wygląda zaledwie słabo. Gol strzelony Borussii, gol stracony, znów gol strzelony. Trzy punkty do dowiezienia. Rzut oka na to, co w Wolfsburgu. Gol dla gospodarzy, gol stracony. W przerwie wciąż jest wiara. Trafienie dla VfL, kolejne, jeszcze kolejne. Około 70. minuty staje się jasne, że Bundesligi nie da się uratować. Już nie ma jednak krzyży i chowania piłkarzy, jest doping. Jest nadzieja, że spadek do 2. Bundesligi pozwoli w końcu wyjść z marazmu, będzie jak katharsis.

4 lata, 261 dni, 0 godzin, 36 minut, 2 sekundy. Zegar staje w miejscu.

***

By uświadomić sobie skalę rozpierduchy, włączcie to wideo. To nie obrzucanie policji kilkoma kamykami. 

Ksiądz Jacek Bystroń: – Wyglądało to jak Powstanie Warszawskie. W gazetach pisali, że to największa akcja służb od drugiej wojny światowej. 25 tysięcy funkcjonariuszy w jednym mieście. Pan sobie to wyobraża? Pan pochodzi z Jędrzejowa, to więcej ludzi niż w całym pana mieście. Gdy zaczęły jechać radiowozy naszą ulicą, zacząłem nagrywać. Końca nie było. Przestałem, bo by mi się bateria wyczerpała. Dzielnicowy dzień wcześniej poprosił nas, byśmy zamknęli kościół. Grupy lewicowe nie mają żadnych reguł, prowokują, są gorsi od anarchistów. Zamknęliśmy bramę i odwołaliśmy msze. Czułem się jak w filmie.

Fabian Balicki: – Po raz pierwszy widziałem policjantów, którzy się bali. Bili wszystkich. Matki z dziećmi, faceci z żonami – wszyscy uciekali jak leci. Gdy w stronę policji poleciał kamień, obezwładniali kogo się da. Nie sądziłem, że w takim kraju jak Niemcy to możliwe. Ulicy wyglądały jak na wojnie.

***

Czy można przypisywać kibicom St. Pauli organizację wielkiej zadymy podczas szczytu G-20? Naturalnie nie, byłoby to dużą niesprawiedliwością. Ale czy można stwierdzić, że część środowiska kibiców dołączyła do tej rozróby? Można. Czy można stwierdzić, że trybuny St. Pauli opowiadają się za podobnymi wartościami co lewicowe bojówki? Można. Czy można stwierdzić, że kibice St. Pauli organizowali się na utrudnienie organizacji szczytu? Można. Sam byłem świadkiem.

Stadion Millerntor, kwiecień 2017 roku. Kilka miesięcy do szczytu G-20. Spotykam się z Christopherem, wziętym kibicem. Ma cały worek ulotek, w których objaśnia, dlaczego trzeba stawiać czynny opór największym politykom świata. Gdy mówi, że we wrześniu Hamburg zapłonie, oczy mu się świecą. Po rozmowie ze mną rozdaje przez godzinę ulotki pod stadionem. Jest częścią grupy lewicowych aktywistów. Z większością poznał się na stadionie.

Przez niego i jego kumpli obrywa się rykoszetem całemu środowisku St. Pauli.

Może więc to cała ideologia St. Pauli nie jest taka fajna?

Czy można przypisywać kibicom HSV doprowadzenie wielkiego klubu do blamażu? Naturalnie nie, byłoby to jeszcze większą niesprawiedliwością. Wielu z nich w kluczowych momentach jednak nie pomagało – wbijając krzyże w murawę albo darując klubowi grube miliony do przejedzenia bez uprzedniego zabezpieczenia się.

To jednak struktury klubu były chore, nie kibice. Polityka transferowa polegająca na ściąganiu piłkarzy za dużą kasę, często wypalonych. Ciepełko w klubie nie mobilizowało piłkarzy do niczego dobrego. Ciągłe roszady trenerów. Ciągłe zmiany we władzach. Brak długofalowej polityki promowania młodych zawodników. Naprawianie błędów tymi samymi błędami. Wydawanie pieniędzy w błoto.

Przez nieudolne zarządzanie klubu kibice HSV są wyśmiewani w całym kraju.

Może więc to całe HSV nie jest takie wielkie?

Jedyne, co łączy oba te środowiska i kluby, to straty wizerunkowe, jakie ponoszą w ostatnich miesiącach oraz wielka nienawiść do lokalnego wroga. Oczywiście odwzajemniona.

Poza tym różnic jest tyle jak z Warszawy do Hamburga.

Jeden klub kreuje się jako elitarny, drugi jest dla underdogów. Jeden klub działa z niebywałym rozmachem, drugi brzydzi się komercją. Jeden klub jest neutralny ideologicznie, drugi ma określony światopogląd. Jeden klub ma wiele pięknych sukcesów i bogatą historię, drugi zawsze stał w drugim szeregu. Nad jednym klubem ciąży ogromna presja wyników, dla drugiego sukces sportowy nie ma znaczenia. Jeden klub ma wielką arenę, drugi klimatyczny stadion. Jeden klub utożsamia się z całym miastem, dla drugiego większe znaczenie ma konkretna dzielnica.

Wszystko to sprawia, że śmiało można nazwać derby Hamburga najbardziej wielowymiarowym meczem w Europie.

***

IMG_1115

Typowy obraz dzielnicy St. Pauli

IMG_1032

Żadnego piwa dla nazistów. 

IMG_1029 IMG_1028 IMG_1030 IMG_1031

Wchodząc do oficjalnego sklepu St. Pauli przy Reeperbahn czuć zioło. Zapach nie robi na tobie jednak większego wrażenia, nie dziwi. W drodze do sklepu kibica minąłeś rozbijającą co dziesięć metrów obóz żulernię, ich dobytki, ich psy mające tych dobytków chronić, cmokające transwestyty, jawne burdele, kina erotyczne sprofilowane pod homoseksualistów, czerwone irokezy, zniszczonych życiem punkowców…

Zapach zioła tylko dopełnia tego klimatu.

Centrum życia przy Reeperbahn jest supermarket. Znajduje się w nim strategiczny punkt – automat do recyklingu. Wrzucając do niego butelkę dostajesz kwit o równowartości 0,08 euro. Szklanych butelek na dzielnicy i tak nie ma, bo za ich posiadanie, zupełnie jak na stadionie czy terenie festiwalu, grozi mandat. Są puszki. Są w koszach, bo przecież można pić na ulicy. Są w rękach menelstwa, którzy patrolują imprezujących ludzi i podbiegają, gdy tylko w gardło wlewa się ostatni łyk. Puszka to już 0,25 euro. Za dwie znalezione puszki można spożyć dyskontową zupę chmielową.

Skręcam w Hafenstraße, ulicę portową, i czuję się jak w amerykańskim filmie. Przysiadam na schodkach. Są pomalowane w biało-brązowo-czerwone barwy, jak herb St. Pauli i są obdrapane, brudne, jak całe St. Pauli. Przy żywopłocie stoi Renault Laguna. Odpisuję na wiadomości, gdy po trzech minutach zza samochodu wybiega jakiś 20-latek i zaczyna uciekać. Chyba nie znalazłem się w dobrym miejscu o dobrej porze, więc idę dalej, aż do napisu „nie dla rasizmu”, za którym znajduję stojącą grupę afrykańskich imigrantów, na oko trzydziestoosobową. Mają łańcuchy, polówki Hilfigera, stoją z założonymi rękami w grupkach po sześć, siedem osób. Patrzą. To niedopowiedzenie – wręcz wiercą twoje oczy spojrzeniem.

Jeszcze nic nie mówią, choć wszyscy wiedzą, kim są i dlaczego tam stoją. Zapada zmrok. Za kilkadziesiąt minut wracam. W ciemności opory znikają.

– Cocaine?
– No, thanks.

IMG_1010

Na dzielnicy St. Pauli znajdują się dwie knajpy HSV.

IMG_1023

Schody w barwach klubu.

IMG_1017

Pomnik.

Szybko znikam w ulicę Große Freiheit. Po polsku – wielka wolność. Mijam nowoczesną rzeźbę upamiętniającą Beatelsów, którzy w Hamburgu rozkwitali. Dalej – kolejno, niczego nie pomijając – widzę klub z tańcem na rurze, dyskotekę, klub z tańcem na rurze, klub techno, klub ze striptizem, pijalnię, kebab, klub z laskami tańczącymi na stołach, pub kibicowski, klub ze striptizem, kasyno, bar transwestytów, klub z hotelem do wynajęcia na godziny, kasyno, kawiarnię. Na końcu ulicy znajduje się polski kościół.

– Szczęść Boże.
– Szczęść Boże.

Ksiądz proboszcz, dr Jacek Bystroń: – Po dwudziestu pięciu latach okolica nie robi już na mnie wrażenia. Dzielnica jest gorsząca zwykle dla wiernych, którzy przyjadą z Polski na chrzest albo komunię. Babcia pyta wtedy: – Proszę księdza, co kościół robi akurat tutaj?! Mówię ludziom: – Nie bądźcie tacy pruderyjni! Ci co najbardziej składają ręce, są najgorsi. W ręce komunia, a później w łyżce wody by człowieka utopili. Modlą się w kościele, a po wyjściu z niego dziwią się grzechem. A grzech jest ludzki, taki jest człowiek. Mamy swoje wzloty i upadki, nasze życie to ciągła walka dobra ze złem. I tak jest w naszej dzielnicy – jest kościół, czyli dobro, jest także i zło.

Żyjemy w symbiozie. Gdy oni zaczynają, my kończymy. Gdy my zaczynamy, oni kończą. Był czas, że nam przeszkadzali, bo mieli głośniki wystawione na zewnątrz i nie szło spać. Ksiądz wikariusz podczas mojej nieobecności zdobył się na odwagę i napisał po angielsku list do dzielnicowego. Policja przyznała rację i sprzęt trzeba było schować do środka. Mogą robić co chcą, ale wewnątrz.

Od czwartku do soboty jest fest. Pod naszą bramą co pięć minut przychodzi wycieczka oprowadzana przez transwestytów. Dzielnica jest rozrywkowa, czasy portowe, czasy rewolucji seksualnej, każdy z każdym, dzieci kwiaty. Śpiewali, drinokwali, kochali się, słuchali Beatelsów. Beatlesi występowali tu, dosłownie za ścianą, w klubie gejowskim.

Język polski słychać często. Niestety, dużo jest tu polskich bezdomnych. To miejsce, które przyciąga takich ludzi. Można za darmo wypić, zrobić inne rzeczy. Często w tygodniu przychodzi do kościoła Waldek Sobota. Widać, że pochodzi z ułożonej rodziny. Kto by przyszedł do kościoła w tygodniu? W niedziele ma mecze, ale nadrabia. Dobry chłopak, z dobrym kręgosłupem moralnym.

Sam klub St. Pauli, ta cała ideologia, jest często przykrywką dla zupełnie innych wartości. HSV ma zupełnie inną historię i z ideologicznego punktu widzenia jest mi do nich znacznie bliżej. Z drugiej strony, ludzie związani z St. Pauli są dla nas, obcokrajowców, bardzo otwarci. Będąc w Hamburgu w koloratce nikt mnie nie wyzwie od pedofili czy zboczeńców, co w Polsce się zdarza. Jest inaczej. Stoją pod swoimi klubami i wołają:

– Chodź do nas! Dawaj!
– Ale ja jestem księdzem! Nie mogę!
– Ale nam to nie przeszkadza!

Są specyficzni. Czasem patrzysz na faceta z kitką, kolczykiem na twarzy i tatuażami, a to prawnik. I gdy coś powie, to okazuje się, że ma piękną duszę. Wie pan, z czego wywodzi się nazwa Wielka Wolność? Kiedyś nasza ulica była granicą między Danią a Niemcami. Król Duński w 1658 roku wydał dekret wolności religijnej. Niemcy zrobili wtedy wiele krzywdy polskiemu kościołowi, gilotynowali katolickich księży. Dzięki swobodzie wyznania można było założyć tu katolicki kościół. Pierwsza kaplica została wybudowana w 1660 roku.

Dziś wszyscy myślą, że ulica Wielka Wolność wywodzi się z zupełnie innych wartości.

IMG_1127 IMG_1129 IMG_1130 IMG_1131 IMG_1132 IMG_1133 IMG_1134

***

Metro.

– Dzień dobry. Jestem bezdomnym. Potrzebuję pieniędzy. Czy mogę liczyć na państwa pomoc?

(brzdęk monety)

(brzdęk monety)

(brzdęk monety)

(brzdęk monety)

Hojność mieszkańców Hamburga zaskakuje. W godzinę można zarobić pewnie kilkadziesiąt euro. Nie trzeba nawet – co w tym mieście jest bardzo popularne – chodzić po metrze z akordeonem czy innym instrumentem. Wystarczy poprosić.

Trochę piękne, a trochę przerażające.

***

O ile kibiców St. Pauli można zaszufladkować w określoną ideologię, o tyle HSV jest przekrojem całego społeczeństwa, z naciskiem na te „lepsze” warstwy społeczne. Na meczu jest ojciec z dwójką dzieci, jest bankier, jest pracownik korporacji, lekarz, pracownik opieki społecznej, ale i zwykły kibol.

– Co ty, kurwa, masz w tym aparacie? I dlaczego pijesz to piwo? – zagaja sympatycznie reprezentant ostatniej z wymienionych grup, a po chwili dołącza do niego czterech kolegów.

– Nic, zdjęcia.
– Nam, kurwa, robisz zdjęcia? Nam?
– Nie, stadionowi.

(następuje jeszcze nieśmiała próba wyrwania aparatu, zażegnuję ją dobrowolnym okazaniem zdjęć)

– To ty, eee, jesteś kibicem, tak? Ale pijesz Astrę, piwo wspierające St. Pauli. Tego nie można tu pić.
– Przepraszam, nie wiedziałem.
– Jesteś za St. Pauli?
– Nie.
– Pokaż czapkę.

(muszę zdjąć kaptur i udowodnić, że nie ma tam trupiej czachy kojarzącej się z St. Pauli)

– Jest OK. Pokaż, co masz pod kurtką.

(muszę rozsunąć kurtkę i udowodnić, że moja bluza nie ma trupiej czachy kojarzącej się z St. Pauli oraz że moja podkoszulka także nie ma trupiej czachy kojarzącej się z St. Pauli)

– To za kim ty jesteś?

(w tym momencie w mojej głowie następuje szybka analiza. Nie wskaże nikogo – może być problem. Wskażę niemiecki klub – mogę wdepnąć na minę. Wskażę znany polski klub – mogę wdepnąć na minę)

– Za Koroną Kielce.

– A gdzie to?

(uff)

Tłumaczę, że to niewielkie miasto w Polsce, niewielki klub, że raczej idea support your local team. Kupują to.

– Daj nam naklejki.
– Co?
– Jesteś kibicem i nie masz naklejek?!
– W Polsce nie ma tak bardzo rozwiniętej kultury naklejania vlepek, jak w Niemczech. Raczej nie naklejamy. Działamy w inny sposób.
– Macie zgodę z Legią?
– Nie.
– Macie zgodę z Lechem?
– Nie.
– Z Wisłą?
– Nie.
– Idziesz jutro na mecz?
– Tak.
– Sektor?
– Trybuna prasowa.
– Kurwa, to ty jesteś dziennikarzem? Dobra, idź dalej. Tylko, spójrz, tam jest kosz. Musisz, niestety, wyrzucić to piwo.

Mimo wszystko był to w tej kryzysowej sytuacji zadowalający kompromis.

IMG_1034 IMG_1035 IMG_1083

Jak ograniczyć grzebanie w śmieciach na ulicy? Zrobić osobne półki na puste butelki i puszki. IMG_1095

Program meczowy na stadionie HSV. Reklama lotów na brunch do Dubaju mówi wiele o profilu kibica.

Lenhart Freiesleben (kibic HSV z fanclubu Dicke Faxen): – Nasi kibole… Tak, pamiętam akcję z krzyżami w centrum treningowym. Większość normalnych kibiców była totalnie zażenowania. Nasi chuligani chcą definiować się przez przemoc i drastyczne akcje, ale na szczęście to bardzo mała grupa. Wszyscy jednak obrywają za nich. Na ostatnim meczu w Bundeslidze też rzucali na boisko pirotechnikę, byliśmy zniesmaczeni.

Po spadku nie było jasne, czy kibice nie odwrócą się od drużyny, ale zadziałał efekt trenera Titza, który zjednuje ludzi. Wielu było oczarowanych tym, że pod jego wodzą drużyna poprawiła się jakościowo, dał nadzieję na szybki marsz do Bundesligi. Poza tym wielu młodych piłkarzy zostało w HSV. Co robiłbym w weekendy, gdyby nie HSV? Chodził na St. Pauli? Osobiście nie miałem żadnego dylematu. Spadek zresztą nie był bolesny, bo od lat wszystko zmierzało w tym kierunku. Można się było oswoić.

Daniel Jovanov (dziennikarz, autor książki „Spadek: jak osoby funkcyjne zrujnowały klub”): – To margines, oni nie reprezentują HSV, choć niestety o akcji z krzyżami mówiły media na całym świecie. Wolę głosić tezę, że reakcja kibiców na spadek była wspaniała, bo to prawda. Kibice wciąż wypełniają stadion, zaliczamy miękkie lądowanie. To szansa, by zacząć nowy rozdział w historii HSV. Koszty płac zmniejszyły się z 60 do 30 milionów, drużyna jest stosunkowo młoda, grają talenty, które w Bundeslidze nie miały szans się przebić. W drugiej lidze trzeba wydawać tylko tyle, ile trzeba. Długofalowo temu klubowi potrzeba rozsądku.

Problemem HSV przez lata było to, że rozwiązania aktualnych problemów szukano w przeszłości. Skoro coś kiedyś funkcjonowało, teraz też musi. Najjaskrawszy przykład – ściągnięcie Rafaela van der Vaarta. Wyłożono takie pieniądze, jakby to był stary van der Vaart, wręcz zadłużono się, by go sprowadzić. Okazał się jednak nie tak szybki, nie tak pracowity, nie tak dobry. Podobne sytuacje powtarzały się co chwilę.

Udało się wygrać pięć meczów i panowała euforia. Podpalano się i od razu przedłużano z piłkarzami umowy na długie lata. Za dużo pieniędzy wydawaliśmy na przeciętnych piłkarzy. Nie dawali nam wyników, więc powtarzała się zgrana sekwencja – wymiana trenera, wymiana dyrektora sportowego, prezesa, nowi zawodnicy. Zero ciągłości, konceptu, korzystanie tylko z oczywistych metod. I ściąganie piłkarzy z nazwiskiem, którzy swoje kosztują.

Lenhart Freiesleben: – Chciano jak najszybciej, możliwie najłatwiejszym sposobem, zażegnać kryzysy. Karuzela trenerska kręciła się w szalony sposób. Wydawano wielkie pieniądze, by kupić niby gotowych piłkarzy, którzy nie byli gotowi. Klub był uzależniony od wielu wpływów. Dziś chcemy sami chcemy się rozwijać. Sytuacja, gdy ktoś daje ci wielkie pieniądze i narzuca piłkarzy nie jest dobra. Działano na zasadzie: skoro Hamburg jest wielki, musimy dobrze reprezentować miasto, więc ściągajmy piłkarzy pokroju van Nisterlooya. A czy nam się to opłaci? To już druga sprawa.

Daniel Jovanov: – Nie wiem, czy ktoś w Niemczech w głupszy sposób wydaje pieniądze. Może Wolfsburg? W ostatnich latach też dołują, mimo że płacą wiele. Przed dziesięcioma laty HSV i Werder spotkały się w półfinale Pucharu UEFA. Od tego czasu oba kluby pikowały. Różnica polega na tym, że Wedrerowi udało się wyjść z kryzysu nie mając pieniędzy od inwestorów, a HSV wydał na to ogromne środki, a i tak mu nie wyszło. HSV to chyba najlepszy przykład, jak nie obchodzić się z pieniędzmi.

A jeszcze dziesięć lat temu byliśmy jednym z największych rywali dla samego Bayernu, znacznie groźniejszym niż Borussia. Oni jednak konsekwentnie stawiali na młodych, mieli koncept. My woleliśmy niestabilne fundamenty. Ukruszyła się cegła i leciał od razu cały budynek.

Lenhart Freiesleben: – W poprzednich latach świętowaliśmy uniknięcie spadku, trochę nawet się zdefiniowaliśmy jako drużyna uciekająca spod topora, więc teraz z naszej porażki ucieszyły się całe Niemcy. Mówiono o nas prześmiewczo „Dinozaury”. Ale to już koniec. Mamy wielką grupę przeciwników, którzy zazdrościli nam rozmachu w minionych latach, ale też wielką grupę sympatyków. Ze spadku, ze względu na derby, cieszy się oczywiście także St. Pauli.

No cóż. Trzeba szybko awansować, by znowu ich podkurwiać.

Daniel Jovanov: – Kibice oczekują awansu tak szybko, jak to możliwe. Ważna jest też finansowa presja. Wydatki wciąż są duże, a druga liga to o wiele mniejsze pieniądze od sponsorów. Przed ośmioma laty pożyczono wielką sumę od kibiców i teraz trzeba to oddać.

Lenhart Freiesleben: – Pieniądze zostały przejedzone, a miały iść na centrum treningowe. Wszyscy byli wkurzeni, koledzy żałowali, że wyłożyli po tysiąc euro, a poszło to na walkę o licencję. Ludzie zaczęli się burzyć, by im to oddać i zarząd próbuje zebrać te pieniądze. Ale nie świadczy to o jakiejś wielkiej mobilizacji. Myślę, że kluby o tak wielkiej tradycji jak Schalke czy Gladbach też dałyby radę zebrać wśród kibiców 17 milionów.

Daniel Jovanov: – Derby mają stosunkowo krótką historię, St. Pauli zawsze było malutką drużyną robotników, przez lata nie było żadnym rywalem dla wielkiego HSV. Gdy pierwszy raz wygrali derby, kibice HSV wręcz bili im brawo. Teraz derby są podszyte nienawiścią. Walka biednych i bogatych, kapitalizmu z socjalizmem, komercji z antykomercją. HSV zawsze kojarzyło się z elitą miasta, St. Pauli z niższymi grupami społecznymi. Kiedyś w HSV, co też dodaje smaczku, było wiele tendencji skrajnie prawicowych, wręcz neonazisotwskich, kibiców wołający „heil Hitler”. Zostali już dawno wyrzuceni ze stadionu.

W tej antykomercji St. Pauli jest jednak wiele kreacji. Niby są tacy przeciwni, a wspiera ich  firma Under Armour opowiadająca się za Trumpem i wspierająca militaria. Krzyczą love & peace, a często sami wzniecają zadymy. Wiele sprzeczności jest w tym klubie.

Lenhart Freiesleben: – Mój sąsiad od lat jest zdeklarowanym kibicem St. Pauli i jeździ na mecze Porsche Cayenne. Ma swoją firmę, milionowe obroty, zatrudnia ludzi. Pytam go: – Zaraz, zaraz, jak to jeździsz na mecze antykapitalistycznego klubu Porsche? Wielu kibiców żyje w sposób konsumencki, mimo że opowiada się za antykomercją. Sąsiad mówi, że urzeka go doping, mały stadion, klimat, obecność wielu subkultur.

Wielu kibiców nie ma nic wspólnego z piłką. Żyją tylko dla tej mody, a boisko nie ma dla nich żadnego znaczenia. Chcą się utożsamiać z ruchem, chodzić w tych ciuchach, a nie znają żadnego piłkarza z aktualnej kadry.

Daniel Jovanov: – Bałem się, że na meczu może dojść do jakiejś bijatyki. Obie ekipy mają zaprzyjaźnione grupy chuliganów i przed meczem miały miejsce mniejsze starcia, ale wszystko w jakichś ramach przyzwoitości, bez wielkiej brutalności.

Lenhart Freiesleben: – Bałem się, jak to będzie wyglądało na ulicach dzień przed meczem. Oba obozy mają bardzo agresywnych fanów, którzy wychodzą na ulice. Kilka incydentów już było. Setka kibiców HSV przeniosła się podobno na St. Pauli, by robić swoją niezbyt pochlebną robotę. Poza tym mówiło się, że przyjedzie 150 chuliganów z Glasgow i Kopenhagi. Policja miała już czym się zajmować.

IMG_1074

LenhartDSC03458

Daniel

***

Ulica, przy której mieszkam, została opanowana przez imigrantów. Nie da się zjeść na niej normalnego obiadu, da się zjeść kebab. Właścicielami knajpek i sklepików są wyłącznie ludzie o wschodnim typie urody.

Za oknem słychać krzyki. Na ulicy organizowany jest przemarsz. Krzyczą coś za człowiekiem z megafonem, niosą duże transparenty, ale i takie domowej roboty, stworzone z kawałka kartonu. Grupa jest całkiem liczna, liczny też oddział policji, jaki ją ochrania.

W Hamburgu trwa właśnie demonstracja przeciwko rasizmowi. Dominuje język arabski.

DSC03418 DSC03416

Publiczna toaleta w drodze na stadion. Chyba lepszy pomysł niż wszechobecne toi-toie, choć kobiety pewnie niepocieszone.

DSC03411 DSC03410 DSC03408

***

Fabian Balicki (autor książki „Więcej niż piłka nożna? St. Pauli jest tą możliwością): – Należę do punków, dziś już tylko mentalnie, ale w przeszłości jeździłem na Jarocin. Gdy w latach osiemdziesiątych wybrałeś się na stadion, to zanim na niego doszedłeś, dostawałeś już w ryja. Nie miało to sensu, zwykła bandyterka. Szła grupa 20 osób i lała każdego, kto się nawinął. Odstawiłem piłkę od swoich zainteresowań. Gdy rozpocząłem studia w Hamburgu, wielu ludzi deklarowały bliski związek z St. Pauli. Nie rozumiałem skali, aż w końcu po rocznym kursie trzeba było przyjść w garniturze i wygłosić prezentację. Wyszedł koleś w stroju St. Pauli i powiedział:

– Prezentacji nie mam. Ale z całego serca chcę, żeby St. Pauli zdobyło mistrzostwo Niemiec.

Wszyscy leżeli na ziemi. Gdy profesor dał mu drugą szansę, uświadomiłem sobie, że St. Pauli to naprawdę coś więcej niż piłka nożna. Poszedłem w końcu na mecz. Stary stadion, drewniana trybuna, obok zamiast ławek pagórek. Niemcy powtarzali, że to miłość od pierwszego wejrzenia. Nawet nie wiesz, kto jest rywalem, ale chcesz być na stadionie wspólnie z wszystkimi wolnomyślicielami. Gdyby ktoś wtedy przyszedł na stadion z prawicowymi poglądami, mogłaby mu się stać krzywda.

Co jest największym fundamentem tego uczucia dziś, po wielu latach?  

Nie potrafię wskazać jednego. Ale chyba to, że chodzę na mecze z żoną i dziećmi i jeszcze nigdy nie pojawiła się w mojej głowie myśl, że wprowadzam ich w niebezpieczną sytuację. Ludzie przyjeżdżający z Polski właśnie temu dziwią się najbardziej, choć dla mnie to absolutna normalność.

Druga rzecz – klub robi wszystko, żeby się nie skomercjalizować. Gdy w 2003 roku ogłoszono organizację mistrzostw świata, HSV od razu sprzedał nazwę swojego stadionu AOL-owi za kilka milionów. W tym samym czasie St. Pauli przegłosowało, że stadion ma się nazywać tak, jak miejsce, w którym stoi. Tak na marginesie, obiekt HSV powstał na starym wysypisku śmieci. Mógłbym powiedzieć, co o tym miejscu mówią na St. Pauli, ale przemilczę.

Między kibicami toczą się rozmowy: – Czy kiedykolwiek zagramy jeszcze w pierwszej lidze, skoro będziemy tak wszystko obcinali? Ale gdyby nasz stadion nazywał się Coca-Cola-Arena, nikt by nie przyszedł.

A Astra Arena?

Teraz mnie podpuszczasz. Ale myślę, że nie. To jest polityczno-społecznie uwarunkowane. Symbol niezależności klubu.

Chociaż coraz częściej mam wrażenie, że klub tylko dobrze udaje.

Na lotnisku od razu zobaczyłem sklep z pamiątkami St. Pauli. Można kupić nawet toster z trupią czachą.

Klub był bardzo dumny z tego, że wszystkie firmy, z którymi nawiązuje współpracę, pochodzą z Hamburga albo regionu. Nagle powiedział, że stroje będzie szyła amerykańska firma Under Armour. Było wielkie poruszenie. Klub zaprosił kilkunastu kibiców na podróż do USA, gdzie przedstawiciele marki pokazali, jaki mają projekt i co chcą zrobić. Później zdano relacje pozostałym kibicom i zatwierdzono pomysł.

Uznano, że skoro chcą nam płacić pięć razy więcej niż inni sponsorzy techniczni w drugiej lidze, to zaakceptujemy tę propozycję. Możesz sobie sam odpowiedzieć, jak to się nazywa. To chyba prostytucja.

Czyli komercja nie, chyba że dużo zapłacą.

Ja tego nie powiedziałem. Ale od momentu zmiany sponsora technicznego nie kupiłem oficjalnej koszulki, tak jak wielu innych fanów. Klub przed laty wziął osiem milionów pożyczki od kibiców. W tym roku zaczął spłacanie tych pieniędzy. Tłumaczę sobie to tak, że kontrakt z Under Armour nie jest przypadkowy.

Chodzenie po Hamburgu w ubraniach St. Pauli jest bezpieczne?

Moje dzieci normalnie chodzą w ubraniach klubu, a nie mieszkamy na dzielnicy St. Pauli. Nigdy nie miałem obawy, że może się coś wydarzyć. Jak będziesz szedł i będzie szło 10 kibiców HSV, lepiej oczywiście przejść na drugą stronę, ale ogólnie jest bezpiecznie.

A w innych miastach? 

W Berlinie są na przykład dwie knajpy kibiców St. Pauli. Ale gdy w neutralnym pubie pokazywany jest jakiś mecz, kibice St. Pauli nie byliby mile widziani. Jedno z moich dzieci studiuje w Magdeburgu i ma absolutny szlaban na zabieranie rzeczy związanych z klubem. Człowiek ostatecznie ma w życiu co innego do roboty niż leżenie parę tygodni w szpitalu tylko dlatego, że komuś w Magdeburgu nie spodobała się jego koszulka.

DSC03388 IMG_1011 IMG_1012

IMG_1014

Miejsce piękna i miłości. Wszystko tutaj pozwala mi być jaki jestem i nie daje zrezygnować z własnego ja. Żadnej maski. 

Jak ważnym wydarzeniem są derby Hamburga? 

St. Pauli ma 25 tysięcy członków płacących składki. Gdy są sprzedawane karnety, to oni mają pierwszeństwo pierwokupu. Normalnie sprzedaż trwa dwa dni, teraz bilety rozeszły się w… 55 minut. Mowa o sprzedaży karnetów. Wszyscy kupili je głównie po to, by mieć zagwarantowane przyjście na ten jeden mecz.

HSV mimo spadku podwyższyło dwukrotnie cenę biletów na derby. Wszystkie zostały wyprzedane w przeciągu godziny, a stadion ma 57 tysięcy. Bilety dla St. Pauli – dostaliśmy ponad pięć tysięcy – rozeszły się w trzy minuty. Zawsze zamawiałem po kolei: najpierw dla mnie, dla syna, dla żony. Teraz wypełniłem moje dane, próbuję dla syna i już się nie dało – biletów nie ma. Co więcej, policja i SKY wyrazili zgodę, by na naszym stadionie odbyła się transmisja dla 15 tysięcy osób. Wszystkie wejściówki oczywiście zeszły.

Od kilku tygodni dochodzi do bójek. Są grupy HSV i St. Pauli, które potrzebują zmierzyć się na pięści i to robią. St. Pauli też ma chuligankę i to taką mocną. Mimo to zobaczysz na mieście, że ludzie normalnie chodzą ubrani w barwy.

Od tygodni policja przygotowuje się na derby korzystając ze swoich doświadczeń z G-20. Oba kluby złożyły protest, że to kryminalizowanie całej imprezy. Zostały otworzone portale, gdzie możesz załączać zdjęcia albo filmy ludzi i na nich donosić. Pozostawię to bez komentarza.

Tak na co dzień jest jednak bardzo pokojowo. Biorę udział raz w roku w maratonie przeciwko prawicy organizowanym przez naszych kibiców i widać na nim ludzi w koszulkach HSV. Na imprezie jesteś niby chroniony, ale musisz przejść przez cały tłum kibiców St. Pauli, żeby dojść na imprezę. Nie słyszałem, by ktoś miał z tego tytułu przykrości. Myślę, że nienawiść w derbach Zagłębia Ruhry jest znacznie większa.

Klub zatrudnia piłkarzy i pracowników także pod kątem światopoglądowym? 

Tylko w taki sposób. Piłkarz oczywiście musi umieć kopać piłkę, ale też nadawać się  mentalnie i charakterologicznie. Jeśli jakiś piłkarz obraziłby czarnoskórego, nie miałby w ogóle tu czego szukać. Wielu zawodników angażuje się społecznie. Gdy bramkarz Himmelmann doznał kontuzji, w każdej wolnej chwili wspierał instalację pomp wody w bidnych krajach. Jeździł i sam robił odwierty. Jan Philipp-Kalla gra w St. Pauli od piętnastu lat i jest wszędzie, na każdej akcji społecznej. Ginczek, który dziś gra w pierwszej lidze, także bardzo się udzielał. To nie są imprezy, na które jesteś zobligowany iść – wszystko jest dobrowolne.

Które akcje społeczne zapadły ci w pamięć najbardziej?

Trochę mogę podenerwować czytelników w Polsce – ta, gdy podczas fali uchodźców ultrasi zaczęli co mecz organizować zbiórki biletów i rozdawali je uchodźcom. Czasem pięćdziesiąt, czasem sto. Nigdy nie zapomnę widoku trzydziestu kobiet w chustach, które krzyczą na cześć St. Pauli. Czy ktoś z nich dalej przychodzi na mecze – nie wiem. Ale uważam, że to było pokazanie sobie i światu, czym jest St. Pauli. Wszyscy, którzy udzielali się społecznie w obozach dla uchodźców, byli związani z St. Pauli.

W latach 80. Niemcy były bardzo konserwatywne. Akceptowalne było wszystko to, co na prawo, na stadionach wisiały flagi jednostek militarnych z II wojny światowej. Obraźliwe dla ludzi, którzy z powodu tego gówna zginęli. St. Pauli było punkową dzielnicą. Cyganeria punkowa żyła w enklawie w Berlinie Zachodnim, następnym miejscem był Hamburg, gdzie opanowano kilka domów. Stali się dla całych Niemiec wrogami publicznymi numer jeden, byli pokazywani jako degeneracja. Na bardziej konserwatywnym południu nikomu się nie podobało. Nagle ci z Hamburga okazali się kibicami, powstała trupia czacha. Klientela na stadionie na pewno się zmieniła – kiedyś większość kibiców to punkowcy, zjeżdżający się z całej Europy, teraz się wymieszali. Natomiast na pewno nie spodoba się tu osobie, która nie lubi subkultur.

Jest otwartość. Przyjęto zasadę, że nie gwiżdże się na własnych piłkarzy, nie obraża się przeciwnika. Gdy ktoś z drużyny przeciwnej pięć razy sfauluje, wszyscy będą oczywiście buczeć, ale nigdy nie zostanie obrażony słowami.

Wiesz, co mówi się o St. Pauli i jakie budzi skojarzenia w naszym kraju. Twoja książka zmieniła jakoś postrzeganie twojego klubu?

Wiem, co się mówi. Ale jeśli powiemy, że dążenie do normalności, wzajemne akceptowanie się i tolerancja są podbijane pieczątką lewactwa, to ja nie mogę na ten temat dyskutować. Dla mnie to nonsens. Pamiętam, że któraś z gazet pokazała mural z naszego stadionu, na którym całuje się dwóch mężczyzn. Ktoś napisał: – No pięknie, teraz stracą wszystkich kibiców. 

No… niekoniecznie.

Gdy teraz kibice przyjeżdżają do Hamburga na mecz, od razu odzywają się do mnie. Za pierwszym razem byłem sparaliżowany ze zdenerwowania. Jaka to odpowiedzialność! Ktoś przejechał tysiąc kilometrów na mecz tylko dlatego, że ja napisałem książkę. Już nabrałem rutyny. Są ludzie, którzy spodziewali się czegoś zupełnie innego i po meczu byli zachwyceni. Chłopak ze Śląska mówił, że jeszcze nigdy nie czuł się tak bezpiecznie między tyloma obcymi osobami. Dla innej grupy przyjaciół impulsem do założenia oficjalnego fanklubu była właśnie książka, zresztą pierwszy zagraniczny fanklub St. Pauli pochodzi właśnie z Polski.

Cieszy to zwłaszcza dlatego, że książkę wydałem sam. Gdy wysyłałem wiadomość do wydawnictw, wszyscy odpowiadali zgodnie z jednym schematem – że to niesprzedawalne. Ale skoro książka została już napisana, uznaliśmy z żoną, że nie zbankrutujemy, jeśli wydamy ją sami. W pierwszym liście od czytelnika było wyrażenie „banan nie schodzi mi z twarzy”. Musiałem zapytać w Polsce, co to znaczy, bo nie wiedziałem. List wydrukowałem, mam do tej pory. Taka reakcja na książkę mi już wystarczała by uznać, że było warto.

***

Dworzec główny. Zagaja Irańczyk.

– Mam wielki problem. Naprawdę wielki problem. I nikt mi nie chce pomóc.
– Jak mogę zatem pomóc?
– Nikt mnie nie słucha. Mówię o moim problemie, ale nikogo on nie obchodzi. Nie rozumieją mnie! Nie słuchają. A ja mam problem.
– Słucham.
– Ale oni mnie nie słuchają! Ludzie. Nikogo nie obchodzę.
– To mów.
– Bo… Brakuje mi dziewięć euro do biletu. Dasz?

Refugees welcome.

***

DSC03415

Pod stadionem można kupić wiele szalików ze specjalną dedykacją. 

DSC03397 DSC03398

W sklepie kibica nabyć można nawet żel pod prysznic brandowany logiem HSV.

DSC03396

Nie trzeba było mieć tak obszernego śpiewnika jak podczas pierwszej komunii, by odnaleźć się w tłumie maszerujących na mecz kibiców HSV. Dominowała w zasadzie tylko jedna przyśpiewka:

– Scheiß St. Pauli! Scheiß St. Pauli! Scheiß St. Pauli!

Kibice gości spotkali się już o dziewiątej rano. Wspólnie spod stacji metra, oczywiście w eskorcie policji, maszerowali na stadion. Kibice HSV zrobili to samo – ich oczywiście ulokowano z dala od St. Pauli, a w połowie stadionu policja zrobiła mur z własnych ciał. Wiadomo, jak skończyłaby się ewentualna konfrontacja. Policja uformowała się jednak dopiero jakieś dwie godziny przed meczem. Skrzętnie wykorzystała to grupa kibiców w niebieskich szalikach, jaka oczekiwała na swoich rywali pod wejściem na sektor gości.

– No photos – zostaję poinstruowany przez jednego z członków pochodu HSV. Nie zamierzam z tym polemizować. Na punkcie zakazu zdjęć kibice mają absolutną szajbę.

Pod stadionem co kilka metrów znajdujemy wózek z supermarketu. Każdy z nich ma swojego „właściciela”. W wózkach lądują puszki i butelki, które później zostaną wrzucone do automatu do recyklingu. Gdy jeden z „właścicieli” próbuje podkraść drugiemu puszki, dochodzi do szamotaniny. Walka o wpływy trwa w najlepsze. Nic dziwnego, skoro z wózka można wyciągąć nawet kilkadziesiąt euro.

DSC03417

Jesteśmy na meczu. Zaczyna nam się podobać, gdy zgodnie z poleceniem stewarda mamy wejść drzwiami dla VIP-ów. Zaczyna nam się podobać bardzo, gdy zostajemy oddelegowani do pokoju dla dziennikarzy z pełną lodówką browarów. Stadion sam w sobie robi duże wrażenie – ogromny, nowoczesny, estetyczny. Zegar odliczający okres HSV na najwyższym poziomie dziś odlicza od momentu powstania klubu.

Gdy piłkarze St. Pauli wybiegają na rozgrzewkę, od razu udają się pod sektor kibiców. Witają się z nimi, biją brawo, dostają aplauz z sektora gości i salwę gwizdów od reszty stadionu. Po rozgrzewce podejdą raz jeszcze i podziękują za przyjście. Gdy będą wychodzić na boisko, zostanie odpalona pirotechnika – i z jednego sektora, i z drugiego. Gdy spiker prosi o nieużywanie pirotechniki, kibice… odrzucają race na ziemię w bezpieczne miejsce.

No jak to, ktoś mówi kibicowi, że coś jest zakazane, i ten tak po prostu przyznaje rację? Niebywałe.

DSC03454

Nienawiść jest wielka, mimo to nie zdecydowano się na sektor buforowy.  

Ale to niejedyny moment, w którym kibice posłuchali polecenia.

– No, to teraz możemy przywitać gości – instruuje spiker.
– Scheiß St. Pauli! Scheiß St. Pauli! Scheiß St. Pauli!

Poziom samego meczu? Piłkarsko średni. HSV przeważało, ale to St. Pauli było bliższe trafienia po kontratakach. Goście zagrali tak, jakby zadowalał ich remis – a więc to ich trzeba uznać za moralnych zwycięzców spotkania. To nie pierwszyzna, w takiej grze odnajdują się jak mało kto. To jedna z odpowiedzi na pytanie, dlaczego Waldemar Sobota (obecnie kontuzjowany do końca roku) zalicza tak mało bramek i asyst. Jego konkurenci do składu? Turek Cenk Sahin to typowy jeździec bez głowy – dynamiczny, zwinny, ale najpierw zrobi, później pomyśli. Norweg Mats Möller Daehli to z kolei trochę kazus Rafała Kurzawy – charakterystyką znacznie bliżej mu do środka pola, do którego zresztą dość często schodzi. Żaden z nich nie znalazł pomysłu na ugryzienie rywala, choć Sahin omal nie strzelił gola po spektakularnym lobie.

Skończyło się 0:0.

DSC03443 DSC03442

Tu jest tylko coś na ugaszenie pragnienia – żadnych kiełbas! Osobne stoisko dla napoi i kiełbas oznacza dwa razy więcej czasu spędzonego w kolejce. Być może to dla tego Hrabia Wąs i Lord Koks jeżdżą po stadionach w duecie. 

DSC03403

Polskie ślady w klubowym muzeum.

43331115_1390223461080370_938374792816361472_n

Zaryzykuję teorię, że w Gdańsku nie zdobędą się na podobny gest w kierunku von Heesena. 

***

Zdaję sobie sprawę, że po tym reportażu ciężko będzie polubić St. Pauli (ale może po tym będzie łatwiej?) i HSV. Wiem, że przedstawiłem wiele negatywnych stron obu klubów. Mam świadomość, że opisałem głównie jaskrawe przykłady z ostatnich lat. Głównie te jednoznacznie negatywne. Zrobiłem to jednak w konkretnym celu.

Bo wiecie co? Wydaje mi się, że w Europie nie ma piękniejszych derbów. Nie znam dwóch klubów ulokowanych w jednym mieście, którye różniłoby tak wiele. To nie jest nienawiść na zasadzie „nie lubimy ich, bo nie”. To nienawiść świadoma, osadzona w konkretnych elementach ideologii obozu przeciwnego, w określonych zachowaniach, w odmiennym stylu życia. Kibic St. Pauli może z kapelusza rzucić kilka rzeczy, za które lałby po twarzy kibiców HSV. Fanatycy HSV bez problemu wymienią rzeczy, za które sympatykowi St. Pauli należałby się soczysty liść. Nie tylko w wymiarze sportowym, ale ideologicznym, społecznym, politycznym.

Można nienawidzić się w piękny sposób. St. Pauli i HSV są tego najlepszym przykładem.

Z HAMBURGA JAKUB BIAŁEK

DSC03432

Najnowsze

Niemcy

Bayern sonduje dwóch szkoleniowców. Kto zastąpi Thomasa Tuchela?

Piotr Rzepecki
0
Bayern sonduje dwóch szkoleniowców. Kto zastąpi Thomasa Tuchela?

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

54 komentarzy

Loading...