Reklama

Przez szczerość wyleciałem z Zagłębia Lubin, ale niczego nie żałuję

redakcja

Autor:redakcja

05 października 2018, 13:10 • 18 min czytania 2 komentarze

Kornel Osyra zdobył już wicemistrzostwo Polski z Piastem Gliwice, wchodził do grupy mistrzowskiej z Termaliką czy teraz awansował do Ekstraklasy z Miedzią Legnica, ale nadal odnosi się wrażenie, że stać go na więcej. On sam przyznaje, że wchodzi w decydujący okres dla swojej kariery. Dziś 25-letni stoper zmierzy się z Piastem Gliwice, w barwach którego wypłynął na szersze wody, ale z którego odchodził jako zbędny element. Rozmawiamy przede wszystkim o przeszłości. Osyra przyznaje, że często jest szczery i nie zawsze mu to w życiu pomagało, ale taki już po prostu jest, o czym zresztą podczas lektury przekonacie się kilka razy.

Przez szczerość wyleciałem z Zagłębia Lubin, ale niczego nie żałuję

Miedź nadal stanowi pewną zagadkę. Cały czas gracie ładnie dla oka, ale długo nie było wyników. W końcu przyszły, rozpędzaliście się, ale na Legii i Lechu gwałtownie wyhamowaliście.

Przekonujemy się boleśnie, że Ekstraklasa nie wybacza prostych błędów. W I lidze jeszcze udawało się wychodzić obronną ręką z takich opresji, tu nie ma przebacz. To jest nasz problem, ale cały czas idziemy tą samą drogą. Nie będziemy jej zmieniać. Nie punktujemy za dużo, powinno być lepiej. Wiemy jednak, że warto być konsekwentnym. Można i fajnie grać, i zdobywać wiele punktów. W kilku meczach po awansie już to pokazaliśmy. Trzeba do tego wrócić.

Straciliście już 18 goli, tylko Zagłębie Sosnowiec jest gorsze. Kamyczek do ogródka defensywy, czy bardziej konsekwencja stylu gry?

Trudno powiedzieć. Bywało, tak jak z Lechem, że decydowały poważne błędy indywidualne. Z Legią zabrakło trochę szczęścia, a na koniec się posypaliśmy. Generalnie rywale za łatwo ładują nam bramki i to się musi zmienić.

Reklama

Piątkowy mecz z Piastem wydaje się być bardzo ważny z psychologicznego punktu widzenia. Możecie pokazać, że z resztą ligi jesteście w stanie wygrywać.

No, ten mecz da sporo odpowiedzi, przekonamy się, w którym miejscu jesteśmy. Szczerze mówiąc, z Legią i Lechem byliśmy chyba trochę przestraszeni. Nie mam na myśli jakiegoś piłkarza, ale ogólną klasę tych drużyn. Nie możemy tego powtórzyć, a tym lepiej byłoby teraz wygrać, bo potem są dwa tygodnie przerwy reprezentacyjnej.

Przestraszyliście się, a trener Dominik Nowak cały czas wam powtarza, że w piłce najgorszy jest właśnie strach!

I ma rację. Nie możemy dopuścić, by w nasze szeregi wkradła się panika, by zaczęły pojawiać się wątpliwości. Wtedy siłą rzeczy na boisku jest mniej pewności siebie, mniej inicjatywy. A naprawdę mamy zespół stworzony do fajnej gry. Chwilami brakuje tylko konsekwencji, co prowadzi do straty goli po prostych błędach. Wielu z nich mogliśmy uniknąć. Trzeba też umieć mądrze się cofnąć, dać się wyszaleć przeciwnikowi bez ponoszenia szkód.

Ale ten strach był już przed meczem, czy pojawiał się w trakcie gry?

W trakcie. Pewne rzeczy przestały się układać i zaczynaliśmy grać nerwowo, z obawami, jak to dalej pójdzie. Z Legią mogliśmy prowadzić 2:1 do przerwy, Marquitos miał świetną sytuację i byłoby inaczej. Z Lechem zagraliśmy zbyt zachowawczo, nie próbowaliśmy za bardzo go ukłuć i doprowadzić do tego, żeby zaczął się bronić. A można było to zrobić, widzieliśmy, że piłkarze Lecha też nie czują się zbyt pewnie. Pewność zyskali dopiero przez nasze błędy. Nie ma powodu, żeby tak podchodzić do meczów. Widzimy co kolejkę, że w Ekstraklasie nikt nie jest wyraźnie ponad resztę, z każdym jesteśmy w stanie wygrać.

Reklama

Trwa walka o grę u boku Tomislava Bożicia. Był już De Amo, Fran Cruz, ty, ostatnio Mateusz Żyro. Wystąpiłeś w pięciu meczach z rzędu, a po Legii usiadłeś na ławce.

Nie wiem do końca, czy bezpośrednio ten mecz zadecydował. To są decyzje trenera. Każdy czeka na swoją szansę, Mateusz kilka dni wcześniej wystąpił w wygranym spotkaniu Pucharu Polski z Sandecją i pewnie miało to znaczenie. Trwa rywalizacja, nie obrażam się.

Ogólnie byłeś zadowolony ze swojej gry w tych pięciu meczach? Może to przypadek, ale nie licząc Legii, z tobą w składzie Miedź poprawiła wyniki.

Dlatego tak szkoda tej Legii, graliśmy z nią lepiej niż wskazywałby na to papier. A czy jestem zadowolony ze swojej gry? Myślę, że tak. Wszedłem właśnie w dobrym momencie, zespół zaczął nazbierać rozpędu. Sądzę, że wykorzystałem szansę na tyle, by mieć miejsce w składzie. Teraz trener dał mi odpocząć, ale liczę, że więcej odpoczynku nie będzie. (śmiech)

Pilka nozna. Ekstraklasa. Miedz Legnica - Korona Kielce. 17.08.2018

Mecz przeciwko Piastowi wywołuje jakieś dodatkowe emocje?

Mam sentyment do samego miasta, spędziłem tam fajne cztery lata. Wiele zawdzięczam Piastowi jako klubowi, tam dostałem szansę na rozwój, wywalczyłem wicemistrzostwo Polski. To już jednak przeszłość, idę dalej.

Co do przeszłości, wejście do Ekstraklasy miałeś trudne.

Trochę trwało, nim rozwinąłem skrzydła. Zadebiutowałem w marcu 2013 roku, Marcin Brosz dał mi kilka minut z Zagłębiem Lubin. Na drugi występ czekałem do grudnia, wszedłem na pół godziny, gdy przegraliśmy 0:6 z Zawiszą Bydgoszcz. Wiosną zagrałem w trzech meczach z rzędu, ale po 0:1 z Wisłą Kraków i remisie z Widzewem dostaliśmy 0:4 w Poznaniu z Lechem. Śmiałem się potem, że wypromowałem Dawida Kownackiego, bo były to jego pierwsze bramki w Ekstraklasie. Trudne doświadczenia, ale byłem młodym chłopakiem, dopiero zaczynałem. Ze wszystkiego można wyciągnąć jakąś lekcję. Czas działał na moją korzyść i od pewnego momentu zacząłem grać regularnie.

Po tych pierwszych meczach nie zastanawiałeś się, czy na pewno pasujesz do towarzystwa?

Nie. Z wiarą w swoje możliwości jest u mnie dobrze. Podszedłem do tego po ludzku, to były początki, a gorsze chwile zawsze są w piłce. Ciężko trenowałem, pracowałem nad sobą i w końcu zaskoczyło. Miałem górki, dołki, górki, szło to fazami. Teraz chyba znów jestem na górce. Fajnie mi się gra w Legnicy i czuję, że mogę wykorzystać szansę.

Piłkarze Piasta z rozbawieniem wspominają Angela Pereza Garcię, traktowaliście go z przymrużeniem oka, ale ty chyba wiele mu zawdzięczasz?

Zdecydowanie. Jako pierwszy odważnie na mnie postawił. Wskoczyłem do składu na 4. kolejkę z Pogonią Szczecin i później do końca sezonu 2014/15 opuściłem tylko jeden mecz z powodu kary za żółte kartki. Perez Garcia był pozytywną postacią, wprowadzał bardzo dużo spokoju, uśmiechu i optymizmu. W naszych klubach czasami tego brakuje, u niego z kolei było tego aż w nadmiarze.

Czym przekonałeś Hiszpana?

Trener uznał, że jestem gotowy i pora mnie poważniej sprawdzić. Pasowałem mu do koncepcji swoim stylem gry, w pewnym sensie podobnym do tego, co teraz gramy w Miedzi. Odnalazłem się w tej bajce. Nie czarujmy się – nie jestem zawodnikiem robiącym sto tysięcy wślizgów, nie wyróżniam się siłą fizyczną, ale z piłką przy nodze czuję się dobrze. Jesienią mieliśmy świetne momenty, po efektownych meczach wygrywaliśmy nawet z Legią czy Lechem, pokonaliśmy Górnika w Zabrzu. Wiosną przyszedł kryzys i po paru kolejkach Pereza Garcię zastąpił Radoslav Latal.

Nadmierny luz zgubił Hiszpana? Lubiliście go, ale zbytnio nie poważaliście. 

Wszystko posypało się, gdy zwolniono jego asystenta. Perez Garcia był pogodną duszą, ale ten Tunezyjczyk [Aloisio Mohamed Hamed Al-la, dop. PM] był dość twardą osobą, trzymał rękę na pulsie. Gdy trener został sam, nie potrafił być konsekwentny, zatracił balans. Nie może być tylko podejścia „zabawa, sjesta i joga bonito”, musi być też ciężki trening, a tego nie było. Ale jako człowieka, wspominam go wyłącznie pozytywnie.

Dlaczego zwolniono asystenta?

Nie wiem. Siedzieliśmy w szatni i dowiadujemy się, że decyzją klubu Aloisio od dziś przestaje pełnić swoją funkcję. Od tego momentu zaczęły się zgrzyty. Widać było, że cała sytuacja uderzyła też w Pereza Garcię. Pozbyto się jego człowieka. Odebrał to chyba jako przejaw braku zaufania.

Hiszpana zastąpił Radoslav Latal i dość długo u niego miałeś pewny plac. Aż nadszedł 1 grudnia 2015 roku i przegrany 2:5 mecz z Górnikiem Zabrze…

Nasze relacje nigdy nie były mega ciepłe. Trzy miesiące wcześniej wykryto mi problemy z przepukliną, mimo to starałem się dociągnąć do grudnia i dopiero w przerwie zimowej przejść zabieg. Umówiliśmy się z trenerem, że gdyby po drodze przytrafił się jakiś fatalny występ, to przejdę operację wcześniej. Ale tamten mecz z Górnikiem przelał czarę goryczy. To był chyba mój najsłabszy występ w Ekstraklasie, może mi się śnić do teraz. Tam z kolei wypromowałem Romana Gergela, śmialiśmy się w Niecieczy, że wybił się na tym jednym błysku i dlatego Termalica go wykupiła. Chyba zacznę pobierać jakieś procenty, bo wychodzi, że tylko innych kreuję na gwiazdy, a nic z tego nie mam.

Ekstraklasa. Piast Gliwice - Legia Warszawa. 15.08.2015

Latal nie zachował się zbyt lojalnie. Niedługo po spotkaniu z Górnikiem powiedział na konferencji: – Po każdym meczu rozmawiam z Kornelem. Pokazuje mu te błędy na wideo, ale to on musi się zmienić. Ja za niego nie zagram. Jeśli wciąż będzie popełniać te same błędy, to odczuje to cała drużyna. On o tym wie i musi sobie z tym poradzić. O przepuklinie nie wspomniał.

Tak jak mówiłem, jakoś szczególnie nigdy nie było nam ze sobą po drodze. Latal przeważnie stosował ustawienie z trójką stoperów, więc dużego wyboru nie miał, musiał na mnie stawiać. Co nie zmienia faktu, że mecz w Zabrzu zawaliłem strasznie i od tego momentu nasze relacje jeszcze bardziej się ochłodziły, a w zasadzie zanikły. Leczyłem się, pojechałem na obóz, ale zimą przyszło pięciu czy sześciu nowych zawodników i większość z miejsca wskoczyła do składu. W tamtym czasie potrzebowaliśmy spokoju i stabilizacji. Gdybyśmy poszli w tę stronę, mistrzostwo Polski byłoby w naszym zasięgu.

Nie czułeś się zdradzony tamtą wypowiedzą z konferencji? 

Nie, akurat w tej kwestii byliśmy dogadani, że gram na własną odpowiedzialność. To ja podjąłem decyzję, że czekam z operacją. Nie oczekiwałem, że trener po jednym fatalnym meczu zacznie mnie tłumaczyć problemami z przepukliną, z którymi wcześniej rozegrałem przecież wiele dobrych spotkań. Obaj podjęliśmy ryzyko, które długo się opłacało. Ale tak jak mówię, Górnik był momentem zwrotnym. Wiosną wystąpiłem już zaledwie cztery razy i latem sobie podziękowaliśmy.

A same uwagi wypowiedziane wtedy pod twoim adresem były słuszne?

Każdy widzi pewne rzeczy po swojemu, tak, jak chce. Trener akurat miał takie spostrzeżenia. Wydaje mi się, że nie było aż takiego dramatu, inaczej ze mną na boisku nie wygralibyśmy w pierwszej rundzie kilkunastu meczów. Nie zamierzam jednak mocno polemizować. Wiem, że trener miał do mnie uwagi, wiem, o jakie sytuacje chodzi.

O jakie?

Chodziło mu o powielanie błędów. Może jego zdaniem odstawałem taktycznie czy fizycznie. Z ostatnim punktem mogę się zgodzić, miałem wtedy takie problemy.

I chyba sam zdawałeś sobie z tego sprawę. W „Weszło z butami” w maju 2015 roku przyznałeś, że siła i masa muszą być do poprawy. Jak jest dziś?

Poziomu optymalnego nie osiągnąłem, zawsze można coś poprawić. Ale na pewno jest dużo lepiej. Od roku pracuję z trenerem personalnym, z którym robię postępy. Pracy nadal dużo, a czasu mało, ale wierzę, że ten wysiłek da efekty.

Nie walczysz z wiatrakami? Może masz jak Marcin Kamiński, który co by nie robił, gladiatorem nigdy się nie stanie.

Nawet śmiałem się kiedyś, że mam podobną przypadłość jak Marcin. Genetyka ma tu spore znaczenie. Moja mama jest jeszcze chudsza ode mnie, po kimś to mam. Wielkiej masy nigdy nie nabiorę, ale można się wzmocnić nie przybierając nie wiadomo ile kilogramów. Wzmacniam brzuch i grzbiet, to zwiększa moc, a człowiek się nie rozrasta. Nie trzeba być wielkim i kwadratowym, żeby być silnym.

Czyli podejrzewam, że znajdujesz się w gronie tych, którzy mogą jeść wszystko?

Tak zwany śmietnik. Nie pomyliłeś się. Wszystko co zjem, oddaję.

Korzystasz z tego?

Dawniej korzystałem częściej. Jakkolwiek to zabrzmi przy 25-latku, ale człowiek się starzeje, pewne rzeczy widać już bardziej, a i moja świadomość wzrosła. Regularnie mamy badany poziom tkanki tłuszczowej. Gdy przyjechałem do Miedzi po okresie bez treningów, czułem, że wiek robi swoje i tkanka sama z siebie już nie zniknie. Miałem ją wtedy na poziomie 10 procent. W Gliwicach po pierwszym badaniu wyszło mi 4,5 czy 4,7 procent, a wtedy mniej przejmowałem się żywieniem. Spalałem wszystko. Teraz już tak dobrze nie jest, muszę się bardziej pilnować. W klubie pracuje pani dietetyk, na bieżąco się z nią konsultuję.

Latem 2016 odszedłeś z Piasta na wypożyczenie do Termaliki i tam chyba odzyskałeś równowagę. 

To był bardzo specyficzny klub, ale to prawda. Odbudowałem się po przykrym rozstaniu w Gliwicach. Przykrym, bo po czterech latach nie zostałem normalnie pożegnany, tylko wypchnięty. Pozostał lekki niesmak. Co do Termaliki, miło wspominam współpracę z Czesławem Michniewiczem. Dużo defensywy, taktyki i nowinek. Nastawialiśmy się na obronę, ale to pomogło mi się rozwinąć, odnalazłem się w kolejnym stylu gry. I mam już przerobione praktycznie każde ustawienie.

Wspominałeś o specyfice klubu z Niecieczy. W jakich aspektach odczułeś ją najbardziej?

Rzadko klub piłkarski na takim poziomie jest jak rodzinna firma. Państwo Witkowscy są bardzo mocno związani emocjonalnie z klubem, przeżywają każdy mecz. Czuć było ich obecność i to, że wszystkim się przejmują.

Brat pani prezes Jan Pochroń jest obowiązkowym członkiem każdego sztabu szkoleniowego. Jak go postrzegaliście?

Podchodziłem do tego na zasadzie „nie mój cyrk, nie moje małpy”. Nie byłem od tego, żeby oceniać, kto ma być w sztabie i kto ma za co odpowiadać. Moja robota była na boisku.

Pilka nozna. Ekstraklasa. Legia Warszawa - Bruk-Bet Termalica Nieciecza. 14.05.2017

Zaskoczył cię spadek Termaliki rok później?

Trudno było spodziewać się czegoś dobrego. Awans rzutem na taśmę do grupy mistrzowskiej był chyba wynikiem ponad stan. Do tego latem odeszło kilku zawodników tworzących trzon dotychczas dobrze funkcjonującego zespołu. Przyszło dziesięciu nowych, tyle samo chyba pożegnano. Mówiąc szczerze, tak duże zmiany w tak krótkim czasie w kadrze i na ławce trenerskiej nie mogły się zbyt dobrze skończyć.

Właściciele zatracili trzeźwe spojrzenie? Termalica długo cieszyła się sympatią w polskiej piłce.

Gdy do pewnego momentu mieliśmy fajne wyniki, nikt nie zwracał uwagi na inne sprawy. Nie roztrząsano, w jakim stylu graliśmy, kto był w sztabie i tak dalej. Wszyscy się zachwycali, że klub ze wsi tak dobrze sobie radzi. Pojawiały się nawet materiały w zagranicznych mediach. Można było podejść do tematu spokojniej, nie przeprowadzać tylu zmian, ale wiadomo: tam, gdzie są duże pieniądze, tam jest wielu doradców. Posłuchano nie tych ludzi, co trzeba. Mimo to mam nadzieję, że w Niecieczy jeszcze wrócą na salony.

Miałeś nadzieję, że Termalica cię wykupi? Chciałeś w niej zostać?

Sam nie widziałem przeciwwskazań, pani prezes też wydawała się zadowolona z mojej gry. Nie znajdowałem się jednak w planach nowego trenera, Mariusza Rumaka. Zresztą, nie wiadomo, kto tak naprawdę podejmował te decyzje. Szkoda tylko, że z całą rodziną przejechałem 400 kilometrów na start przygotowań, żeby się dowiedzieć, że mam się pakować i wracać. Mogli dać znać wcześniej, skoro sprawa była już przesądzona.

Musiałeś być podwójnie zawiedziony. Trzy lata temu w „Weszło z butami” mówiłeś, że chciałbyś pracować właśnie z Mariuszem Rumakiem.

Ja tak powiedziałem?

Tak.

Nie chodziło o trenera, z którym nie chciałbym pracować?

Nie.

O kurde.

Powiedziałeś: „Pamiętam go jeszcze z czasów juniorskich, kiedy grałem w Lubinie, a on był trenerem młodzieżowego Lecha. Zapadł mi w pamięć, bo sprawiał wrażenie dobrego trenera i motywatora. Jego drużyny zawsze chciały grać w piłkę, a to do mnie przemawia”.

A tak, teraz sobie przypominam. Cóż, w ciągu dwóch lat wiele się potem zmieniło, dziś już bym tak nie powiedział. A poważnie: faktycznie w meczach młodzieżowych drużyn wyglądało, że jest trenerem mającym pojęcie. Później jednak częściej słyszałem, że ma dużą wiedzę, prowadzi fajne treningi, ale wszystko zostaje na papierze, brakuje przełożenia na praktykę. Koledzy zweryfikowali moje spojrzenie. Opieram się na ich opiniach, bo trener Rumak nie był wtedy chętny do współpracy.

Nie było szans, żebyś wrócił do Gliwic?

W praktyce nie, mimo że miałem jeszcze roczny kontrakt i kazali mi przyjechać na rozpoczęcie treningów. Na pierwszych zajęciach Dariusz Wdowczyk powiedział wprost, że nie za bardzo widzi mnie w składzie, jestem jego piątym wyborem wśród stoperów. Przynajmniej zagrał w otwarte karty. Trenowałem indywidualnie w domu, dyrektor sportowy Łukasz Piworowicz nie ukrywał, że za wszelką cenę chcą mnie gdzieś upchnąć. Mimo to potem pojawił się temat wyjazdu na obóz z drużyną. W niedzielę dowiedziałem się, że jadę, a w poniedziałek rano dzwoni Piworowicz, że trener postawił veto i nie chciał mnie nawet widzieć w kadrze.

A pewnie nastawiłeś się, że skoro Wdowczyk przyszedł za Latala, to masz nową szansę.

W kontekście Piasta żałowałem głównie tego, że nie przeczekałem jeszcze trochę trenera Latala, po jakimś czasie odszedł i może wtedy dostałbym szansę. Dobrze mi się żyło w Gliwicach. Ale idąc do Niecieczy, od razu wiedziałem, że już raczej nie mam powrotu. Jeżeli klub wypycha cię na wypożyczenie, a nie jesteś jakimś juniorem idącym na ogranie, rzadko zdarza się, żeby cię potem chciano z powrotem.

Za to nie możesz żałować, że wybrałeś Miedź, bo miałeś też ofertę z Sandecji i gdybyś ją wybrał, dziś byłbyś w innym miejscu.

Miałem oferty z Sandecji i Podbeskidzia. Trener Radosław Mroczkowski bardzo zachęcał mnie do transferu, znaliśmy się jeszcze z reprezentacji młodzieżowych. Chciał jednak szybkiej decyzji, a ze strony samego klubu brakowało konkretów. Wahałem się długo, ale gdy już w zasadzie byłem bliski zgodzenia się, zadzwonili z Miedzi. Pogadałem z trenerem Nowakiem i od razu na 90 procent byłem zdecydowany. Decyzja podjęta najszybciej w życiu. Przekonały mnie plany klubu, po samych transferach widać było, że naprawdę w Legnicy chcą w ciągu roku awansować do Ekstraklasy. Do tego mogłem być blisko domu, z Brzegu Dolnego miałem 35-40 minut jazdy. Mieszkam w Legnicy, ale rodzina jest bliziutko, może kibicować z trybun na każdym meczu. Czas pokazał, że dobrze wybrałem.

Ostatnio w radiowym „Weszło z butami” powiedziałeś, że dochodzisz do wieku 25 lat i już raczej ciężko marzyć o jakimś fajnym zagranicznym klubie. Szybko schodzisz na ziemię.

Ale dodałem, że jak się trafi okazja na fajny transfer, to chętnie skorzystam. Trzeba jednak być realistą. Skoro mając 22 lata człowiek zdobywa wicemistrzostwo kraju i nie dostaje lepszych ofert, a po odejściu z Termaliki, z którą wszedłem do najlepszej ósemki, nie ma propozycji z Ekstraklasy, to trudno liczyć, że zauważą cię za granicą. Do lepszych lig wyjeżdżają chłopaki młodsi ode mnie. Mało jest przykładów odwrotnych. Przychodzi mi na myśl tylko Igor Lewczuk, który późno wypłynął, a dziś będąc już mocno po trzydziestce zaczyna trzeci sezon w Bordeaux. To daje nadzieję, zwłaszcza że gramy na tej samej pozycji, gdzie upływ czasu widać mniej niż na przykład na skrzydle, ale bardziej muszę liczyć się z tym, że będzie już ciężko.

Wydaje się, że właśnie wchodzisz w okres, w którym będzie się decydować, czy możesz zrobić jeszcze większą karierę, czy już zawsze w najlepszym razie pozostaniesz solidnym ligowcem.

Dokładnie, najczęściej między 25. a 28. rokiem życia piłkarza rozstrzyga się definitywnie, w którą stronę pójdzie jego kariera. Wierzę, że jeszcze pójdę do góry i nie będę już wypychany przez kluby.

Oddając cię do Miedzi, Piast zagwarantował sobie opcję twojego odkupienia. To aktualne?

W sumie… nie wiem, czy chodziło jedynie o pierwszy sezon, czy o całe trzy lata obowiązywania kontraktu.

Jesienią 2016 roku Czesław Michniewicz powiedział mi o tobie dla 2×45.info: – Fantastycznie wkomponował się do drużyny i szatni, to naturalny lider, ma predyspozycje. Za jakiś czas będzie kapitanem – tu lub w innym miejscu. Ma rację?

Stoper to często naturalny kandydat na kapitana, bo z racji swojej pozycji widzi najwięcej poza bramkarzem i może najwięcej podpowiadać. Już w juniorach Zagłębia Lubin kazali nam się jak najczęściej komunikować na boisku. A rola lidera? W Termalice nie było piłkarza mocniej związanego z klubem, który grałby w niej od lat i niektóre role musiały się dopiero wykrystalizować. Trener Michniewicz widział, że udzielam się w szatni. Nie siedzę cicho, gdy mam coś do powiedzenia. Potrafię wyrazić swoje zdanie, zwrócić komuś uwagę, powiedzieć, że coś mi się nie podoba. Nie chowam głowy w piasek i nie uciekam od problemów.

Nie masz wrażenia, że czasami więcej zyskiwałbyś, gdybyś skulił ogon i zaciskał zęby?

Na pewno by tak było. Przez swoją szczerość zostałem wyrzucony z Zagłębia. Z drugiej strony, skoro zaistniałem w Ekstraklasie, możliwe, że wiele nie straciłem. Ale faktycznie, czasami lepiej milczeć niż powiedzieć dwa słowa za dużo. Wolę jednak być prawdomówny, nawet jeśli koliduje to z czyjąś wizją. Idę ścieżką, którą uważam za słuszną, co nie znaczy, że zawsze taka jest, że dobrze wybieram. Grunt, żeby być dobrym człowiekiem i po karierze móc spokojnie patrzeć w lustro, bo jakiś problem rozwiązałem w cztery oczy, a nie zostawiałem niedopowiedzeń czy nie wysługiwałem się innymi ludźmi.

To coś tam nawywijał w Lubinie?

Cytować nie mogę, ale zwyzywałem i mocno nakrzyczałem na naszego trenera w Młodej Ekstraklasie.

Sam wiesz, że przegiąłeś?

Działo się to na meczu i od razu po nim wiedziałem, że było za grubo. Poszedłem przeprosić trenera, ale nie chciał przeprosin, więc… zwyzywałem go jeszcze raz. Musieliśmy się pożegnać. Trener opowiadał potem chłopakom, że moje nazwisko nigdy nie zaistnieje i będę miał problemy, ale na szczęście wytrwałem i zmądrzałem. Marcin Brosz przygarnął mnie w Gliwicach i wypłynąłem na szersze wody. Gdyby nie ta afera, pewnie prędzej czy później zadebiutowałbym w Ekstraklasie w Zagłębiu Lubin, bo już od jakiegoś czasu trenowałem z pierwszym zespołem. Byłem sobą, czasami wychodzi to na dobre, czasami nie. Niczego nie żałuję.

Kto wtedy prowadził Młodą Ekstraklasę Zagłębia?

Tomasz Bożyczko.

Ale z biegiem lat trochę się uspokoiłeś. Sam już po przyjściu do Miedzi stwierdziłeś, że nie chcesz się wychylać, bo taki byłeś w Gliwicach, chciałeś się pokazywać i nie wyszło ci to na dobre.

Chętnie brałem udział w jakichś akcjach marketingowych, pokazywałem się z kibicami, zostałem nawet pogodynką w klubowej telewizji Piasta. Ciągnie się to za mną do dziś. (śmiech) To są fajne przygody, ale z wiekiem człowiek się uspokaja, nie chce być już wszędzie, czyli tak naprawdę nigdzie. Jak przyszło co do czego, nieraz odbiór był taki, że to rzeczy niepotrzebne. Dziś nie pcham się przed kamery, nie muszę być twarzą klubu. Wolę robić swoje na boisku i tym się bronić.

Arka Gdynia nadal jest klubem, w którym byś nie zagrał?

Czekałem, aż ktoś mi to kiedyś wyciągnie. No i sami wyciągacie. (śmiech) Skoro wypowiedziałem się publicznie, nie będę robił z gęby cholewy, podtrzymuję tę deklarację. Za łebka wbijano mi do głowy, że Arka to najgorszy klub i koniec. W Brzegu Dolnym jest fan club Śląska Wrocław. Sumienie nie pozwoliłoby mi pójść do Gdyni, co nie znaczy, że mam coś do samej Arki czy piłkarzy w niej grających. Wcześniej byłem w Zagłębiu Lubin, które u mnie w rodzinnych stronach też nie jest lubiane, ale to Arka zawsze była tym najgorszym.

Wtedy mówiłeś, że z napastników najbardziej we znaki dali ci się Marcin Robak i Orlando Sa. Zaktualizujemy listę?

Teraz dopisałbym Carlitosa. Notorycznie macha rękami, co jest irytujące, ale ma naprawdę duże umiejętności.

rozmawiał PRZEMYSŁAW MICHALAK

Fot. FotoPyk

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

2 komentarze

Loading...