Reklama

Niech twarz dziecka was nie zwiedzie – ten gość ma instynkt zabójcy

Jan Ciosek

Autor:Jan Ciosek

08 września 2018, 16:47 • 9 min czytania 17 komentarzy

Rok temu miał być tylko mięsem armatnim dla Artura Szpilki. Dziś jest zdecydowanym faworytem pojedynku z gościem, który niedawno był mistrzem świata wagi ciężkiej. Adam Kownacki, z racji wyglądu zwany „zabójcą z twarzą dziecka”, a z racji wagi „grubaskiem” wkracza do wielkiej gry. I choć niedawno brzmiałoby to jak science-fiction, dziś już śmiało można zestawiać hasła „Kownacki” i „pretendent”. Więcej: jeśli dziś wygra, będzie o krok od walki o tytuł.

Niech twarz dziecka was nie zwiedzie – ten gość ma instynkt zabójcy

Zacznijmy od suchych liczb. Kownacki ma 29 lat. Od 22 mieszka w Nowym Jorku, na Brooklynie. Na zawodowym ringu stoczył 17 pojedynków, wszystkie wygrał, 14 (w tym 4 ostatnie) przed czasem. Właśnie ostatnie dwa lata w jego karierze to prawdziwy przełom. Znokautował w tym czasie Jesse Barbozę (1 porażka w 13 walkach), Joshuę Tufte (1 porażka w 20 walkach), Artura Szpilkę (2 porażki w 22 walkach) i w styczniu Iago Kiladze (1 porażka w 27 walkach). Ta seria sprawiła, że w komputerowym rankingu portalu statystycznego boxrec.com awansował na 12. miejsce na świecie. Wyżej od niego znajdują się absolutne gwiazdy wagi ciężkiej, ścisła czołówka: aktualni mistrzowie świata, byli czempioni, złoci medaliści olimpijscy, słowem: elita.

boxrec

Znacznie ważniejsze jest jednak to, co może się wydarzyć dzisiaj w nocy. W Barclays Center na Brooklynie, czyli rzut beretem od miejsca, w którym mieszka i tuż obok ulubionej pizzerii, której jest stałym klientem, Adam Kownacki wyjdzie do najważniejszej walki w karierze. Walki, która da odpowiedź na pytanie, czy bardziej jest zabójcą, czy jednak dzieckiem. Naprzeciw Polaka stanie Charles Martin – Amerykanin, który na początku 2016 roku zdobył pas mistrza świata wagi ciężkiej federacji IBF.

Martin

Reklama

Co to za gagatek? Cóż, potężny, prawie dwumetrowy leworęczny gość, z ogromnym zasięgiem ramion. W 27 walkach przegrał tylko raz – z Anthonym Joshuą. Porażka nie była zaskoczeniem. Wprawdzie to Joshua był pretendentem, a Martin bronił pasa, ale mało kto stawiał na Amerykanina. Zaskakująca była za to jego bezradność w starciu z mistrzem olimpijskim z 2012 roku. Martin przegrał już w drugiej rundzie, w kiepskim stylu. Nie brakowało opinii, że do Londynu przyleciał w zasadzie wyłącznie po wypłatę. Kownacki mówi wprost: spotkanie z Joshuą udowodniło, że Martin nie ma serducha do walki.

Po laniu od Anglika pauzował przez rok, potem obił dwóch średniaków (Byron Polley i Michael Marrone, łącznie zawodowych 27 porażek) i dziś stanie naprzeciwko Polaka. Dla 32-latka z Kalifornii to walka o być, albo nie być. Już dziś jego akcje nie stoją zbyt wysoko. Jeśli przegra, jego przyszłością może być już tylko dodawanie do CV młodych-zdolnych pięściarzy hasła „zwycięstwo nad były mistrzem świata wagi ciężkiej”. Średnio rajcująca perspektywa.

https://twitter.com/boxnationtv/status/1038391735901216768

Kownacki

A Kownacki? On jest od Martina o trzy lata młodszy. W marcu skończy 30 lat. Jak twierdzi, to absolutnie najlepszy wiek dla pięściarza wagi ciężkiej, bo już ma odpowiedni bagaż doświadczeń, już nie robi głupot w ringu i poza nim, a fizycznie wciąż jest w optymalnej formie. A właśnie o optymalną formę fizyczną Kownackiego można obawiać się najbardziej. Może nawet nie tyle o formę, co raczej o sylwetkę. Mówiąc wprost: Artur Szpilka nazywając Adama „grubaskiem” nie wykazał się na pewno elegancją i delikatnością, ale też na pewno nie skłamał. Kownacki, zwłaszcza jeśli postawimy go przy wyrzeźbionym jak antyczny heros Anthonym Joshule, wygląda zdecydowanie niekorzystnie.

Przyczyna? Najprostsza z możliwych. Adam po prostu zachowuje się jak bohater znanej piosenki zespołu „Golec uOrkiestra” i nuci pod nosem: „gdy widzę słodycze, to kwiczę”. Przez długie lata to zamiłowanie do deserów, ciastek i batonów skutkowało nadwagą. Problem Kownackiego polegał też na tym, że jest bokserem wagi ciężkiej, a w tej kategorii po prostu nie ma ograniczenia co do wagi. Fanem wszelkiego rodzaju ciastek jest też były mistrz Europy i pretendent do pasa mistrza świata Rafał Jackiewicz. On jednak objadał się po walkach, a w okresie przygotowań do pojedynku musiał mocno pracować, by zrzucić nadmiar kilogramów. Nad Kownackim takiego bata nigdy nie było, więc… narzucił go sobie sam. Teraz, kiedy jego kariera nabrała przyspieszenia i kiedy znalazł się w okolicach walki o mistrzostwo świata, powiedział łakociom: stop.

Reklama

Do niedawna mieszkał z rodzicami, mama zawsze wypełniała jedną z kuchennych szafek słodyczami. – Kiedy się stresuję, nie zażywam narkotyków, nie sięgam po alkohol, czy papierosy, tylko zaczynam podjadać. Nie umiem się opanować! – mówił jakiś czas temu Kownacki. Teraz mówi zupełnie inaczej: – Czasem między pojedynkami potrafię wyluzować, ale w czasie przygotowań staram się pilnować i nie jeść słodyczy. Dzięki temu jestem dużo silniejszy niż wcześniej, chociaż ważę podobnie. Teraz jednak trochę tłuszczu zastąpiły mięśnie. Lepiej wyglądam, a przede wszystkim świetnie się czuję. A moi sparingpartnerzy mogą potwierdzić, ze bardzo mocno biję – dodaje.

Aha, warto dodać, że Kownacki jest najlepszym kumplem Jarrella Millera, czyli najbliższego rywala Tomasza Adamka. Panowie dostali nawet propozycję walki, ale zgodnie ją odrzucili.

Mówią, że więzy krwi są najsilniejsze, ale gdzie jest napisane, że twój brat musi wyglądać tak samo jak ty? Ale mam szczęście, bo ja i mój brat, Adam wyglądamy identycznie! Ja i Adam mieliśmy walczyć na Brooklynie, ale to był pomysł promotora na ostatnią chwilę i chciał, żebym bił się z moim najlepszym przyjacielem. Odmówiliśmy obaj, zdjęto nas z karty walk. Tak, zdjęto z karty walk w naszym mieście, ale nie dlatego, że się boimy, ale dlatego, że się kochamy i przyjaźnimy. Nie byliśmy gotowi przekroczyć tej granicy – napisał w mediach społecznościowych „Big Baby” Miller. – Musimy bronić jeden drugiego, bo kiedy zgasną kamery, jedyne, co nam zostaje to nasza przyjaźń, te same brudne sale, w których zaczynaliśmy karierę. Ja i Adam – my dopiero się rozkręcamy!

Mistrz

Wielu sportowców ma niezwykle irytującą manierę, która polega na tym, że nigdy nie mówią wprost o swoich celach. Znacie to na pewno. Wiecie: chcę oddać dwa równe skoki; chcemy zagrać na miarę naszych możliwości; zrobimy wszystko, żeby nie zawieść naszych kibiców; pojadę tak szybko, jak pozwoli mi mój bolid; i tak dalej. Cóż, Kownacki do tej grupy pasuje mniej więcej tak samo, jak do grupy fit bezglutenowców, liczących każdą kalorię. Adam, jak już ustaliliśmy, prowadzi się umiarkowanie zdrowo, a przy tym – wali prosto z mostu.

Nie uważam, żeby Joshua i Wilder byli poza moim zasięgiem. Obecnie moje szanse z nimi oceniam pięćdziesiąt na pięćdziesiąt. Zmierzę się z nimi wtedy, gdy proporcje będą wynosiły siedemdziesiąt do trzydziestu na moją korzyść. To nie jest żadna pycha z mojej strony. Wiem, że muszę schudnąć, lepiej pracować na nogach i boksować lepiej pod względem taktycznym. Ale będę to sumiennie poprawiał i w 2019 roku powinienem zostać mistrzem świata – tak mówił w styczniu. Teraz broń boże nie wycofuje się z tych słów. Ba, doskonale zdaje sobie sprawę, że w przypadku zwycięstwa nad Martinem, starcie o mistrzowski pas nabierze realnych kształtów.

Plusy i minusy

Poza wolą walki i umiejętnością mówienia wprost o swoich celach, Kownacki ma jeszcze coś. Coś, co może być bardzo poważnym argumentem w walce o realizację marzeń. Kiedy polski bokser wrzuci już właściwy bieg, jest niczym rozpędzony czołg. Prze do przodu, nie zważając na przeszkody. Porównanie do czołgu będzie jeszcze trafniejsze, jeśli na jego wieżyczce zamontujemy działko szybkostrzelne o solidnym kalibrze. Bo Kownacki potrafi odpalić naprawdę poważną artylerię.

Tak było choćby w ostatnim pojedynku, kiedy pod koniec stycznia boksował w Nowym Jorku z Iago Kiladze (26 zwycięstw, 1 porażka). Kownacki rozkręcał się powoli, ale jak już rozbujał te swoje 118 kilogramów, to z Gruzina nie było co zbierać. Dość powiedzieć, że przez trzy rundy wyprowadził 210 ciosów, w jednej z nich aż 83!

Kiladze padł w szóstej rundzie, a po walce trafił do szpitala. W łóżku obok leżał… Kownacki. Pierwszy zbity na kwaśne jabłko, drugi ze złamanym nosem, rozciętym łukiem brwiowym i obitymi żebrami. Panowie przybili piątkę i przegadali wiele godzin, ale nie o boksie, a o życiu.

Serce do walki i niesamowita intensywność zadawanych ciosów to niewątpliwe atuty. Do minusów Polaka, oprócz miłości do słodyczy, na pewno trzeba zaliczyć obronę, dziurawą niczym szwajcarski ser. To właśnie nad jej uszczelnieniem najbardziej pracował podczas przygotowań do walki z byłym mistrzem świata. Jak słusznie zauważa, skala trudności nieustannie idzie w górę, a przyjmowanie mocnych ciosów od pięściarzy z czołówki wagi ciężkiej nikomu bezkarnie nie uchodzi, bez względu na to, jak twardą ma szczękę (no, chyba, że jest się Mariuszem Wachem).

Polska

Być może zwróciliście uwagę, że w tabeli rankingowej portalu boxrec.com przy nazwisku Adama Kownackiego widnieje amerykańska flaga. To znaczy co, boksuje dla USA, tak, jak kiedyś Dariusz Michalczewski dla Niemiec? Spokojnie, nic z tych rzeczy. Wprawdzie od kiedy 22 lata temu wyjechał z Łomży do Nowego Jorku, w Polsce bywa sporadycznie, to kwestia jego narodowości nie podlega żadnej dyskusji.

Jestem Polakiem z krwi i kości. Mieszkam w Stanach Zjednoczonych, tak zdecydowali rodzice, którzy chcieli zrobić coś dla mnie i moich braci. Amerykańska flaga na boxrecu jest tylko i wyłącznie z powodu amerykańskiej licencji – ucina Kownacki.

Jeśli wszystko pójdzie po jego myśli i wygra dziś w nocy z Martinem, naprawdę będzie blisko walki o mistrzostwo świata. Dołączyłby w ten sposób do dużego grona polskich bokserów wagi ciężkiej, którzy dostąpili zaszczytu walki o pas królewskiej kategorii. W 1997 roku Andrzej Gołota boksował z Lennoksem Lewisem. Skończyło się nokautem w 95 sekund i na następną szansę Polak musiał czekać prawie siedem lat. W 2004 roku dwa razy boksował o tytuł mistrza świata, z Chrisem Byrdem i Johnem Ruizem. W pierwszej sędziowie wypunktowali kontrowersyjny remis, w drugiej – jeszcze bardziej kontrowersyjną wygraną mistrza. W ocenie ekspertów z całego świata, Gołota został ordynarnie przekręcony. Wątpliwości nie było za to w czwartym i ostatnim podejściu, rok później. Polak z Lamonem Brewsterem przegrał w niespełna minutę i już nigdy nie zbliżył się do szczytu.

W 2010 roku mistrz Europy Albert Sosnowski boksował z Witalijem Kliczką i wytrzymał do 10. rundy. Rok później w jedynej w historii walce o mistrzostwo wagi ciężkiej w Polsce, Tomasz Adamek też przez 10 rund obrywał po głowie od Witalija, zanim sędzia przerwał walkę. Z kolei rok później Mariusz Wach przetrwał nawałnicę młodszego z ukraińskich braci, ale przegrał wszystkie rundy. Kolejny rok przyniósł następną polską walkę o pas królewskiej kategorii, niestety, bez historii – Andrzej Wawrzyk nie przetrwał z Aleksandrem Powietkinem nawet trzech rund. Ostatnim Polakiem, który miał szansę na najcenniejszy bokserski pas był Artur Szpilka. Z Deontayem Wilderem walczył dzielnie, zawiesił czempionowi poprzeczkę bardzo wysoko, ale pod koniec walki nadział się na bombę i skończył walkę na deskach.

W żadnej innej kategorii wagowej tak wielu Polaków nie miało tylu podejść do tytułu mistrza świata. W tym gronie byli i tacy, którym dawano spore szanse, i tacy, którzy szans nie mieli żadnych. Kownacki na razie w starciu z Joshuą, czy Wilderem raczej byłby bliżej tej drugiej grupy. Ale to póki co pieśń przyszłości. Na razie dziś musi wygrać z byłym mistrzem świata Martinem. Zdaniem bukmacherów, powinien sobie poradzić (kurs 1,40, na Amerykanina – 2,75). Potem pomyśli się o aktualnych czempionach.

JAN CIOSEK

foto: newspix.pl

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

17 komentarzy

Loading...