Reklama

Mierzejewski, czyli polski Valderrama. Szok – nie ze względu na fryzurę!

redakcja

Autor:redakcja

28 sierpnia 2018, 21:54 • 4 min czytania 40 komentarzy

Gdy wczoraj opublikowaliśmy listę piłkarzy, którzy mogą być najbardziej rozczarowani pierwszymi powołaniami Jerzego Brzęczka, największe poruszenie wywołała postać Adriana Mierzejewskiego. Argumenty? Mądrzejsze albo głupsze, ale była ich cała gama. Oto przykłady. Dla jednych „Mierzej” w dalszym ciągu wypisany jest (na własne życzenie) z poważnego grania i transfer do Chin nic w tym wypadku nie zmienił. Inni stwierdzili, że facet jest już po prostu za stary na szansę w kadrze. Kolejni uznali, że to tylko kumpel dziennikarzy, który piłkarsko na reprezentację nie zasługuje. Nie mamy zamiaru polemizować z tymi tezami, ale wydaje nam się, że o jednej rzeczy w trakcie tej zawieruchy trochę zapomniano. Mianowicie o spojrzeniu chłodnym okiem na aktualną formę piłkarza. 

Mierzejewski, czyli polski Valderrama. Szok – nie ze względu na fryzurę!

Cóż, nadrabiamy! Pomoże nam w tym najlepszy specjalista od azjatyckiej piłki, jakiego znamy. Z wiedzy Adama Błońskiego (zajrzycie koniecznie na azjagola.com) korzystały nawet poważne sztaby poważnych drużyn, więc istnieje duża szansa, że nie zrobi nas przy tym w bambuko.

Chiński etap wędrówki Mierzejewskiego po świecie rozpoczął się w pierwszym tygodniu lipca. Jako piłkarz Sydney FC Polak zdobył „Johnny Warren Medal”, czyli nagrodę dla najlepszego gracza ligi australijskiej. Jego dotychczasowego klubu nie było stać na utrzymanie takiego zawodnika, więc uznano, że pora podać sobie ręce i się rozstać. I tak, za ponad milion euro, 31-letni Mierzejewski wylądował w chińskim Changchun Yatai. – To awans zarówno pod kątem finansowym, jak i sportowym. Owszem, „Mierzej” nie trafił do jednej z najbogatszych drużyn w lidze chińskiej, to raczej druga połówka tabeli pod tym względem, ale oczywiście nie oznacza to, że nie będzie miał na miskę ryżu. O to nie musimy się martwić. Zresztą po przyjściu Polaka drużyna zaczęła wyglądać tak dobrze, że sądzę, iż konglomerat Yatai może doinwestować zespół, by ten znów powalczył o mistrzostwo lub przynajmniej o Azjatycką Ligę Mistrzów. Znów, bo Changchun Yatai to sensacyjni mistrzowie z 2007 roku. Do Sandecji Nowy Sącz ligi chińskiej Mierzejewski więc nie trafił, bo ten klub miał już sukcesy – opowiada Adam Błoński.

I kontynuuje: – Awans sportowy polega też na tym, że teraz ma większą styczność z gwiazdami dużego formatu niż w Australii. Oczywiście chińska liga – tak jak każda azjatycka – jest specyficzna. Nam z perspektywy Europy czasem wydaje się, że wielkie nazwisko w Chinach to od razu wielkie liczby, a nie zawsze tak to wygląda. Popatrzcie, kto tutaj rządzi. Niekoniecznie nazwiska, które zawładnęły czołówkami gazet. Między innymi Eran Zahavi, który w Europie nie jest jakoś szczególnie rozpoznawalną postacią, Ricardo Goulart, który nawet nie grał na Starym Kontynencie, czy Odion Ighalo, czyli kolega „Mierzeja” z drużyny. Jeśli chodzi o Polaka, to jestem spokojny o to, że nie przyjechał tu odcinać kuponów. W każdym meczu naprawdę się stara, jest napakowany pozytywną energią. Ja go w takiej formie nie widziałem od czasów Trabzonsporu, a jego karierę oczywiście śledzę dość dokładnie. 

Jeśli popatrzymy na suche liczby – a nie ukrywajmy, że do tego często sprowadza się ocena piłkarzy z takich lig – początek Mierzejewskiego w Chinach nie był jakoś szczególnie imponujący. Zadebiutował w meczu 12. kolejki Chongqing Dangdai Lifan. Na pierwszą bramkę czekał do czwartego występu, a naprawdę dobre liczby notuje dopiero ostatnio.

Reklama

Zrzut ekranu 2018-08-28 o 21.02.01

– Adrian w pierwszych spotkaniach musiał wkomponować się w ten zespół. A ma tam – nawet prócz Ighalo – paru zawodników, z którymi może poklepać piłkę. W ostatnich czterech meczach wyglądał już tak, jakby grał tam ze dwa lata. Wytworzyła się fajna chemia. Ze wspomnianym reprezentantem Nigerii porozumiewa się już w zasadzie telepatycznie. Gdyby trafił do innej chińskiej drużyny, niekoniecznie tak by to zagrało – zauważa nasz ekspert. I kontynuuje wątek współpracy Polaka z największą gwiazdą zespołu, sprowadzonym za ponad 23 miliony z Watfordu, Ighalo. – To w tej chwili drugi najskuteczniejszy piłkarz w całej lidze, ale policzcie sobie, ile bramek strzelił dopiero wtedy, gdy pojawił się Mierzejewski. Ponad połowę [9 z 16 – red.]. To może być jeden z ciekawszych boiskowych duetów nawet w skali całej Azji! A jeśli chodzi o liczby samego Polaka, to spokojnie – Mierzejewski jest stale „okradany” z asyst, powinien mieć ich więcej. 

W ostatniej kolejce były zawodnik Polonii Warszawa dzięki ładnemu golowi i asyście przyćmił nie tylko Ighalo, ale również Javiera Mascherano i Ezequiela Lavezziego z Hebei China Fortune.

A Błoński zapewnia, że wielu obserwatorów tamtejszej ligi zaczyna mocno podniecać się występami Polaka. – Na pewno kojarzycie Carlosa Valderramę. Mierzejewski w Chinach zagrywa tyle prostopadłych podań, że dorobił się właśnie takiej ksywki – Valderrama. Przy czym niektórzy już żartują, że to legendę powinno się nazywać kolumbijskim Mierzejewskim! Najważniejsze jest jednak to, że zespół Adriana naprawdę się ogląda. Czasami z zapartym tchem. To taki fajny, trochę naiwny, a już na pewno radosny futbol z ogromną liczbą ofensywnych akcji. Ta drużyna nie kalkuluje, nie barykaduje się i nie czeka na wynik. „One-way traffic”. I w zasadzie przy każdej akcji ofensywnej „Mierzej” stawia swoją pieczątkę. Jest kierownikiem zamieszania, który dostaje piłkę i mówi: „okej, może iść dalej, ale tą drogą”. 

No wyszła nam laurka, ale nie mamy zamiaru za to przepraszać. Można za Mierzejewskim nie przepadać, można nawet pogardzać drogą, którą wybrał, ale nie róbmy z niego słabego piłkarza, bo to już niebezpieczna rozłąka ze zdrowym rozsądkiem.

Reklama

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Niemcy

Kłopoty kadrowe Bayernu przed półfinałowym meczem Ligi Mistrzów

Piotr Rzepecki
0
Kłopoty kadrowe Bayernu przed półfinałowym meczem Ligi Mistrzów

Komentarze

40 komentarzy

Loading...