Reklama

Ten inny Wielki Szlem. Rusza US Open

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

27 sierpnia 2018, 13:42 • 6 min czytania 3 komentarze

Po Roland Garros, gdzie gra się bez systemu Hawk-Eye i zabrania Serenie Williams zakładania jej kostiumu „Czarnej Pantery”, oraz Wimbledonie, na którym tenisowa tradycja, cała na biało, wciąż dyktuje swoje warunki i zabrania gry po 23, przyszedł czas na podróż do Nowego Jorku. Jak co roku – lecimy odkryć nowy tenisowy świat.

Ten inny Wielki Szlem. Rusza US Open

W przerwach między gemami leci głośna muzyka. Jeśli chcecie, możecie udawać, że to kolejny odcinek programu „Jaka to melodia?” (swoją drogą będziemy tęsknić za starym formatem). Musicie się jednak skupić, bo zagłuszać waszą zabawę będzie szmer głosów, niosących się przez wszystkie korty. Amerykanie nie zwykli siedzieć w ciszy. Tak samo, jak oglądać sportu bez jedzenia – jeśli ktoś zgłodnieje, w promieniu stu metrów znajdzie najprawdopodobniej choć jedną budkę z hot-dogami i frytkami. A gdyby kolejka była długa i powrót na trybuny się przeciągnął – nie ma problemu. Po co kłopotać się z czekaniem do końca gema, kiedy można po prostu zająć swoje miejsce w dowolnym momencie?

Słyszycie? To wimbledońscy tradycjonaliści właśnie krzyczą z rozpaczy.

Nie odkryjemy Ameryki, jeśli napiszemy, że US Open to turniej… amerykański właśnie. Do samych kości. Liczy się rozrywka i show. To tenisowe Hollywood, stanowiące – dosłownie i w przenośni – inny kontynent niż dwa poprzedzające je Wielkie Szlemy. Przez ostatni miesiąc oglądaliśmy – w Toronto, Cincinnati, San Jose i innych miastach – jego zwiastuny. Dziś rozpoczyna się prawdziwy seans. Gdyby ten turniej nie istniał, trzeba by go wymyślić. Dla zachowania równowagi. Novak Djoković powiedział o nim kiedyś:

Reklama

– Piękno sportu kryje się też w tym, że istnieją różne turnieje, mające swoją własną tradycję i historię, którą szanują. Wimbledon, rzecz jasna, ma tradycję, która definiuje ten turniej. Myślisz „Wimbledon”, widzisz biel, Kort Centralny i truskawki ze śmietaną. US Open jest znacznie bardziej rozrywkowe. 

Uwierzcie, wieczorno-nocne seanse i brak snu ani trochę nas nie odstraszają. Czekaliśmy na to ponad miesiąc. Tym bardziej, że jest co oglądać.

W Nowym Jorku nowe sukcesy?

Warto zerknąć choćby na Polaków. Nie mamy zamiaru was tu czarować i rzucać hasłami w stylu „liczymy na ćwierćfinał”. Szanse na to, że ktoś do niego dojdzie są mniej więcej takie, jak na awans Kostaryki do tej samej fazy mistrzostw świata w piłce nożnej. Wykluczyć tego nie możemy – Keylor Navas i spółka nauczyli nas tego przed czterema laty – ale jeśli tak się stanie, nazwiemy to sensacją. Bo – oddając paniom pierwszeństwo – Magda Linette odpaść powinna już w I rundzie. Nie dlatego, że źle jej życzymy, ale trudno o inny scenariusz, gdy już w tej fazie turnieju trafia się na Serenę Williams. O szansach Polki zresztą niedawno pisaliśmy. W skrócie: są małe, ale nie zerowe. Głównie dlatego, że Williams nie gra ostatnio najlepiej. I to nadzieja Magdy na odniesienie największego zwycięstwa w karierze.

Agnieszka Radwańska po raz pierwszy od 11 lat(!) zagra w turnieju wielkoszlemowym bez rozstawienia. Los nieco jej sprzyjał, bo w pierwszej rundzie trafiła na Tatjanę Marię. Jeśli jedyna Maria, jaką kojarzycie z tenisem, to Szarapowa – nie zdziwimy się. Rywalka Polki jest 67. w światowym rankingu i… słaba, nie owijajmy w bawełnę. W Wielkim Szlemie tylko raz awansowała do trzeciej rundy – trzy lata temu na Wimbledonie. W całej karierze wygrała jeden turniej WTA, ale zrobiła to całkiem niedawno – w czerwcu tego roku. Z Radwańską mierzyła się trzykrotnie i zawsze przegrywała, ugrywając co najwyżej trzy gemy w całym meczu. Faworytka jest więc oczywista. Teraz gorsza wiadomość: w kolejnej rundzie Polka trafi zapewne na Elinę Switolinę, rozstawioną z siódemką. Ukrainka może okazać się przeszkodą nie do przejścia. Choć może pomogą treningi z liderką rankingu…

Reklama

Biorąc pod uwagę nasze oczekiwania z początku tego roku, musimy napisać, że, w przeciwieństwie do Radwańskiej, fantastyczny sezon ma za sobą Hubert Hurkacz. Młody Polak wystąpił w kwalifikacjach wszystkich Wielkich Szlemów i trzykrotnie znalazł się w drabince głównej. Również w Stanach (eliminując po drodze m.in. Ivo Karlovicia), gdzie dopisało mu szczęście – w I rundzie trafił na innego kwalifikanta, Stefano Travaglię z Włoch. Jeśli z nim wygra, zmierzy się z Marinem Ciliciem. Innego scenariusza nie zakładamy. Na Roland Garros – też w drugiej rundzie – urwał Chorwatowi seta. Nie obrazilibyśmy się, gdyby zrobił to ponownie.

Mecze obu Polek już tej nocy, na Huberta Hurkacza będziemy musieli poczekać do jutra.

Wielka Czwórka dopełni rok?

Roger Federer w Australii, Rafael Nadal we Francji i Novak Djoković w Wielkiej Brytanii. To oni wygrywali w tym sezonie turnieje wielkoszlemowe. Do kompletu brakuje tylko Andy’ego Murraya, który jednak do gry w Szlemie wraca po 13 miesiącach przerwy. Z drugiej strony trójka jego rywali triumfy odnosiła właśnie po takich powrotach. Jeśli i Szkotowi by się to udało, historia zostałaby dopełniona.

Patrząc jednak realistycznie: Andy na zwycięstwo w Nowym Jorku nie ma żadnych szans. Faworytem bukmacherów – i to nie zaskoczenie – jest Djoković. Serb odnalazł świetną formę, wygrał Wimbledon, a niedawno triumfował też w Cincinnati. Ten ostatni to sukces o tyle ważny, że stał się tam pierwszym tenisistą w historii, który w gablocie z trofeami ma puchary z wszystkich turniejów rangi ATP 1000. Na twardych kortach Nole czuje się jak w domu, choć preferuje raczej te australijskie. Jeśli wygra w USA, będzie to jego czternasty turniej wielkoszlemowy w karierze. Tym samym dogoni Pete’a Samprasa, który jeszcze i wraz z nim będzie zajmował trzecie miejsce w klasyfikacji wszech czasów. Za Federerem i Nadalem. Trudno uwierzyć, że jeszcze 10 lat temu Amerykanin był samotnym liderem, co?

Drugim z faworytów do wygranej jest lider rankingu, czyli Rafa Nadal. Rok temu dokonał tej sztuki, teraz – zdaniem ekspertów i bukmacherów – ma duże szansę na jej powtórzenie. Choć on sam twierdzi inaczej:

– Nie ma jednego faworyta. Jeżeli ktoś twierdzi, że ja nim jestem, to wygląda to inaczej. Są Roger i Novak. Oni lubią grać na twardych kortach i bardzo dobrze sobie radzą. Zobaczymy, co się stanie. Wynik w Toronto [Rafa wygrał tam turniej ATP 1000 – przyp. red.] dał mi szansę na odpoczynek. Zrobiłem to, żeby zadbać o zdrowie. Wszyscy wiedzą, że się starzeję, ale chcę grać najdłużej, jak to tylko możliwe.

Najdłużej grać może w tym turnieju, bo na swojej drodze do finału nie napotka ani Federera, ani Djokovicia. Ta dwójka – ze Szwajcarem jako ostatnim z kandydatów do zwycięstwa – może za to spotkać się już w ćwierćfinale. Nie będziemy ukrywać, że bardzo chcielibyśmy ten mecz zobaczyć.

Mama górą?

Gwarantujemy wam, że turniej kobiet kręcić będzie się wokół jednego pytania: czy Serenie Williams uda się dopiąć swego? Amerykanka w Nowym Jorku wystartuje z chronionym rankingiem. Jest rozstawiona z „17” i… już w trzeciej rundzie może przez to trafić na swoją siostrę. Chichot losu. Dla Amerykanów nie liczy się jednak tak wczesna faza turnieju – oni mają nadzieję, że ich rodaczka nie tylko wyrówna osiągnięcie z Wimbledonu (finał), ale je poprawi i po niespełna dwóch latach znów zasiądzie na wielkoszlemowym tronie. Sama Serena jest jednak ostrożna:

– Ciekawe, że już rok po urodzeniu dziecka jestem faworytką. Nie znam drabinki, jeśli chcę być najlepsza, muszę wygrać z każdą kolejną przeciwniczką. Ostatnio wiele w moim życiu się zmieniło. W US Open zagram jako matka – to dla mnie wciąż nowość. W ostatnim czasie trenowałam naprawdę dużo, jestem przekonana, że to przyniesie odpowiednie rezultaty. Muszę spróbować zmierzyć się z przeszkodami. Jeśli nie wyjdzie, będą kolejne szanse, by je pokonać.

A nie wyjść zdecydowanie może. Na zwycięstwo w Nowym Jorku liczą Angelika Kerber, Simona Halep, Caroline Woźniacki czy rodaczki Sereny – Sloane Stephens (triumfatorka sprzed roku) i Madison Keys. Znakomicie prezentuje się też ostatnio Petra Kvitova, a dwie Karoliny: Garcia i Pliskova również nie odpuszczą. A że to kobiecy turniej, to do tej listy śmiało dopisać moglibyśmy jeszcze 20 nazwisk. Bo w takim zdarzyć się może naprawdę wszystko. Jak zawsze.

Fot. Newspix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

3 komentarze

Loading...