Reklama

La Liga w USA? „Mniejszych klubów nie stać na to, by odmówić”

Mariusz Bielski

Autor:Mariusz Bielski

20 sierpnia 2018, 17:56 • 19 min czytania 15 komentarzy

W piątek LaLiga podpisała umowę z agencją Relevant Sports – organizatorem odnoszącego sukcesy International Champions Cup – na mocy której w regularnym sezonie na terenie USA odbędzie się jedno spotkanie Primera Division. Wiadomo na pewno, iż nie będzie to El Clasico. Poza tym wachlarz możliwości jest szeroki.

La Liga w USA? „Mniejszych klubów nie stać na to, by odmówić”

– Pragniemy działać w porozumieniu z klubami, nie zamierzamy działać na siłę. Dlaczego jednak mamy nie wykorzystać tego modelu? W Europie rozgrywane są mecze NBA czy NFL, więc czemu by nie spróbować tego samego z LaLigą? – pytał retorycznie Javier Tebas.

No właśnie, czemu?

Na pierwszy rzut oka ten deal budzi wiele wątpliwości. Skąd w ogóle wziął się pomysł na realizację tego projektu? Jak daleko za Premier League jest Primera Division pod względem marketingowym i czy wyspiarzy da się dogonić? Jakie logistyczne kwestie stoją na przeszkodzie w organizacji tego przedsięwzięcia? Kto i jak na tej umowie skorzysta najbardziej? W jaki sposób dotychczas hiszpańskie kluby promowały się na egzotycznych dla nich rynkach? Czy hiszpański związek piłkarzy jest w stanie zapobiec realizacji kontraktu z Relevent Sports?

Na te i wiele innych pytań odpowiada Rafał Lebiedziński, mieszkający w Madrycie ekspert do spraw marketingu w futbolu, niegdyś pracujący jako delegat LaLigi na Polskę, aktualnie zaś prowadzący portal futblogger.com, gdzie pisze o szeroko rozumianym piłkarskim biznesie.

Reklama

***

Pierwsza myśl, która nasunęła mi się po przeczytaniu o tej współpracy, to to, że La Liga zaczyna bardziej dbać o kibica zagranicznego, niż o rodzimego. Najpierw był ruch związany z dostosowaniem godzin tak, aby w Azji można było oglądać mecze o ludzkiej porze, potem Superpuchar w Maroku, teraz ten deal z USA. Jak to wygląda z twojej perspektywy?

Nie da się ukryć, że La Liga stawia na rozwój międzynarodowy i globalizację, a z biznesowego punktu widzenia najważniejszymi kierunkami są Ameryka Północna oraz Azja. Tak jak wspomniałeś robią ukłon za pomocą ustawiania godzin meczów pod oba te kontynenty. Dobrym przykładem było grudniowe El Clasico rozgrywane o 13:00, aby pasowało do czasu azjatyckiego. Drugie starcie Barcelony z Realu z kolei zaplanowano na wieczór pod Amerykę Północną i Południową. Wynika to przede wszystkim z faktu, że wartość praw audiowizualnych dochodzi do sufitu, albo nawet już doszła. Prawa do LaLigi na hiszpańskim rynku na lata 2019-22 zostały sprzedane za 1,14 mld euro na sezon. To wzrost o 15% względem poprzedniego okresu i trudno się spodziewać, by wartość dalej rosła w takim tempie. La Liga musi więc stawiać na rozwój na innych kontynentach, żeby wartość jej marki i praw oraz potencjał komercyjny klubów tworzących te rozgrywki również rosły A jeśli potencjał komercyjny będzie rósł, przychody klubów również będą się zwiększać. Tylko w taki sposób, w dłuższej perspektywie, Hiszpanie będą w stanie rywalizować z klubami Premier League. Muszą skracać dystans pomiędzy obiema ligami. Od sezonu 2019/20 globalne prawa telewizyjne do Premier League będą kosztować 1,15 miliarda euro za sezon, podczas gry te do LaLigi – 897 milionów euro. Różnica – dzięki świetnej międzynarodowej ekspansji LaLigi – wynosi już tylko 256M€.

Jak na ten ruch reagują hiszpańscy kibice? Pamiętam, że kiedy w Anglii wysunięto podobną ideę spotkała się ona z dużym sprzeciwem wśród fanów.

Nie wypalił u nich projekt tak zwanego 39. meczu, albo przynajmniej na razie został odłożony. W Hiszpanii kibice wielu klubów, głównie tych mniejszych i średnich, zareagowali bardzo sceptycznie. Także stowarzyszenie hiszpańskich piłkarzy (AFE) wydało krytyczne oświadczenie. Na początku jest więc dużo wątpliwości, jest spory opór. Myślę, że gdy już będzie wiadomo jakie drużyny zagrają w takim meczu, kiedy się on odbędzie, ile dostaną pieniędzy z tego tytułu i jaka będzie rekompensata dla socios w postaci zniżek, wtedy niezadowolenie się zmniejszy. Myślę, iż kiedy ten projekt będzie już funkcjonował przez kilka lat, to wtedy ten 1 lub 2 mecze w sezonie w Stanach przy wszystkich 380 w sezonie, nie zrobią nikomu różnicy. Zwłaszcza przy rotacji poszczególnych zespołów biorących w nim udział.

To jest typowy strach przed nieznanym?

Reklama

Owszem. Jak spojrzysz na inne kraje, to one już takie pojedyncze spotkania organizowały na innych kontynentach.

Chociażby włoski Superpuchar odbywał się na tych zasadach.

Tak, oni już w sumie grali 9 razy poza Włochami – w Chinach, USA, Katarze i Libii. Teraz za 7 milionów euro sprzedali prawa do styczniowej Supercoppy (Juve – Milan, przyp. red.) w Arabii Saudyjskiej. Umowa ma obowiązywać przez kilka lat. Także Francuzi zorganizowali ostatni Superpuchar w Chinach. Warto to zauważyć – mówimy o meczach sierpniowych, gdy jeszcze trwa okres pretemporady, wielu karnetowiczów jest jeszcze na wakacjach, więc biorąc pod uwagę te okoliczności wpływ tego typu spotkań na jakiekolwiek potencjalne straty jest znacznie mniejszy. Myślę, że na początku LaLiga może pójść tym tropem i zaplanować mecz w USA na podobny okres. Zwróćmy uwagę na bardzo niską frekwencję w pierwszej kolejce obecnego sezonu. Fani jeszcze nie zjechali z wakacji, do tego mieliśmy w Hiszpanii długi weekend, więc w tym czasie rozegranie spotkania gdzie indziej nie byłoby aż tak odczuwalne. W sierpniu nie ma też europejskich pucharów – oczywiście, niektóre występują w eliminacjach jak Sevilla, ale przecież zawsze można wybrać inny klub. Ten termin wydaje się być optymalny. W pewnym sensie można byłoby wydłużyć International Champions Cup i wtedy jakaś drużyna biorąca w nim udział po prostu zostałaby na dłużej w Ameryce, żeby rozegrać ten jeden mecz – ze względu na różnicę czasową – na przykład w Miami lub innym mieście Wschodniego Wybrzeża.

Mówiono jednak, że spotkanie w USA miałoby się odbyć jeszcze w tym sezonie, ale to by praktycznie wykluczało terminy, o których wspominasz. Są w stanie zorganizować to jakoś na szybko jeszcze teraz?

To w ogóle nie wchodzi w grę. Może znajdą jakąś lukę w tegorocznym kalendarzu… W styczniu jest niby przerwa w europejskich pucharach.

Ale w Copa del Rey nie ma.

No właśnie, musieliby się nieźle nagimnastykować, żeby wówczas zmieścić taki mecz. To trudne, tym bardziej jeżeli grupie Releven Sports, trzymającej pieczę nad tym projektem, szczególnie zależy na Realu lub Barcelonie. Moim zdaniem większe szanse mają Katalończycy, bo – po pierwsze Barça ma świetne relacje z LaLigą, po drugie – w ostatnich latach postawiła mocno na rozwój na rynku Stanów Zjednoczonych z biurem w Nowym Jorku włącznie. Z kim taki mecz Barçy miałby się odbyć? Oczywiście jeszcze nie wiadomo, tak samo jak to, czy przeniosą go z Camp Nou, czy też ze stadionu rywala. Nie ma jeszcze nic ustalonego w tej kwestii. Negocjacje są dopiero prowadzone i nie jest to łatwy temat. Może być też tak, że w tym sezonie mecz w USA w ogóle się nie odbędzie ze względów logistycznych i Relevent będzie musiał przełknąć gorzką pigułkę. No i wtedy, jak wspomniałem, najbliższe spotkanie odbyłoby się na przykład za rok w sierpniu.

Czytałem, że rozmowy dotyczące warunków tego dealu trwały rok. Wiadomo ile potrwają kolejne w sprawie konkretnych ustaleń właśnie co do daty, miejsca, uczestników przedsięwzięcia?

Z tego, co wiem to negocjacje były trudne i żmudne, dotyczyły wielu linii rozwoju biznesowego. Oczywiście wszystko rozbija się dziś wokół meczu, który strona amerykańska chciała mieć koniecznie wpisany jako jeden z obowiązkowych punktów w 15-letniej umowie. Na pewno ustalenia zajmą jeszcze kilka miesięcy. Trzeba bowiem wymyślić dobry plan logistyczny, a także sposób jak zrekompensować klubom i kibicom rozegranie meczu w Ameryce. Będą się starać, żeby jeszcze w tym sezonie zmieścić w kalendarzu to wydarzenie, ale sądzę, że tym najlepszym terminem będzie sierpień za rok. Jak trudne były te negocjacje podkreśla fakt, iż miały się skończyć pół roku temu, a w sumie przeciągnęły się prawie do 13 miesięcy. Rozpoczęły się rok temu podczas delegacji LaLigi w Miami, gdy rozgrywano tam towarzyskie El Clasico.

Wspominałeś wcześniej, że liga hiszpańska musi gonić angielską pod względem marketingowym, co jest bardzo często podnoszonym argumentem w rozmowach na temat potencjału komercyjnego Primera Division. Pytanie jaki dystans dzieli te rozgrywki i czy w ogóle wyspiarzy da się dogonić?

Tu wypadałoby się odnieść do liczb, sprawdzić za ile zostały sprzedane prawa do Premier League na rynku brytyjskim na lata 2019-22 (1,77 miliarda euro na sezon). Praktycznie nie ma w nim żadnego wzrostu względem poprzedniego kontraktu. Na rynku krajowym oni też już dotarli do momentu, w którym nie da się dalej rozwijać. To zatem naturalne, że walka pomiędzy LaLigą a Premier League przeniosła się na inne kontynenty, na rynek globalny, między innymi właśnie do Stanów Zjednoczonych. Tam będzie coraz większy potencjał kibicowski. Każdy fan wybierze jedną lub drugą ligę i na jej oglądanie będzie wydawać swoje pieniądze, to z nią będzie się utożsamiał. Czy to na platformie pay tv, czy na streamingu platform OTT lub Facebooku, co już jest możliwe w Indiach. W USA toczy się walka o kibica, czyli również potencjalnego klienta, któremu kluby będą mogły sprzedać swoje produkty, zaoferować mechandising i wiele innych ekskluzywnych treści. Przede wszystkim o młodego fana i nie tylko z Premier Leage, ale tez HBO, Netfliksem i Amazon Prime. To wszystko o czym mówimy jest bezpośrednio związane z liczbami – o ile wzrasta wartość praw telewizyjnych krajowych, międzynarodowych, jaki jest fanbase danej ligi oraz poszczególnych klubów, jaki jest wzrost obserwujących i ich zaangażowania w social media, zarówno jeśli chodzi o kluby oraz ligowe platformy. I właśnie pod względem globalnym La Liga ostatnio mocno ruszyła do przodu, bo przeskoczyła z 600 do 900 milionów euro zarobku na sezon z audiowizualnych praw globalnych, a plan zakłada przekroczenie miliarda w ciągu najbliższych trzech lat. Dystans skraca się bardzo. Tym bardziej, że Premier League nie zdecydowała się na taki sam model globalizacji co LaLiga, która ma 35 delegatów na świecie oraz 9 stałych biur.

LaLiga mocno stawia na pozyskiwanie nowych sponsorów, współpracę międzynarodową, wspomaganie mniejszych klubów hiszpańskich w organizacji zagranicznych tournee w miejscach, gdzie liga chciałaby rosnąć najbardziej – Chiny, południowy wschód Azji, Indie, właśnie Stany Zjednoczone… Espanyol był w USA na letnim tournee, Atletico w Singapurze, Girona po raz pierwszy w historii w Indiach. Odkrywają te rynki. Posiadają tam swoich przedstawicieli, dzięki czemu znają rynek, firmy, fanów… Premier League czegoś takiego nie ma. Wychodzą z założenia, iż marka ich rozgrywek jest na tyle duża oraz silna, że nie muszą być fizycznie obecni na tych rynkach, a ich produkt sam się tam sprzeda. Do tej pory faktycznie sam się sprzedawał, rzeczywiście mają więcej klubów z większymi przychodami niż w LaLidze, teoretycznie – łącząc kadry wszystkich drużyn – droższych piłkarzy i więcej followersów w mediach społecznościowych… Ale to wynika przede wszystkim z różnic językowych oraz kulturowych, które są wielowiekowe. Język angielski jest używamy przez większą liczbę osób na świecie niż hiszpański, chociaż akurat w Stanach ten rośnie bardzo w związku z imigracją latynoską. To kolejna rzecz dowodząca, dlaczego kierunek amerykański jest ciekawy dla LaLigi. Te założenia kulturowe, językowe i dawna kolonialna dominacja Wielkiej Brytanii, zwłaszcza na rynku azjatyckim, w Australii czy w Afrycie, nadal ma ogromny wpływ i dzięki temu w tych strefach Premier League posiada lepszą pozycję startową. Natomiast w Ameryce Południowej i Meksyku LaLiga już przeskoczyła angielskie rozgrywki pod względem oglądalności. W USA są bardzo blisko EPL.

Czy hiszpańskie kluby same z siebie również penetrują jakoś rynek amerykański?

Espanyol jest ciekawym przypadkiem. Ma w USA dwie Akademie RCDE (Miami i New Jersey), klub był tam podczas letniego tournee, gdzie grał z klubami drugiej ligi amerykańskiej. Organizują w USA tak zwane „clinics”, campy, uczą trenerów, otwierają letnie szkółki. Rozwijają się w USA w ten sposób, bo tak naprawdę nie mogą działać inaczej, przecież indywidualnie nie nawiążą równorzędnej walki marketingowej z Barceloną, Realem czy klubami Premier League. Z kolei na przykład Atletico mocno penetruje Azję, bo uważa, że ma tam mocną markę i jeżeli będzie się tam pojawiać co roku, przyniesie im to duże profity. To też dzięki ich dawniej współpracy z chińskim gigantem Wanda. Teraz mocno stawiają na rozwój również w Izraelu. Przez to, że jednym z akcjonariuszów Atleti jest izraelski biznesmen nawiązali relacje z Hapoelem Beer-Szewa. Do akademii biorą natomiast chłopaków z różnych kontynentów. Pomimo tego, że Wanda ma już tylko prawa do nazwy stadionu Rojiblancos, wciąż jest aktywny projekt chińskiej firmy z Atletico, na mocy którego 250 dzieci stamtąd ćwiczy przez 10-11 miesięcy w szkółce Los Colchoneros pod Madrytem. To wciąż się rozwija. Każdy ma więc jakąś swoją określoną drogę. Na przykład Barcelona na zasadzie franczyzy stworzy kobiecą drużynę piłkarską w Los Angeles. Barça i Real działają w Hong Kongu oraz w południowych Chinach, gdzie tworzą projekty licencjonowane, otwierają tam akademie, huby, kompleksy hotelowo-restauracyjne. Wszystko to jest obrandowane klubowymi logotypami. A dzięki temu pozyskują regionalnych sponsorów i rzesze nowych, lojalnych fanów.

Każdy ma inna politykę, co z jednej strony jest fajne, z drugiej zaś czy to nie stoi w opozycji do ogólnych przedsięwzięć takich jak ta współpraca ze Stanami, gdzie warunki narzucane są odgórnie? Nie każdemu przecież ten kierunek amerykański musi odpowiadać.

Niektórym nie wychodziło samodzielne działanie. Swego czasu Rayo wykupiło klub z Oklahomy, a ten bardzo szybko upadł. Atletico zadziałało podobnie we Francji inwestując w akcje RC Lens i za jakiś czas je sprzedało, bo to też nie wypaliło. Deportivo Alaves również tego próbuje, przy czym oni nie wychodzą z Europy. Wykupują akcje lub nawiązują współpracę szkoleniową z mniejszymi klubami na przykład z ligi chorwackiej, fińskiej, francuskiej (Sochaux), dają im swoje know-how jak postępować biznesowo. Wstawiają swoich ludzi do zarządu klubów, aby oni pokazywali jak można je rozwijać według modelu Alaves. Przy okazji partycypują w ich skautingu na ich rodzimych rynkach. Tak więc każdy ma swój plan, swoją ścieżkę globalnego rozwoju. Niektórzy próbują i nawet jeżeli nie udaje im się podbić danego kierunku, to podejmują ryzyko, tworzą nowe koncepcje, przechodzą na inne rynki. Nikt jednak nie powinien porzucać myślenia na zasadzie „rozwijamy się globalnie, ale myślimy lokalnie”. Bo wciąż dochody mniejszych i średnich klubów bazują na macierzystych, lokalnych rynkach i wspólnotach kibicowskich. Prawa telewizyjne, ticketing, wpływy ze sprzedaży gadżetów i karnetów… Bo nawet jeśli uda się im pozyskać bukmachera z Azji zarejestrowanego na Malcie, to i tak wpływy zawsze będą mniejsze w porównaniu z klubami o znacznie bardziej rozwiniętej marce. Kombinować jednak trzeba, żeby „przejąć” dane rynki, dopóki jeszcze nie są wykorzystywane przez innych. Niemcy i Włosi też już mocno wchodzą chociażby do Chin, szczególnie Inter i Milan. PSG również jest aktywne, zwłaszcza na Bliskim Wschodzie. Walka jest totalna. Jak nie wejdziesz teraz, nie zajmiesz sobie miejsca, niszy, to zaraz zrobi to za ciebie konkurencja.

Wracając do tej umowy La Ligi z Relevent Sports – jakie długofalowe korzyści z tytułu tej inicjatywy ogólnie może odnieść hiszpański futbol? Na twitterze pisałeś, że widzisz w tym przypadku więcej plusów niż minusów.

Każdy z dwóch klubów otrzymałby w miarę konkretne pieniądze za mecz. Za jedno spotkanie w International Champions Cup Barcelona czy Real dostają 3-5 milionów euro, więc zakładam, że możemy mówić o podobnych sumach. To byłyby doraźne wpływy, które każdy mógłby wykorzystać jak tylko by chciał. Druga rzecz – wzrost rozpoznawalności marki klubu na rynku lokalnym. Jeśli na wschodnim, zachodnim wybrzeżu lub w centrum pojawiasz się co rok i jeszcze dodatkowo przyjeżdżasz tam na mecz ligowy, to ciągle starasz się pozycjonować coraz wyżej. A skoro lepiej się pozycjonujesz, to masz coraz więcej kibiców amerykańskich i wśród imigrantów z Meksyku czy Ameryki Południowej. Fanów związanych jakkolwiek z ligą, którzy będą kupować twoje koszulki, merchandising. Te zależności są proste – ludzie generują wpływy, pojawia się coraz więcej obserwujących w social mediach, marka się rozwija. Dzięki temu można pozyskiwać coraz lepszych sponsorów regionalnych i brać od nich na przykład 5-10 milionów co sezon. To już są naprawdę konkretne pieniądze.

Druga strona tego medalu jest taka, że skoro mówimy tylko o jednym meczu w USA, to czy korzyści z niego na pewno będą tak znacząco większe, niż gdyby spotkanie odbywało się normalnie w Hiszpanii? Czy te różnice w zyskach są warte zachodu?

Myślę, że tak. Zwłaszcza długofalowo. Bo w perspektywie jednego sezonu wiadomo, że jeśli na Camp Nou przyjdzie 70-80 tys. widzów, to 5 milionów euro wyciągnie ze sprzedaży samych biletów i proporcjonalnej kwoty z karnetów, a do tego dorzuci wpływy z dnia meczowego. Jednorazowo więc może nie zyska, jednak patrząc szerzej uważam, iż będzie się to opłacało. Trzeba na tę kwestię patrzeć pod kątem wielu lat, tyle też będzie trwała rywalizacja o wcześniej wspomniane pozycjonowanie się klubów w Ameryce.

W teorii więc najbardziej będą mogły skorzystać kluby słabsze niż Barca czy Real. Powiedzmy Sevilla, Real Sociedad, Athletic…

Szczerze mówiąc nie sądzę, by to Stanów przyleciał Athletic Club, bo to jest przypadek ekstremalny. Stawiają na rozwój lokalny, globalnie w ogóle nie rosną. Nawet pomimo tego, iż ostatnio często grali w europejskich pucharach. Przez swoją politykę narodowościową nie mają takiego potencjału, ani nawet chęci, by rozwijać się międzynarodowo. Ich kierunek amerykański w ogóle nie interesuje.

Słuszna uwaga. Ale poza tym czy taki słabszy klub będzie w stanie wygenerować za oceanem na tyle duże zainteresowanie, by te wojaże mu się opłacały nawet długofalowo?

Sądzę, że tak. Tylko muszą również indywidualnie zawzięcie walczyć o tamtejszego fana. Soccer będzie rósł w najbliższym czasie w Stanach. Za 8 lat odbędzie się tam mundial, więc hype będzie coraz większy. A jak hype będzie coraz większy, to inwestorzy zaczną przeznaczać większe budżety na piłkę. Trzeba wykorzystać ich koniunkturę by zacząć się pozycjonować, zanim zrobi to ktoś inny. Jeżeli Sevilla, Valencia, Villarreal nie stworzy sobie tam dogodnych warunków w ciągu tego okresu, no to później nie będą czerpały korzyści z amerykańskiego rynku. Już nawet nie chodzi mi o kibica okazjonalnego przy samej imprezie, tylko o „fana twardego”, pochodzącego z Ameryki Łacińskiej, o którego możesz powalczyć. To 30 procent wszystkich fanów soccera w Stanach (łącznie 47 milionów osób w 2016 według badań Nielsena, z czego 33 miliony to potencjalni kibice LaLigi). Jeżeli co roku będziesz pojawiał się powiedzmy na Florydzie, gdzie jest największa w USA migracja latynoamerykańska, hiszpańskojęzyczna, no to zdobędziesz takiego kibica. I znów wracamy do kwestii sprzedaży gadżetów, social mediów i tak dalej. Jeśli ciągle będziesz rósł liczbowo pod względem ilości fanów, oglądalności meczów w oficjalnych kanałach, sprzedażowo i przedstawisz te dane potencjalnym miejscowym sponsorom, no to tylko zyskasz w ich oczach. LaLiga zdaje sobie sprawę z wyżej opisywanych warunków i tego hype’u, który będzie tym większy, im bliżej będą mistrzostwa. Dlatego związała się tak długim kontraktem z Relevent Sports. Widzą jak oni co sezon od 2013 roku zapełniają stadiony na meczach Manchesteru, Liverpoolu, nawet jeśli grają w nich rezerwowi czy juniorzy. Bo ludzie mimo wszystko walą drzwiami i oknami na te spotkania.

Jak La Liga wychodzi na tych wszystkich inicjatywach pod względem wizerunkowym? Kłótni jest sporo, często obnażają organizacyjne niedociągnięcia tamtejszej piłki. Jak choćby problemy z wyznaczaniem stadionu na finał Pucharu Króla i tym podobne.

Na początku fani zawsze reagują negatywnie, a koniec końców kluby i tak są zadowolone, bo kontrola finansowa jest coraz bardziej stabilna, długi maleją, przychody rosną, infrastruktura jest coraz bardziej nowoczesna, a do LaLigi trafiają lepsi i drożsi piłkarze.

Czyli przekonują ich tymi argumentami?

Nie, nie do tego dążyłem. Zobacz na ilu stadionach wciąż obecne są okrzyki „Tebas vete ya” (Tebas, odejdź już). W Hiszpanii wciąż jest dość staromodne podejście kibiców, oparte na mocnym przywiązaniu lokalnym, a także spora nienawiść wobec rozwoju globalnego, komercjalizacji, całego ruchu „modern football”. Nie podoba im się robienie biznesu z piłki, albo że Real gra – tak jak wczoraj – o 22:15, bo ludzie następnego dnia pracują… Wiele rzeczy im nie pasuje. Ogólna frekwencja spada, jednak jest to trend dotyczący nie tylko LaLigi, więc nie należy go bezpośrednio łączyć z rynkiem hiszpańskim. Coraz wygodniej ogląda się mecze sprzed telewizora. Ale ostatecznie gdy fani patrzą ile ich ukochane kluby zyskują, jak rosną ich budżety, o ile lepszych piłkarzy biorą… Wystarczy spojrzeć na Levante – ostatnio wydało 9 milionów euro na Nikolę Vukcevicia, gracza Sportingu Braga. To rekord Żab. Tak samo Leganes, które jest w stanie wydać na transfer 6M€. Oczywiście zainwestowali pieniądze dzięki sprzedaży swoich graczy do Premier League, ale jeszcze kilka lat temu, ta kasa poszłaby na łatanie dziur, spłatę długów i odwlekane projektu infrastrukturalne. Dziś nie ma z tym problemu. Pieniądze ze sprzedaży są przeznaczane na wzmacnianie kadry.

Oczywiście, niektórych kibiców przekonasz takim rozwojem, inni nie zmienią zdania nigdy, bo oni zawsze będą „against modern football”. Przeciwko rozwojowi, wprowadzaniu technologii i tym podobnym. Są tacy ludzie, co woleliby nadal, żeby liga grała jak 30 lat temu w niedzielę o 17, wszystkie mecze równolegle, aby każdy zawodnik nosił czarne korki i można byłoby palić papierosy na trybunach. Zobaczmy jednak co się dzieje przy okazji wprowadzania VARu. By wszystko wyjaśnić kibicom dostają ulotki, informacje na telebimach, sporne sytuacje są na nich pokazywane… To też jest rodzaj dbania o widza.

Wprowadzenie VARu jest moim zdaniem bardzo ważnym ruchem, który korzystnie wpłynie na postrzeganie ligi hiszpańskiej.

Zdecydowanie. Robią to dobrze pod względem estetycznym oraz komunikacyjnym. Dużo się mówi o VARze, zawsze przed transmisją pokazywany jest podmadrycki hub, w którym znajduje się główne centrum dowodzenia tą technologią podczas meczów. O to właśnie chodziło, by oprócz samego wprowadzenia VARu również ładnie go opakować. Oczywiście nadal są kontrowersje – fani podnoszą głos choćby, co do tego dlaczego w meczu Levante z Betisem sędziowie go nie użyli, dlaczego sędzia zza komputera nie przekazał głównemu informacji o tym, iż powinien przyznać rzut karny.

To chyba jednak kwestia do wypracowania, żeby zawsze korzystać z niego we właściwym momencie, z odpowiednią płynnością.

Tak, choć należy zauważyć, że nikt nigdy nie mówił, iż VAR rozwiąże wszystkie sytuacje sporne. Nawet z tą technologią należy brać pod uwagę czynnik ludzki, którego nigdy się nie wyeliminuje. Zresztą, niczego tu nie odkrywam, doskonale znamy to wszystko z Ekstraklasy.

Odbiegliśmy od tematu głównego, więc jeszcze jeden, już ostatni powrót… Stowarzyszenie piłkarzy hiszpańskich wystosowało mocne oświadczenie przeciwko umowie z Relevent Sports. Powołuje się na przedmiotowe traktowanie zawodników, ignorowanie ich zdrowia i inne tego typu sprawy. Myślisz, że AFE jest w stanie coś tu ugrać, czy skończy się na robieniu szumu?

Raczej ta druga opcja. Poprzestaną na negatywnej reakcji, krytyce w gazetach, radiu, kilku wywiadach. AFE nie jest w idealnych stosunkach z LaLigą, a stoi murem za hiszpańską federacją RFEF. Tak więc stają w opozycji niemal do każdego projektu globalnego rozwoju, który jakkolwiek wpływa – rzekomo negatywnie – na kibiców i samych zawodników. Było tak pół roku temu w przypadku wypożyczenia 9 saudyjskich piłkarzy do klubów LaLiga przed mundialem – który skończył kilkoma intratnymi umowami sponsorskimi dla mniejszych klubów. Jest tak też teraz, z projektem meczu w USA. Są nastawieni przeciwko, bo taki mają statut i w ich interesie leży ochrona piłkarzy i piłkarek – czyli członków, którzy płacą składki. Nie mają jednak realnej sprawczej siły.

Są populistami?

Słychać o nich co jakiś czas. Do tej pory w chwilach, gdy sami piłkarze wychodzą z inicjatywą, by ugrać coś dla siebie. Tak jak w kwestii tego, by nie grać meczów na przykład w święta Bożego Narodzenia, bo chcą mieć wolne. Wtedy kapitanowie mogą stanąć za szefem AFE i uzgodnić, że żądają braku kolejki w Boxing Day. Co oczywiście nie znaczy, że nie mają interesujących inicjatyw. Jak choćby ta ostatnia z RFEF, która stworzyła fundusz gwarantujący piłkarzom hiszpańskiej IV ligi (Tercera Division) 100% pensji w razie opóźnień lub zaległości w wypłatach ze strony klubów.

Reasumując – AFE musiało wydać mocny komunikat, bo taką przyjęli politykę działania. Tym bardziej, że rywalizują z prywatnym związkiem zawodowym Futbolistas ON, który podbiera im piłkarzy. Moim zdaniem AFE nie wskóra jednak wiele, ponieważ kluby zawsze mogą indywidualnie dogadać się z Relevent Sports oraz LaLigą. Tylko trenerzy na konferencjach prasowych oczywiście oficjalnie mówią, że są zaskoczeni takim rozwojem sytuacji, nie są do końca zadowoleni, przygotowani, wszak mają bardziej konserwatywne podejście.

Chociażby Ernesto Valverde wypowiadał się w takim tonie.

Koniec końców będą musieli zagrać tam, gdzie im zagrać wskażą. Bo to druga strona ich zatrudnia, daje pieniądze. A jeśli spojrzysz na większość klubów hiszpańskich, to dostrzeżesz, że ich budżety wciąż bazują w głównej mierze na prawach telewizyjnych, a te sprzedaje LaLiga. Koło się zamyka. Oprzeć mogą się Real czy Barcelona – choć w przypadku tych drugich nie sądzę. Mniejsze kluby nie będzie stać na sprzeciw wobec wszystkich finansowych korzyści, które z tego projektu płyną. Pomimo narzekań trenerów, kibiców, logistycznych kłopotów i jetlagów.

Rozmawiał: Mariusz Bielski

Twitter Rafała Lebiedzińskiego:

Najnowsze

1 liga

Grał przeciwko Realowi i Barcelonie, jest testowany przez Arkę

Szymon Piórek
0
Grał przeciwko Realowi i Barcelonie, jest testowany przez Arkę

Hiszpania

Anglia

Media: Fermin Lopez znalazł się na celowniku Aston Villi

Piotr Rzepecki
1
Media: Fermin Lopez znalazł się na celowniku Aston Villi

Komentarze

15 komentarzy

Loading...