Reklama

Za kulisami Gwarka Zabrze, małej-wielkiej kopalni ligowców

redakcja

Autor:redakcja

19 sierpnia 2018, 09:47 • 17 min czytania 20 komentarzy

– Przyszedł do mnie junior starszy i powiedział: „Trenerze, nie będzie mnie na meczu, bo mój brat ma wieczór kawalerski”. Kiedyś bym od razu na niego siadł, ale teraz załatwiam to inaczej. Po zajęciach wziąłem go na bok: „Słuchaj, jesteś dorosły, masz 19 lat. Skoro tak, to powinieneś umieć już podejmować właściwe decyzje. Ja uszanuję każdą. Pamiętaj tylko, że zły wybór zawsze ma swoje konsekwencje”. Na mecz nie przyszedł. W poniedziałek podszedłem do niego w szatni i powiedziałem: „W pierwszej kolejności zaszkodziłeś sobie. Nie jesteś gotowy mentalnie, by grać na wysokim poziomie, skoro tak traktujesz swoje obowiązki. Po drugie – osłabiłeś drużynę, bo jesteś ważnym zawodnikiem pierwszego składu. Po trzecie – grasz w klubie, gdzie prestiż wynikający z odpowiedniego wychowania ma ogromne znaczenie. Przykro mi, ale nie możesz być dłużej częścią tej szatni. Dokonałeś wyboru”. Dziś nie ma go już w klubie.

Za kulisami Gwarka Zabrze, małej-wielkiej kopalni ligowców

Dyscyplina, odpowiedzialność, konsekwencja. W ogromnej mierze kurczowe trzymanie się tych właśnie wartości czyni Gwarek Zabrze klubem regularnie wychowującym polskich ligowców. Czasami nawet reprezentantów Polski. 

Janusz Kowalski, trener-koordynator Gwarka, który opowiada nam tę historię, to człowiek w ogromnej mierze odpowiedzialny za to, jak dobrze ma się szkółka bez brandingu wielkiego europejskiego klubu, nienależąca formalnie do żadnego ekstraklasowego klubu – choć będąca bardzo blisko z zabrzańskim Górnikiem. To on zabrał nas za kulisy klubu, który wychował Kamila Kosowskiego, Łukasza Piszczka, a ostatnio – cały zastęp zawodników przywdziewających właśnie barwy Górnika. Oczywiście z Szymonem Żurkowskim na czele.

IMG_4310Janusz Kowalski, trener-koordynator w Gwarku Zabrze

Na czym polega sekret Gwarka? Co ma w sobie takiego, czego nie ma wiele akademii o znacznie większych budżetach? To jedno z pierwszych pytań, jakie musiało paść podczas naszej rozmowy.

Reklama

– Posiadamy po prostu bardzo dobrych trenerów. Doświadczonych, którzy potrafią już odpowiednio reagować na pewne rzeczy. To jest niesamowity kapitał. To nie takie proste, by człowiek zrozumiał na czym dokładnie polega nauczanie młodzieży. Trzeba mieć wyczucie, kiedy na przykład przerwać ćwiczenie, pokazać jak coś zrobić, wytłumaczyć dlaczego jest to potrzebne… A żeby to zrobić, należy wiedzieć na czym polega gra. Uwierzcie mi, że ze świeczką takich szukać – objaśnia Kowalski – Często rozmawiam z trenerami i faktycznie, oni mają dużą wiedzę. Ok, potem wychodzą na trening i nie potrafią jej wykorzystać w praktyce tak, by skorzystali na niej zawodnicy. Jeśli widzę, że dany szkoleniowiec nie ma wyczucia praktycznego, co widać choćby w chwili, gdy próbuje uczyć timingu, to jestem też niemal pewny, że niczego nie nauczy młodego chłopaka – dodaje zaraz.

Gwarkiem zachwycają się jednak nie tylko ci, co śledzą jego pracę na co dzień, ale też tacy, którzy na treningi do klubu z Zabrza wpadli na chwilę. Jedną, drugą, trzecią… I to nawet z zagranicy, co tylko podkreśla renomę akademii.

– Mieliśmy takiego stażystę, który do nas przyjechał z Kolonii. Jak zadzwonił, byłem w szoku. Słabo mówi po Polsku, opowiada mi „Byłem w Hiszpanii, w Manchesterze United, chciałem teraz przyjechać do was”. Jak to? No ale przyjechał i najbardziej mu się podobało właśnie u nas! I potem co roku się widzieliśmy, trzy lata z rzędu jeździł z nami na obozy. „Ja się tutaj najwięcej nauczyłem” – mówił. Pewnego razu powiedział mi, że chce przyjechać na trzy miesiące. Szczęka mi opadła. Podobny człowiek trafił się nam też z Rzeszowa, co roku się do nas zgłaszał. Potem rozpoczął pracę w jakiejś lokalnej akademii i za jakiś czas znowu dzwoni: „Czy wszyscy nasi trenerzy mogliby jechać z Gwarkiem na obóz?” Zaprosiłem ich, nie było problemu.

Bardzo pozytywny feedback płynął do Kowalskiego nie tylko od pragnących kształcić się szkoleniowców, lecz także bezpośrednio od wychowanków.

– Dużą satysfakcję przyniosła mi rozmowa z Danielem Ferugą (niedawno Olimpia Grudziądz). Kiedyś wysłaliśmy go na tydzień do Wolfsburga. Pojechał, poćwiczył, wrócił i mówi mi: „Dziękuję”. Ale o co chodzi? „No bo tam się zorientowałem, że dzięki ćwiczeniom, jakie robiliśmy w Gwarku, ja również tam, na poziomie Bundesligi, rozumiałem czego ode mnie wymagano, jak mam pracować. Nawet pomimo tego, iż nie znałem języka. Pierwsze dwa dni trenowałem z drugą drużyną. Widzieli, że się orientuję, więc przesunęli mnie do pierwszej ekipy. W ostatnim dniu testów jej trener wziął mnie na trening taktyczny i wystawił w pierwszym składzie. I nie miałem żadnych kłopotów, by realizować założenia taktyczne”. To była dla mnie największa nagroda, najlepszy komplement. Również Szymon Żurkowski po czasie przyznawał mi rację w kwestii zbyt długiego przetrzymywania piłki, na co często zwracaliśmy mu uwagę.

Kowalski byłby tym bardziej w siódmym niebie, gdyby jeszcze prezesi wychodzili z podobnego założenia co on, aczkolwiek na tym polu nie zawsze znajduje nić porozumienia ze sternikami klubów.

Reklama

– Zdarza mi się rozmawiać z prezesami klubów. Mówię znajomemu: „Na twoim miejscu zatrudniłbym 10 najlepszych trenerów do młodzieży w Polsce i każdemu dał 10 tysięcy pensji miesięcznie”. Wiecie jaka jest reakcja? „Jak to, pogięło cię, trenerowi młodzieży dać tyle pieniędzy?!” – oburzają się. Ale owszem, powinni tak zrobić, bo mają duży budżet. Powiedział mi, że budżet jego klubu na rok wynosi 27 milionów. „To sobie policz teraz. Na rok wyniosłoby cię to 1,2 miliona. Zostanie ci jeszcze około 26. Nie stać się na to? A jak mu tyle zaproponujesz, to co nie przyjdzie? Przyjdzie. I co, wtedy też będziesz musiał co chwilę płacić fortunę za obcokrajowców? Nie, bo oni ci go wychowają”. Logiczne, prawda?

Podczas rozmowy z Kowalskim na pierwszy plan – obok trenerów – przebija się także wpajanie zawodnikom zasad zachowania, na punkcie których trener-koordynator Gwarka jest naprawdę mocno zafiksowany.

– Byłem kiedyś na turnieju dwunastolatków w Austrii. Graliśmy z Kaiserslautern. Klub świetnie zorganizowany. Patrzę na ławkę rezerwowych Niemców i na naszą. U nich? Zawodnicy przeżywali każdą akcję swojego zespołu, zupełnie jakby grali w finale Ligi Mistrzów. Przy groźnej sytuacji każdy wstawał, obserwował bacznie, co się dzieje. U nas? Dwóch wcinało słonecznik, dwóch żartowało, kolejnych dwóch się szarpało. W ogóle nie byli zainteresowani meczem. Równieśnicy, więc skąd ta różnica? Chodzi właśnie o wychowanie. Jak taki zawodnik przyszedł do klubu, miał 6-8 lat, to przez ten czas nasiąknął pewnymi zasadami. Pracowano nad tym w detalach. Głupie sprawy – ta butelka nie może tu leżeć, to powinno stać tam, obie getry mają być cały czas podciągnięte w czasie gry itp. Jeśli nie będziemy uczyć juniorów takich rzeczy na co dzień, to potem będziemy mieli z nimi problem w wieku seniorskim. Kiedyś do akademii Zagłębia Lubin przyjechał człowiek, który stworzył świetną akademię w Holandii. To samo miał zrobić tutaj. Pytałem – jak on pracuje? Mówił im o takich szczegółach, jak opowiadałem wyżej. Śmiali się. A my właśnie tego powinniśmy się uczyć.

I choć Gwarka nie stać na przykład na dbanie o takie detale, jak jednolity strój przed i po treningu, to Kowalski robi co może, by wykształcić u swoich podopiecznych wzorce zachowania, które będą procentować w przyszłości.

– Każdy zawodnik przed treningiem powinien przyjść, powiedzmy, 30 minut wcześniej. Wtedy trener ma czas, żeby porozmawiać z zawodnikami, przekazać im różne informacje, na przykład o zmianie w metodach treningowych, wytłumaczyć różne sprawy. Chłopcy nieraz pomagają mi także w przygotowaniu zajęć, abyśmy mogli je punktualnie zacząć. Takie rzeczy również budują dyscyplinę w zespole.

Efektów pracy jego i pozostałych trenerów zabrzańskiego klubu daleko nie trzeba szukać. Rozmawiamy – dosłownie – wśród nich:

IMG_4295

IMG_4298

IMG_4296Trofea zdobyte przez różnych zawodników i różne roczniki Gwarka. A w zasadzie niewielka ich część, ulokowana w pokoju, w którym kawą i rozmową ugościł nas trener Kowalski.

O ile swego czasu renoma Gwarka przyciągała setki dzieciaków z regionu – i nie tylko – to do ostatnich osiągnięć Kowalskiego i spółki trzeba nabrać zdecydowanie więcej szacunku.

– Za dobrych czasów, czyli jak byliśmy jedyni w Polsce, którzy mieli internat, to mogliśmy poznać, poobserwować i tak dalej od 150 do 300 zawodników. Proszę sobie wyobrazić, że dawaliśmy nawet ogłoszenia w telewizji i gazetach – mówi Kowalski.

Dobre czasy jednak minęły, a Gwarkowi wyrosła bardzo mocna konkurencja. Kluby ekstraklasy łowią coraz młodsze dzieciaki, otwiera się coraz więcej akademii pod banderą Juventusu, Ajaxu, Barcelony… To nie tak, że taki Szymon Żurkowski od najmłodszych lat zapowiadał się na megagwiazdę. Że oglądający go trenerzy i skauci mogli stwierdzić: „to będzie reprezentant kraju”, a on odrzucił dziesiątki ofert, by szkolić się w Gwarku.

– Zdajemy sobie sprawę, iż nie jesteśmy klubem pierwszego wyboru. Takimi są te z ekstraklasy, będące na świeczniku. Drugi wybór – kluby blisko miejsca zamieszkania. Jednak Hajda, Gryszkiewicz, Żurkowski pokazują, że i tak da się znaleźć wśród chłopców wyjątkowe talenty. Oni przecież nie grali w reprezentacjach juniorskich. Nie byli zawodnikami na tyle promowanymi, żeby w ten sposób się przebijać. Ale kiedy solidnie z nimi popracowaliśmy, to okazało się, że jednak są wartościowi. I teraz dostają powołania do reprezentacji U-20. Żurkowski to już w ogóle – szeroki skład na mistrzostwa świata. De facto są to chłopcy znikąd. Czasem musimy brać zawodników na zasadzie takiej, że ktoś do nas dzwoni i mówi: „wiesz, przyjechałby do was syn znajomego, ostatnio był na testach w Zagłębiu Sosnowiec, ale mu nie poszło…” – mówi Kowalski. – Skala problemu jest poważna, bo na selekcję przychodziło w ostatnich latach powiedzmy 14 zawodników. I z tych 14 mamy wybrać ponad 20. To jest jakiś kosmos. Trudno mówić o argumentach na nasza korzyść, kiedy chłopak otrzymuje oferty od Górnika Zabrze, Ruchu Chorzów i Gwarka Zabrze. Wtedy nigdy nas nie wybierze.

Mało tego – był czas, gdy Kowalski przegrał batalię o zawodników Gwarka nie z wielką akademią czy ekstraklasowym klubem, a z… własnym trenerem.

– Niestety zdarzyło się tak, że w Gwarku pracowało wcześniej paru nieodpowiedzialnych ludzi, którzy łącznie wyprowadzili z naszej akademii aż trzy roczniki! Między innymi zrobił to mój były zawodnik i student AWF z Katowic. Cały czas mu tłukłem do głowy filozofię tego jak powinno się pracować z dziećmi, a on mimo wszystko robił swoje. Nie mógł pogodzić się z jedną rzeczą – że musiał przekazać zawodników następnemu trenerowi. W ogóle uważam, że to jest jeden z największych błędów popełnianych w polskiej piłce, iż nie oddaje się drużyny innemu szkoleniowcowi, tylko taki trener pracuje przez wiele lat z jedną drużyną, „rośnie” razem z nią. Praktycznie wszędzie tak jest. A żeby być dobrym fachowcem powiedzmy dla dziesięciolatków, trzeba z nimi popracować przynajmniej ze trzy lata. A w Polsce jest tak, że rok pracuje się z dziesięcio-, za rok jedenasto-, potem dwunastolatkami… Bo trener cały czas, kurczowo trzyma ten sam zespół. Z takim podejściem on nie pracuje dla dzieciaków, lecz wyłącznie na swoje zaszczyty. Czy tak powinno być?

Pytanie retoryczne…

29497462_2014988285212747_1568078425032228864_o

Reklama dźwignią handlu. A w tym przypadku – dźwignią naboru. Do pojawienia się na tegorocznym zachęcali z plakatów wychowankowie klubu z Biskupic, po których w Górniku sięgnął Marcin Brosz.

Dopiero ostatni wysyp „success stories” sprawił, że zainteresowanie pobieraniem piłkarskich nauk w Gwarku mocno odżyło. Z Kowalskim po raz pierwszy rozmawialiśmy jeszcze przed naborami, przedzwoniliśmy więc ostatnio, by dopytać o to, jak w tym roku – między innymi po eksplozji talentu Żurkowskiego – wyglądała frekwencja.

Jak to wygląda liczbowo?
– W tym roku było większe zaitneresowanie i do 1. klasy liceum, i do ostatniej szkoły podstawowej. Myślę, że można mówić o około 60-70 chętnych

Na rocznik, czy ogółem?
– Na rocznik.

Dla Gwarka taki dopływ świeżej krwi to prawdziwy skarb. Klub musi bowiem mocno pracować na to, by pozostać przy życiu. Sprawić, by z chłopaków, którzy są na miejscu, wyrośli atrakcyjni rynkowo piłkarze. Inaczej grozi mu zniknięcie z piłkarskiej mapy Śląska.

– Nie dostajemy stu procent potrzebnych do funkcjonowania pieniędzy z miasta. Uważam, że to nawet dobrze. Mądra zależność jest taka, że jeśli faktycznie chcemy się utrzymać – obiekt, zawodników, trenerów, opłacić rachunki – musimy sami na to zarobić. No a na czym możemy zarabiać? Nie znamy się na handlu, produkcji, tylko szkoleniu zawodników. Bazujemy właśnie na nim. Uważam, że żądamy pieniędzy adekwatnych co do tego, jaką prace włożyliśmy w jego wyszkolenie. Zdajemy sobie sprawę, iż potem, jeśli dany gracz się przebije, spędzi w ekstraklasie rok, drugi, trzeci, to ta suma się pomnoży. Wychodzimy więc z założenia, że jeśli będziemy na siebie zarabiać – co będzie oznaczać dobrze wykonaną pracę – to dzięki tym pieniądzom wyszkolimy następnych dobrych piłkarzy. Kolejnego Piszczka, Urynowicza, Żurkowskiego, Hajdę – mówi Kowalski.

Pilka nozna. Lechia Gdansk. CLJ. Lechia Gdansk - Gwarek Zabrze. 19.11.2016Wojciech Hajda jeszcze w barwach Gwarka w meczu Centralnej Ligi Juniorów z Lechią Gdańsk, fot. NewsPix.pl

Dziś Gwarek polega właściwie tylko na uefowskim solidarity payment. Dawniej natomiast – między innymi w umowach z Górnikiem Zabrze odnośnie Marcina Kuźby czy Kamila Kosowskiego – umieszczał zapis o 20% kwoty kolejnego transferu.

– Ci dwaj poszli za świetne pieniądze, zrobiły się z tego ogromne sumy. One zostały spłacone, ale musieliśmy iść na różne ugody. Trochę pieniędzy żeśmy odpuścili, bo gdyby spłacili nam wszystko, co było należne, Górnik by upadł, nie byłby w stanie dalej funkcjonować.

Na braku podobnego zapisu Gwarek najwięcej stracił jednak nie robiąc interesy z Górnikiem Zabrze, a z Herthą Berlin. Solidarity payment działa bowiem wyłącznie w przypadku transferów międzynarodowych, a na taki z Niemiec nigdy nie zdecydował się Łukasz Piszczek. Gdyby prawy obrońca, który niedawno zakończył karierę w reprezentacji, trafił niegdyś na przykład do Realu Madryt (z którym przecież był łączony), to raczej nie za frytki. Ułamek należący się Gwarkowi pozwoliłby pewnie klubowi na konkretne inwestycje, ewentualnie na spokojne funkcjonowanie przez ładnych parę lat.

322970Rok 2004, Łukasz Piszczek na treningu juniorów Gwarka Zabrze, fot. NewsPix.pl

Kowalski miałby pełne prawo westchnąć i powiedzieć: „ech, kiedyś to było”.

– W latach 90. wszyscy się zachwycili modelem szkolenia Francuzów. Wymyślili wtedy szkoły mistrzostwa sportowego. A my – Gwarek i Górnik – zrobiliśmy coś takiego już w 1974 roku, kiedy powstawaliśmy. Klasa sportowa, zawodnicy w jednej klasie, internat. To była rewolucja na skalę nie tylko kraju, lecz całej Europy. Dla nas nieco śmieszne było to zachłyśnięcie się ich projektem. Różnica polegała na tym, że my nie potrafiliśmy tego dobrze sprzedać szerzej.

Wtedy do Gwarka młodzież waliła drzwiami i oknami. O trzystuosobowych testach już wspominaliśmy. Łukasz Piszczek nie przeszedł swojego naboru, jego ówczesny trener musiał przekonywać, by dać „Piszczowi” kolejną szansę. Szansę, którą wycisnął jak cytrynę, pozwalając Gwarkowi raz jeszcze zostać innowatorem. Tym razem już nie w skali kraju, ale województwa – i owszem.

– Dzięki temu, iż w końcu wzięła go Hertha, dokończyliśmy między innymi budowę boiska ze sztuczną nawierzchnią. Te pieniądze, które przyszły za „Piszcza”, zostały w Zabrzu. To było pierwsze sztuczne boisko na Śląsku! Zimą trenowały tu Piast Gliwice, Górnik, Jagiellonia przyjeżdżała jeszcze za czasów Nawałki… – wspomina trener-koordynator Gwarka.

„Ech, kiedyś to było” nie usłyszycie jednak nigdy z ust Kowalskiego. Bo to nie godzi się z jego charakterem. Zamiast biadolić, on wskazuje na wszystkie przewagi, jakie Gwarek wciąż ma nad konkurencją.

– Nasza przewaga jest jednak taka, że działamy już od 40 lat. Doświadczenie jest bezcenne. Te nowe akademie dopiero na bieżąco dowiadują się jak powinno wyglądać funkcjonowanie na przykład internatu. Albo jak współpracować ze szkołami, które metody treningowe przyniosą najlepsze efekty. My już to wszystko przepracowaliśmy, mamy wiedzę.

IMG_4304

IMG_4302

IMG_4301

IMG_4300Korytarze w budynku klubowym Gwarka zdobią koszulki najbardziej znanych wychowanków. W mało którym klubie pracującym w tak skromnych warunkach można ich tyle znaleźć.

Wiedzę i doskonałe rzemiosło potwierdzają piłkarze z konkretnymi nazwiskami, którzy za młodu przywdziewali barwy Gwarka. By wspomnieć tych kilka najgłośniejszych:

* Łukasz Piszczek – 65-krotny reprezentant Polski, uczestnik mistrzostw świata i Europy, mistrz Niemiec, mistrz Polski, finalista Ligi Mistrzów
* Kamil Kosowski – 52-krotny reprezentant Polski, 3-krotny mistrz Polski
* Marcin Kuźba – 7-krotny reprezentant Polski, mistrz Polski

Trytko, Cywka, Bandrowski, Żurkowski, Urynowicz, Gryszkiewicz, Hajda, Feruga, Probierz, Danch, Malinowski, Jackiewicz, Jarka, Gierczak, Sadzawicki, Magiera, Olkowski… Wymieniać można by długo, ta lista w kolejnych latach zostanie jeszcze pewnie poszerzona.

Można wręcz powiedzieć, że Gwarek Zabrze jest swego rodzaju wyrzutem sumienia Górnika. Bo choć 14-krotny mistrz Polski ma zdecydowanie większą renomę i jest zdecydowanie lepszym magnesem na młodych adeptów futbolu, to jednak jego wychowankowie znacznie rzadziej przebijają się do ekstraklasy.

– Praca nad naszą akademią nie jest jeszcze ukończona. Cały czas się tworzy. W miarę upływu czasu pewnie będzie to się zmieniało na naszą korzyść. Myślę, że zaczniemy to obserwować w kolejnych latach, po następnych rocznikach. Na razie jest po prostu za wcześnie, by oczekiwać wielkich owoców pracy po akademii Górnika. I nie, nie jest to dla nas żaden policzek, jeśli chodzi o liczbę przebijających się graczy z Gwarka względem naszych. Raczej czujemy radość z tego, iż tak blisko znajduje się klub, z którym możemy efektywnie współdziałać – odpowiada na ten zarzut prezes Górnika Bartosz Sarnowski.

Trzeba przyznać, że za jego rządów w Zabrzu, współpraca na linii Górnik-Gwarek przeżywa zdecydowany rozkwit. Oczywiście w dużej mierze ze względu na konieczność oszczędności i ograniczony budżet transferowo-płacowy, ale nawet gdy z finansami zabrzan nie było najlepiej, zdarzały się okresy, kiedy stosunki były raczej szorstkie.

– Osobą, która scalała te dwa kluby był mój ojciec. Z jednej strony pracował jako koordynator grup młodzieżowych w Górniku, a jednocześnie był trenerem oraz współzałożycielem Gwarka. Przez to funkcjonowaliśmy jako jeden, wielki twór. Gwarek podlegał pod Górnika. Przed 1990 rokiem, gdy rejestrowaliśmy zawodników, robiliśmy to właśnie pod banderą Górnika. Można powiedzieć, że wtedy faktycznie byliśmy jego akademią. W 1991 roku pojawił się jednak prezes Kozubal, który powiedział, że jego Gwarek kompletnie nie interesuje. Nie miał kasy, więc nas olał. A skoro tak, to z dnia na dzień zmieniliśmy sposób funkcjonowania Gwarka. Założyliśmy spółkę, spisaliśmy statut i od 1992 roku funkcjonujemy jako osobny twór, niezależny klub sportowy. To on sprawił, iż odłączyliśmy się od Górnika. Potem przez lata oni szukali pieniędzy, pod każdym względem odbijali się od ściany do ściany. Nikt nie miał głowy zajmować się Gwarkiem, skoro cały czas niewiadoma pozostała przyszłość Górnika. No i cóż, w tym okresie naszymi wychowankami mocniej zainteresowały się zespoły z innych regionów kraju. Trafiali do Polonii Bytom, Wisły Kraków… Jeśli już do Górnika, to okrężną drogą i za inne pieniądze. Mi się to nie podobało. Mój ojciec przez 40 lat był związany z Górnikiem, ja też grałem w nim jako trampkarz, potem w rezerwach. Do dziś jestem emocjonalnie związany z tym klubem. Więc nam miało nie zależeć, aby u nich było dobrze? Nie mogliśmy sobie jednak pozwolić na jedną rzecz – że przychodzi prezes z zewnątrz, wyraźnie dba o swój interes w byciu głową klubu, my mu mamy dawać zawodników za darmo, a on sobie ich sprzeda za duże pieniądze i schowa je do kieszeni. O nie! A zdarzały się takie przypadki. Dopiero od pewnego momentu właścicielem zostało miasto Zabrze i sytuacja się zmieniła. Prywaciarze tylko zarabiali na Górniku, z czym nie mogliśmy się pogodzić – opowiada Kowalski.

Jan Kowalski uhonorowany ponad trybuną południową, w towarzystwie takich postaci, jak Ernest Pohl, Roman Lentner, Stanisław Oślizło, Erwin Wilczek, Stefan Florenski czy Hubert Kostka.

Jan Kowalski uhonorowany ponad trybuną południową, w towarzystwie takich postaci, jak Ernest Pohl, Roman Lentner, Stanisław Oślizło, Erwin Wilczek, Stefan Florenski czy Hubert Kostka.

Na koniec pytamy jeszcze zarówno Bartosza Sarnowskiego, jak i Janusza Kowalskiego, czy widzą szansę na to, by Gwarek znów – jak przed nadejściem rozłamu w latach 90. – był czymś w rodzaju akademii Górnika. By te dwa kluby działały złączone formalnie, w jednym kierunku.

Prawda jest taka, że myślałem o połączeniu sił, lecz… Nie wiem czy byłoby to działanie dobre dla Gwarka w dłuższej perspektywie. Być może kiedyś dojdzie do połączenia, ale chyba to jeszcze nie jest ten czas.

Co na to Kowalski?

– Oczywiście, marzyłoby mi się, żeby – mówiąc nieskromnie – jakoś połączyć akademie Gornika i Gwarka. Ale na razie to chyba nie czas i miejsce.

Z czego wynika, że taki projekt nie jest realizowany? Z braku funduszy? Bo wiadomo, że Górnik też nie jest wielce zamożnym klubem.
– Oni pewnie uważają, że są lepsi, my, że to my jesteśmy lepsi i może dlatego nie możemy się dogadać? Może my widzimy u nich pewne niedostatki, może oni u nas? Ja uważam, ze powinniśmy działać osobno, aczkolwiek chodzi mi o to, by wypracować pewien model działania, który obu stronom by wiele ułatwił. Sęk w tym, iż aby coś takiego stworzyć, trzeba najpierw wiedzieć czego dokładnie się chce. Ja wiem, czego pragnę, ale z drugiej strony…

Górnik jeszcze nie wie?
– Mają swoją koncepcję, więc przecież nie będziemy im się wtrącać. I tak zrobili niesamowity postęp z racji tego, że mają obecnie około 900 dzieciaków szkolonych w akademii. Niesamowity potencjał. Gdzie my się możemy równać z tymi naszymi naborami, gdy z 14 chłopaków musimy wybrać 25? (śmiech)

Szczególnie dla pana byłaby to chyba atrakcyjna wizja, żeby kierować właśnie taką dużą, połączoną akademią.
– Człowiek się starzeje, ciągle pracuje, są sukcesy, ale chce więcej. Dla mnie to „więcej” nie oznacza chęci pracy w ekstraklasie, bo do tego musiałbym mieć inne predyspozycje. Moim marzeniem faktycznie jest taka super akademia. No ale istnieje wiele ograniczeń, nie przeskoczymy ich. Górnik natomiast ma możliwości nieograniczone. Stać ich, by tworzyć wielkie rzeczy.

Póki co na faktyczną fuzję raczej się nie zanosi, choć Kowalski nie ma wątpliwości, co mogłaby ona dać Górnikowi w przyszłości.

– Gdybyśmy tego dokonali, stworzylibyśmy na Śląsku potęgę na miarę akademii Lecha Poznań.

MARIUSZ BIELSKI
SZYMON PODSTUFKA

fot. główna NewsPix.pl

Najnowsze

Weszło

Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby
Ekstraklasa

Adrian Siemieniec: Pracowałem za 500 złotych. Ale za darmo też bym to robił [WYWIAD]

31
Adrian Siemieniec: Pracowałem za 500 złotych. Ale za darmo też bym to robił [WYWIAD]
Ekstraklasa

Pracoholizm, zaufanie Papszuna, bójka z kierownikiem. Goncalo Feio w Rakowie

Szymon Janczyk
19
Pracoholizm, zaufanie Papszuna, bójka z kierownikiem. Goncalo Feio w Rakowie

Komentarze

20 komentarzy

Loading...