Reklama

„Justyna, czyś ty zwariowała?”

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

18 sierpnia 2018, 16:15 • 10 min czytania 2 komentarze

– Justyna miała dość krótki krok. Żeby wymusić inny rytm biegu, postanowiliśmy, że będziemy biegać płotki. Pierwszy bieg wyszedł jako tako, ale nie była zadowolona. Drugi to samo. Po trzecim ściągnęła kolce, rzuciła w kąt sali i powiedziała „dziękuję, do widzenia!”. To znaczy troszeczkę inaczej to powiedziała, ale wyszła – wspomina Kazimierz Stępień, trener Justyny Święty-Ersetic jeszcze z czasów liceum.  

„Justyna, czyś ty zwariowała?”

Całe szczęście, że po dwóch dniach wróciła. Bo kto wie, może później nie byłoby tych dwóch złotych medali na mistrzostwach Europy w Berlinie?

 *

Czy półtorej godziny to dużo? Zależy, z której strony na to spojrzeć. To wystarczająco dużo czasu, żeby jak Zenit Sankt Petersburg odrobić czterobramkową stratę z pierwszego meczu Ligi Europy, to też wystarczająco dużo, żeby rozegrać niejeden wyścig Formuły 1. Ale to cholernie mało, jeśli najpierw masz pobiec indywidualnie wyniszczające organizm 400 m, a chwilę później sztafetę.

Dług tlenowy u 400-metrowca tuż po biegu wynosi około 90 proc. W dużym skrócie, polega on na tym, że tlen w komórkach jest zużywany dużo szybciej, niż może być pobierany przez organizm. A to przekłada się z kolei na gigantyczne zakwaszenie organizmu, a zbicie kwasu mlekowego trwa kilkadziesiąt minut. Tyle jest czasu na spłatę długu, który chwilę wcześniej został zaciągnięty. Nic dziwnego, że Justyna Święty-Ersetic chwilę po zdobyciu złotego medalu ME i wyśrubowaniu swojego rekordu na 50,41 (szybciej z Polek pobiegła tylko Szewińska), powiedziała trenerowi, że nie da rady pozbierać się do finału sztafety 4×400.

Reklama

Zaczął się więc wyścig o jak najszybszą regenerację i doprowadzenie organizmu 25-latki do stanu używalności. Biegaczka przez godzinę leżała z nogami w górze, w ruch poszły też żele, izotoniki. Później, żeby nie marnować cennej energii, zamiast na własnych nogach, na miejsce do rozgrzewki zawiózł ją podstawiony przez organizatorów meleks.

Udało się. Polka odrodziła się niczym króliczek Playboya z reklamy Duracell’a i na ostatniej zmianie wyprowadziła sztafetę na pierwsze miejsce. W ciągu półtorej godziny zdobyła dwa złota. Od tygodnia nie ma w Polsce bardziej znanej lekkoatletki.

Medialny trening przed… lustrem

W tym czasie jej pierwszy trener Piotr Morka był na obozie w Cetniewie, gdzie zabrał młodzież z Zespołu Szkół Ogólnokształcących Mistrzostwa Sportowego w Raciborzu. Z tego samego SMS-u wywodzi się Justyna. Szkoleniowiec finałowe biegi swojej dawnej podopiecznej oglądał razem z nastolatkami, czyli wiadomo – nie na spokojnie. Okrzyki, wydzieranie się do telewizora, oklaski. Młodzi mieli najlepszy dowód na to, że warto trenować. Że nie trzeba zaczynać w Warszawie czy Krakowie. Że wystarczy Racibórz.

Ich starsza koleżanka nie pochodziła z wybitnie usportowionej rodziny. Owszem, tata kopał piłkę, ale w niższych ligach, a mama biegała przełaje, ale jak to w szkole. Po latach w wywiadach opowiadała, że początkowo nawet większą frajdę sprawiała jej piłka niż bieganie. Ale i tak na szkolnych zawodach lekkoatletycznych rzucała się w oczy.

Reklama

Pierwszy raz widziałem ją na przełajach, uczyła się jeszcze w podstawówce. Nie wygrała, była chyba szósta, natomiast już wtedy ujawniała predyspozycje wytrzymałościowe. Potem trafiła do mojej grupy w gimnazjum i coraz bardziej widoczne były u niej warunki szybkościowe. Nie bała się wysiłku fizycznego, a to była dobra podstawa pod 300 i 400 m, co zaczęliśmy trenować – opowiada w rozmowie z Weszło Piotr Morka. – Miałem grupę koedukacyjną, a więc i chłopców, i dziewczęta. Koleżanki były dla niej stanowczo za słabe, dlatego trenowała z chłopcami. Ale oni w końcu też nie wytrzymywali jej obciążeń treningowych, bo była na wyższym poziomie. To dawało dużo do myślenia. Widać było, że mogą być z niej ludzie.

Morka nie ukrywa, że nastoletnia Justyna nie miała jednak łatwego charakteru. Na treningach lubiła ponarzekać. „A po co tak dużo?”, „a dlaczego tak szybko?”, „a dlaczego akurat tak?” – niekiedy ciężko było dojść z nią do porozumienia, ale kiedy już zrozumiała zasady lekkoatletycznego treningu, a potem zaczęły pojawiać się efekty tej pracy, łatwiej było ją prowadzić. – Ona zresztą do dzisiaj ma trochę przewrotny charakter. Jest osobą dominującą, chce wiedzieć co robi, wszystko musi być konkretne, rzeczowe – dodaje trener.

Zespołu Szkół Ogólnokształcących Mistrzostwa Sportowego w Raciborzu wychowuje przyszłych sportowców w gimnazjum i liceum. Przechodząc do szkoły średniej, trafiła pod skrzydła Kazimierza Stępnia.

Przez pewien czas przygotowywała się do biegów dłuższych, ale strasznie się męczyła. Na 600 m miała problemy z oddychaniem, ogromnie wysokie tętno. Natomiast wychodziło jej wszystko, co było krótsze. Jej predyspozycje do 400 m potwierdziły też badania wydolnościowe w Akademii Wychowania Fizycznego. Pierwszym sukcesem była ogólnopolska olimpiada młodzieży, gdzie zdobyła brązowy medal. Co ciekawe, na tamtej olimpiadzie wystartowała m.in. kolejna dziewczyna ze sztafety z mistrzostw Europy w Berlinie, Małgorzata Hołub. To były bardzo dobre dziewczyny, rywalizowały ze sobą w okresie juniorskim – wraca pamięcią Stępień.

Biegiem, który najbardziej wrył mu się w pamięć, był ten z Sosnowca z 15 maja 2010 r. Justyna pobiegła wtedy cztery stówy w 55,30. Kapitalny wynik, nowy rekord szkoły na tym dystansie wśród juniorek. Nie był to jednak łatwy bieg. Znajdowała się już wtedy w składzie reprezentacji Polski i krótko przed zawodami wróciła z obozu na Cyprze. Była niewyspana, zmęczona, a jednak na bieżni był ogień. Kazimierz Stępień tamten bieg nazywa jej „inicjacją zmęczeniową”. To wtedy przekonała się na dobre, że świetny wynik trzeba okupić ogromnym zmęczeniem i na zawodach, i na treningu. Przekonała się, że musi boleć.

Przypomina mi się też taki moment po przejściu do AZS-u Katowice, kiedy musiała trenować wytrzymałość szybkościową, czyli biegać 300, 250, 200, 150 m. Wtedy już jej nie prowadziłem, ale zapytała „trenerze, pomierzy mi pan?”. Mówię, że nie ma problemu, pomierzę. W ostatniej serii miała 150-tkę, którą pobiegła na rekord życiowy. Kiedy ją zobaczyłem, zdjąłem swój dres, żeby mogła się na niego położyć i odpocząć, bo chwilę wcześniej akurat padał deszcz. Była tak zmęczona, że nie nadążałem z mierzeniem tętna. W takich sytuacjach objawiał się już jej charakter – dodaje trener przypominając też mistrzostwa Polski: – Ona była i jest bardzo ambitna, jej nie interesuje miejsce drugie czy trzecie. Przyjechała na mistrzostwa z lekką kontuzją, miała naciągnięty mięsień w okolicach pachwiny. W takich okolicznościach każdy medal byłby sukcesem. Po biegu rozpłakała się. Ale nie dlatego, że ją noga bolała, tylko dlatego, że tego złota nie zdobyła.

Jej pierwszym znaczącym wynikiem w zawodach międzynarodowych było szóste miejsce w sztafecie na mistrzostwach świata juniorów młodszych w Bressanone w 2009 r. To właśnie wtedy, jeszcze w czasach licealnych, zaczęli się nią interesować lokalni dziennikarze. Stępień wspomina jednak, że nie mieli z nią łatwo, bo Justyna „nie będzie rozmawiać, bo nie chce”. Wstydziła się.

Bo to przede wszystkim skromna dziewczyna. Sam nawet ile razy do niej podchodziłem i słyszałem „a nie, ja nie chcę, po co to”. Dopiero później, kiedy nadeszły większe sukcesy i zaczęła przyjeżdżać telewizja, to potrafiła się przełamać – potwierdza Maciej Kozina z działu sportowego tygodnika „Nowiny”.

Wcześniej była tak niechętna do wywiadów i chwalenia się osiągnięciami, że w pewnym momencie interweniować musieli nawet jej raciborscy trenerzy. Poradzili jej, żeby w domu stawała przed lustrem i odpowiadała sama na swoje pytania. Nawet najgłupsze. Ale zawsze z uśmiechem. Żeby się przełamać. Najwyraźniej pomogło, co widać po jej dzisiejszych wywiadach. W czasach licealnych nie jej wstydliwość była jednak największym problemem. Zdaniem trenerów, takim była technika biegu, którą starano się „naprostować”.

Biegała w takim lekkim podsiadzie, przez co miała dość krótki krok. Robiliśmy wszystko, żeby naturalnymi sposobami to poprawić, ale bez efektów. Postanowiliśmy więc, że spróbujemy wymusić na niej inny rytm biegu trenując płotki. A ona tych płotków nie lubiła – śmieje się Stępień. – Podczas treningów miała do przebiegnięcia trzy razy po pięć płotków, przy czym rozstaw kolejnych był o kilka centymetrów większy. Pierwszy bieg wyszedł jako tako, ale nie była zadowolona. Drugi to samo. Była zdenerwowana, ale tłumaczyłem jej, że stać ją na to, tylko musi się przełamać. Trzeci bieg nie wyszedł całkowicie, ściągnęła kolce, rzuciła w kąt sali i powiedziała „dziękuję, do widzenia!”. To znaczy troszeczkę inaczej to powiedziała, ale wyszła. Pamiętam, to była środa, a w weekend miała jechać na obóz kadrowy do Spały. Tak ją wzięło, że nie pojawiła się na kolejnych treningach w czwartek i piątek. W końcu więc dzwonię i pytam „Justyna, czyś ty zwariowała? Przecież zaraz na obóz masz jechać, szkoda twojej pracy”. Powiedziała, że da sobie radę. Wróciła, ale już tych płotków nie biegaliśmy.

Chociaż była już zauważana, to jednak w Raciborzu zdecydowanie większą popularnością cieszył się Artur Noga. Absolwent tej samej szkoły, który był już mistrzem świata i Europy juniorów na 110 m przez płotki, a wkrótce miał też zostać brązowym medalistą seniorskich mistrzostw Europy w Helsinkach.

Wtedy jeszcze to on był na topie. Pamiętam spotkanie z młodzieżą w SMS-ie, bo szkoła zawsze pilnowała, żeby pokazywać swoich absolwentów. Artur był na pierwszym planie, a ona pojawiała się jeszcze gdzieś w tle. Potem trafiła jednak na studia na AWF w Katowicach i zaczęło się robić wokół niej głośno. Trafiła do seniorskiej reprezentacji – mówi Maciej Kozina.

Z takim hukiem jeszcze jej nie witali

Do AZS AWF Katowice przeprowadziła się w 2011 r. Miała oferty także z innych uczelni, ale ostatecznie trafiła właśnie tam. Konkretnie pod skrzydła Aleksandra Matusińskiego, który obowiązki w klubie łączył z prowadzeniem kadry narodowej. Kilka lat później to on stał się architektem sukcesów kobiecej sztafety 4×400 m.

02.03.2018 BIRMINGHAM , WIELKA BRYTANIA , ARENA BIRMINGHAM , IAAF HALOWE MISTRZOSTWA SWIATA W LEKKIEJ ATLETYCE BIRMINGHAM 2018 ( IAAF WORLD INDOOR CHAMPIONSHIPS BIRMINGHAM 2018 ) 400 M KOBIET NZ. JUSTYNA SWIETY - ERSTERIC FOTO RADOSLAW JOZWIAK / CYFRASPORT / NEWSPIX.PL --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Od tamtego roku Justyna (wtedy jeszcze Święty, bo ślub wzięła w 2017 r. wychodząc za zapaśnika Unii Racibórz Dawida Ersetica) zaczęła coraz mocniej rozpychać się w seniorskim bieganiu.

Jako wicemistrzyni Europy juniorów w sztafecie załapała się do składu już na igrzyska olimpijskie w Londynie. Tam jednak przygoda Polek zakończyła się na eliminacjach. Później były medale młodzieżowych mistrzostw Europy, złoto uniwersjady, a następnie już seniorskie zdobycze: brąz HME w Pradze (sztafeta), srebro HMŚ w Portland (sztafeta), złoto i brąz HME w Belgradzie (sztafeta plus indywidualnie) oraz przede wszystkim niespodziewane trzecie miejsce na mistrzostwach świata w Londynie, które wybiegała w finale wraz z Małgorzatą Hołub, Igą Baumgart i Aleksandrą Gaworską oraz tegoroczne drugie miejsce na mistrzostwach świata w hali (tylko z Wyciszkiewicz zamiast Baumgart). Z kolei swoje drugie igrzyska – w Rio de Jeneiro – zakończyła na półfinale w biegu indywidualny i 7. miejscu sztafety.

Święty-Ersetic poprawiała się też indywidualnie. Ubiegły rok zamknęła z rekordem życiowym 51,15, a więc złamanie granicy 51 sekund było coraz bliżej. Długoletnia współpraca z Aleksandrem Matusińskim dawała owoce.

Nauczyliśmy się tego wspólnie. Mam trudny charakter, szybko się denerwuję. Jemu niekiedy się obrywa, ale też wie, kiedy się wycofać. Nie huknie, tylko raczej odchodzi i poczeka. Wie, że jutro będzie nowy dzień i wszystko pójdzie dobrze. (…) Ufam mu. Przekonałam się nieraz, że ma wyczucie. Czasami przewiduje moje wyniki, wydawało mi się, że bierze je niekiedy z sufitu, ale skoro tyle razy miał stuprocentową skuteczność trafień, to muszę mu wierzyć. Przed Berlinem też powtarzał, że pokonam granicę 51 sekund – mówiła kilka dni temu w „Rzeczpospolitej”.

Bliska pokonania tej bariery była już w maju w Osace, gdzie pobiegła 51,05. To, co zrobiła jednak podczas finału ME w Berlinie…

50,41 to jest coś wspaniałego. Nie spodziewałem się. To był szok, kiedy zobaczyłem ten wynik – mówi Kazimierz Stępień. – Kiedyś mówiłem jej, że bieganie poniżej 52 sekund daje wygrane w Polsce, 51 sekund z grosikiem może dać medal w Europie w zależności jak ułoży się bieg, ale przy rezultacie znacznie poniżej 51 otwiera się już szansa na świecie. Gdyby jeszcze coś udało się urwać z tego 50,41… Justyna weszła jednak właśnie w ten trzeci, ostatni etap. Uważam, że na igrzyska w Tokio powinna osiągnąć szczyt formy.

Aż strach pomyśleć, jak przyjmie ją rodzinny Racibórz, gdyby za dwa lata udało się jej przywieźć medal olimpijski. Obecnie najsłynniejszym sportowcem, jakiego urodziło to miasto, jest zapaśnik Ryszard Wolny, który w 1996 r. przywiózł z Atlanty złoto. Dwa złote medale mistrzostw Europy blondwłosej lekkoatletki były więc największym sukcesem indywidualnym sportowca z tego miasta od 22 lat. Nic więc dziwnego, że kiedy kilka dni temu przyjechała do domu – bo tam wciąż mieszka – czekała na nią wielka feta.

Maciej Kozina: – To było coś nieprawdopodobnego. Justyna w ostatnich latach z wielu zawodów wracała z medalem, zawsze było powitanie z kwiatami i nagrody od lokalnych władz, ale nigdy z takim hukiem. Widać, że mieszkańcy poszliby za nią w ogień.

RAFAŁ BIEŃKOWSKI

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Polecane

Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Szymon Szczepanik
0
Thurnbichler: Nie zareagowałem wystarczająco wcześnie na negatywne zmiany [WYWIAD]

Inne sporty

Komentarze

2 komentarze

Loading...