Reklama

Dobrze wykonana robota? Trzy złota! Dziś wieczorem Berlin stał się polski

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

11 sierpnia 2018, 22:42 • 7 min czytania 18 komentarzy

To był kolejny polski wieczór na mistrzostwach Europy w Berlinie. Nasi sportowcy zdobyli dziś trzy złota, podwajając ich liczbę z poprzednich dni. Zachwyt, jedynie to przychodzi nam do głowy. A to przecież nie koniec – jutro do koła wejdzie Anita Włodarczyk i jej koleżanki, a na skoczni powalczą tyczkarze. To są mistrzostwa, które mogłyby się nigdy nie kończyć i pokolenie, które może stać się najlepszym w naszej historii. Tak to wygląda.

Dobrze wykonana robota? Trzy złota! Dziś wieczorem Berlin stał się polski

Sześć złotych, pięć srebrnych i jeden brązowy. To nasz dorobek medalowy sprzed dwóch lat, gdy mistrzostwa Europy rozgrywano w Amsterdamie. Razem dwanaście krążków. Po dzisiejszych występach naszych reprezentantów jesteśmy bliscy tego, by to osiągnięcie poprawić – mamy sześć złotych i trzy srebrne medale. Co możemy napisać? Chyba tylko, że jest cudownie.

Justyna Święty baluje w… Berlinie

To nie jest tak, że w nią nie wierzyliśmy – Justyna Święty-Ersetic zdecydowanie była naszą faworytką do zdobycia medalu. Ale tego, co zrobiła w swoim biegu, nie spodziewaliśmy się w najbardziej optymistycznych snach. Dlaczego? Bo żadna polska lekkoatletka nigdy nie przywiozła nam złota mistrzostw Europy z tego dystansu. Irena Szewińska miała na 400 metrów złoto olimpijskie i rekordy świata, ale na Starym Kontynencie była co najwyżej trzecia. Dziś Justyna oddała jej w pewnym sensie hołd. I bardzo nas to cieszy.

Jej czas? 50,41. Rekord życiowy poprawiony o 0,64 s! Choć początkowo wyglądało, że tak dobrze nie będzie. Przy wyjściu na ostatnią prostą była w okolicach trzeciego miejsca. Po chwili przesunęła się na drugą i zaczęła gonić prowadzą Greczynkę. Udało jej się to, dosłownie na ostatnich metrach. Wygrała o cztery setne sekundy, czyli tyle, ile wczoraj do złota zabrakło Marcinowi Lewandowskiemu. Sport jest przewrotny, ale czasem zdarza się, że co zabierze, to odda. Choćby następnego dnia.

Reklama

Justyna mówiła potem, w wywiadzie na antenie TVP: „Trener powtarzał, że jestem w stanie pobiec poniżej 51 sekund. (…) Cieszę się bardzo, liczyłam, że mi się to uda, ale aż na taki progres – nie. Cieszę się, że udało mi się walczyć do samego końca i że po raz pierwszy usłyszę Mazurka Dąbrowskiego tylko dla mnie”. Cieszyć się może, bo organizatorzy, po fatalnych dwóch pierwszych wykonaniach, przeprosili i zaczęli puszczać nasz hymn z odtworzenia. I całe szczęście.

A, jeszcze jedno – gdy była mała, Justyna trenowała piłkę nożną. Czy osiągnęłaby sukces? Nie wiemy. Ale cieszymy się, że zmieniła dyscyplinę.

Życiówkę w tym biegu poprawiła też Iga Baumgarnt-Witan (51,24), która finiszowała na piątym miejscu. Takie wyniki niesamowicie nas cieszą, ale w tym przypadku sprawiały duży problem. Bo nie wiemy, kto układał terminarz mistrzostw, jednak na swoim fachu zna się mniej więcej tak, jak my na hodowli jedwabników. Dlaczego? Bo finalistkom biegu na 400 metrów dał niecałe 90 minut na regenerację. Później czekała je sztafeta. W tym nasze dwie reprezentantki.

Połowa planu

Reklama

Zanim do akcji wzięły się dziewczyny, startowali jeszcze nasi reprezentanci. Ci sami, którzy na początku marca przywieźli nam złoto i rekord świata z halowych mistrzostw świata. No, prawie – zabrakło Jakuba Krzewiny, który ma problemy zdrowotne. I, niestety, było to widać. Nie udało się utrzymać w czołówce i, choć finisz w wykonaniu Kajetana Duszyńskiego, wyglądał naprawdę nieźle, zajęliśmy tylko piąte miejsce. Tylko, bo wierzyliśmy w brąz. Wiedzieliśmy, że Belgowie są poza naszym zasięgiem, walkę mieliśmy nawiązać z Brytyjczykami i Hiszpanami. Nie zrobiliśmy tego.

Lisowczycy nie dali rady, pozostało nam czekać na Aniołki Matusińskiego. Wcześniej Justyna Święty-Ersetic na pytanie o to, jak tu się zregenerować, odpowiadała wprost: „Chyba tylko i wyłącznie leżenie, zmrożenie nóg, pobudzenie układu limfatycznego. Wydaje mi się, że w tej euforii dam radę przebiec jeszcze jedno kółko”. I na tę euforię właśnie liczyliśmy, mając nadzieję, że pozwoli nam przeżyć jej jeszcze więcej, za sprawą kolejnego medalu. Jak to wyszło?

NIE-SA-MO-WI-CIE! Justyna i Iga pobiegły, jakby miały nie nieco ponad godzinę, a nieco ponad tydzień odpoczynku. Po prostu pokazały rywalkom plecy, lepiej się tego zrobić nie dało. Ale w zachwycie nad nimi nie zapomnijmy, że w sztafecie biegły też Małgorzata Hołub-Kowalik i Patrycja Wyciszkiewicz. One też dołożyły tu swoją cegiełkę. Zresztą, co my piszemy – to nie były cegiełki. To były fundamenty pod pomnik, które same sobie wybudowały.

Szczerze napiszemy, że nie pamiętamy sytuacji, w której ktoś zdobyłby dwa złote medale na bieżni tego samego dnia – Justyna Święty-Ersetic przeszła do historii. Wraz ze swymi koleżankami. Jeśli nie widzieliście – polecamy zobaczyć ich reakcje, gdy oglądały swój bieg. Czyste, no właśnie, złoto. A przecież na bieżni rywalizowali dziś jeszcze mężczyźni, którzy do przebiegnięcia mieli dwa okrążenia stadionu.

Trzy złota dla Kszczota

W finale biegu na 800 metrów mieliśmy trzech reprezentantów. Jak to wymyślili kibice i kilkukrotnie powtórzył Przemysław Babiarz – profesora, doktora i magistra. Kto był profesorem, wyjaśniać nie trzeba. W rolę doktora wcielił się Michał Rozmys, a magistrem ochrzczony został najmłodszy z nich – Mateusz Borkowski. Gdzieś w głębi duszy liczyliśmy, że może uda się zrobić coś historycznego i zagarnąć dla siebie całe podium.

I wierzcie nam, wcale nie było do tego tak daleko. Adam Kszczot wypełnił swoje zadanie w stu procentach. Taktyka „Przyczajony tygrys, ukryty smok” ponownie zdała egzamin. Adam tradycyjnie wyczekał do ostatniego łuku, a na nim zaczął przesuwać się na prowadzenie. Gdy już się tam znalazł, nie było opcji, by komukolwiek oddał złoto. Trzecie mistrzostwa Europy z rzędu na pierwszym miejscu. Hat-trick, który mógł skompletować na tym dystansie tylko on. Dosłownie – jest pierwszym gościem w historii, któremu mu się to udało.

Niestety, nasi „doktor i magister” finiszowali tuż poza podium. Widać rywale mieli habilitacje, aczkolwiek Michał Rozmys był takiej bardzo bliski. Zabrakło mu dwóch setnych sekundy. Trudno sobie właściwie wyobrazić, jak to niewiele. Przeczytanie jakiegokolwiek słowa z tego akapitu zajęło wam z pewnością więcej czasu. Ale Michał… i tak był zadowolony. W końcu – tak jak wcześniej Iga – pobiegł swoją życiówkę.

To jest coś pięknego, tym bardziej, że poprawiłem rekord życiowy. Ogromny sukces, jestem zadowolony. Widać, że przygotowania nie poszły na marne. Przede wszystkim to cenne doświadczenie, które zaprocentuje w kolejnych latach. Dałem z siebie wszystko, nie mam sobie nic do zarzucenia.

W wywiadzie dla TVP najbardziej spodobało nam się jednak to, co mówił o Adamie Kszczocie. Że to legenda i idol z dzieciństwa, który popchnął i zainspirował go do biegania. Szczerze życzymy Michałowi, żeby i o nim kiedyś ktoś tak mówił. A sam Adam? Cóż, był skromny jak zwykle.

Jeszcze to do mnie do końca nie dociera. Mam nadzieję, że to nie są moje ostatnie najlepsze lata. Nie było lekko, bo to bardzo szybkie bieganie, trzeci dzień z rzędu. To naprawdę bardzo wymagające mistrzostwa, o bardzo wyrównanym poziomie, ale też bardzo szczęśliwe. Nie zapominajmy też o chłopakach, bo zdominowaliśmy ten finał. Na moich kanałach social media staram się przekazywać pewne bardzo ważne elementy, które tworzą lekkoatletę. Pomagają przebrnąć przez słabsze momenty. Bardzo mi miło słyszeć takie słowa, mówią mi, że warto się starać, rozwijać i walczyć o poprawę samego siebie.

Cóż, jeśli chcecie się do tych słów dołożyć, to napiszcie to Adamowi na Twitterze, Facebooku czy gdzie tam chcecie. Jeśli macie adres, możecie nawet wysłać list. Jeśli macie numer telefonu – zadzwońcie czy też napiszcie SMS-a. Zdecydowanie zasłużył. Pochwałami możecie też obsypać pozostałą dwójkę, bo nie wspomnieliśmy jeszcze o postawie Mateusza Borkowskiego. On też pobił swoją życiówkę, dobiegł na piątym miejscu, a do medalu zabrakło mu dwunastu setnych. Świetny wynik, jak na gościa, który ma 21 lat, który dobrze wróży na przyszłość.

Mamy tylko jedno zastrzeżenie – ale nie do niego, a do… polskiej Wikipedii. Bo nie wiemy, jak wy, ale nam się wydaje, że to nie Mateusz jest na zdjęciu.

wikipedia borkowski

Co napisać na koniec? Że jesteśmy liderami klasyfikacji medalowej i wprost możemy napisać: my tego nie oddamy! Anita, Joanna, Malwina, Angelika, Sofia, Piotr i Paweł – pokażcie jutro, na co was stać. Chcemy przeżyć taki wieczór jeszcze raz, na zakończenie mistrzostw.

Fot. NewsPix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

18 komentarzy

Loading...