Reklama

Mniej pieniędzy, gorsze stadiony, a i tak nas sklepali. Jak wygląda piłka na Słowacji?

redakcja

Autor:redakcja

05 sierpnia 2018, 13:59 • 18 min czytania 43 komentarzy

Starcie Polska-Słowacja w tegorocznej edycji europejskich pucharów zakończyło się dla naszych klubów totalną klęską. Wyniki rywalizacji Legii Warszawa ze Spartakniem Trnawa oraz Górnika Zabrze z AS Trenczyn puściły z dymem teorię o wyższości polskiej piłki nad słowacką, a styl w jakim przedstawiciele Ekstraklasy odpadli odpowiednio z walki o Ligę Mistrzów i Ligę Europy pozostawił trwały niesmak. Mimo zdecydowanie większych możliwość organizacyjno-finansowych polegliśmy na wszystkich frontach, co po prostu musi być dla nas powodem do wstydu. Bo liga słowacka, choć pod pewnymi względami może imponować, do naszej zwyczajnie nie ma podjazdu. I to nie tylko na papierze, choć aktualnie ciężko w to uwierzyć. 

Mniej pieniędzy, gorsze stadiony, a i tak nas sklepali.  Jak wygląda piłka na Słowacji?

Polska ma stadiony, Słowacja chce je mieć

Gdyby spróbować wskazać jeden powód, który sprawia, że Ekstraklasa już na pierwszy rzut oka jest ligą mocniejszą, lepiej zorganizowaną i po prostu przyjemniejszą, postawilibyśmy na szeroko rozumiany aspekt wizualny. Opakowanie w tym wypadku gra dużą rolę, choć – jak już wiemy – na boisku absolutnie o niczym nie świadczy. Nie da się jednak ukryć, że piłka ligowa w Polsce i na Słowacji w zakresie związanym z kwestiami organizacyjno-infraktrukturalnymi mocno się od siebie różni z korzyścią dla naszych klubów.

O Ekstraklasie można powiedzieć wiele rzeczy, do wielu rzeczy można się też przyczepić, ale stadionów, na których rozgrywane są mecze nie musimy się wstydzić już od kilku lat. Prawdziwy szał na stawianie nowych obiektów przypadł na lata 2008-2012, gdy Polska przygotowywała się do organizacji mistrzostw Europy. W tym okresie czterdziestotysięczne stadiony powstały w Poznaniu, Gdańsku i Wrocławiu, nieco mniejsze, bo na ponad trzydzieści tysięcy kibiców – w Warszawie i Krakowie. Na fali stadionowego boomu nowe obiekty, skrojone idealnie na miarę grających na nich zespołów wybudowano też w Lubinie, Krakowie (Cracovia) i Gdyni, a stadion, który również można wpisać w ten segment nieco wcześniej pojawił się w Kielcach. Z kolei już po Euro, niejako siłą rozpędu, o nowe stadiony wzbogaciły się Zabrze, Białystok i ekstraklasowe w tamtym czasie Bielsko-Biała oraz miasta, których przedstawiciele występowali w niższych klasach rozgrywkowych jak na przykład Łódź, Lublin czy Tychy.

W polskich realiach posiadanie nowoczesnego stadionu już kilka lat temu przestało świadczyć o wyjątkowości. Brak obiektu z prawdziwego zdarzenia obecnie jest wręcz brany za ujmę, o czym sporo mogliby powiedzieć kibice Pogoni Szczecin. Właśnie dlatego w miastach, w których sytuacja infrastrukturalna pozostawia najwięcej do życzenia, czynione są kroki, aby ten niekorzystny stan rzeczy jak najszybciej zmienić. Plany budowy nowych obiektów piłkarskich mają opracowane nie tylko w Szczecinie, ale też w Płocku i Sosnowcu, choć fazę ich realizacji powinno się określić jako dopiero przedwstępną.

Reklama

Na Słowacji sytuacja za stadionami wygląda dużo gorzej. Większość w najlepszym wypadku przypomina obiekty podobne do tego, z którym kilka lat temu do Ekstraklasy weszła podtarnowska Nieciecza. Oczywiście na mapie są wyjątki, jak chociażby stadion Spartaka Trnawa, ale ogólna ocena i tak jest bardzo słaba. W przypadku City Areny istotny jest jednak fakt, że jej budowa została w całości zrealizowana ze środków prywatnego inwestora i słowackiej federacji piłkarskiej. Następnie stadion został oddany w zarząd miastu, a podmiot prywatny, który wyłożył na budowę spore środki, w podzięce dostał jedno w spółce, która jest operatorem obiektu. W porównaniu do sytuacji w Polsce i stawiania nowych stadionów – do których nierzadko trzeba dokładać – za miejskie pieniądze, takie rozwiązanie to ewenement.

TRNAVA 31.05.2018 SPORT PILKA NOZNA FOOTBALL MIEDZYNARODOWY MECZ TOWARZYSKI - INTERNATIONAL FRIENDLY MATCH SLOWACJA - HOLANDIA SLOVAKIA - NETHERLANDS NZ. STADION CITY ARENA - STADION ANTONA MALATINSKEHO TRNAVA TRNAWA FOT. MICHAL CHWIEDUK / 400mm.pl

Słowacy nie chcą jednak pozostawać w tyle i stopniowo pracują nad poprawą stadionowej infrastruktury. Kolejne obiekty może nie powstają tam taśmowo, ale pomału robi się coraz lepiej. – Slovan Bratysława prawdopodobnie w listopadzie odda do użytku stadion na dwadzieścia dwa tysiące miejsc. Myślę, że swojego stadionu nie musi się wstydzić Żylina, niedawno nowy stadion otworzyła też Nitra, na infrastrukturę stawia również Dunajska Streda. Z taką podbudową liga może rosnąć – mówił w niedawnej rozmowie z Weszło menadżer piłkarski Paweł Zimończyk z agencji Fair Sport.

Podobnego zdania jest także Gerard Bieszczad, były piłkarz m.in. Lecha Poznań i Wisły Kraków, który od poprzedniego sezonu broni barw Zemplina Michałowce. – Jeśli chodzi o całą infrastrukturę, to jest coraz lepiej. Nie ma jednak co ukrywać, że Słowacja, która jest wielkości naszego Śląska, nie będzie mieć wielkich stadionów. Przeważają kameralne obiekty, jak w Popradzie, gdzie często mecze sparingowe grają kluby z Polski. Infrastruktura na pewno idzie do przodu, ale nie na taką skalę jak w Polsce, bo to byłoby dla nich nieopłacalne.

Oczywiście poprawa infrastruktury docelowo ma przyczynić się do wzrostu frekwencji na meczach Fortuna Ligi. A z tą, jak na razie, jest bardzo słabo. W poprzednim sezonie spotkania na żywo oglądało średnio nieco ponad dwa tysiące kibiców. Najlepszą średnią frekwencję (6481) wykręciła DAC Dunskaja Streda, a drugi pod tym względem był Spartak Trnawa (4337).  Z kolei na mecze najgorszego Tatran Presov chodziło mniej niż pięciuset kibiców. W porównaniu do frekwencji na meczach Lecha, Górnika, Legii czy nawet Wisły Kraków to niebo a ziemia.

Słowacy słabe zainteresowanie Fortuna Ligą tłumaczą głównie tym, że sportowo nie jest ona konkurencyjna dla innych rozgrywek. Prawdziwy futbol, zarówno pod względem sportowym, jak i wizualnym, można przecież obejrzeć w w zaciszu własnego mieszkana, więc wycieczki na stadiony de facto mijają się z celem. – W telewizji cały czas emitowane są mecze najsilniejszych lig, z którymi nie możemy się równać. Kiedy ja zaczynałem grać w piłkę, to też wolałem oglądać Erika Geretsa niż słowackich piłkarzy. Musimy pracować nad tym, żeby rodzice chcieli zabierać dzieci na stadiony i pokazywać im nasze gwiazdy. Na przykład Roberta Vittka, Tamasa Priskina czy naszych młodych zawodników – mówił w zeszłym roku Ivan Kozak, prezes ULK, słowackiego odpowiednika naszej Ekstraklasy S.A.

Reklama

Fortuna nie sprzyja Słowacji

Słabe zainteresowanie Fortuna Ligą przekłada się oczywiście na niską wartość praw telewizyjnych i marketingowych. W Polsce przed laty ligę z niebytu wyciągnął Canal Plus, który od strony medialno-marketingowej wniósł Ekstraklasę na wysoki europejski poziom. Na Słowacji sytuacja jest dużo gorsza, co przekłada się na wartość kontraktów telewizyjnych. – Zainteresowanie medialne zbliżone jest do naszej pierwszej ligi. Są trzy-cztery kluby z topu, które pod kątem marketingu funkcjonują na poziomie naszej ekstraklasy, ale cała reszta to szczebel niżej – ocenia Bieszczad.

Na jakie pieniądze z tytuły praw telewizyjnych mogą liczyć kluby słowackiej ekstraklasy? Czteroletni kontrakt, który obowiązywał jeszcze w poprzednim sezonie gwarantował około 1,1 miliona euro dzielone między dwanaście klubów. Co więcej, była to kwota całościowa. Po rozbiciu jej na cztery lata kluby dostawały do podziału niecałe 300 tysięcy euro na sezon z czego 70 – czyli mniej niż Spartak Trnawa zarobił na pokonaniu Legii – zgarniał mistrz kraju. Ani grosza nie dostawał za to zespół, który na koniec rozgrywek zajmował ostatnie miejsce w tabeli, ale swój kawałek tortu otrzymywał za to beniaminek Fortuna Ligi. Kwota, o której mowa, była jednak śmieszna, bo wynosiła zaledwie 10 tysięcy euro. Nowa umowa telewizyjna, przynajmniej według oficjalnych informacji, jest rekordowa w historii słowackiej piłki, ale raczej próżno oczekiwać, że kluby nagle niewiarygodnie się obłowią.

Nadzieję na poprawę tej niekorzystnej sytuacji wiąże się z dobrą grą seniorskiej i młodzieżowej reprezentacji kraju oraz wspomnianą już poprawą infrastruktury. Do osiągnięcia zadowalającego poziomu brakuje jednak tak wiele, że aktualnie ciężko sobie wyobrazić, aby w ogóle było to możliwe. – Nasze plany to długofalowa perspektywa, która na razie nie znajduje odzwierciedlenia w wysokości umowy telewizyjnej. W porównaniu z innymi europejskimi krajami o podobnym potencjalne jesteśmy na ostanim miejscu, co jest bardzo irytujące – mówił niedawno Michal Mertyniak, dyrektor wykonawczy ULK w rozmowie z portalem pluska.sk

Patrząc na kwoty, jakie płaci się za prawa do pokazywania ligi na Słowacji, porównania do Ekstraklasy są po prostu pozbawione sensu. Dość powiedzieć, że na mocy aktualnej umowy Canal Plus i Eurosport co sezon przelewają na konta klubów około 145 milionów złotych, a prognozy dotyczące nowego kontraktu dochodzą do astronomicznej w naszych realiach kwoty 250-300 milionów.

Podobne rozbieżności dotyczą też wpływów od sponsora tytularnego rozgrywek. Oficjalna wartość przedłużonej w bieżącym roku umowy z Fortuną jest owiana tajemnicą, ale bez wątpienia mówimy o kwocie zdecydowanie niższej niż chociażby ta, którą za prawa do nazwy zaproponowało Ekstraklasie Lotto. Dużo bardziej prawdopodobne wydaję się, że chodzi o pieniądze rzędu tych, jakie polskie kluby otrzymały w postaci „bonusu ze sprzedaży zdrapki”.

Wychowaj-Sprzedaj

W gruncie rzeczy to właśnie brak wpływów z zewnątrz zmusił ludzi chcących bawić się w futbol na Słowacji do opracowania innej metody finansowania biznesu. Nie mając zbyt dużego pola manewru, kluby postawiły na w zasadzie najprostszy sposób generowania zysków – szkolenie i wypuszczanie w świat młodzieży. – Zaczęło się w Trenczynie, gdzie klub i całe zaplecze zbudowano na wzór Ajaksu Amsterdam. Następnie Żylina, widząc, że wszystko pracuje tam, jak powinno, podkupiła trenera Adriana Gulę, który wprowadził u nich ten sam system. Od kilku lat i Trenczyn, i Żylina zbierają tego owoce – mówi Zimończyk.

Akademia piłkarska jest integralną częścią niemal każdego klubu Fortuna Ligi, a program szkolenia młodzieży realizuje się w ścisłej współpracy z krajową federacją i państwem. Dwanaście akademii koncentruje się na szkoleniu przyszłych liderów reprezentacji w ścisłej współpracy z mniejszymi szkółkami, inkasując za to 90 tysięcy euro rocznie. Co więcej, od sezonu 2019/2020 kwota ma wzrosnąć do 100 tysięcy. Biorąc pod uwagę inne wydatki, szacuje się, że od 2020 roku inwestycje w szkolenie osiągną pułap prawie 2,5 miliona euro rocznie. – Chcemy osiągnąć jak najwyższą jakość, więc akademie będą dostawać coraz więcej pieniędzy. To jednak wiąże się ze stałym rozwojem infrastruktury i poszerzaniem kadry trenerskiej. Na wsparcie mogą tez liczyć małe kluby, skupiające się na szkoleniu – tłumaczy na łamach portalu pravda.sk, koordynator szkolenia przy słowackiej federacji, Samuel Slovak.

TRNAVA 31.05.2018 SPORT PILKA NOZNA FOOTBALL MIEDZYNARODOWY MECZ TOWARZYSKI - INTERNATIONAL FRIENDLY MATCH SLOWACJA - HOLANDIA SLOVAKIA - NETHERLANDS NZ. ADRIAN GULA FOT. MICHAL CHWIEDUK / 400mm.pl

Akademie, który przyznano dodatkowe wsparcie, musiały przejść wymagający proces licencyjny. Wśród wymogów niezbędnych do otrzymania odpowiedniego dokumentu znalazły się chociażby takie punkty, jak posiadanie internatu, obowiązek opracowania indywidualnych planów szkoleniowych i edukacyjnych, posiadanie siłowni czy gabinetu odnowy biologicznej. A jakby tego było mało, federacja owe wymagania planuje jeszcze zaostrzyć. Aktualnie prym wśród słowackich akademii wiodą te działające przy Żylinie, Trenczynie Slovanie, Nitrze i Spartaku Trnawa. Doskonale zorientowany w tamtejszym rynku Paweł Zimończyk podkreśla, że szczególnie dwie pierwsze naprawdę mają się czym pochwalić. – Zawodnicy wychodzący z Żyliny i Trenczyna na poziomie przygotowania fizycznego, taktycznego i mental coachingu są wytrenowani na poziomie zachodnim. Jeśli spojrzymy jednak na całą resztę, to kluby działają od przypadku do przypadku. Dobrą akademię bramkarską ma jeszcze Spartak Trnawa. Prym zdecydowanie wiodą jednak Żylina i Trenczyn, a elementem łączącym jest Adrian Gula, który w tym pierwszym klubie wspólnie z prezesem klubu stworzył świetną akademię.

Gołym okiem widać więc, że na Słowacji w kwestii szkolenia młodzieży dominuje spójność, której u nas często brakuje. Wielopłaszczyznowa współpraca i wsparcie organów państwowych bez wątpienia ułatwiają metodyczną pracę, która przynosi coraz lepsze skutki. Innymi słowy, słowacki odpowiednik „Narodowego modelu gry”, jeśli możemy w ten sposób nazwać system, który tam wprowadzono, został nie tylko wydany, ale jest także sukcesywnie wdrażany.

Sprzedać jak najdrożej

Szkolenie i wypuszczanie w świat młodzieży przynosi Słowakom coraz większe profity. Sprzedaż najlepszych zawodników jest kluczowym elementem kręgu życia słowackich klubów, który wyznacza jedyną drogę do spięcia budżetu. Właśnie dlatego piłkarze dopiero wchodzący do seniorskiej piłki bardzo szybko są rzucani na głęboką wodę. – Skauting klubów takich jak Zylina czy Dunajska Streda zaczyna się już na poziomie młodzieżowym. Kluby o zawodników rywalizują z zachodnimi akademiami. Wcześniej zawodnicy w młodym wieku często wyjeżdżali do włoskiej Primavery czy do Anglii, teraz widzą, że można pójść inną drogą i w wieku 16-17 lat debiutować w rodzimej ekstraklasie. Tak było chociażby w przypadku Samuela Mraza, który wyjeżdżając do Empoli jako król strzelców miał na koncie prawie 120 meczów w najwyższej klasie rozgrywkowej. Jakkolwiek patrzeć na otoczkę, poziom i infrastrukturę ligi, jest to już jakieś doświadczenie, które na pewno mu pomoże – tłumaczy schemat działania słowackich klubów Paweł Zimończyk.

Z tą opinią w pełni zgadza się skaut londyńskiego Arsenalu, Tomasz Pasieczny. – Jak pokazują badania i zestawienia statystyczne, na Słowacji gra bardzo dużo młodzieży. W wielu klubach wynika to z biedy, ale faktem jest, że młodzi gracze szybko dostają tam szansę gry. W Trenczynie grają obecnie piłkarze z rocznika 98, którzy mają na koncie grubo ponad 100 meczów . Co jakiś czas ktoś się wybija i robi karierę.

Sposób funkcjonowania, który opisali Zimończyk i Pasieczny dotyczy praktycznie wszystkich klubów z Fortuna Ligi. Każdy z nich robi to oczywiście na miarę swojego potencjału, ale praktycznie nikt nie próbuje od tego odejść. W ostatnich sezonach ze szkolenia młodzieży na dużą skalę zrezygnowała tylko drugoligowa Lokomotiva Koszyce. Reszta stara się regularnie oddawać wyróżniających się zawodników, co na przykładzie Zemplina Michalovce tłumaczy Gerard Bieszczad. – Generalnie cała liga nastawia się na promowanie, a budżety tworzą środki ze sprzedaży zawodników. Kluby wręcz dąży do tego, żeby w danym okienku transferowym sprzedać jak najwięcej zawodników. Odkąd jestem w Zemplinie to w w każdym okienku ktoś odchodzi. Za każdym razem są to transfery gotówkowe. Im większy klub się zgłasza, tym więcej można zarobić Wyjątkiem jest Slovan Brtysława, który ma pieniądze przewyższające ligę.

W ocenie Zimończyka boom na piłkarzy wychodzących z Fortuna Ligi związany jest z niezłymi osiągnięciami słowackiej młodzieżówki. W pamięci wciąż pozostają chociażby rozgrywane niedawno w Polsce młodzieżowe mistrzostwa Europy, które na dobre wypromowały takich piłkarzy, jak Milan Skriniar, Stanislav Lobotka czy Robert Mazan. – W związku z tym, że dobry okres miała ostatnio słowacka młodzieżówka, łatwiej było sprzedawać zawodników za wysokie kwoty. Nie wiem, jak teraz będzie, bo wydaje mi się, że po tym sezonie na pewno nie dojdzie do takich transferów, jak Hancko czy Mraza, ale w rocznikach 2000 czy 2001 jest paru wyróżniających się zawodników. Całościowo to my sprzedajemy więcej, ale trzeba pamiętać, że w ekstraklasie jest po prostu więcej zespołów. Jeśli jednak spojrzymy na to, jakie kontrakty oferujemy i ile inwestujemy w piłkę, to myślę, że to my powinniśmy odjeżdżać w kierunku Dinama Zagrzeb, a nie porównywać się do słowackich klubów.

Zestawienie najwyższych transferów z Ekstraklasy i Fortuna Ligi wypada mniej więcej na remis. W ostatnich latach nasze kluby najwięcej zarobiły na transferach Bednarka, Piątka, Kapustki czy Recy, ale słowackie w międzyczasie także nie próżnowały. – Jeżeli porównamy najwyższy transfer ze Słowacji i Polski to wielkiej różnicy nie widać. Laszlo Benes odchodził z Żyliny za 6,5 miliona euro. Nie jest też tajemnicą, że jeżeli z Fiorentiny przyjdą wszystkie bonusy, to transfer Davida Hancko zamknie się w kwocie prawie 5 milionów euro, Mraz z kolei kosztował ponad 2. Trenczyn też sprzedał Matusa Bero do Trabzonsporu za prawie 3 miliony i tak dalej, i tak dalej – zestawia Zimończyk.

Podobieństw w kwestii transferów z obu lig jest zresztą więcej. W Polsce na wychowankach zdecydowanie najwięcej zarabia Lech Poznań, na Słowacji dominatorem jest Żylina, która dodatkowo czerpie zyski ze sprzedaży zawodników sprowadzanych z zewnątrz. Reszta? Póki co raczej złote strzały lub pojedyncze wybitne jednostki w poszczególnych klubach, czyli scenariusz bardzo podobny do naszego. Na Słowacji wyjątek stanowi jeszcze Trenczyn, ale tam schemat działania jest nieco inny. W klubie bardzo skutecznie działa bowiem skauting zawodników z Afryki i Ameryki Południowej, co jest ściśle powiązane z osobą właściciela posiadającego w tych częściach świata fantastyczne rozeznanie i bogatą siatkę kontaktów.

W przypadku transferów z Ekstraklasy Paweł Zimończyk zwraca uwagę na jeszcze jeden istotny czynnik – nasze kluby po prostu coraz lepiej negocjują, a poduszka finansowa, której brakuje słowackim, stwarza szersze pole manewru. – Przykładowo profesor Filipak nie jest pod żadną presją finansową, więc nie musi przyjmować pierwszej lepszej oferty za Piątka, Kapustkę czy Pestkę. Zresztą teraz mamy interesującą sytuację z rzekomym transferem tego ostatniego do Valencii, która pokazuje, że jeśli klub oczekuje określonej kwoty za swojego zawodnika, to może po prostu poczekać aż taka oferta spłynie. Majstersztykiem jest także to, co Wisła Płock zrobiła przy transferze Arkadiusza Recy, który przełamał stereotyp, że tylko z największych klubów można odchodzić za dobre pieniądze.

Mówiąc o transferach, między Ekstraklasą a Fortuna Ligą, dostrzec można jeszcze jedno podobieństwo, czyli zbliżoną liczbę obcokrajowców występujących w obu ligach. O ile jednak u nas dominują zawodnicy, z których zdecydowaną większość możemy określić mianem cudaków, to Słowacy koncentrują się na chłopakach będących dopiero na dorobku, których później można ewentualnie spieniężyć. Wyjątkiem jest Slovan Bratysława, który w ostatnich sezonach przeprowadził sporo nieudanych transakcji z obcokrajowcami w roli głównej i to właśnie w tym teoretycznie najmocniejszym słowackim klubie występuje najwięcej zawodników z obcym paszportem. Analogicznie w Polsce identyczna sytuacja tyczy się teoretycznie najmocniejszej Legii.

Budżety na różnym poziomie

Słowackie kluby pozbawione wysokich wpływów z telewizji i mogące liczyć na zdecydowanie mniejsze – w porównaniu do polskich – kontrakty sponsorskie w niektórych przypadkach funkcjonują więc naprawdę przyzwoicie. Bogactwo raczej im nie grozi, ale taka Żylina, Trenczyn czy Nitra nie narzekają na brak pieniędzy. Pod względem finansowym ponad ligę wyraźnie wybija się Slovan, który płaci najwięcej, i to właśnie ten klub w najbliższy sezonach powinien zdominować rozgrywki na Słowacji. – Jeżeli chodzi o Slovan to kontrakty na poziomie 15-20 tysięcy euro są tam normą. Najlepsi mają nawet wyższe. W Trenczynie czy Żylinie 200 tysięcy euro rocznie może się zdarzyć, ale to są naprawdę jednostkowe sytuacje. W pozostałych klubach to nie do pomyślenie. Jeszcze niedawno najwyższe wynagrodzenia były w Trnawie – na poziomie 5-6 tysięcy euro. Poza tym są też malutkie zespoły, jak Zlate Moravce czy Zemplin Michalovce, gdzie kontrakty dochodzą do dwóch tysięcy euro. Czyli, jeżeli mówimy o profesjonalnym futbolu, są to małe pieniądze – mówi Zimończyk.

Nie ulega więc wątpliwości, że w Polsce generalnie płaci się więcej. Z jednej strony chodzi zapewne o większe środki, którymi dysponują polskie kluby. Z drugiej, być może właściwą odpowiedzią na to pytanie będzie różnica w podejściu rządzących polskimi klubami i nieco inny łańcuch priorytetów, na czele którego znajduję się nastawienie na wynik. Kiedy ten nie przychodzi, klubom zostaje życie w poczuciu sportowego niespełnienia, ale za to za pieniądze, które i tak są zagwarantowane. Na Słowacji tego komfortu nie mają, więc aby funkcjonować, muszą sami na to zarobić. To z kolei stoi w delikatnej sprzeczności z – przykładowo – grą w europejskich pucharach, która dla Żyliny czy Trnawy pewnie nigdy nie będzie priorytetem. Bo zamiast liczyć na cud i przypadkowy awans do fazy grupowej europejskich pucharów, kluby wolą minimalizować ryzyko i kontrolować wpływy do budżetu, sprzedając kolejnych zawodników. I póki co wychodzą na tym nie najgorzej. Dla przykładu, Żylina za awans do fazy grupowej Ligi Europy mogła zarobić około 3,5 miliona euro. Tymczasem za sprzedaż Hancki i Mraza przytuliła prawie dwa razy więcej.

Ze wszystkich słowackich klubów ambicje sięgające fazy grupowej Ligi Europy czy nawet Ligi Mistrzów ma tylko Slovan Bratysława, który zresztą ma ku temu największe możliwości, dysponując budżetem na poziomie około dziewięciu milionów euro. Dzięki temu w Bratysławie najlepszym zawodnikom są w stanie płacić nawet 400 tysięcy euro rocznie. W Ekstraklasie kontrakty na podobnym poziomie mogą zaproponować tylko Legia i Lech.

Budżety pozostałych klubów Fortuna Ligi są zdecydowanie skromniejsze. Pułap pięciu milionów przekracza jeszcze Dunajska Streda, która poza pieniędzmi od właściciela, może liczyć też na dość nietypowe źródło finansowania. – Dunajska Streda jest bastionem Węgrów na Słowacji. Część budżetu tego klubu pokrywa Viktor Orban. W ostatnim roku dostali od węgierskiego rządu dotację w wysokości miliona euro. Ogólnie powstaje tam bardzo dobry ośrodek piłkarski, także pod względem kibicowskim – mówi Paweł Zimonczyk.

Reszta? Budżety Żyliny, Rużomberoka i Spartaka Trnawa oscylują w granicach 3-4 milionów euro. Trenczyn rocznie ma do wydania mniej mniej niż trzy, a beniaminek z Seredu ma problemy, aby na koncie uzbierać milion. Finansowo Fortuna Liga wygląda więc podobnie jak pod względem sportowym – stoi w rozkroku między naszą Ekstraklasą a pierwszą ligą, co potwierdza Gerard Bieszczad. – Organizacyjnie to raczej nasza pierwsza liga. Między polską a słowacką ekstraklasą pod tym kątem jest ogromna przepaść. Począwszy od frekwencji, skończywszy na infrastrukturze i mediach. Sportowo jest jednak coraz lepiej, co pokazały ostanie wyniki w europejskich pucharach. Ja dość szybko zorientowałem się, że to wyższy poziom niż na zapleczu naszej ekstraklasy. Parę zespołów na pewno by sobie u nas poradziło, ale jeśli chodzi o całość to postawiłbym ją pomiędzy naszą ekstraklasą a pierwszą ligą.

Ekstraklasa górą!

Czy jednak Słowacy mogą mieć wobec nas jakiekolwiek kompleksy? Pod względem tego, jak opakowana jest Ekstraklasa i na jakie pieniądze mogą liczyć występujące w niej kluby pewnie tak. W innych aspektach sprawa może nie jest tak oczywista, ale mimo wszystko ciężko wyzbyć się wrażenia, że wyeliminowanie Legii przez Spartak Trnawa na Słowacji traktowane jest jako olbrzymia sensacja. Słowacy znają po prostu swoje miejsce w szeregu, nie pozują na silniejszych niż są w rzeczywistości, a siłę Fortuna Ligi zbudowali na czymś innym, niż wybitny poziom sportowo-organizacyjny. – Nasza liga ma więcej jakości i jest po prostu silniejsza, więc żadne dyskusje, nawet po tych ostatnich porażkach, nie mają sensu. Faktem jest jednak, że jak na poziom swoich rozgrywek, Słowacy sprzedają naprawdę drogo. Widać tam zależność, której nie widać w Polsce – cena za zawodników rośnie bardzo szybko. Wystarczy raptem kilka meczów. Nie jest jednak tak, że piłkarze z tamtej ligi nie są dostępni dla naszych klubów. Trzeba po prostu bardzo szybko się decydować. Przykładowo kwota, którą Fiorentina wyłożyła za Hanckę, jak na ligi z naszego regionu jest kosmiczna – ocenia Tomasz Pasieczny.

Potwierdzenia słów skauta Arsenalu nie trzeba zresztą szukać daleko. W ciągu ostatnich czterech miesięcy wartość jednego z najbardziej rozchwytywanych piłkarzy z ligi słowackiej, który znalazł się także na radarze polskich klubów, z kilkuset tysięcy euro skoczyła do ponad trzech milionów. Zawiodła decyzyjność i szybkość działania, której swego czasu nie zabrakło Legii przy transferze Ondreja Dudy. Na dziś chłopak jest już poza zasięgiem polskich klubów.

Trendy, które obecnie panują w lidze słowackiej, w najbliższych latach na pewno się nie zmienią. Będzie dużo szkolenia i mało wyników, ale z tym nikt nie powinien mieć problemów. Tamtejsze kluby, zamiast pozować na mocarzy w charakterystyczny dla przedstawicieli Ekstraklasy sposób, będą funkcjonować w sposób mądry i przemyślany, licząc siły na zamiary. A my? My pewnie znów będziemy się odgrażać i liczyć przychody z kontraktów telewizyjnych czy umów sponsorskich, sprowadzając w międzyczasie kolejnych piłkarzy Bóg wie skąd. Czas pokaże kto lepiej na tym wyjdzie.

Na razie jest 2:0 dla Słowacji.

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Liga Europy

Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real

1
Trzy wyzwania przed Bayerem. Na realizację jednego ma 9% szans, drugiego nie osiągnął nawet Real

Ekstraklasa

Komentarze

43 komentarzy

Loading...