Reklama

Tour de France na finiszu. Co z niego zapamiętaliśmy?

Sebastian Warzecha

Autor:Sebastian Warzecha

28 lipca 2018, 19:55 • 4 min czytania 10 komentarzy

Choć oficjalne zakończenie nastąpi jutro, to już dziś możemy napisać, że na emocje związane z walką o zwycięstwo w Tour de France poczekamy do przyszłego roku. Podobnie jak na kolejny występ naszych kolarzy. Film się skończył, pozostały jedynie napisy z dodatkową sceną po nich – jutrzejszym finiszem. Co z tych trzech tygodni będziemy najczęściej wspominać?

Tour de France na finiszu. Co z niego zapamiętaliśmy?

Po pierwsze: zwycięzcę. Musimy sobie przyznać jakąś nagrodę, bo trafnie wytypowaliśmy, że to właśnie zawodnik Team Sky dojedzie do Paryża na czele klasyfikacji generalnej. No dobra, przyznamy się, że nasz strzał nie był do końca celny, bo – jak chyba wszyscy – typowaliśmy, że to Chris Froome, finalnie dopuszczony do udziału (choć przez jeden dzień był objęty zakazem startu) w Tour de France, po raz kolejny zostawi w tyle konkurencję. Okazało się, że tym razem w tyle został i on, a rolę lidera brytyjskiej ekipy przejął Geraint Thomas. I udźwignął, bezapelacyjnie. Do samego końca. Rozstrzygnięcie zaskakujące, bo gdy szukaliśmy Froome’owi rywala, nie pomyśleliśmy o tym, że taki może czaić się w zespole Chrisa. Cóż, kolega kolegowi wilkiem.

Po drugie: innego zwycięzcę. Klasyfikacji górskiej. Nie był nim, niestety, Rafał Majka, ale gdy zerkaliśmy na to, co wyczyniał Julian Alaphilippe na trasie wyścigu, to… nie mamy nic przeciwko, by cieszył się z koszulki w czerwone kropki. Raz ostatnie dziesięć kilometrów przejeżdżał, śmiejąc się do siebie, raz ukradł diabłu widły trójząb, jeszcze w innym wypadku nie był w stanie uwierzyć, że wygrał etap. Ot, gość, któremu jazda w wyścigu sprawiała radość i który swoją jazdą sprawiał radość nam. A o to też przecież chodzi.

Reklama

Po trzecie: wspomniany trzy zdania temu etap. Bo nigdy nie spodziewalibyśmy się, że na trasie któregokolwiek z wielkich tourów kolarze dostaną… gazem. Nigdy też nie myśleliśmy, że wyścig zostanie przerwany z powodu strajku innego niż strajk kolarzy. Że to możliwe udowodnili nam francuscy rolnicy, którzy zablokowali trasę i peleton musiał wyhamować. Policjanci przybyli na miejsce wyciągnęli gaz i wycelowali w strajkujących. Inne plany miał jednak wiatr, który postanowił nieco pomęczyć zawodników. Na szczęście wszystko zakończyło się szczęśliwie i kolarze pojechali dalej. Co do reszty: nie pochwalamy ani rolników, ani policjantów, ani wiatru.

Po czwarte: bruki. Etap, na którym się znalazły, umiejscowiony został idealnie, bo na koniec… początku. Innymi słowy: tuż przed górami, od których oddzielony był jedynie dniem przerwy. Organizatorzy Tour de France widocznie zachwycili się wyścigiem Paryż-Roubaix i postanowili wysłać kolarzy po raz drugi w sezonie w tamte okolice. Skończyło się to bardzo widowiskowo, ale i niebezpiecznie. To ten etap, gdy Rafał Majka dosłownie sięgnął bruku (spójrzcie tylko na zdjęcie niżej), ale dojechał do mety wraz z główną grupą. Oglądało się to niesamowicie, ale nie jesteśmy pewni czy chcielibyśmy, żeby za rok znów wysłano tam peleton.

Po piąte: Rafał i spółka. Skoro już go wywołaliśmy, to warto coś napisać. Tour de France zakończy się, niestety, bez sukcesów Polaków. Tomek Marczyński, debiutujący zresztą w Wielkiej Pętli, próbował łapać się w ucieczki, ale nie wyszło i swojej obecności nie udało mu się specjalnie zaznaczyć. Maciej Bodnar swojej szansy upatrywał – jak przed rokiem – na czasówce. Tym razem jednak pojechał zdecydowanie zbyt wolno, a po drodze zapłacił jeszcze za błąd… i to nie swój. Na trasie został po prostu źle poprowadzony przez motocykl, a na mecie wyraził swoją opinię na ten temat, gdy uderzył mocno w kierownicę. Choć podejrzewamy, że wolałby uderzyć coś kogoś innego. Paweł Poljański? Robił po prostu swoje i wywiązywał się z przydzielonych mu zadań.

Na więcej liczyliśmy z pewnością ze strony Rafała – miała być walka o pierwszą piątkę, skończyło się rozczarowaniem. Gdy przyszły góry, Majka nie dojechał. W przenośni i dosłownie, bo kończył etapy z dala od grona najlepszych. Skradł jednak nasze serca, kiedy, już bez szans na zaistnienie w generalce, walczył o każdy górski etap. Nie wygrał żadnego, ale gratulujemy postawy. Fenomenalnie spisywał się za to Michał Kwiatkowski, obarczony rolą głównego pomocnika Froome’a i Thomasa. Często to on dyktował tempo peletonu, ciągnął grupę Sky i jej liderów przez wiele etapów, a na koniec był najlepszy na czasówce spośród zwykłych ludzi*. Przed nim byli tylko ci, którzy stanęli na podium klasyfikacji generalnej. Nie jesteśmy tylko pewni, czy Sky to wciąż dobrze miejsce dla „Kwiato”. Bo ten gość ma potencjał na walkę o najwyższe cele, a jeżdżąc w zespole z takimi gwiazdami może być trudno się przebić.

Reklama

*choć chyba powinniśmy napisać: „ludzi, którzy nie walczyli o wygraną w wyścigu”. Bo Michał ewidentnie zwykłym człowiekiem nie jest.

Fot. NewsPix

Gdyby miał zrobić spis wszystkich sportów, o których stworzył artykuły, możliwe, że pobiłby własny rekord znaków. Pisał w końcu o paralotniarstwie, mistrzostwach świata drwali czy ekstremalnym pływaniu. Kocha spać, ale dla dobrego meczu Australian Open gotów jest zarwać nockę czy dwie, ewentualnie czternaście. Czasem wymądrza się o literaturze albo kinie, bo skończył filmoznawstwo i musi kogoś o tym poinformować. Nie płakał co prawda na Titanicu, ale nie jest bez uczuć - łzy uronił, gdy Sergio Ramos trafił w finale Ligi Mistrzów 2014. W wolnych chwilach pyka w Football Managera, grywa w squasha i szuka nagrań wideo z igrzysk w Atenach 1896. Bo sport to nie praca, a styl życia.

Rozwiń

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

10 komentarzy

Loading...