Reklama

Po pierwsze: Allez les Bleus! Po drugie: chwała pokonanym!

redakcja

Autor:redakcja

15 lipca 2018, 21:59 • 4 min czytania 16 komentarzy

W końcu! Wstyd. Żenada. Kompromitacja. Nie wracajcie do domów. Jak to się do cholery mogło stać? Jak to możliwe, że w drugiej połowie na boisko wbiegają trzy osoby i przerywają finał mundialu? No i dlaczego pięknej pani prezydent Chorwacji tak późno podstawiono parasol, przez co niemiłosiernie kobiecina zmokła? Jeśli jesteście rozczarowani, to nic na to nie poradzę, ale naprawdę trudno doszukać się u Rosjan większych uchybień przy organizacji mistrzostw świata. Gianni Infantino zapewniał niedawno na Łużnikach, że to najlepszy mundial w historii i jeśli o to chodzi, to ja potrafię mu uwierzyć. A gdy oceniamy sam poziom piłkarski, to Łysy z FIFA chyba też trafił blisko środka tarczy. 

Po pierwsze: Allez les Bleus! Po drugie: chwała pokonanym!

Może refleksja przyjdzie po czasie, ale czy po TAKIM finale mamy jakiekolwiek prawo narzekać?

Wyobraźcie sobie idealne zakończenie świetnej imprezy. Nie brakowało w jej trakcie niczego, więc naprawdę niełatwo o coś, co jeszcze potrafi zrobić wrażenie. Już? No to mniej więcej taki był to finał. Od pierwszego do ostatniego gwizdka Nestora Pitany. Ba! Od momentu, w którym pierwszy kibic zameldował się dziś na Placu Czerwonym, by tworzyć otoczkę ostatniego meczu, aż do chwili, gdy z nieba zniknęły fajerwerki odpalone przez organizatorów.

37187903_1718223208232080_8646721434111967232_n

37192350_1718223238232077_398506328651202560_n

Reklama

Mecz w zasadzie był mundialem w pigułce. Gol po stałym fragmencie gry, w dodatku samobójczy, których przez ostatni miesiąc kilka padło. Niemrawy początek Chorwatów, po którym można by im zarzucać, że już oddychają rękawami, a następnie zrywy – tym razem dające nie wygraną, a tylko nadzieję. Wykorzystany rzut karny, oczywiście po interwencji systemu VAR-u, który na tym mundialu przekonał do siebie chyba nawet takich tradycjonalistów, którzy chcieliby, aby bramkarz w dalszym ciągu mógł łapać piłkę podaną przez kolegę. Błysk Kyliana Mbappe. Klops bramkarza. W zasadzie zabrakło tylko perfidnej symulki, by podkreślić turniej w wykonaniu Neymaru lub – w naszej wersji – bardzo niskiego pressingu. Piękna to była odmiana po dwóch ostatnich partiach szachów, do których doszło w RPA i w Brazylii, gdzie obaj finaliści bali się przejść do konkretów, by przeciwnik przypadkiem nie dostał trochę więcej miejsca, z którego można by skorzystać.

Przez cały turniej Chorwaci dużo opowiadali o zaangażowaniu, które nie pozwoliłoby im opuścić meczu nawet ze złamaną nogą, wznoszeniu się na swoje wyżyny czy jedności i szczególnej więzi z krajem, która pozwala przenosić góry. Francuzi z kolei byli nudniejsi, pragmatyczni i bardziej merytoryczni. Mniej więcej podobnie wyglądało to dziś na murawie, na której pierwsi mieli może i ogromne chęci do grania w piłkę, ale też mniej argumentów, by sforsować bramkę Hugo Llorisa. O drugich znów można powiedzieć, że nie zagrali wielkiego meczu, ale gdy cały świat patrzył strzelili cztery bramki solidnej defensywie i przez większość meczu byli pewni, że podniosą dziś puchar i będą musieli otrzepywać się z konfetti.

37187524_1718223374898730_4756937203878199296_n

37215963_1718223284898739_2342742920089567232_n

37300428_1718223114898756_3389248797392502784_n

To, że serca kibiców kupują sobie drużyny pierwszego typu, jest oczywiste jak tytuł najlepszego piłkarza mundialu dla Luki Modricia. Cholernie szkoda Chorwatów – tych czterech milionów, które w kraju ściskały kciuki za swoją reprezentację, tych kilku, może kilkunastu tysięcy, które przyjechały do Rosji, by stworzyć otoczkę na miarę swoich możliwości, no i tych kilkudziesięciu, którzy na boisku i w jego okolicach zmontowali ekipę, w której można się było zakochać trochę mocniej niż Vadis w Warszawie.

Reklama

Od Zlatko Dalicia, przywitanego i pożegnanego na konferencji prasowej brawami, nie dało się nie wyczuć dziś pewnego rozczarowania, ale przede wszystkim z twarzy trenera biła wielka duma. – Na autokarze mamy napisane: „mały kraj z wielkimi marzeniami”. Niech nasz występ będzie inspiracją dla małych państw. Trzeba wierzyć, że nie ma rzeczy niemożliwych i podążać za marzeniami. Być może pewnego dnia się spełnią. Rozegraliśmy świetny turniej, pokazaliśmy siłę. Dziękuję wszystkim piłkarzom, bo jestem z nich dumny – mówił jeden z największych wygranych.

Nic, tylko brać przykład. I nic, tylko powiedzieć: chwała pokonanym.

Deschamps też rzecz jasna mówił o dumie, ale zanim dorwał się do mikrofonu, wylądował… pod prysznicem z szampana i wody urządzonym przez grupkę już bardzo wesołych piłkarzy. Pośpiewali, potańczyli na stadionie, w skrócie – kapitalnie się bawili.

Tak jak ich kibice dzisiaj w Moskwie. Wcześniej należeli do słabszych pod tym względem. Raz, że do w Rosji nie stawiali się zbyt licznie. A dwa, że pomimo uśmiechów dało się wyczuć mały kij w wiadomym miejscu. Długo kazali na siebie czekać, ale gdy już do przyjazdu zmusiła ich szansa zobaczenia, jak drużyna zdobywa złoto, zrobili tu show godny najbarwniejszych ekip z Ameryki Południowej. Na ulicy Nikolskaya koło Placy Czerwonego, w metrze, pod Łużnikami i na samych trybunach.

Co tu dużo mówić, po prostu nie ma w piłce rzeczy piękniejszej niż mundial. A i nie trzymając się futbolu, nie znajdziemy ich wcale tak wiele.

Z Moskwy Mateusz Rokuszewski

Najnowsze

Komentarze

16 komentarzy

Loading...