Reklama

Bokser na posyłki mafii. Więzienie zamiast tytułu…


Kamil Gapiński

Autor:Kamil Gapiński

27 czerwca 2018, 16:27 • 7 min czytania 1 komentarz

Takiej historii nie było w świecie boksu od lat. Nikt o zdrowych zmysłach nie kwestionuje, że kiedyś pewni pięściarze mieli sporo wspólnego z mafią. Mimo to Awtandił Churcydze (33-2-2, 22 KO) w ostatnich miesiącach zaskoczył wszystkich. W czerwcu 2017 roku szykował się walki o mistrzostwo świata w wadze średniej, jednak kilka dni przed wyjściem do ringu nieoczekiwanie dla wszystkich został aresztowany. Niedawno został uznany winnym działalności w zorganizowanej grupie przestępczej – w więzieniu może teraz spędzić nawet 40 lat!

Bokser na posyłki mafii. Więzienie zamiast tytułu…


Boks i mafia? Chyba wszyscy słyszeli o pojedynkach, które miały być ustawione na polecenie wpływowych osób ze świata przestępczego. Nie chodzi tu jednak wcale o niewiele znaczące starcia na gali w Koluszkach, a o jedne z największych walk w historii dyscypliny. Kontrowersje do dziś unoszą się między innymi wokół słynnych walk Muhammada Alego z Sonnym Listonem. W 1964 roku młody pretendent zapowiedział, że „świat będzie w szoku”. Nikt mu nie wierzył – wszyscy eksperci i dziennikarze zajmujący się boksem skazywali go na porażkę w starciu z brutalnym i bardziej doświadczonym mistrzem.

Pojedynek miał jednak nieoczekiwany przebieg. Ali (wtedy jeszcze znany jako Cassius Clay) zgodnie z planem faktycznie tańczył w ringu i nie dawał się trafić. Po szóstej rundzie obrońca tytułu zrezygnował – oficjalnie z powodu kontuzji ramienia. Nieoficjalnie – miał sam skorzystać na wysokich kursach bukmacherów. Według jednej z wersji zagrał na swoją porażkę i… grubo na tym zarobił. Warto jednak dodać, że ta kusząca hipoteza nigdy nie znalazła jednak potwierdzenia w faktach.

Po roku doszło do rewanżu, który wzbudził jeszcze większe kontrowersje. Ali już w pierwszej rundzie wyprowadził szybką kontrę prawą ręką, ale zdaniem wielu nie zdołał nawet czysto trafić rywala. Liston jednak z hukiem padł na deski i tym razem przegrał w ekspresowym tempie. Pamiątką z tego pojedynku jest słynne ujęcie triumfującego Alego. Legendy wokół tej walki narosły błyskawicznie – nie brakowało opinii, że były mistrz świata miał zwyczajnie sprzedać walkę. Według Paula Gallendera – autora książki opisującego historię obu pojedynków – Liston miał być straszony przez członków Narodu Islamu – ruchu separatystyczno-religijnego, do którego należał Ali. Jednej z osób z otoczenia miał powiedzieć, że nie miał wyjścia. „Nie chciałem wylądować na dnie rzeki w butach z betonu” – stwierdził rzekomo.

Oficjalnie Liston nigdy nie przedstawił swojej wersji – zmarł w 1970 roku w niewyjaśnionych okolicznościach. Podobno przedawkował heroinę, ale każdy kto zdążył go poznać słysząc o tym tylko puka się w głowę. Pięściarz panicznie bał się igieł, a jego śmierć miała być podobno zemstą włoskiej mafii – kilka miesięcy wcześniej Liston nieoczekiwanie wygrał pojedynek, w którym znów nikt nie chciał jego zwycięstwa.

Reklama

„Jestem Tysonem! Jestem!”

Jak na tle takiej legendy prezentuje się Churcydze? Nie da się ukryć – Gruzin trafił na inną erę i nie był aż tak dobrym pięściarzem, ale bez wątpienia jawił się jako kolorowy ptak w bokserskim środowisku. Choć od lat mieszkał na Brooklynie, to nigdy nie nauczył się dobrze mówić po angielsku. Nie przeszkodziło mu to w zyskaniu pseudonimu „mini Mike Tyson”. Dlaczego „mini”? Może dlatego, że mierzy zaledwie 166 cm – nawet jak na kategorię średnią to bardzo niewiele. Mimo to potrafił również – trochę tak jak Tyson – efektownie bić dużo większych od siebie przeciwników.

Przekonał się o tym Antoine Douglas (19-0). Niepokonany wówczas Amerykanin wyszedł do walki z Gruzinem jak po swoje. Był faworytem bukmacherów i dziennikarzy, którzy widzieli w nim kandydata na kolejną nadzieję amerykańskiego boksu. Doświadczony Churcydze w marcu 2016 roku wybił mi jednak poważny sport z głowy. W trzeciej i siódmej rundzie rzucał go na deski, a w dziesiątej w końcu zastopował.

Przed ostatnią odsłoną miała miejsce scena, które najlepiej obrazuje wyjątkowość Gruzina. Choć miał rywala na deskach i powinien wysoko prowadzić na kartach punktowych, to w narożniku nie usłyszał ciepłych słów – wręcz przeciwnie! „Awtandił, zaraz dziesiąta runda! Zostały trzy minuty! On jest wykończony, ledwo stoi na nogach” – powiedział mu trener. Nie wiadomo ile z tego zrozumiał pięściarz, bo w reakcji… pocałował opiekuna w głowę. „Bij kombinacjami! 5-6 ciosów! Pokaż mu Mike’a Tysona!” – dodał szkoleniowiec.

Być może były to jedyne słowa z tej przemowy, które Churcydze tak naprawdę przyswoił, bo nagle zaczął krzyczeć. „Jestem Mikiem Tysonem! Jestem, jestem!” – darł się podekscytowany. Za słowami z miejsca poszły czyny – nawałnica ciosów trwała pół minuty, aż wreszcie sędzia zlitował się nad rywalem i przerwał ten jednostronny pojedynek.

Reklama

Ta wygrana otworzyła 37-letniemu wówczas pięściarzowi drogę do walki o tytuł. Wcześniej był zaledwie solidnym zawodnikiem z szerokiej czołówki, ale nikt do końca nie traktował go poważnie. O pas walczył już w 2010 roku, ale po porażce z Hassanem N’Damem wypadł z obiegu. Wrócił dopiero właśnie wygraną z Douglasem, po której miał walczyć o pas mistrza świata federacji WBO. Czempion Billy Joe Saunders (26-0, 12 KO) był jednak kontuzjowany, więc organizacja wyznaczyła Gruzina do walki o tymczasowy tytuł.

W kwietniu 2017 roku w Leicester znów czekał na niego niepokonany miejscowy faworyt – Tommy Langford (18-0). Churcydze przejechał się po nim jak walec – tym razem nokaut przyszedł już w piątej rundzie. Kolejny krok był oczywisty – miał zmierzyć się w lipcu z pełnoprawnym mistrzem. Kontrakty zostały podpisane, a obaj zdążyli się nawet spotkać na konferencji prasowej. Saunders nazwał rywala „napompowanym Dannym DeVito” i obiecywał mu nokaut.

Z PR-owego punktu widzenia wszystko się zgadzało, a wśród ekspertów nie brakowało takich, którzy dawali „małemu Mike’owi Tysonowi” naprawdę spore szanse na sprawienie niespodzianki. Gruzin wcześniej pokazał się w Anglii z absurdalnej strony – łamaną angielszczyzną udzielił pamiętnego wywiadu, w którym opowiedział trochę o swoim życiu. „Jaka jest najbardziej szalona rzecz jaką zrobiłeś?” – zapytał dziennikarz. „Każdy dzień na Brooklynie jest szalony” – odpowiedział enigmatycznie pięściarz. Pełny sens tej wypowiedzi można było zrozumieć dopiero po paru miesiącach…

Pięściarz w obronie mafii

Kilka tygodni przed zaplanowaną walką z USA napłynęły jednak sensacyjne informacje. Churcydze został aresztowany i usłyszał zarzut udziału w zorganizowanej grupie przestępczej. Gruzin członkiem… rosyjskiej mafii? Brzmiało to trochę nieprawdopodobnie, ale dowody okazały się ciężkie do podważenia. Na jednym z filmów widać ponoć jak pięściarz robi za ochroniarza i na polecenie szefa bije jednego z krnąbrnych dłużników.

To miał być jednak tylko wierzchołek góry lodowej. Sędzia prowadząca sprawę uznała, że dowody są na tyle poważne, że Churcydze nie będzie mógł opuścić aresztu nawet za wysokim poręczeniem majątkowym. W sumie siedział rok aż wreszcie kilka dni temu usłyszał wyrok – został uznany winnym obu zarzutów. Za działanie w grupie przestępczej (RICO) i udział oszustwach finansowych może zostać teraz skazany łącznie nawet na 40 lat więzienia!

„Jak się czuję? Znacie ten obrazek, gdy ktoś stoi na środku autostrady i rozjeżdża go nadjeżdżająca z ogromną prędkością ciężarówka? Właśnie tak się czuję! Nie miałem o tym wszystkim pojęcia. Był jednym z moich ulubionych podopiecznych i mam wielką nadzieję, że to wszystko jest jakimś nieporozumieniem, ale zarzuty są naprawdę poważne” – komentował parę dni po zatrzymaniu zawodnika jego długoletni trener Andre Rozier.

W przestępczym półświatku Churcydze miał być znany pod pseudonimem „Kick-bokser”. Całą grupą miał zarządzać Razhden Shulaya, a zarzuty usłyszało w sumie ponad 30 osób – większość pochodziła z Rosji lub krajów byłego ZSRR. Przemoc, wymuszenia, nielegalny hazard, oszustwa w kasynach, kradzież tożsamości i kart kredytowych – to była naprawdę działalność na szeroką skalę. Do wszystkiego miało głównie dochodzić w bogatej dzielnicy Brighton Beach.

„Shulaya był szefem całej organizacji, Churcydze jego wiernym żołnierzem” – przekonywał prokurator. Linia obrony Gruzina była dosyć karkołomna – jego adwokat twierdził, że związki z mafią tak naprawdę… wcale nie miały miejsca. „Pewni ludzie po prostu do niego lgnęli, bo jest znanym pięściarzem. Awtandił na co dzień jest bardzo spokojnym człowiekiem i swoje sprawy załatwia w ringu jak każdy pięściarz” – mówił przed sądem.

Wygląda na to, że nikogo nie przekonał, a dowody w postaci filmów i licznych zeznań faktycznie musiały być dosyć wymowne. Ostatecznie grupę przestępczą rozbito, a jej członkowie – z blisko 40-letni już Churcydze – zostali uznani winnymi i czekają na dokładny wyrok. Możemy jednak założyć, że bez względu na jego wysokość pięściarska kariera gruzińskiego świra dobiegła już końca. Nie on pierwszy i ostatni związał się z osobami ze świata przestępczego, ale mimo wszystko zawsze mógł skończyć gorzej. Sonny Liston tyle szczęścia nie miał…

KACPER BARTOSIAK

Kibic Realu Madryt od 1996 roku. Najbardziej lubił drużynę z Raulem i Mijatoviciem w składzie. Niedoszły piłkarz Petrochemii, pamiętający Szymona Marciniaka z czasów, gdy jeszcze miał włosy i grał w płockim klubie dwa roczniki wyżej. Piłkę nożną kocha na równi z ręczną, choć sam preferuje sporty indywidualne, dlatego siedem razy ukończył maraton. Kiedy nie pracuje i nie trenuje, sporo czyta. Preferuje literaturę współczesną, choć jego ulubioną książką jest Hrabia Monte Christo. Jest dumny, że w całym tym opisie ani razu nie padło słowo triathlon.

Rozwiń

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
10
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Inne sporty

Komentarze

1 komentarz

Loading...