Reklama

Książę Harry uznał, że dość już turniejowego frajerstwa

Michał Kołkowski

Autor:Michał Kołkowski

18 czerwca 2018, 22:51 • 4 min czytania 20 komentarzy

Anglicy byli na najlepszej drodze, żeby dać typowy dla siebie występ na wielkim turnieju i zremisować na początek z tunezyjskimi średniakami. Kiedy stawialiśmy już na nich krzyżyk i zaczynaliśmy pisać wyjątkowo obelżywy paszkwil pod adresem reprezentacji Garetha Southgate’a, Harry Kane postanowił zamknąć usta hejterom, przynajmniej na chwilę. Nie pozwolił swojej drużynie dołożyć kolejnej cegiełki do potężnego muru angielskiego frajerstwa, budowanego na kolejnych mistrzostwach od 52 lat.

Książę Harry uznał, że dość już turniejowego frajerstwa

52 lata. Od tego czasu tylko raz Anglicy doczłapali się do czołowej czwórki świata. To tyle samo co Bułgaria, Turcja, Korea Południowa, Chorwacja. Mniej od Polski!

Trzeba powiedzieć, że Synowie Albionu początek meczu mieli fenomenalny. Widać, że wyszli na murawę żeby coś udowodnić. Światu, kibicom, ekspertom, ale przede wszystkim – sobie samym. Siedli na Tunezji z takim impetem, że mecz mogli – czy raczej, powinni – rozstrzygnąć w kwadrans. Zastosowali strategię zmasowanego ataku – w zasadzie całym zespołem przebywali na połowie przeciwnika, wahadłowi grali niczym niezwykle ofensywnie usposobieni skrzydłowi, środkowi pomocnicy koczowali w szesnastce, natomiast napastnicy próbowali wejść z piłką do siatki.

Tunezyjczycy momentami bronili się tak rozpaczliwie, że nawet obrona Częstochowy była przy tym jak spokojna wymiana uprzejmości z gośćmi ze Szwecji. To była miazga, lecz ostatecznie spuentowana tylko jedną bramką. Zadecydował stały fragment gry, nie po raz ostatni w tym meczu. Po strzale głową, Mouez Hassen (kapitalnie dysponowany, ale grający już wówczas z kontuzją barku) zdołał się jeszcze popisać niewiarygodną robinsonadą, lecz przy dobitce Harry’ego Kane’a był bezradny. Śmiesznie się to ułożyło – w jednej akcji mocna kandydatura do najlepszej parady turnieju i… gol.

Jedenasta minuta na zegarze, Anglia ma prowadzenie, gra co chce, kiedy chce i jak chce. Tunezja leży u ich stóp. Co wyspiarze mogą zrobić w takiej sytuacji?

Reklama

a) wyluzować, przejść do gry atakiem pozycyjnym i raz po raz punktować fatalnie zorganizowanych w obronie rywali?

b) dalej szaleńczo atakować, ale partaczyć wszystkie stuprocentowe okazje, a potem sprokurować karnego z dupy?

Nie ma zaskoczenia – padło na drugi wariant. Anglicy zdecydowanie przeszarżowali i już w końcowej fazie pierwszej połowy widać było, że puchną. Podopieczni Nabila Maaloula na tym specjalnie nie skorzystali, bo gra im się raczej nie kleiła, ale sojusznika znaleźli w Kyle’u Walkerze. Obrońca Manchesteru City, przerobiony w kadrze na półprawego w systemie na trzech stoperów, w zupełnie niegroźnej sytuacji zamachnął się łokciem i zdzielił nim w twarz napastnika rywali. „Waść machasz jak cepem” – skwitował to zachowanie Jerzy Michał Wołodyjowski.

W 35. minucie zrobił się remis. I okazało się, że Anglia to, co miała najlepsze, już pokazała. Od tego momentu zaczęły się męczarnie. Tunezyjczycy oddali do przerwy jeden celny strzał, właśnie z karnego. Wystarczyło, żeby zrobić swój wynik.

Druga połowa to już nie było spektakularne widowisko. Orły Kartaginy nie miały pomysłu, Synowie Albionu nie mieli sił. Zmiennicy wypuszczeni w bój przez Southgate’a również szału nie zrobili. Rashford zmienił żałośnie dysponowanego Sterlinga, lecz specjalista od bramek w debiutach nie okrasił bramką swojego pierwszego występu na mundialu. Kiedy w końcówce za wycieńczonego Delle Allego wszedł Ruben Loftus-Cheek, można było się już tylko drwiąco uśmiechnąć.

I pewnie Anglia by trzech punktów ostatecznie na swoje konto nie zapisała, gdyby selekcjoner Maaloul znalazł podczas przygotowań do mistrzostw chociaż jeden dzień, chociaż jedną godzinkę, żeby omówić ze swoimi podopiecznymi krycie przy stałych fragmentach gry. Naprawdę, reprezentanci Tunezji zachowywali się tak, jakby dopiero w trakcie spotkania dowiedzieli się o istnieniu takich zagrywek jak rzut wolny i rożny. Absurdalna nieskuteczność rywali długo ich trzymała przy życiu, choć praktycznie przy każdym dośrodkowaniu dopuszczali Anglików do klarownych sytuacji.

Reklama

Limit szczęścia wyczerpali w doliczonym czasie gry.

Haryy Kane to napastnik, któremu roztropny, zapobiegliwy trener nie pozostawi pół metra wolnej przestrzeni nawet na trzydziestym metrze. Obrona Tunezji zostawiła go osamotnionego w polu bramkowym. Długo szarpali Lwa Albionu za ogon. W końcu zaryczał. I dopadł swoją ofiarę.

Zamiast kolejnej odsłony niekończącego się serialu pod tytułem: „Frajerskie porażki Anglii na wielkich turniejach”, mamy zwycięstwo, które może zbudować drużynę na cały turniej. Widać gołym okiem, że w ekipie Southgate’a aż kipi team spirit. Widać to po celebrowaniu bramek, widać to po zaangażowaniu w grę. Byli wręcz przemotywowani. Ale na dłuższą metę ciężko będzie pociągnąć na samym zaangażowaniu, popełniając takie babole w defensywie jak Walker czy Maguire i partacząc na potęgę pod bramką rywala, jak Lingard czy Sterling.

Tak naprawdę zwycięstwo nad Tunezją nie jest przecież dla reprezentacji Anglii sukcesem. To miała być pozycja obowiązkowa. Prawdziwe przeszkody dopiero się zaczną, a Anglicy zahaczyli stopami już o najniżej ustawiony płotek. Grunt, że biegną dalej.

fot. Newspix.pl

Najnowsze

Komentarze

20 komentarzy

Loading...