Reklama

Co z tą Chorwacją? (3)

redakcja

Autor:redakcja

17 czerwca 2018, 13:18 • 8 min czytania 3 komentarze

Już od rana z Chorwacji płynęły zdjęcia sympatycznych transparentów. Nigeryjczycy, wygrajcie z tą mafią. Piłkarze, wy nie jesteście Chorwatami. Sługi kryminalisty. Moralne dno. Część kibiców, mimo pierwszego meczu ich reprezentacji na mistrzostwach świata, pozostawiła swoje koszulki w biało-czerwoną szachownicę w szafach. Dla nich zawodnicy kadry, której szefują Luka Modrić czy Dejan Lovren, to w najlepszym wypadku zdrajcy sprawy, w najgorszym – zwykli przestępcy.

Co z tą Chorwacją? (3)

Gdy Luka Modrić podchodził w meczu z Nigerią do rzutu karnego, pokazano wymowne ujęcie chorwackich sektorów. Ręce wzniesione do nieba, modlitwy, Luka, kochany, strzel. Luka, mistrzu, prowadź. Ale gdyby jakimś cudem kamera była w tym czasie w chorwackim Mostarze, na terytorium Bośni i Hercegowiny, przy dawnym graffiti poświęconym Modriciowi?

Widok mógłby być mniej więcej taki.

Mostarci poručili Modriću: ''Sjećaš li se Zrinje, je** ti Mamić...''

Tak przynajmniej wyglądało to przed rokiem, w okresie pierwszych przesłuchań Modricia. A co tam w rodzinnym Zadarze, mieście, w którym Luka przyszedł na świat?

Reklama

Dokładnie rok temu okolice, w których się wychował, zapełniły wymazane sprejem hasła, zrozumiałe nawet dla tych, którzy jakimś cudem nie uczyli się w szkole chorwackiego. „Modricu, kurvo mamiceva”, „Luka Mamić”, inne w tym stylu. Coś o bankomacie, coś o tym, że prędzej jest owcą niż Beckhamem z Obrovca, coś o cnocie matek i Luki, i Zdravko Mamicia. Piłkarz Realu Madryt z dnia na dzień, no, maksymalnie z tygodnia na tydzień z człowieka wartego umieszczenia na graffiti, stał się wrogiem publicznym, znienawidzonym przez niedawnych fanów jego talentu. Przykre? Cóż, skalę bólu, jaki musi odczuwać Modrić w całej tej sytuacji najlepiej oddaje jego reakcja na pytanie dziennikarza Guardian na oficjalnej konferencji przed meczem z Nigerią. Człowiek, który zazwyczaj wygląda, jakby miał problem w bokserskim starciu z Dawidem Podsiadło, tym razem niemal zabijał wzrokiem.

Wystarczył zapalnik: pytanie o wyrok Zdravko Mamicia.

Dlaczego Luka aż tak zestresował się pozornie błahym pytaniem?

Najogólniej rzecz ujmując – bo niestety jest w ten cały proces dość mocno zamieszany i nie chodzi tu wcale o klasyczne znalezienie się w złym czasie i złym miejscu. By dobrze wyjaśnić, dlaczego Luka tak boi się tłumaczenia swojej roli w całym procederze oraz jednocześnie by wytłumaczyć, dlaczego Chorwatom trudno jest dopingować własną reprezentację, trzeba najpierw opisać za co właściwie został skazany Zdravko Mamić. Bezkarny przez dobrych kilkanaście lat prezes, właściciel, dyrektor i ogółem pierwszy po bogu w Dinamie Zagrzeb otrzymał najwyższy wyrok w ciągnącym się na dobrą sprawę od 4 lat procesie. Chorwaccy śledczy ominęli wszystkie drobnostki, których dopuszczał się w swojej karierze ekscentryczny milioner – szarpaniny z dziennikarzami, rasistowskie odzywki, niekorzystne dla jego pracowników umowy czy zarzuty dotyczące ustawiania meczów. Zamiast szperać w trupach, w których udowodnienie winy graniczy z cudem (pamiętne 1:7 z Lyonem…), chorwaccy śledczy z urzędu ds. walki z korupcją przebadali finansową stronę transferów wykonywanych przez Dinamo Zagrzeb w okresie największego prosperity klubu.

Szybko stało się jasne, że Mamić ustawił się w pozycji tak wygodnej, że w kategoriach cudu należy traktować wysypanie całego procederu. Oto bowiem właściciel Dinama i dinamowskiej filii Lokomotivy Zagrzeb, prywatnie ojciec menedżera piłkarskiego, Mario Mamicia, i brat trenera, Zorana Mamicia, dbał o swoich zawodników w kompleksowy sposób. Gdy brał ich pod swoje skrzydła, otrzymywali nie tylko profesjonalną opiekę menedżerską, nie tylko wsparcie sportowe i lukratywną pensję w klubie, ale również wydatną pomoc przy ewentualnych transferach do silniejszych lig. Ludzie pokroju Luki Modricia podpisywali cyrografy na mocy których stawali się niemalże własnością Mamicia, który w zamian za możliwość wypromowania się w największym chorwackim klubie, zgarniał kasę zarówno małą łyżeczką do czerpania comiesięcznych korzyści, jak i wielką chochlą do tulenia prowizji transferowych.

Reklama

I o te ostatnie stoczyła się najbardziej poważna batalia. Gdy już bowiem piłkarz prowadzony przez Mamicia, korzystający z usług menedżera Mamicia i występujący w klubie Mamicia przechodził do innego zespołu, w oczywisty sposób zapłaty oczekiwali ci, którzy go wykreowali. Sęk w tym, że szalone kwoty płacone przez największe europejskie kluby wędrowały nie z powrotem do Dinama, ale na konta m.in. Zdravko Mamicia. Co więcej, również piłkarze byli zmuszani do opłacania haraczu, a część kwoty za ich podpis wracało pod stołem w ręce potężnego bossa.

W teorii wszystko w papierach się zgadza – kontrakty menedżerskie były konstruowane tak, by kwotę za podpis piłkarz musiał dzielić z menedżerem, natomiast umowy transferowe w taki sposób, że zysk z transferu trafiał przede wszystkim do piłkarza. A zyskiem oczywiście piłkarz musiał się dzielić z menedżerem, wiadomo. Dyskusyjne moralnie, szczególnie jeśli menedżer i władze klubu to syn i ojciec, ale w miarę czyste pod względem prawnym. Problem polega na tym, że śledczy dotarli do dowodów na dopisywanie tych wszystkich klauzul już po wykonaniu transferu. A to już oznacza, że w dzikich czasach odbywało się zwyczajne wałowanie klubu, dzięki któremu Mamić mógł sobie pozwalać na imprezy na jachtach. Legalizować całość zaczęto, gdy ktoś mądrzejszy z otoczenia Mamicia stwierdził, że takiego burdelu w papierach być nie może.

Jest oczywiście jasne, skąd wziął się w tej całej opowiastce Luka Modrić. Luka, młody i zdolny chorwacki piłkarz, zrobił kilkanaście lat temu to, co każdy młody i zdolny chorwacki piłkarz. Zgodził się, by Zdravko Mamić objął rolę jego piłkarskiego ojca, który przeprowadzi go za rękę przez krwawy świat futbolowych rekinów. Inwestycja z jednej strony się opłaciła – bo Luka zdołał wypromować się meczami w Dinamie tak, że dostrzegł go Tottenham, z drugiej – wydaje się, że cena za tę usługę była odrobinę za duża, jeśli faktycznie mówimy o 50% z 16 milionów funtów. Szczególnie, jeśli – tak jak twierdzą śledczy, którzy przekonali sąd – wszystko odbyło się pod stołem, a oficjalne reguły przepływu pieniędzy dopisano do kontraktów post factum.

Tu jednak wina Luki mogłaby być jeszcze niewielka – wykręciłby się w standardowy i w sumie prawdziwy dla piłkarza sposób. Nie wiem, nie znam się, nie rozumiem, interesy załatwiali mi moi menedżerowie i prawnicy, podpisywałem to, co dla mnie przygotowali. Niestety dla Luki – popełnił błąd. Podczas zeznań, prawdopodobnie nie do końca świadomie, potwierdził, że klauzule były dopisywane już po wykonaniu transferu. Chorwacja zadrżała, bo wówczas wydawało się, że korupcyjna mafia zostanie rozbita. Słowo mafia nie jest wcale nie na miejscu – wobec rozległych układów Mamicia, wszystkie działania wymierzone w jego interesy prowadzili funkcjonariusze spoza stolicy. Ba, proces wyprowadzono z Zagrzebia do Osijeku, w obawie przed stronniczością stołecznych sędziów. Według Guardiana, który szeroko opisywał sprawę – Mamić miał przyjaciół na wszystkich poziomach, wśród wymiaru sprawiedliwości, wśród prokuratorów, w policji, która miała przymykać oko na wynajętych przez Mamicia goryli tłukących się z jego przeciwnikami. Dlatego szokiem był moment, w którym swojego piłkarskiego ojca pogrążył zawodnik Realu Madryt, do tej pory lojalny wobec właściciela Dinama.

Później jednak Luka… odwołał wszystkie swoje zeznania. Na wszystkie kluczowe pytania odpowiedział „ne sjecam se”. Nie pamiętam. Kibice z Chorwacji się wściekli. Moment w którym można było pogrążyć cały układ, a ich idol dezerteruje z pola walki. Reakcja była natychmiastowa, a pokazałem ją w pierwszych akapitach. Poza napisami na murach…

Nie pamiętam.

Wydawało się, że Mamiciowi i jego ekipie jeszcze raz uda się wymknąć obławie, tym bardziej, że omerty nie złamał również Dejan Lovren. Sam Mamić też wydawał się wierzyć w swoją nietykalność – przed sąd w dniu zeznań Lovrena dotarł o kulach, kuśtykając po niedawnym postrzeleniu w nogę. Tego samego dnia, wieczorem, opublikowane zostały materiały, w których już z czystym sercem (bo na pewno nie sumieniem!) tańczył i śpiewał do chorwackiego disco. Cud?

Na pewno, tak jak i dobór przyśpiewek na weselu Mateo Kovacicia. Przy scenie cała plejada, Mamić, Lovren. Tekst? Nikt nam nic nie zrobi.

O dziwo – USKOK, urząd ds. korupcji, nie ustąpił. Drążyli dalej, a materiał dowodowy, który zebrali, był silniejszy niż zeznania piłkarzy. Zdravko Mamić został skazany na 6,5 roku więzienia, jego brat, Zoran, na 4 lata i 11 miesięcy, Damir Vrbanović, były dyrektor sportowy Dinama na trzy lata. Co ciekawe, ten ostatni nadal działa w chorwackim ZPN-ie, w teorii czekając, aż wyrok się uprawomocni. Mamić nie miał takiego komfortu – według chorwackiego prawa przy tak wysokich wyrokach, na wynik apelacji oczekuje się już w pace. Zdravko, świadomy swojej sytuacji, prysnął do Bośni i Hercegowiny, według jednego z tamtejszych dziennikarzy, Juraja Vrdoljaka, został nawet wysłany za nim list gończy Interpolu.

W Bośni Mamić został złapany a następnie osadzony w areszcie. Teraz toczy się gra o ekstradycję, do której wcale dojść nie musi – Mamić ma podwójne obywatelstwo.

I tu znów pojawiają się panowie Modrić i Lovren. Obaj bowiem mogą odpowiedzieć za krzywoprzysięstwo i zeznania niezgodne z prawdą, w dodatku składane w jednej intencji – ratowania tyłka kryminalisty z długim wyrokiem i Interpolem na karku. W przeciwieństwie do popularnych sądowych batalii prowadzonych pomiędzy piłkarzami a fiskusem czy nadpobudliwą policją, która śmie zatrzymywać mknące limuzyny zawodników – tutaj chodzi o coś więcej. Tutaj to nie szereg adwokatów i specjalistów od prawa podatkowego siedzi na sądowej ławie, tutaj przeskrobał sam Modrić i sam Lovren. Tutaj stawka naprawdę jest bardzo wysoka, a jest nią również prestiż USKOK-u, jedynej instytucji, która miała dość jaj by zdelegalizować stołeczną fabrykę pieniędzy i marzeń.

Scenariusz z Modriciem w więziennym pasiaku wydaje się odległy, ale jeszcze kilkanaście miesięcy temu wszyscy sądzili, że i Mamić jest nie do ruszenia.

A jak to wpływa na grę? Cóż, Modrić zagrał po profesorsku, gdyby w taki sposób potrafił odpierać pytania prokuratorów – prawdopodobnie obroniłby nie tylko siebie, Lovrena i Mamiciów, ale nawet Jordana Belforta i tego typa, granego przez Hopkinsa w „Słabym punkcie”. Biorąc pod uwagę, że po wyroku hiszpańskiego sądu Ronaldo załadował hat-tricka, a grający z zarzutami Modrić poprowadził prawdopodobnie najmocniejszą Chorwację od 20 lat do pewnego i ładnego zwycięstwa…

W fazie grupowej stawiam na Chorwację z pierwszego miejsca. A jak w międzyczasie USKOK znajdzie jeszcze coś na Kovacicia, to widzę ich przynajmniej w półfinale.

Fot.Newspix

Poprzednie odcinki mundialowego bloga Jakuba Olkiewicza:

– o tym, że to ostatnie normalne mistrzostwa świata
– o tym, że Ronaldo to najbardziej ludzki ze wszystkich bogów

Najnowsze

Ekstraklasa

Urban o meczu z Legią: Będzie Lany Poniedziałek? Pytanie, kto kogo będzie lał

Szymon Piórek
0
Urban o meczu z Legią: Będzie Lany Poniedziałek? Pytanie, kto kogo będzie lał
Anglia

Jakub Moder najszybszym pomocnikiem w obecnym sezonie Premier League

Damian Popilowski
0
Jakub Moder najszybszym pomocnikiem w obecnym sezonie Premier League

Felietony i blogi

EURO 2024

Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza

Patryk Fabisiak
0
Pracował dwa dni w Niecieczy, teraz pojedzie na Euro. Wielki sukces Probierza
Felietony i blogi

Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

redakcja
7
Futbol w dobie późnego kapitalizmu – czyli jak firma ubezpieczeniowa z Miami szturmuje piłkarskie salony?

Komentarze

3 komentarze

Loading...