Reklama

Klasyczna Argentyna – bynajmniej nie jest to komplement…

Mariusz Bielski

Autor:Mariusz Bielski

16 czerwca 2018, 17:34 • 4 min czytania 25 komentarzy

Kompletnie nie znamy języka islandzkiego, więc nie zacytujemy, co dokładnie musiał krzyczeć trener tej drużyny do swoich podopiecznych. Jesteśmy jednak pewni, iż był to jakiś ich odpowiednik nawałkowego „odbuduj” – tak szybko Skandynawowie wracali za linię piłki i bronili dostępu do bramki. A patrząc na statystyki, Hallgrimsson powtarzał to zapewne tak często niczym „Hodor” swoje imię w „Grze o tron”.

Klasyczna Argentyna – bynajmniej nie jest to komplement…

Argentyńczycy mieli ogromne problemy żeby sforsować defensywę rywali. Była trochę jak gość, którego nikt nie zaprosił na domówkę, ale on i tak próbuje się wcisnąć na chatę każdym możliwym otworem. Nie dało rady drzwiami frontowymi? Ok, no to spróbował po rynnie przez okno. Zamknięte? Ok, może garażem? Kolejne przejście zaryglowane. Raz tylko udało się przedostać do środka, w 19. minucie, tylnymi drzwiami, bo akurat dwóch strażników przycięło komara. Fartownie piłka trafiła wówczas pod nogi Aguero, choć Marcos Rojo ewidentnie chciał ładować z dystansu bezpośrednio na bramkę. Zawodnik Manchesteru City przejął jednak nie do końca czysto uderzoną futbolówkę, wygonił się, a za chwilę rąbnął pod poprzeczkę z taką mocą, że prawie zerwało siatkę w bramce Halldorssona.

Radość i ulga chłopaków Sampaolego trwała jednak krótko. Trzymając się nadal imprezowej nomenklatury – za chwilę intruz został złapany za fraki i ponownie wypieprzony za drzwi. Tym, który zajął się naprawianiem sytuacji był Finnbogasson. Przyfarcił, to oczywiste, ponieważ nie asystował mu żaden kolega z drużyny, lecz Willy Caballero. Czemu nie złapał płaskiego dośrodkowania? Czyżby ktoś wysmarował mu rękawice wazeliną? Tak to wyglądało, gdy tylko zbijał piłkę wprost na nogi napastnika, który strzelił gola praktycznie na pustą bramkę.

A później już typowy scenariusz. Bimbalion procent posiadania piłki, pierdyliard razy więcej podań pomiędzy poszczególnymi zawodnikami, raz na ruski rok jakieś podanie w pole karne, a za chwilę interwencja dowolnego defensora, wybicie i tak w koło Macieju.

Pod koniec pierwszej połowy Argentyńczycy najsilniej zaatakowali jednak nie swoich rywali, lecz Szymona Marciniaka, który prowadził ten mecz. Albicelestes byli bowiem święcie przekonani o tym, iż należał im się karny po zagraniu piłki ręką przez Sigurdssona. (Ich) Problem w tym, że wcale nie była to jakaś jednoznaczna sytuacja – islandzki zawodnik dotknął futbolówkę kompletnie przypadkowo, jadąc na wślizgu, asekurując się przed upadkiem, a tym samym bez celowości przy zablokowaniu dogrania.

Reklama

Bezradność Argentyńczyków przekroczyła jednak wszelakie granice mniej więcej po godzinie gry, kiedy za faul na Maxim Mezie dostali rzut karny. Skąd taki paradoks? A no stąd, iż nawet w takiej sytuacji nie wyszli oni na prowadzenie. Do jedenastki podszedł Messi i… Uderzył tak, że w zasadzie tylko ułatwił Halldorssonowi interwencję – blisko środka, na wysokości rąk. Dziecinnie prosta sprawa.

Zastanawiamy się natomiast, czemu około 75. minuty polski arbiter nie dał Messiemu się zrehabilitować, ewentualnie jakiemuś jego koledze z drużyny nadrobić błąd zawodnika Barcelony. Cristian Pavon, który wszedł na boisko na ostatnie 20 minut, w jednej z akcji wpadł w szesnastkę, pogonił do linii końcowej, gdzie został ewidentnie podhaczony i… nic. Nawet VARu. Oj będą go tostować za tę decyzję w ojczyźnie tanga!

Rudzki o typie z Islandii

Żadne alternatywne rozwiązania, na które zdecydował się Sampaoli też praktycznie nic nie wniosły. Biglię zmienił Banega, dużo bardziej kreatywny pomocnik, aczkolwiek żeby coś zrobić z piłką, musiałby zarówno więcej biegać, częściej wychodzić na pozycję, samemu szukać sobie więcej miejsca, skoro przeciwnicy nie tworzyli go błędami. Poza wcześniej wspomnianą akcją nic nie wniósł także napastnik Boca Juniors. Higuaina widzieliśmy z kolei tylko w momencie, kiedy Meza ustępował mu miejsca na murawie.

Reklama

W zasadzie to głównie ze strony Messiego wynikało jakiekolwiek większe zagrożenie pod islandzką bramką. Dzień jak co dzień w argentyńskim futbolu reprezentacyjnym. Momentami przecież inni członkowie tej drużyny nawet nie nadążali za kontrami wyprowadzanymi przez La Pulgę! Ten brał piłkę gdzieś w środku pola mijał jednego, drugiego Islandczyka, rozglądał się, a z przodu nikogo. W najlepszy wypadku mógł odegrać do boku i zwolnić akcję. Rewelacja! Nic dziwnego, iż w kilku podobnych sytuacjach olewał partnerów, pakując się samemu na kilku rywali, choć oczywiście nie mógł nic wskórać w ten sposób.

tweet od AdM

Zadajmy sobie jednak jedno, ważne, aczkolwiek nieco ironiczne pytanie – czy jesteśmy zdziwieni takim obrotem rzeczy? No nie za bardzo. Kto jak kto, ale akurat Albicelestes przez parę ostatnich lat przyzwyczaili nas do męczenia buły, z którego nic nie wynika. Dzisiejszy remis nie jest zatem wielką niespodzianką. Można było się go spodziewać, wiedząc jakie są słabe strony ekipy argentyńskiej, a jakie mocne islandzkiej. Tak to jednak kończy się niemal zawsze, gdy los drużyny uzależnia się tylko od jednego zawodnika, stojąc i patrząc na to, co zrobi pod przeciwną bramką.

Argentyna 1:1 Islandia (1:1)
1:0 Aguero 19′
1:1 Finnbogasson 23′

Najnowsze

Komentarze

25 komentarzy

Loading...