Reklama

Weszło w Neapolu: Krajobraz po straconej szansie

redakcja

Autor:redakcja

22 maja 2018, 08:24 • 15 min czytania 37 komentarzy

22 kwietnia. Juventus gra z Napoli. Mistrz Włoch, który w całym meczu nie jest w stanie oddać ani jednego celnego strzału, zainteresowany jest wyłącznie dowiezieniem bezbramkowego remisu. Plan okazuje się bardzo naiwny. W 90. minucie piłkę do siatki głową po rzucie rożnym pakuje Kalidou Koulibaly. Neapol przybliża się na punkt do Juventusu. Neapol, który w najbliższych kolejkach ma – wydawałoby się – spacerek. Bo kim są Fiorentina, Torino, Sampdoria czy Crotone przy rywalach Juventusu, który miał w perspektywie zwłaszcza dwa piekielnie trudne wyjazdy – do Rzymu (mecz z Romą) i Mediolanu (mecz z Interem)? Po zwycięstwie nad Juve miasto ogarnia euforia. Kibice organizują przedwczesną, spontaniczną fetę na lotnisku, na którą przychodzi 20 tysięcy fanatyków. Nazajutrz w neapolitańskich studiach tatuażu rysowane są podobizny Koulibaly’ego z datą 22.04. Szaleństwo osiąga rozmiary absurdu. 

Weszło w Neapolu: Krajobraz po straconej szansie

29 kwietnia. Napoli jedzie do Fiorentiny i wyłapuje trójkę w plecy. Juve swój mecz wygrywa i odskakuje na cztery punkty. Neapol pocieszył się ledwie siedem dni. Siedem dni miał nadzieję na pierwsze mistrzostwo od 28 lat. Na zdetronizowanie znienawidzonego Juventusu po – wtedy jeszcze – sześciu latach dominacji. 

Cały misterny plan w pizdu. 

***

DSC01989

Reklama

Wystawka przy jednym ze stoisk z klubowymi gadżetami. Wystarczyła jedna bramka, by Koulibaly stał się w Neapolu obiektem kultu. 

Nie będziemy was czarować, że pojechaliśmy do Neapolu, bo tak bardzo interesował nas mecz o pietruszkę z Crotone. Na fali euforii neapolitańskich kibiców kupiliśmy bilety lotnicze na 20.05 po to, by z bliska oglądać coś wielkiego, co wisiało w powietrzu. Jeśli po jednym zwycięskim meczu ci kibice byli w stanie zorganizować taki show, to co stałoby się po mistrzostwie Włoch? Zapowiadało się na taki poziom żywiołowości, jakiego w europejskiej piłce zwyczajnie nie ma. By zobaczyć coś podobnego, trzeba udać się pewnie do Ameryki Południowej lub Turcji. A może nawet i tam jest spokojniej.

Trochę zostaliśmy jednak z tymi biletami jak Jagiellonia z fetą po mistrzostwie. I też uznaliśmy, że nie ma sensu wyrzucać do kosza tego, co się przygotowało.

Pod Stadio San Paolo przybywamy kilka godzin przed meczem i szukamy kasy biletowej. Jakieś są, ale wyglądają tak parszywie, jakby stadion zamknięto jeszcze przed ostatnim mistrzostwem dla Napoli. Wszystkie oczywiście zamknięte. Pytam ochroniarza, gdzie można kupić wejściówkę. Nie wie. Sugeruje, że „probably sold out”. Ochroniarzowi i zamkniętym kasom nie mam prawa nie wierzyć.

Proszę zatem o pomoc ostatnią deskę ratunku, człowieka od spraw stadionowo beznadziejnych – konika. Ma wygląd typowego, włoskiego rzezimieszka. Kolczyk w uchu, tatuaże na każdej możliwej widocznej części ciała, koszulka z pistoletem uzi i napisem „Narcos. Cartel de Medellin”. Nie mówi po angielsku, więc po ratunek idziemy do jego kolegi po fachu – wesołego wuja, od którego kupiłbyś nawet piasek na środku Sahary. Wujo za pośrednictwo życzy sobie pięć euro, ale jest tak wesoły, że aż głupio mu nie dać. Za całość usługi płacę 30 euro – jak na „sold out” cena, myślę sobie, w granicach rozsądku.

Myślę sobie także, że gość z uzi na koszulce zaraz przekaże mi bilet i się rozejdziemy. Niestety nie jest to takie proste.

Reklama

– Jedziesz z nami do agencji!
– Agencji?
– Tak, agencji. Tam są bilety. Przyszykuj dokumenty!

Istnieją pewnie rozsądniejsze rzeczy niż wsiadanie na skuter bez kasku z przypadkowym typem z Neapolu nie mówiącym po angielsku i jazda do agencji (?), ale za rozsądek nie wchodzi się na mecze, więc nie mam wyjścia. Jedziemy. Tak przynajmniej chciałbym napisać, ale to grube niedopowiedzenie. Pędzimy. Dynamika większa niż na karuzeli trenerskiej w Ekstraklasie. Konik odwraca się do mnie, pokazuje jak wciska kilka razy hamulec i nic się nie dzieje. Ze szczerym (acz niepełnym) uśmiechem wypala coś w stylu: – Nie działa!

Zaje, kurwa, biście. To może kolego zwolnij, co?

Chyba czyta w moich myślach, bo za chwilę wciska drugi hamulec z pełną mocą i pokazuje roześmiany: – Ale drugi działa!

Nie no, eeeeee, jak drugi działa to jesteśmy uratowani.

Jakimś cudem dojeżdżamy na miejsce. Jakimś cudem agencja nie okazuje się tą agencją z tych agencji, a zwykłym punktem bukmacherskim, w którym przy okazji sprzedawane są bilety. Konik prosi o dokumenty. Waham się, czy nie chce mnie przekręcić na jakiś lewy zakład, ale wisząca przed wejściem karteczka „tickets Napoli – Crotone” mnie uspokaja. Wręczam mu dowód i zaskakuję się, gdy po kilkunastu sekundach dostaję bilet do ręki.

Konik, który mnie dorwał ma więc bardzo fajną pracę – kasuje 30 euro za pojechanie z turystą do kasy oddalonej o kilometr od stadionu (swoją drogą – gdzie tu logika?) i zakupienie biletu za 10 euro. Ale nie mam pretensji, mój błąd – mogłem się doinformować.

Wracamy. Nawet nie zdążam wsadzić biletu i dowodu do kieszeni, a konik już rusza. Omal nie spadam ze skutera. Szybko, szybko, trzeba nacinać kolejnych frajerów – zdaje sobie myśleć, a ja łapię się czego się da i obserwuję ten szalony slalom pomiędzy samochodami i przechodniami. Gdy dojeżdżamy, oddycham z ulgą. Żyję. Jest dobrze. Ulga jest jednak tylko chwilowa. Po chwili spostrzegam się, że podczas tej arcyszalonej jazdy z ręki wyleciał mi bilet.

Patrzę wokół siebie – nie ma. Przeszukuję wszystkie kieszenie – nie ma. Patrzę po okolicy – nie ma. Nie proszę już jednak o pomoc tego samego konika – mój portfel by się na mnie mocno pogniewał, tego nie chcę – a idę do rzeczonej agencji, w której zakupiliśmy wejściówkę. Mówię, jaka jest sytuacja, lecz zderzam się ze ścianą.

– Zgubiłeś? Trudno. Nie możemy dać ci nowej wejściówki.
– To kupię następną.
– Nie możesz. Jedno nazwisko – jeden bilet.
– Ale przyleciałem na ten mecz z Polski. Na pewno da się coś zrobić.
– Nie da się. Trudno. Przykro nam.

DSC01972

 W Neapolu wszystko jest dobre, by położyć na tym graffiti. 

DSC01981

Tu zdjęcia robią sobie zakochani, pan Włoch wyczekuje właśnie na swoją lubą. Ktoś coś?

Ściana. Proponują, by poszukać biletu, pewnie gdzieś jest. Idea jest słuszna, przecież nie wyparował. Choć to poszukiwania igły w stogu siana, idę wzdłuż trasy, jaka widziała przed parunastoma minutami szalony rajd, ale zgodnie z przewidywaniami biletu nie uświadczam. Jechać do Neapolu na mecz i nie wejść na mecz – brzmi co najmniej jak zgłoszenie kandydatury na frajerstwo miesiąca. W ferworze poszukiwań wpadam na genialny plan. Nieco podobny do mnie kolega (nie chcę go obrazić – w zasadzie bardzo nieco, a w sumie to w ogóle niepodobny) wysyła mi zdjęcie swojego dowodu. Drukuję je. Sprzedawca w agencji wymaga plastiku. Żadne czarno-białe papierki, pokazuj kolego dokument.

– Przyjechałem na mecz specjalnie z Polski. Dokumenty dla bezpieczeństwa zostawiłem w hotelu. Proszę zobaczyć, jestem Arkadiusz! Jak Milik!
– Arkadiuszo?! OK!!!

Przeszło. Imiennik Milika nie może zostać na lodzie. Teraz tylko przejść przez bramkę. Gdy na stadionie ochroniarz sprawdzający bilety odsyła mnie do wyrzucenia butelki z prawie pełnym napojem, robię minę, jakby stała mi się największa krzywda świata. Jemu staje się głupio i nie sprawdza moich dokumentów już tak uważnie. Naciął się na stary trik – znów się udało.

Choć znam takich, którzy w awaryjnej „sytuacji dowodowej” posiłkują się słynnym zdjęciem z podobizną Tumu(L)ca. I też czasami daje radę.

***

Neapol to fajne miasto, mimo że nie ciągnie się za nim dobra opinia. Mówi się, że jest parszywy, brudny, śmierdzący, ale to tylko półprawda. Wydaje się przyjemny, choć może to efekt tego, że autor tekstu dopiero co wrócił z Dakaru czy Bogoty, które jednak ustalają światowy poziom hardkoru na metr kwadratowy. Neapol jest brudny, ale bez przesady. Jest parszywy, ale tylko trochę. Może czasami cuchnie, ale tak generalnie to nie.

Jakie inne słowo pasuje do tego miasta, jeśli już chcemy na siłę szukać negatywów? Niezadbany. Neapol taki właśnie jest.

DSC01928

Bloki są obdrapane, chodniki krzywe, asfalt do poprawki, skwery przestarzałe, stadion zarośnięty… Dla Włochów to jednak nie stanowi żadnego problemu. I tak to miasto jest piękne.

Nie zdarza się, by europejskie miasto było tak ciekawie położone. Z jednej strony wulkan, Wezuwiusz, z drugiej – skarpa, na której zbudowane jest całe miasto. Budynki wymalowane na jasne kolory usytuowane na pagórkach dodają temu słonecznemu miastu niebywałego klimatu.  Wyobrażam sobie, że właśnie tak wyglądałaby Ameryka Południowa, gdyby była bardziej cywilizowana.

Centrum miasta. Pytam przechodnia o drogę. Coś mówi do mnie po włosku, więc go nie rozumiem. Wymachuje rękami. Będzie bił? Nie, chyba nie. Chce pomóc. Zaczyna krzyczeć. Woła następnego przechodnia. Stoją obok siebie i wzajemnie do siebie wymachują, jakby pytanie „ta knajpa to w lewo czy prosto?” była sprawą wagi państwowej. Zaraz dołącza trzecia osoba, czwarta i piąta. W piątkę – każdy krzyczy! – dochodzą do konsensusu. Jednak prosto.

Odchodzę, wciąż dyskutują. To może jednak w prawo? „Nie, nie, prosto” – pokazuje ruchem ręki jeden z nich. Dyskusja trwa.

Wchodzę w typową, włoską uliczkę. Wzdłuż stragany, na których można kupić wszystko – od przemycanych fajek, przez świeże warzywa i płyty disco polo, aż po przeróżne owoce morza. Słychać jeden, wielki krzyk. Po chwili dochodzę do wniosku, że ludzie wychodzą tu z domów tylko po to, by sobie pokrzyczeć. Ciasno tak, że dwa idące rzędy osób to już za dużo, a jeszcze co chwilę przejeżdża jakiś skuter. Nie wiem, jak oni to robią, ale Włosi są mistrzami w brawurowej jeździe samochodem Cinquocento skuterami. Oczywiście bez kasku, bo i po co?

DSC01974

W tych ciasnych uliczkach przemieszczają się też samochody. Włoskie parkowanie to parkowanie na zapałki. Do karoserii nie przywiązuje się tu dużej wagi. Przechodząc jedną z uliczek robię test: czy znajdę samochód, który nie jest bity? Pierwszy – zderzak do wymiany. Drugi – no jakże. Trzeci – oczywiście, że blacharz się dopomina. Normalną karoserię znajduję w okolicach trzynastego/czternastego pojazdu. Celowo piszę „w okolicach”, bo szukałem tak długo, że pogubiłem się w rachunkach.

DSC01899

Jeśli turyści dochodzą do wniosku, że Neapol śmierdzi, to chyba w tym miejscu. Owoce morza potrzebują tyle wody, że trzeba omijać kałuże, a sprzedawcy profilaktycznie wybierają gumofilce. No i oczywiście – potwierdzam – śmierdzi. 

Ustaliliśmy, że Neapol jest niezadbany? Idealnym ambasadorem tej teorii jest stadion San Paolo, który z daleka wygląda imponująco…

DSC01907

…ale im bliżej podejdziemy, tym więcej parszywych ujęć jesteśmy w stanie wykonać. Momentami wygląda to jak opuszczony stadion – i nie ma ani grama przesady w tym stwierdzeniu.

DSC01911 DSC01917 DSC01919 DSC01922 DSC01923 DSC01912 DSC01915

DSC01916

Tak, na tym obiekcie gra drużyna, która zdobyła wicemistrzostwo Włoch.

Obiekt straszy nie tylko od zewnątrz, ale i w środku. Szukamy miejsca, w którym można zjeść coś ciepłego, ale nie znajdujemy. Tylko chipsy, piwo, woda. Tak jak w Ameryce Południowej po trybunach chodzą sprzedawcy, których można zawołać do krzesełka lub do nich podejść. Sklepu nie ma żadnego, więc pamiątek kupić się nie da. Napoli nie prowadzi na stadionie swojego sklepu kibica, a markowe pamiątki możesz kupić co najwyżej w oddalonym o kilkaset metrów salonie Kappa. Zamiast tego wokół obiektu gromadzą się bazarowi sprzedawcy i opychają ludziom podrabiany bubel. Ich biznesy kwitną – niewiele jest alternatyw, a trzeba stadionowy styl jakoś trzeba zachować.

DSC01957

Na stadionie nie ma koszy, a kubki po napojach wyrzuca się przed siebie – najlepiej próbą wyrzutu w stylu Damiana Zbozienia. 

***

Zdarza się czasem, że nie przemyślisz prostej sprawy i z automatu palniesz totalną głupotę. Chcesz się potem zapaść pod ziemię, ale trudno, stało się – co powiedziane nie zostanie odusłyszane. Macie tak, nie? Jeśli chcecie tak mieć we Włoszech, jedźcie czym prędzej i zapytajcie:

– Jakie są wasze oczekiwania przed mundialem?

Reakcja jest gorsza niż u Kolumbijczyka zapytanego o Pablo Escobara. Niż u Michała Kucharczyka słyszącego słowo „fatalny”. Niż u fanatyka PiS-u zapytanego o sukcesy rządu PO i na odwrót.

Gorsze pytanie można zadać w Neapolu tylko jedno. Brzmi ono: – Co powiecie na powrót Higuaina?

Oczywistością jest, że rana po wielkiej zdradzie argentyńskiego napastnika jest wciąż żywa. W centralnym miejscu knajpy kibiców Napoli wisi podobizna Higuaina pokazanego jako wielki zdrajca. Koszulki z nazwiskiem piłkarza Juve zdobiły swego czasu kosze na śmieci. Nienawiść do Juve można spotkać na każdym kroku. Na ulicach sprzedawany jest papier toaletowy z herbem Juventusu, ale nie tylko.

– Ma pan Milan, Lazio, Inter, Juve. Wszyscy merda?
– Wszyscy.
– A kto największa?
– Wszyscy!

Szalik „Juve merda” jest tak popularny jak te z Maradoną. Z kolei przyśpiewka „Juve merda” to najchętniej intonowana na stadionie piosenka.

DSC01986

Worki na śmieci w barwach Juve. W Neapolu używane do tych najbardziej nieekskluzywnych odpadów. 

DSC01976 (1)

Aha, pytania nie odważyłem się oczywiście zadać, wizja bezpiecznego powrotu do kraju okazała się silniejsza niż sny o reportażu kaskaderskim.

***

DSC01948

Bałem się, że ostatni mecz na San Paolo będzie przypominał trochę imprezę po zbiegnięciu panny młodej sprzed ołtarza. Wszyscy mają ogromny niesmak i niedosyt, ale jedzenie już zamówione, więc nie może się zmarnować. Niby jesteśmy razem, niby robimy co trzeba, ale powodów do radości brak.

Tak absolutnie nie było. Kibice szybko zapomnieli wpadkę we Florencji, a piłkarze niezmiennie cieszą się w Neapolu ogromnym kultem. Największym oczywiście Marek Hamsik, który mimo dziesiątek ofert postawił na Napoli całą karierę i którego otoczenie mówi wprost, że jest traktowany w mieście na równi z Bogiem. Na rozgrzewkę przed meczem wychodzi osobno cała drużyna (i zostaje powitana przez spikera, trybuny szaleją), a chwilę później osobno sam Hamsik (także jest przywitany i tym razem trybuny szaleją tak ze trzy razy mocniej).

Legendarny spiker, Daniele Bellini, porywa tłumy. Autor tekstu miał kiedyś okazję gościć na koncercie Sokoła (dla niezorientowanych – legenda polskiego rapu). W niskim głosie rapera jest tyle charyzmy, że gdy ten krzyczy „ręce!”, nie sposób ich nie podnieść. Dziwna, magiczna siła, która poprzez respekt z lekką domieszką strachu wyciąga twoje łapy w górę. Identycznie jest w Neapolu z Bellinim – cokolwiek zaproponuje publice, ta euforycznie powtarza za nim.

– ARKADIUSZO!
– MILIIIIIK!
– ARKADIUSZO!
– MILIIIIIK!
– AR! KA! DIUSZ!
– MI! LIK!

Piękne. Naprawdę piękne.

O wiele większym uwielbieniem w Neapolu cieszy się Milik niż Zieliński, co jest ciekawe o tyle, że to przecież równorzędni piłkarze, a w kontekście całej ich przygody więcej klubowi dał Zieliński (głównie ze względu na kontuzję drugiego z Polaków, ale jednak). W Miliku widzą jednak kogoś, kto pozwoli zapomnieć o Higuainie. – Nie zostaliśmy mistrzami dlatego, że brakowało Milika. Potrzebujemy typowej dziewiątki z przodu – słyszę od jednego z kibiców. Inny omal nie posiadał się z radości, gdy usłyszał, że Milik wybiegnie w pierwszym składzie. Gdy tylko spiker zaczął wypowiadać imię „Ar…” stanął na krzesełku i wykrzyczał „Miliiiiiiiik!”. Gdy polski napastnik schodził – cały stadion podarował mu aplauz. Zieliński? Rozegrał cały mecz, jakby w nagrodę za to, że przez cały sezon był gościem o numerze dwanaście. Niby grał w każdym meczu, ale większość z nich zaczynał od ławki rezerwowych. Zielińskiego na koszulkach kibiców jednak nie widać. Nie grzeje aż tak bardzo. Milik to nadzieja.

DSC01931 DSC01936 DSC01926

Kojarzycie, tę wesołą bitewkę o piłkę, gdy ta na meczu Ekstraklasy powędruje na trybuny? Kibice są w stanie nawet poderwać się z krzesła, by spróbować ją złapać, pomacać, a później oczywiście odrzucić.

Gdy w Neapolu piłka wypadła na sektor, doszło do… wojny. Kilkanaście osób zerwało się z miejsc i pognało w jej kierunku, by wyprzedzić najpierw wszystkich zainteresowanych, a potem ochroniarzy, którzy oczywiście też momentalnie ruszyli w pościg. Walkę wygrał największy i najszybszy – gość w czapce, który mógłby śmiało startować w castingu na statystów w serialu Gomorra. Po złapaniu piłki nie zadowolił się czuciem kawałka materiału pod opuszkami. Zaczął… uciekać. Ochroniarz, który za nim wybiegł, szybko potknął się o krzesełko i wyrżnął twarzą o glebę. Wyglądało to tyleż strasznie, co komicznie. Pozostali walczący o piłkę podbiegli do niego sprawdzić, czy nic się nie stało. W tym czasie złodziejaszek przemknął na drugą część sektora i cichaczem wtopił się w tłum. W tłum, którego przedstawiciele zaczęli zapraszać go do swoich rzędów. „Chodź tutaj, tu cię nie znajdą”. Nie wiadomo, jaki interes mają kibice w tym, by po stadionie grasował złodziej piłek. Może myślą, że dzięki temu piłkarze nie będą kopać po autach? Byłaby w tym jakaś logika. Warto docenić spryt rzezimieszka – piłkę schował do worka na buty (prześwitującego, mistrzostwo kamuflażu) i zdjął czapkę (no, teraz to już w ogóle nie do poznania!). Zgaduję, że w rodzinnych stronach wołają na niego „Kameleon”.

Swoją drogą, gdyby nasi ligowcy tak walczyli o posiadanie futbolówki, może wreszcie dałoby się tę ligę oglądać.

Kibice Napoli reagują bardzo żywiołowo na konkretne małe fragmenty spotkania. Kiedy Koulibaly – rosły stoper, który demonem dryblingu przecież nie jest – przedryblował przy narożniku dwóch gości, cały stadion zaczął krzyczeć jego nazwisko. Nawet mimo faktu, że z akcji nie wyszło kompletnie nic – powalczył, trzeba docenić.

DSC01955 DSC01947 DSC01940

Krzesełka potwierdzają obiegową opinię, iż Perfekcyjna Pani Domu nie pochodzi z Neapolu. DSC01944

Jak w Neapolu zapobiegli problemowi kibiców wbiegających na murawę? Skonstruowali stadion tak, by trybuny i murawę dzieliła… przepaść. 

***

Drugi po Hamsiku najbardziej ubóstwiany piłkarz? Diego Maradona. W centrum miasta znajduje się przeuroczy mural z jego podobizną. Wiele ściennych malowideł prezentuje większą jakość, ale z jakichś względów najfajniejszy jest właśnie ten. Na każdym straganie sprzedawane są szaliki z nazwiskiem Maradony, koszulki, flagi. Jest go więcej niż Marka Hamsika. Kult jest wciąż żywy nawet w młodszym pokoleniu – bez problemu da się zauważyć dzieciaki, które noszą koszulkę z numerem „10”.

Przechadzam się przez centrum. Wchodzę do baru Nilo, zamawiam piankę, a po lewej stronie znajduje się…

Ołtarz Diego Maradony, nad którym czuwa Jan Paweł II.

DSC01994

DSC01984

Nie jest to mistrzostwo w fachu, ale z jakichś powodów ten mural jest przeuroczy. 

DSC01980

DSC01927

Ciekawy jest też napis pod ołtarzem: Fotka? A później espresso? Jeśli ty możesz zrobić fotkę a dopiero później zamówić espresso, my możemy cisnąć twoim aparatem o podłogę (i cóż, że będzie szkoda). Znane są przypadki, gdy w tej knajpie faktycznie wypraszano po tym, jak klient wyjął aparat zapomniawszy zamówić w barze cokolwiek.

Idąc dalej spotykam kibiców tak fanatycznych, że aż wystroili w barwach Napoli całą uliczkę. Proszą, by nie robić zdjęć, tłumacząc to zatargami z policją. Okazują się jednak bardzo sympatyczni.

– Jak ważny jest tu Maradona?
– Bóg.
– A dla ciebie?
– Też Bóg.
– A ty co myślisz?
– Bóg.

Aż dziw, że Maradona musi przyjmować pracę w jakimś – z całym szacunkiem – Brześciu. Żyjąc w Neapolu mógłby odcinać kupony i robić cokolwiek, a i tak byłby noszony przez wszystkich na rękach.

DSC01982

DSC01999

Jedna z kibicowskich knajpek. Wszystko fajnie, tylko po co ten Che Guevara? DSC02000 DSC01997

Gdy w Polsce mówimy, że piłkarze odstawili szopkę, mamy jednak na myśli coś innego. 

DSC01958

Stadion jest tak stary, że… nagle zaczął przeciekać. 

***

Napoli znów nie zdobyło mistrzostwa, więc teoretycznie można było się na nich obrazić i „mieć kurwa dosyć”. Okazało się jednak, że fanatyzm kibiców wobec piłkarzy nie ucierpiał ani o gram. Po skończonym meczu zawodnicy udali się na przechadzkę wokół bieżni, na której dziękowali fanatykom za wsparcie i cały sezon. Ci od około 80. minuty zaczęli się gromadzić tuż przy bandzie ogradzającej trybuny, by być jak najbliżej piłkarzy. Stadion Napoli – jak ustaliliśmy – jest dość stary i nie ma na nim takiego rozwiązania jak zejście z górnego sektora na dolny. By znaleźć się bliżej piłkarzy, kibice… skakali z górnego sektora na dolny.

DSC01965

O, skakali dokładnie z takiej wysokości. Połamane kości? Tym razem zero. 

DSC01959

DSC01962

Niektórzy zawodnicy dostali nawet swoje upominki. Można fanatycznie, ale pozytywnie? Można. Zwłaszcza, że mimo wszystko jest za co oklaskiwać. Napoli to pierwsza drużyna w historii Serie A, która uciułała ponad 90 punktów i nie została jednocześnie mistrzem Włoch. Zrobili naprawdę dużo, by spełnić sen.

20 maja Neapol usnął wyjątkowo szybko. Marek Hamsik powiedział kiedyś, że gdyby Napoli zostało mistrzem Włoch, Wezuwiusz wybuchłby raz jeszcze. To może jednak lepiej, że w gablotce nie wylądowało kolejne trofeum? Tym razem na półkę odłożone zostały jedynie marzenia.

Z Neapolu JAKUB BIAŁEK 

Najnowsze

Weszło

EURO 2024

Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]

Szymon Janczyk
8
Yma o Hyd! Jak futbol pomaga ocalić walijski język i tożsamość [REPORTAŻ]
Inne kraje

Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Michał Kołkowski
10
Sto lat za Anglikami. Dlaczego najlepsze walijskie kluby nie grają w krajowej lidze?

Komentarze

37 komentarzy

Loading...