Reklama

Lech może wygrać tylko Puchar Weszło. Jeśli KTS wystawi rezerwy

redakcja

Autor:redakcja

11 maja 2018, 15:11 • 4 min czytania 112 komentarzy

Lech Poznań zwolnił trenera na dwie kolejki przed końcem sezonu. Moim zdaniem trochę za wcześnie. Działacze klubu mogli poczekać jeszcze jeden mecz, ewentualnie zrobić to w przerwie ostatniego, albo lepiej: na 10 minut przed finiszem rozgrywek! Tego jeszcze nie grali, prezes schodzi z trybun na murawę, w jednej ręce trzyma wymówienie dla Bjelicy, w drugiej spakowaną walizkę Chorwata. Powiecie, że to scenariusz absurdalny, a dla mnie i tak obecnie bardziej realny niż Lech świętujący zdobycie jakiegokolwiek trofeum.

Lech może wygrać tylko Puchar Weszło. Jeśli KTS wystawi rezerwy

Chyba że poznaniacy wygrają Puchar Weszło. Jak im pozwolimy i wystawimy rezerwy KTS-u.

Łatwo dziś uderzać w Bjelicę, on naturalnie popełniał błędy, natomiast problem Lecha nie zaczyna się i nie kończy na jednym trenerze. Jego zwolnienie ma wymiar tylko i wyłącznie PR-owy. Klimczak usłyszał z trybun, że on i Bjelica mają wypieprzać, ale Klimczak na razie wypieprzać nie chce, więc poświęcił szkoleniowca i liczy, że kibice nie będą drążyć tematu. Paradoksalnie, prezes sam może kręcić na siebie bicz. Co, jeśli Lech w ostatnich dwóch meczach zdobędzie sześć punktów? Przecież wówczas będzie to oznaczało, że prezes zwlekał za długo, a sezon był do uratowania. Mioduski pogonił Jozaka, facet od piłki kobiecej robi mu punkty, czyli są efekty. Nowa miotła działa. Klimczak czekał, czekał i przegapił szansę na zmianę.

Oczywiście ja niespecjalnie wierzę, że Ulatowski z Rząsą wymieniliby wspólnie żarówkę, a co dopiero, jeśli mieliby zdobyć dla Lecha sześć oczek. Jednak w tej lidze żadnej opcji nie można wykluczyć.

Klimczak chciałby mieć klub stabilny. Finansowo idzie mu to dobrze, natomiast sportowo w ogóle. Bardziej stabilny jest domek z kart ustawiany przy halnym wietrze, niż Lech sportowo. Weźmy pod uwagę choćby trenerów. Najpierw był Rumak, człowiek z akademii. Potem był Skorża, czołówka polskich szkoleniowców, gość zafiksowany na punkcie taktyki, którego zmienił Urban, fachowiec klasy średniej, uśmiechnięty i sympatyczny, ale taktycznie raczej nijaki. Gdy nasza myśl szkoleniowa się Lechowi znudziła, przyszedł Bjelica, lecz gdy i chorwacka sztuka gry w piłkę poznaniakom nie podeszła, docelowo planowano ściągnąć Stokowca. Nie widzę w tym sensu, nie widzę w tym ciągu logicznego. W poniedziałek w Lechu chcą wprowadzać młodzież, we wtorek grać skuteczniej, w czwartek ofensywniej. Oczywiście, Legia działa podobnie – raz zatrudni kolegę Żewłakowa z Anderlechtu, raz przeprosi się z Magierą – ale Wojskowi za Leśnodorskiego tak działali. Ryzykowali i patrząc na wyniki, ryzyko się im opłacało.

Reklama

Lech natomiast chciał pozować na ojca narodów, który będzie robił wszystko rozważnie. O piłkarzach, przed podpisaniem kontraktu, chce wiedzieć wszystko. Niestety, potem się okazuje, że owszem, Lech wie, którą ręką podciera się Barkroth, natomiast nie wie, że Barkroth w piłkę grać specjalnie nie umie. Lech wie, że Rogne lubi naleśniki z dżemem, a nie przepada za twarogiem, niestety nie wie, że te naleśniki wcina u fizjoterapeuty, bo jest ciągle kontuzjowany. Niby budują tam drużynę w sposób rozsądny, ale w ciągu sezonu wychodzi, że bramkarzy do grania jest dwóch, ale napastnik już tylko jeden.

Kolejorz pod rządami Klimczaka tak pędzi w kierunku rozsądku, że po drodze przywala we wszystkie drzewa. Według mnie z Bjelicą trzeba było się rozstać już po Pucharze Polski, ewentualnie po Utrechcie. Przecież gdy Chorwat odpadał z tym ósmym sortem holenderskich pomarańczy, miał przegrane wszystko, co było do przegrania. Okej, sezonu ligowego nie zaczynał on, jest to minimalne usprawiedliwienie, ale finał z Arką i wpadka z Utrechtem szły wyłącznie na jego konto. Lech chciał jednak znów pokazać, że jest cierpliwy. Sezon trwał i przy tej cierpliwości poznaniacy zapomnieli, że są w grze tylko i wyłącznie przez beznadziejność Legii. Gdyby ta grała przeciętny sezon – nie dobry, wystarczyłby przeciętny – i miała trzy porażki mniej na koncie, Lecha by nie było. Nikt tego jednak tam nie dostrzegł, piłkarze kompromitowali się na wyjazdach, ale wszystko wyglądało fajnie, bo Legia dostawała w cymbał.

Oczywiście, to dość żenujące, że warszawianie przez jeden sezon mieli trzech gości zatrudnionych na stanowisku pierwszego trenera, ale przynajmniej próbowali coś zmienić. Lech trwał w marazmie. Lub jakby to tam pewnie powiedzieli: był rozsądny.

Teraz pisany jest kolejny epizod tego „rozsądku”, Lech nie chce ceremonii rozdania medali na swoim stadionie. Po pierwsze, gdy Kolejorz wygrywał Superpuchar w Warszawie, odebrał co swoje. Zachowanie poznaniaków pachnie więc małością. Po drugie, a jeśli oni jednak zdobędą to mistrzostwo? Skoro zabraknie ceremonii, gdzie wręczą sobie medale – w kiblu, czy wyślą pocztą?

Rozumiem, że zapomnieli w Poznaniu, jak się wygrywa, ale czasu na naukę przegrywania, mieli przecież aż nadto.

*

Reklama

Więcej opinii Kowala znajdziecie w magazynie Weszłopolscy.

Najnowsze

Komentarze

112 komentarzy

Loading...