Reklama

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

redakcja

Autor:redakcja

10 maja 2018, 15:02 • 8 min czytania 38 komentarzy

Czerwona lampka zapaliła się po Utrechcie. Lech cisnął w Holandii, ale przywiózł bezbramkowy remis. Mit zaczął się kuć w rewanżu. Lech podobno zagrał cudownie.

Jak co czwartek… LESZEK MILEWSKI

Lech podobno wyglądał jak piłkarskie wcielenie Chicago Bulls 96/97, momentami wskakując na poziom amerykańskiego Dream Teamu z Barcelony.

Ale gdy odrzeć mecz z fajerwerków równie skutecznych, jak te wystrzelone ostatnio na stadionie w Płocku, mamy:

– Gola straconego po czterdziestu sekundach.
– Bramkę na 1:1 z metrowego spalonego.

Screen Shot 05-10-18 at 12.10 PM 001
– W 52 minucie sędzia nie uznaje bramki Utrechtu przez faul widmo na Trałce (od 2:13).

Reklama

– Nie dające nic 2:2 strzelone w doliczonym czasie gry, gdzie również jakby arbiter gwizdnął ofsajd, nikt nie mógłby mieć pretensji.

Screen Shot 05-10-18 at 12.10 PM

I co po takim meczu – dodajmy, że rozgrywanym dopiero w trzeciej rundzie eliminacji – powiedział Bjelica?

„W trenerskiej karierze nie byłem tak dumny z zespołu jak dzisiaj”.  Hola hola, prowadziłeś wcześniej rezerwy LZS-u Chrząstawa? A może tylko austriackich drugoligowców w FM-ie?

Później Bjelica dodał coś o deklasacji. Panie Nenadzie – deklasacja to jest 5:0. Deklasacją można było się wytrzeć po pana zwycięstwie z Legią (3:0 w Poznaniu jesienią). Ale tutaj? Tu była – jak powiedział kiedyś Janusz Wójcik – dupa z majonezem.

Reklama

Mnie, patriotę polskiej kopanej, obrażało to co wygadywał po Utrechcie szkoleniowiec Kolejorza. Więcej – moim zdaniem najbardziej obrażało kibiców Lecha. Oto KKS, który do niedawna rozpychał się łokciami w pucharach, obrywa od zespołu, o którym przed starciem pisało się tylko odmieniając słowo „kryzys” przez przypadki. Pal licho, że zespół z ambicjami do corocznej gry w fazie grupowej pucharów odpada zanim najlepsi powąchają boisko. Pal licho, że w rundzie przedwstępnej do kwalifikacji.

Ale najgorsze, iż ktoś próbuje mi wmówić, że ten eurowpierdol to sukces.

Rozumiem słowa obliczone na budowanie zespołu, rozumiem grę na emocjach, rozumiem, że trener musi stanowić tarczę. Ale są jakieś granice. Skojarzył mi się wtedy Antoni Piechniczek i jego naznaczone „zwycięskimi porażkami” rządy w drugiej połowie lat dziewięćdziesiątych. Fragment z „Kowal. Prawdziwa historia”.

Znowu startujemy, znowu lądujemy. Kolejny przystanek! Zaraz, zaraz, na którym ja wysiadam?! Poszedłem się spytać, ale kazali mi siedzieć. W końcu lądujemy, wszyscy wstają i zbierają toboły. Oho, pętla! no to szybciutko, zanim ruszy w drogę powrotną.

W hotelu byłem już po trzydziestu minutach. Ani szczęśliwy, ani wściekły, już zobojętniały. Starty, lądowania, przejażdżki, odprawy. Już chyba nie wiedziałem, jaki jest dzień tygodnia. Trzeba się przywitać. Pierwsze kroki skierowałem do trenera Piechniczka.

– Dzień dobry, w końcu dotarłem.
– I jak podróż?
– Ciężka. Z szesnaście przesiadek przez dwa dni. Padam na twarz.
– Aha, wiesz Wojtek, skoro miałeś tak trudną podróż, to chyba nie zagrasz.

Od razu wróciły mi siły, żołądek podszedł do gardła.

– Jak to nie zagram?
– Jesteś zmęczony, więc nie ma sensu.
-Panie, ja zrezygnowałem z następnego meczu w klubie, mogę tam stracić miejsce. Tłukłem się jakimiś podmiejskimi samolocikami, stałem w korkach w slumsach Sao Paulo, a pan mi mówi, że nie zagram?
– Zrozum mnie. Poza tym muszę dać nagrode chłopakom za Wembley.
– Jaką nagrodę?
– No dla tych, co tak dobrze zagrali na Wembley.
– Ale tam było w ryj!
– Ale tylko 2:1!
– Ale w ryj!!!

Na mój gust, zbyt wiele razy Bjelica chodził po porażce dumny jak paw.

Zbyt wiele razy cisnęło się na usta kowalczykowe „ale tam było w ryj!”

Zbyt wiele razy winna była pogoda, VAR, sędziowie, a nawet – kuriozum czystej wody – dziennikarze. Brakuje tylko, żeby Nenad wyszedł i powiedział, że sezon zawalili mu Radosław Nawrot z GW i Damian Smyk z Weszło.

Szybki przegląd klęsk:

9 kwietnia 2017. Lech Poznań – Legia Warszawa 1:2

„Kolejorz” do meczu z Legią przystępował z pozycji rewelacji wiosny, która w 2017 roku wygrała 7 z 9 meczów, pozostałe dwa bezbramkowo remisując. W ciasnej tabeli zwycięstwo nad Legią dawało niemalże pole position w wyścigu po mistrzostwo, o psychologicznej przewadze (jakże ważnej w Poznaniu!) nie wspominając. Udało się wcisnąć bramkę dopiero w końcówce. U siebie. Mając obronę, która praktycznie nie traci w tym roku goli.

2 maj 2017. Lech Poznań – Arka Gdynia 1:2

Przepieprzony Puchar Polski, który Kolejorz miał wygrać w cuglach. Niecałe dwa miesiące wcześniej Arka została w lidze ograna 4:1, i to w Gdyni, dlatego kibice Lecha mieli pełne prawo do Warszawy jechać jak po swoje. Arkowcy bronili się przed spadkiem z ligi, który zapewniły dopiero: ręka Siemaszki i żenujący mecz przyjaźni z Zagłębiem Lubin.

A jednak znowu Lech w najważniejszym momencie nie trzymał ciśnienia.

4 czerwca 2017. Jagiellonia – Lech Poznań 2:2

Prowadzili 2:0, a tymczasem wkrótce Jaga odrobiła i nawet grała korespondencyjnie o mistrza. Szczęśliwie dla siebie Lechia nie ograła Legii, bo wtedy poznaniacy wylądowaliby poza podium i poza pucharami. Znowu Lech wypuścił kontrolę z rąk.

17 maja 2017. Legia Warszawa – Lech Poznań 2:0

Najbardziej emocjonująca końcówka sezonu od wprowadzenia ESA37 miała zostać rozstrzygnięta w meczach bezpośrednich między Legią, Lechem, Lechią i Jagiellonią. Poznaniacy zgodnie z przewidywaniami pokonali Koronę, Bruk-Bet i Pogoń, ale gdy przyszło wybrać się do Warszawy…

No cóż, skończyło się jak zawsze. Szybki strzał od Vadisa Odjidjy-Ofoe, późny gwóźdź do trumny od Michała Kucharczyka, 2:0, można wracać do domu smutnym autobusem.

Dwumecz z Haugesund

To był naprawdę imponujący powrót. Ale w pierwszej kolejności nikt nie spodziewał się, że Lech wpakuje się aż w takie kłopoty. Wykopał sobie dołek, w który wpadł – trudno wręczać medale, jeśli ktoś podniósł się z własnej wywroki.

Dwumecz z Utrechtem

Jak już pisałem – brakło tylko, aby Bjelica wynajął lechitom otwarty autobus, potrzebny do świętowania tego eurowpierdolu.

9 sierpnia 2017. Pogoń Szczecin – Lech Poznań 3:0

Między 30 lipca a 10 grudnia Pogoń Szczecin rozegrała dziewiętnaście meczów. Wygrała z nich tylko dwa, w tym jeden pucharowy z Lechem i to zdecydowanie. W następnej rundzie Pogoń odpadła z Bytovią Bytów.

Dwa razy 0:0 z Sandecją Nowy Sącz

Sączersi to ambitny zespół, prawda. Ale też potrafiący niewiele więcej, niż się bronić. A jednak powstrzymał dwukrotnie – cytując Bjelicę – najładniej grający zespół w Polsce.

O nowszych klęskach pamiętacie dostatecznie dobrze. Nie muszę przypominać, że dopiero co Nenad ogłaszał się przyszłym mistrzem Polski, a teraz kibice kazali jemu i jego piłkarzom wypierdalać. Jest to niepojęte, iż zespół, który był niepokonany na własnym stadionie, nagle w kluczowym momencie przegrywa u siebie wszystko. Niewytłumaczalne załamanie, absolutnie porażka po pierwsze we własnej głowie.

Nawet największy triumf, 3:0 z Legią, gdzie naprawdę Lech grał jak z nut i mistrz Polski nie miał nic do gadania, zaraz został zmarnowany przez serię pięciu meczów bez zwycięstwo. Ot, raz się udało i dziękujemy.

Bjelica przychodził do Polski z ciekawym CV. Nie jako facet na dorobku, który nic nie osiągnął i któremu trzeba pokazać jak wygląda znacznik, a jak prowadzi się rozgrzewkę. Jego zatrudnieniu towarzyszyły fanfary. Dostał bardzo dużo czasu, by wprowadzić swoją filozofię. Nawet te nieszczęsne puchary można było zrzucić na karb rewolucji w szatni, ale ten finisz?

To jego osobista klęska. Jeśli swoimi wypowiedziami chciał chronić piłkarzy, roztaczać nad nimi klosz – przegrał jeszcze mocniej, bo to nijak nie zadziałało. Zapamiętam go jako gościa bliskiego… Jozakowi, bo obaj ostatecznie najbardziej kreatywni byli przy wymówkach.

Nawet wczoraj, gdy nie było czego zbierać, ośmieszył się mówiąc, że inni też przegrywali u siebie.

Kogo miało to pocieszyć? Czy naprawdę myślał, że rozwścieczone trybuny mogło to udobruchać?

Przyjechał na białym koniu, wyjeżdża na furze gnoju niczym Łęcka.

***

Dwa tygodnie temu pisałem w felietonie: Lech zbudował akademię, prawdziwe cacko, motor napędowy zadowolenia jego księgowych. Ewentualne poprzednie porażki można było tłumaczyć priorytetami skierowanymi gdzie indziej.

Ale pisałem też, że wymówkarstwo się skończyło, czas zacząć wygrywać. Że jeśli Lech w tym sezonie nie wygra – przy problemach Legii, przy dużo lepszym terminarzu, przy trenerze tymczasowym w Warszawie – będzie frajerem sezonu. I nim właśnie został.

Kibice Lecha odczuli to najboleśniej. Pewnie wielu żałuje, iż Lech wykonał na finiszu rundy zasadniczej imponujący zryw – odżyły nadzieje, oczekiwania wzrosły, a dzisiaj Poznań ma przez to złamane serce.

A przecież możliwe, że jeszcze ktoś je podepcze.

Screen Shot 05-10-18 at 01.03 PM

Lech wciąż ma o co grać. Piłkarze powinni o tym wiedzieć. Nie jestem pewny, czy wiedzą. Może Polacy tak, ale czy wszyscy obcokrajowcy zdają sobie sprawę, że na finiszu wciąż stawka jest olbrzymia? Nieporównywalna z mistrzostwem, to jasne, ale wciąż każdy lechita dałby sobie palca odciąć, żeby nie zobaczyć Legii świętującej przy Bułgarskiej? O takim scenariuszu czytałem dziś taką opinię:

Przyjście 20 maja na mecz z Legią, to jakby pójść do sypialni w której ktoś dupczy ci żonę, i bić mu brawo.

Ci gracze też do pewnego stopnia mogą się zrehabilitować, podkładając nogę Legii.

Ale nawet, jeśli się uda, co dalej?

Nie wiadomo. Nie ma żadnej pewności, że będzie lepiej. Przecież problemy, o których mówimy, nie dotyczyły tylko ery Bjelicy, ale sięgają wstecz. Stanowią upiorny refren rzeczywistości Lecha.

Nikt w tym momencie w Poznaniu nie wygląda, jakby miał pomysł w jakim kierunku ten pociąg powinien pojechać. Głęboki audyt potrzebny jest wszędzie poza akademią, czyli od skautingu, sposobu dokonywania transferów, itepe, itede. Nie wiem co zamierzają Karol Klimczak i Piotr Rutkowski, ale jeśli chcą przetrwać, MUSZĄ przekonać Poznań. Otwarta rozmowa z kibicami nigdy nie była im bardziej potrzebna, niż teraz. Sezon jest przegrany, znowu. Perspektywy dobre tylko w Excelu. Każdy dzień zwłoki gra na ich niekorzyść. Wielce jestem ciekaw co zrobią.

Jeśli nie zrobią nic, pod stadion może przyjechać Wiara z taczkami.

***

Wiecie jaką opinię słyszałem? Olać wszystko, w przyszłym sezonie grać tylko swoimi. Tylko wychowankami. Na ataku Tomczyk, w składzie dzieciarnia, dziś powypożyczana albo kwitnąca w rezerwach.

Jak już się bawić w okno wystawowe, to na całego, przynajmniej nie mamiąc kibiców, że gra się o coś więcej.

***

Polecam wam dzisiaj lekturę bloga Mateusza Jarmusza, który jest częstym gościem Stacji Bułgarska na Weszlo.FM. Co jak co, ale takiego dnia nikt nie odda pełniejszego obrazu, niż kibic.

Na zachętę fragment:

vc

Fot. FotoPyK

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
6
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

38 komentarzy

Loading...