Reklama

Gdyby nie transfer do Legii, widzę siebie w drugiej lidze

redakcja

Autor:redakcja

20 kwietnia 2018, 16:59 • 14 min czytania 21 komentarzy

– Pamiętam, że pół roku przed przeprowadzką do Warszawy, byłem w Piaście Gliwice i rozmawiałem z trenerem Broszem, mało brakowało, abym tam został. Kontuzji doznał jednak Vojo Ubiparip i dzięki temu mogłem pojechać na obóz z Lechem. Bez transferu do Legii widzę siebie w drugiej lidze zachodniej. Pewnie, nie jestem prorokiem i równie dobrze mógłbym być wyżej, ale patrząc z chłodną głową, raczej zwiedzałbym poziomy niższe niż ekstraklasa i tam znalazł swoje miejsce – mówi dziś Bartosz Bereszyński, który do kopania piłki w polskiej lidze ma rzeczywiście daleko, ale dystansu nabrał od dobrej strony. Regularnie gra w solidnej Sampdorii i jest bliski wyjazdu na mundial. A może nie bawmy się w kurtuazję: bilet na mistrzostwa świata ma w kieszeni.

Gdyby nie transfer do Legii, widzę siebie w drugiej lidze

Bogliasco to malutka miejscowość o powierzchni czterech kilometrów kwadratowych, oddalona od Genui ledwie parę przystanków koleją podmiejską. Urocza, z charakterystycznymi dla tego regionu małymi kolorowymi kamieniczkami, sunącymi w górę całkiem imponującego szczytu. Czas płynie tam jakby wolniej, o ile w Genui trudno doliczyć do pięciu, by nie natknąć się na tak popularny w tych rejonach skuter, o tyle w Bogliasco panuje relaksujący spokój. Właśnie w tej mieścinie swoje centrum treningowe mają piłkarze Sampdorii i właśnie tam znajduje się restauracja Clipper, gdzie zawodnicy Blucerchiatich chętnie spędzają wolny czas. Mają tam bowiem wydzieloną salę, na ścianach wiszą koszulki Skriniara czy Quagliarelli, zwykli śmiertelnicy muszą znaleźć sobie miejsce w pomieszczeniu obok. Gdy niżej podpisany, temu nieświadomy, chciał posadzić swoje cztery litery w klubowej salce, zaraz został grzecznie wyproszony przez właściciela, ale kiedy podniósł argument, że jak to, on czeka na Bereszyńskiego i Linetty’ego (któremu tekst poświęcimy za parę tygodni), zaraz był traktowany po królewsku. Sok pomarańczowy? Nie mamy w karcie, ale chwila moment, wycisnę pomarańcze przeznaczone do czegoś innego. Rachunek? Daj spokój, zaprosisz mnie kiedyś do polskiej restauracji.

bogliasco

Nie tylko przy tej okazji można stwierdzić, jak szybko da się polubić Włochów i sam Bereszyński przyznaje, że bardzo mu mentalność tego narodu pasuje. – Najbardziej podoba mi się to, że ludzie już trochę starsi, wciąż czerpią przyjemność z życia i można ich często spotkać nad morzem, spacerują, rozmawiają, idą na kawę. Nie myślą, że po 50-tce wszystko się kończy, trzeba siedzieć w domu i oglądać serial w telewizji. Nie, wciąż się cieszą. Ogólnie, ludzie są bardziej otwarci, a pod względem traktowania nas, jako piłkarzy, tutaj panuje zdecydowanie większy szacunek niż w Polsce. To, myślę, jest głównym powodem, że każdy piłkarz czuje się tutaj dobrze, bo ty, wykonując w formie zawodu ich pasję, bywasz na równi z rodziną, no, może troszeczkę niżej. Przychodzą dla ciebie na stadion, to jest fajne i budujące. Przegraliśmy kilka meczów, ale kibice wciąż potrafili pojawić się w liczbie 40 tysięcy na meczu. Dostaliśmy 0:5 od Interu, a wciąż umieli nas wesprzeć, nie było obraźliwych słów, klepali po plecach, mówili, by się nie załamywać, bo za trzy dni jest kolejne spotkanie – opowiada reprezentant Polski.

A Bereszyński na własnej skórze doświadczył tego, co znaczy wściekłość fanów. Jego odejście z Lecha do Legii wywołało ogromną burzę, piłkarzowi przegrzewał się telefon od setek SMS-ów, w których liczba wyzwisk szła już w tysiące, doczekał się pseudonimu „Judasz”, jakiś podrzędny raper nagrał nawet na temat Bereszyńskiego kawałek. W Genui o podobne historie byłoby trudno.

Reklama

– Teraz jeden zawodnik, Pedro Pereira, był w Sampdorii i przeszedł przez Benfikę do Genoi. Zastanawiałem się, czy jak przyjmie piłkę, to będzie w jego kierunku skierowany jakiś gwizd, bo spędził u nas dwa lata. Nie słyszałem ani jednego. Z kolei my mieliśmy taką sytuację, że po derbach wyszliśmy ze stadionu, a nasze partnerki czekały gdzieś dalej w samochodzie, musieliśmy przejść kawałek, 800 metrów, a wokół sami fani Genoi. My, przyzwyczajeni w Polsce, że to niemożliwe, tu przeszliśmy tę drogę i nie usłyszeliśmy żadnego negatywnego słowa, wręcz przeciwnie. Oni, mimo przegranej, uśmiechali się, zrobili sobie z nami zdjęcie. Kultura kibicowania jest inna niż w Polsce. Gdy Roma wyeliminowała Barcelonę, kibice Sampdorii się z tego cieszyli, bo jak mówili, to dobre dla ich piłki. U nas gdy Legia wchodziła do Ligi Mistrzów, nie wszyscy byli z tego zadowoleni, życząc nam w grupie kompromitacji – opowiada Bereszyński. – Choć włoscy kibice też potrafią być zadziorni, jeśli ich zdradzisz. Gdy jedziemy autokarem przez Neapol, to co chwilę ktoś nam pokaże niewybredny gest, ale mam wrażenie, że tutaj to wszystko wynika z czegoś innego niż w Polsce. Bardziej z miłości do swojego klubu niż z nienawiści do nas – dodaje zawodnik.

Jednak oczywiście nie dla sympatyczniejszej kibicowskiej otoczki piłkarz znalazł się we Włoszech. W Polsce osiągnął wszystko, co tylko mógł, ma na swoim koncie mistrzostwa i puchary, z Legią otworzył zamknięte dla ekstraklasy na tak długo bramy europejskiej elity, gdzie wyciągnął właściwie maksa, skoro w sześciu meczach grupowych ani na moment nie opuścił murawy, wykręcając komplet minut. Chyba więc po czasie można stwierdzić, że ta wywrotka transferu do Benfiki wyszła zawodnikowi na plus, bo opuszczał kraj z pewnością jako bardziej ukształtowany piłkarz i człowiek. – W Sampdorii stawiają na młodych zawodników, to po pierwsze, a po drugie – poszli za ciosem. Wzięli jednego Polaka, który się bardzo szybko zaaklimatyzował, Karol od początku wyglądał tam dobrze, więc później kupili Bartka, który też nie miał problemów z adaptacją, a niedawno Dawida. I są z nich wszystkich bardzo zadowoleni – mówi Tomasz Magdziarz z Fabryki Futbolu, agent Bereszyńskiego i Linetty’ego.

A właśnie, aklimatyzacja.

– Jak twój włoski, Bartek?

– Daje radę. W zasadzie wszystko rozumiem, byłbym w stanie udzielać wywiadów po włosku, natomiast nie lubię robić czegoś nie na 100%, a na pewno odmiany poszczególnych słów byłyby złe. Wolę być perfekcjonistą. Natomiast na mieście dogadam się, czasem jest to Kali jeść, Kali pić, ale mówię w tym języku.

– W szatni są podziały ze względu na bariery językowe, kulturowe?

Reklama

– Nie ma zamkniętych grupek, natomiast naturalne, że najlepsze relacje mamy w naszej trójce, z Karolem i Dawidem, bo jest najłatwiej się dogadać i znaliśmy się wcześniej. W szatni rozmawiamy więc z każdym, dobre kontakty mamy z Dennisem Praetem i Joachimem Andersenem, bo świetnie mówią po angielsku, a poza klubem trzymamy się głównie w trzech.

bil

Bereszyński jest w Italii już półtora roku, więc trudno było pytać, czy rozwinął się jako piłkarz, bo to oczywiste, trzeba było tę kwestię sformułować inaczej: jaki element poszedł u niego do góry najbardziej? – Poprawiłem grę w defensywie. W meczach Legii zdarzało się, że tego bronienia dużo nie było, musiałem więcej atakować, a w tyłach miałem dwie-trzy akcje na mecz. W Sampdorii jest zupełnie inaczej. Gram też na prawej obronie, ale tutaj od zawodnika na tej pozycji wymaga się głównie dobrej pracy w tyłach. To poprawiłem i zrobiłem duży progres, widzę po sobie, że wychodzę na mecze i mam pewność w pojedynkach z rywalami, nie boję się wykorzystywać mojej fizyczności, bo to też uważam za swój atut. Bazuję na tym i to wykorzystuję. Poza tym ogólnie jako piłkarz idę do przodu, każda minuta w Serie A, lidze z europejskiego top 5, daje dużo. Rozegrałem w tym sezonie ponad 20 spotkań i to robi swoje – mówi.

– Damian Zbozień, który też grał w silniejszej lidze od ekstraklasy, bo w rosyjskiej, opowiadał, że skrzydłowych w Rosji i w Polsce różni podejście do pojedynków z obrońcami. Tam pójdą zawsze w drybling, a u nas na odejście do lepszej nogi i wrzutkę.

– Nie ma co porównywać. Nie chcę nikomu nic ujmować i obrażać naszej ekstraklasy, bo stamtąd się wywodzimy, trzeba to szanować, natomiast nie ma co się oszukiwać, poziom jest diametralnie różny. Grasz na Perisicia i Insigne, gdy pójdziesz trochę w prawo, on to wykorzysta i pójdzie w lewo. Trzeba być skoncentrowanym na maksa przez cały czas, ci piłkarze nie boją się grać jeden na jednego, bo mają większe umiejętności dryblingu, dobrą prawą i lewą nogę. Natomiast zawodnicy, którzy tak grać nie potrafią, chcą jak w najprostszy sposób stworzyć zagrożenie i to również jest pozytywne, bo szukają swoich atutów gdzie indziej. Jednak dla obrońcy na pewno ta pierwsza opcja jest trudniejsza.

Magdziarz zwraca też uwagę, że Bereszyński rozwinął się pod względem taktycznym, czego można było się spodziewać, czy wręcz tego oczekiwać, skoro przeprowadził się do Serie A i prowadzi go Marco Giampaolo. Sam piłkarz mówi: – To taktyczny fanatyk i chyba każdy to o nim powie. Dużo czasu poświęca na analizę naszej gry, na analizę gry przeciwników, dużo mamy zajęć pod tym względem, umiejętnie wprowadza też młodych zawodników. Gdy był trenerem w Empoli, to z Łukaszem Skorupskim i Piotrem Zielińskim osiągnęli 11. miejsce, co było dla nich fajnym wynikiem, tym bardziej że sezon później spadli. Gdy trener przyszedł do Sampdorii, zrobił 10. lokatę, a więc też dobry wynik, lecz teraz jesteśmy jeszcze wyżej.

Skoro Bereszyński się rozwija, naturalne jest, że gra regularnie – w tym sezonie Serie A, na 30 spotkań w 23 był zawodnikiem pierwszego składu. Żeby jednak nie wyszła nam z tego wszystkiego przesadna laurka, warto zwrócić uwagę, że piłkarzowi wciąż brakuje liczb. Już w Legii nie było pod tym względem za różowo, skoro obrońca miał tam wiele zadań ofensywnych, a nie szły za tym konkrety. W 108 meczach strzelił ledwie jedną bramkę i zanotował siedem asyst. Tutaj nie trafił do siatki ani razu i zaliczył ostatnie podanie przy tylko jednym golu. Dla porównania Nicola Murru i Ivan Strinić, czyli lewi obrońcy, wypracowali w bieżących rozgrywkach choćby po dwa trafienia. – Martwi mnie to, pewnie, że tak. Jestem świadomy tego, że te liczby zawsze były i wciąż są moją słabą stroną. Natomiast, tak jak wspomniałem, tutaj trudno wykonać więcej niż dwie-trzy wrzutki na spotkanie i to nie takie spod końcowej linii, tylko z 20-30 metrów. Muszę głównie bronić, a jeśli bym tego nie robił i miał nawet dobre liczby, to grać nie będę, dla naszego trenera najważniejsza jest defensywa. Jednak zdaje sobie sprawę, że dzisiejszy boczny obrońca musi mieć te liczby i w zespołach, które mają ofensywną taktykę, gra on wręcz jako skrzydłowy. My prezentujemy inny styl, to jest moje małe usprawiedliwienie, lecz na przestrzeni lat staram się nad tym pracować, bo nawet jak znajdę się pod bramką raz czy dwa, to jeśli stworzyłbym dwie szanse, te bramki zaczną wpadać. Być może też w przyszłości założenia się zmienią, moja droga potoczy się jakoś inaczej, a wtedy muszę być gotowy – tłumaczy Bereszyński.

Bogliasco (Genova), 13/10/2017 Sampdoria/Allenamento Edgar Osvaldo Barreto-Gian Marco Ferrari-Matias Agustin Silvestre-Vasco Regini-Valerio Verre-Dennis Praet-Lucas Sebastian Torreira-Ricardo Gabriel Alvarez-Fabio Quagliarella-Duvan Esteban Zapata-Karol Linetty-Bartosz Bereszynski-Joachim Andersen-Dawid Kownacki

No właśnie, a propos przyszłości: czy Sampdoria nie robi się dla obrońcy już za ciasna? Z jednej strony trudno tam na coś narzekać, klub też się rozwija. – Mamy dwa boiska ze sztuczną nawierzchnią oraz dwa z naturalną, dostępne tylko do dyspozycji pierwszego zespołu, więc w tygodniu sobie nimi rotujemy, by oba były w dobrej kondycji. Budynek jest starszy, szatnia też, ale panuje w tym wszystkim atmosfera piłki i też idzie to w dobrą stronę, w listopadzie działacze chcą mieć skończoną inwestycję. Będzie duże zaplecze, fajna odnowa: kriokomory, baseny, tak więc wysoka półka – mówi polski obrońca.

Z drugiej mańki, wiadomo, że klub z Genui pewnego poziomu raczej nie przeskoczy. Weźmy pod lupę obecny sezon: drużyna w 13. kolejce pokonała Juventus 3:2 i należała do szerokiej czołówki ligi, skoro od podium dzieliło ją pięć punktów, a nad kolejnym Milanem miała siedem oczek przewagi. Chwilę później przyszła jednak zapaść w postaci braku zwycięstwa w pięciu kolejnych meczach i było już wiadomo, że ekipa Giampaolego wraca do drugiego szeregu. – Okej, zacięliśmy się, ale trzeba twardo stąpać po ziemi i wynik tego sezonu jest dobry. Nie mamy zespołu, który może walczyć o miejsca jeden-trzy. Ta drużyna jest przebudowywana co okienko transferowe, wówczas odchodzą najlepsi piłkarze, gdyż Sampdoria ma taką politykę – najlepszych zawodników sprzedaje. Przychodzą nowi, muszą się zaaklimatyzować, poczuć, jak gramy, to też nie jest łatwe, bo mamy dużo tej taktyki i swój styl, który się nie zmienia, bez względu na to, z kim gramy. Pod tym względem nowy zawodnik potrzebuje czasu. Inna sprawa: w meczu z Atalantą na środku obrony biegali chłopacy z rocznika 1996. To robiło wrażenie, mieliśmy tylko dwóch zawodników koło trzydziestki, bramkarza i gracza na pozycji numer dziesięć, resztę stanowili 20-parolatkowie. Młodszy zespół ma wahania formy, bo mówimy o piłkarzach, którzy się kształtują i rozwijają, więc to będzie się zdarzało. My mieliśmy głównie problemy z zespołami z dołu tabeli i to był problem mentalny: motywacji, nastawienia, potraciliśmy punkty praktycznie z każdym z dołu. Z Chievo, z Benevento, z Crotone. Zremisowaliśmy z Cagliari, a prowadziliśmy do przerwy 2:0. Gdyby dodać sobie te punkty, nadal bylibyśmy w czubie, więc trzeba patrzyć na to, że potrafimy wygrywać z najlepszymi, a tracimy oczka z tymi teoretycznie słabszymi. I nad tym musimy pracować – mówi Bereszyński.

Rodzi się jednak pytanie, czy Sampdoria może – przy swojej polityce transferowej i ograniczonych środkach – wypracować taki progres, by zadowolić ambicje piłkarza. Jego nazwisko bywa już łączone z Napoli, Interem, Romą, a więc z zespołami, dla których miejsce w czołówce jest obowiązkiem co sezon. Choć niewykluczone, że przy ewentualnym transferze Polak obierze kurs na jeszcze inny kierunek. – Nie ukrywam, że liga angielska jest moją ulubioną, zawsze ją oglądam, więc moim marzeniem było pobiegać na tych boiskach, poczuć atmosferę piłkarskiego święta w Anglii. Premier League ma u mnie delikatny handicap. Niedługo będę miał 26 lat, za sobą mam półtora sezonu w Serie A, moja forma idzie do góry, czuję się tu bardzo dobrze i to nie jest tak, że muszę odejść, bo się zatrzymałem. Natomiast każdy ma swoje marzenia i swoje cele, każdy chce je realizować, iść do góry. Mam jeszcze trzy lata kontraktu i na razie zostaję, natomiast zobaczymy, co będzie w okienku transferowym, czy ktoś się zgłosi i przedstawi wizję rozwoju – mówi Bereszyński.

– Bartek jest piłkarzem, który chce iść do przodu i jest na to otwarty, on nie będzie się bał kolejnego kroku. Mentalnie i fizycznie jest do niego przygotowany, sportowo również podnosi swoje umiejętności, więc tutaj też nie będzie kłopotu. Tak, myślę, że jest gotowy na transfer – dodaje Magdziarz.

beres11

Pewnie idealnym rozwiązaniem byłoby dla samego piłkarzu, gdyby latem zgłosiła się po niego nie dość, że drużyna z Anglii, to jeszcze taka, która niekoniecznie widzi się co roku w środku tabeli. Być może do takiego transferu jeszcze droga daleka, natomiast obrońca na pewno może sobie ją skrócić przez okno wystawowe mundialu. Że na niego pojedzie, nie mamy specjalnych wątpliwości, wygrał sobie dużo dwoma ostatnimi meczami eliminacyjnymi, kiedy z Armenią i Czarnogórą zaliczył dobre występy na lewej obronie. Miesiąc później poprawił swoją pozycję pozytywnym meczem na prawym wahadle przeciwko Urugwajowi. – Myślę, że na lewej obronie dobrze zagrałem, na prawej też i na wahadle też. Gdziekolwiek zagram, to moje ostatnie mecze w reprezentacji napawają optymizmem. Gdy grałem na lewej stronie, to walczyliśmy o punkty, zostałem rzucony na głęboką wodę, to był pierwszy taki egzamin, ale myślę, że się obroniłem, dałem radę, jest duży potencjał, by grać na tej pozycji i się rozwijać. Rozmawiałem ze szkoleniowcami i trener Nawałka mówił mi, bym pamiętał o wzmacnianiu lewej nogi. Co prawda nie mam treningów, na których ćwiczę tylko i wyłącznie lewą nogę, ale nie boję się jej używać, mimo że jest gorsza niż prawa, bo nie ma co się oszukiwać i opowiadać wszystkim, że jest inaczej. Jednak zaliczyłem progres na przestrzeni czasu w tym elemencie – mówi Bereszyński.

Ciekawa jest też inna kwestia: czy piłkarz nie boi się swojej uniwersalności? Futbol już zna przypadki zawodników, którzy będąc mocno pomocni na wielu pozycjach, na końcu lądowali na ławce, gdy nominalny zawodnik wracał do zdrowia albo odcierpiał już pauzę za kartki. Obrońca Sampdorii nie ma jednak takich obaw: – Moim zdaniem to jest tylko dodatkowa zaleta, że jestem na tyle elastyczny, by móc sobie poradzić na lewej i prawej obronie, a także na wahadle. To jest z korzyścią też dla trenerów i zespołu, gdy jedna osoba może zagrać na dwóch-trzech pozycjach. Oczywiście, nie ma co ukrywać, że moją nominalną pozycją jest prawa obrona, a właściwie, mówiąc ogólnie, prawa strona, skoro moją przodującą nogą jest prawa. Jednak gra na lewej obronie dużo się nie różni, wszystko dzieje się tak samo – zadania w defensywie, automatyzmy są identyczne, tylko że trzeba operować gorszą nogą. Wystarczy jednak potrenować kilka dni przed meczem i nie ma problemu.

– Bardziej pasuje ci to ustawienie 3-4-3 z ostatnich sparingów czy to z eliminacji?

– W obu ustawieniach się widzę. Na pewno przy piątce obrońców można lepiej i szczelniej bronić, natomiast dużo zależy od wahadłowych – w ataku pełnią rolę skrzydłowych, w defensywie bocznych obrońców. Pokazaliśmy, że potrafimy grać w tym ustawieniu dobre mecze, nie strzelaliśmy co prawda bramek, one przyszły w ostatnim spotkaniu, ale z Nigerią, Urugwajem i Meksykiem mieliśmy sporo okazji, po prostu ich nie wykorzystaliśmy i to zamazywało obraz. Zobaczymy, jakie ustawienie wybierze trener, ale to nie ma znaczenia, wyjdziemy i zagramy swoje.

– Na co stać kadrę na mundialu?

– Mamy trudną grupę, nie ma w niej za bardzo faworytów do awansu – jest Kolumbia, Senegal i my, te trzy drużyny według mnie prezentują trochę wyższy poziom niż Japonia, ale ta też będzie groźna. Teraz się pozmieniało tam trochę w sztabie, będzie zagadką, jak się zaprezentują, bo wrócą tacy zawodnicy jak Kagawa, którzy byli w konflikcie z trenerem. Natomiast każdy z nas marzy o medalach, wyjście z grupy jest celem minimum i wszystko, co powyżej, będzie fajnym osiągnięciem. Jedziemy jednak, by zdobyć medal, musimy tak myśleć, mamy drużynę, która może wygrać z każdym.

Bereszyński wie, co mówi w temacie wygrywania z każdym, skoro jego Sampdoria potrafiła ograć Juventus, Romę albo Milan, a z drugiej strony przegrać z Benevento. Pewnie wielu z was spojrzy na te marzenia o medalu spode łba, ale może nie ma co się z tych marzeń śmiać?

PAWEŁ PACZUL

Najnowsze

Weszło

Polecane

Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby

redakcja
3
Jonah Lomu. Wybryk natury, który odmienił rugby
Ekstraklasa

Adrian Siemieniec: Pracowałem za 500 złotych. Ale za darmo też bym to robił [WYWIAD]

31
Adrian Siemieniec: Pracowałem za 500 złotych. Ale za darmo też bym to robił [WYWIAD]
Ekstraklasa

Pracoholizm, zaufanie Papszuna, bójka z kierownikiem. Goncalo Feio w Rakowie

Szymon Janczyk
19
Pracoholizm, zaufanie Papszuna, bójka z kierownikiem. Goncalo Feio w Rakowie

Komentarze

21 komentarzy

Loading...