Reklama

Drzewa umierają stojąc. Ekstraklasowcy w roli flory po raz enty!

redakcja

Autor:redakcja

14 kwietnia 2018, 23:34 • 3 min czytania 14 komentarzy

Trwający sezon jest jakąś absolutną anomalią pod względem absurdlanych zachowań piłkarzy. Grzegorz Wojtkowiak wykonał sequel trałkowania, Łukasz Burliga we własnym polu karnym udawał drzewo, Krzysztof Mączyński zaliczył mecz bez ani jednego sprintu. Poprzeczka została zawieszona wysoko. Ale duet Hlousek-Vesović i ich wspólny performance w meczu z Zagłębiem zasługuje na osobny tekst. Panowie – chapeau bas. To był Himalaje opierdalania się.

Drzewa umierają stojąc. Ekstraklasowcy w roli flory po raz enty!

Ale do rzeczy. Legia po porażkach Lecha i Jagiellonii znalazła się w idealnej sytuacji, by już na wstępie rundy finałowej usadowić się na fotelu lidera. Wystarczyło pokonać u siebie lubinian. No właśnie.

Mecz nie układał się po myśli gospodarzy, z czasem do głosu zaczęło dochodzić Zagłębie. Co wtedy robią piłkarze faworyta? Maksymalnie się koncentrują, wyciskają wszystko z nawet najmniejszej sytuacji strzeleckiej i heroicznie bronią dostępu do własnej bramki? Ta… Chyba w tych waszych śmiesznych Bundesligach i innych Premier Leaguach.

Legioniści na widok gości wychodzących z kontrą uznali, że to doskonały moment, by sprawdzić, gdzie są granice ludzkiej cierpliwości. Uwaga, ich pokaz był dość drastyczny, dlatego dzieci raczej nie powinny oglądać tych scen. Zerknijcie najpierw na to, jak ustawia się Hlousek, mając na celu wyłącznie spowodowanie zawału u kibiców Legii:

h1

Reklama

h2

Cholera, nie chcemy się nad nim znęcać. A nuż nie zna zasad spalonego? Może ma problemy ze wzrokiem i nie widział, że łamie linię? A jeśli doznał paskudnego paraliżu kolan?Albo po prostu oszalał? Piłkarze Zagłębia dwukrotnie mogli być złapani na pozycji spalonej, ale Czech machnął na to ręką, jak my dziś rano w Żabce na grosika, którego szukała ekspedientka. Zwróćcie uwagę na to, że Hlousek patrzy na swoich rywali, ustawiając twarz w taki sposób, jakby kontrolował ich pozycje. Nie chcemy wysuwać za daleko idących wniosków, ale zaryzykujemy – gdyby któryś z lubinian pobiegł na linię końcową, Hlousek poszedłby za nim, byle uratować go od spalonego.

Ale już dobra, nawet tak durne ustawienie zdarza się nie raz i nie dwa. Zobaczcie jednak na zachowanie Vesovicia (numer 20., prawy dolny róg wideo):

Marko, coś ty właściwie chciał zrobić? To był naskok na bule? Telemark?  Te chwycenie się pod boki to takie urocze nawiązanie do krakowiaka? Opowiedz nam historię tego swetra zachowania. Jeśli to swoisty hołd dla pressingu Maćka Iwańskiego, to po golu dla Zagłębia mogłeś zademonstrować jakiś pamiątkowy t-shirt pod koszulką meczową. Może rozwiązały ci się buciki i uznałeś, że kontynuowanie biegu ze Starzyńskim zagraża twojemu życiu lub zdrowiu? W ogóle Starzyński ma przed sobą dwóch legionistów, demonem szybkości ani zaangażowania nigdy nie był, po czym kilka sekund później ma wokół siebie tyle miejsca, jakby zdetonował sobie pod nogami granat. Gdzie zniknęli ci legioniści? Zjadł ich? Puścił bąka i uciekli? Zalecał się do nich, a oni w obawie o sceny zazdrości ze strony żon wrócili do swoich domostw?

Reklama

A i tak to jeszcze nie wszyscy legioniści, którzy nas w tej akcji ujęli – spójrzcie na przykład, jak dojrzewała w Kucharczyku potrzeba powrotu we własne pole karne. Od negacji – siedzenia na murawie, przez uświadomienie sobie potrzeby – powstanie z gleby, aż po próbę podjęcia działania – spacer w kierunku swojej bramki.

Potrafilibyśmy zrozumieć takie leserstwo, gdyby Legia prowadziła 3:0 i miała trzy punkty w kieszeni. Ale jedyny pewnik, który widzimy w zespole Romeo Jozaka, to kilku obiboków w pierwszym składzie. Mistrzostwa Polski może nie zdobędą, ale wróżymy karierę w programie Jeden z dziesięciu. W charakterze tych dziesięciu podestów z cyferkami na froncie.

Najnowsze

Piłka nożna

Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Szymon Piórek
3
Boruc odpowiada TVP, ale nie wiemy co. „Kot bijący się echem w zupełnej dupie”

Komentarze

14 komentarzy

Loading...