Reklama

Wszystkie twarze Conora McGregora

Rafal Bienkowski

Autor:Rafal Bienkowski

13 kwietnia 2018, 12:30 • 12 min czytania 3 komentarze

Nieważne czy oglądasz każdą kolejną galę UFC, czy też nigdy nie włączyłeś ani jednej. Nie ma znaczenia, ilu dawnych i obecnych mistrzów MMA potrafisz wymienić, wraz ze zdobytymi przez nich pasami. Nieistotne jest to, czy potrafisz rozwinąć oba przytoczone skróty. Jesteśmy w stanie się założyć, że bez względu na to wszystko, znasz jednak Conora McGregora.

Wszystkie twarze Conora McGregora

Irlandczyk to fenomen. Gość, który jeszcze kilka lat temu walczył amatorsko w obecności kilkudziesięciu, może kilkuset osób i niemal nic na tym nie zarabiał. Żeby się utrzymać, łączył treningi i pojedynki z pracą hydraulika. Swój pierwszy samochód musiał zwrócić po miesiącu użytkowania, bo nie był w stanie spłacać kredytu. Dziś kolekcjonuje luksusowe auta, a za samą walkę bokserską z Floydem Mayweatherem Jr. zarobił podobno 110 milionów dolarów.

Przede wszystkim jednak McGregor to facet, którego zachowania nie da się przewidzieć. I to najbardziej nas w nim fascynuje. Gdzie objawia się jego faktyczna natura? W oktagonie? W rodzinnym domu? Czy może na parkingu, gdy rzuca czym popadnie w autobus?

Skandalista

W sumie moglibyśmy się zastanawiać, czemu w przypadku McGregora poświęca się więcej uwagi: jego walkom, czy wybrykom, które im towarzyszą? Obie te rzeczy są ze sobą nierozerwalnie związane, trochę jak Mike Tyson i jego tatuaż na twarzy czy kolarstwo i doping (fanów kolarstwa nie przepraszamy, choć bardzo byśmy chcieli). Conor od zawsze naginał zasady jak tylko mógł i nierzadko znajdował się na granicy, którą czasem zdarzało mu się przekroczyć. Jak ostatnio.

Reklama

Wielu wciąż uważa Irlandczyka za gościa, który przede wszystkim gada. Konferencje, wywiady, filmiki na YouTube. No gadająca głowa, ale jednak taka, której słowa często potwierdzały pięści. Choć czasem dobitniejsze było chyba to, co mówił, a nie ciosy, które zadawał. Do Jose Aldo przed ich walką odzywał się na przykład tak:

Wyglądasz, jakbyś miał udar mózgu. Lewa strona twojej twarzy opada. Martwię się o ciebie. Szczerze się martwię. Kocham cię. Kocham cię, jak moją dziwkę. Chcę się tylko upewnić, że wszystko z tobą w porządku. Przebadaj się. Twoja twarz opada na lewą stronę.

Nie chcę go ponownie przestraszyć (Aldo doznał kontuzji we wcześniejszym terminie i ich walka została przełożona – przyp. red.). Jest przerażony. Poprzednio uciekł. Dlatego teraz przyjmę odwrotną strategię, będę go przytulać, opiekować się nim, szeptać mu słodkie słówka, mówić, że wszystko będzie dobrze i to się szybko skończy. Wszystko to z nadzieją, że zawalczę z nim w oktagonie 12 grudnia. A potem zakończę jego karierę.

Chyba już rozumiecie, o co nam chodzi? Kariery Aldo nie udało się zakończyć, ale McGregor faktycznie wygrał. Tak jak wcześniej z Chadem Mendesem, któremu po walce mówił: „kuliłeś się jak dziwka. Zmasakrowałem twoje ciało. Nie byłeś w stanie nawet podnieść rąk”. Zresztą, to w jego przypadku żadna nowość. Już w 2008 r., po wygranej walce na małej gali, podbiegł do kamery i z pięknym irlandzkim akcentem wykrzyczał po prostu “I’m the fucking future”.

Wtedy miał rację. Dość mocno pomylił się jednak w tym samym roku, gdy na ważeniu, dzień przed walką z Artemijem Sitenkowem, krzyczał do swojego rywala, że znokautuje go w pierwszej rundzie. Po tym odwrócił się do jego trenera i dodał, że on też może dostać. Co istotne, nie robił tego dla publiki. Skąd możemy to wiedzieć? To proste – na widowni nie było nikogo.

Może to i dobrze, bo ta konkretna walka zakończyła się jego pierwszą porażką w karierze.

Reklama

McGregor nie kończy jednak tylko na słowach. To nie ten typ człowieka. W swojej karierze był już wyrzucony z karty UFC, bo odmówił przyjazdu do Las Vegas, żeby wypełnić zobowiązania wobec mediów. Trenował wówczas na Islandii i nie miał zamiaru się stamtąd wynosić. Jego przywiązanie do Mjölnir i tamtejszej siłowni jest na tyle duże, że w pewnym momencie UFC zaproponowało mu podobno odtworzenie jej co do najmniejszego szczegółu, tyle że w USA. Nie skorzystał.

Ale co tam jakieś przywiązanie do siłowni, kiedy można też wspomnieć o gali UFC 187. Swoją walkę wygrał wtedy Charlie Ward, ziomek Conora, pracujący niegdyś dla niego jako ochroniarz. McGregor ucieszył się z tego powodu tak bardzo, że wbiegł do klatki i rzucił się na szyję Charliego. Fajny obrazek, prawda? Problem w tym, że Irlandczyk nie mógł wejść do oktagonu, bo po prostu nie miał na to pozwolenia i próbował mu to uświadomić Marc Goddard, sędzia tamtej walki.

Wybrał jednak najgorszy możliwy sposób – odepchnął Conora…

Naturalnie rozpętała się awantura, w której tym razem to Irlandczyk zaczął popychać sędziego, zanim zdołano go odeskortować. W sensie Conora. Na chwilę, bo zaraz pobiegł na drugą stronę klatki i zaczął się na nią wspinać. Przy okazji zdążył jeszcze spoliczkować jednego z oficjeli. Ot, zwykła awantura z udziałem Irlandczyka. Ale jeśli ten Irlandczyk to Conor McGregor, który już rok wcześniej mocno się naraził rzucając butelką z wodą na konferencji prasowej (za co został ukarany), to bądźcie pewni, że to wszystko nie skończy się przybiciem piątki, a grzywną i dużymi problemami.

A gdy zabraknie już pomysłów na to, czym można zaszokować publikę, zawsze zostaje opcja ubrania garnituru z wyszytym wielokrotnie napisem „FUCK YOU” .

Podziwiamy jego pomysłowość. Naprawdę.

Cichy dzieciak

Najbardziej jednak zdumiewa nas to, że ci, którzy mieli z nim do czynienia, gdy był jeszcze nastolatkiem, mówią dokładnie to samo: to był cichy, spokojny młodzieniec. Zupełnie inny niż człowiek, którego oglądamy na ekranach telewizorów. W naszym opisie to twarz numer dwa, choć chronologicznie powinniśmy postawić tu jedynkę.

Conor boksować zaczął w wieku 12 lat. Jego ojciec, Tony, twierdzi jednak, że w żaden sposób go to nie zmieniło. Wciąż był cichy, wręcz zamknięty w sobie, nie powodował żadnych problemów, w żadne też nie wciągali go koledzy. No, może poza chwilą, gdy rozbił samochód należący do matki jednego ze swoich dobrych znajomych – ale to dopiero kilka lat później, po przeprowadzce do innego miasta. Swoją drogą, jeśli kiedykolwiek zastanawialiście się, jak można zapomnieć o istnieniu hamulca, zapytajcie Conora. Bo dokładnie to mu się wtedy przytrafiło.

Młody Conor szybko pokazał, najpierw w klubie bokserskim, a potem na treningach MMA, że ma talent. Mimo tego, gdy miał kilkanaście lat, jego ojciec wolał, by ten został przy pracy hydraulika. Uważał ją za pewniejszą i przynoszącą stały dochód. Dziś przyznaje się do błędu:

Nigdy nie spodziewałem się takiej kariery Conora. To mogło być jak pociąg wyjeżdżający z tunelu, ale i tak tego nie widziałem. Nie pochwalałem jego wyboru w kwestii pracy, ponieważ nie widziałem w tym możliwości zrobienia kariery, ale teraz jestem z nim i byłem jeszcze przed UFC. Udowodnił mi, że się myliłem, co czyni mnie dumnym.

Dla nas najważniejsze jest jednak to zdanie:

Kiedy dorastał, nie widzieliśmy tej osobowości, którą ma teraz. To rozwinęło się z wiekiem i pasuje do sportowego „pakietu”. Uważam ją za bardzo rozrywkową.

Brzmi to wręcz nieprawdopodobnie, gdy pomyśli się, że osobowość numer trzy na naszej liście to…

Bandyta

Oczywiście już się domyślacie, o co może tu chodzić. Przy okazji ostatniej gali – UFC 223 – McGregor zaatakował autobus. Po festiwalu wyzwisk w pewnym momencie chwycił metalowy wózek i cisnął nim w okno samochodu. Szyba nie wytrzymała, raniąc przy okazji Michaela Chiesę i Raya Borga. Obydwaj zostali później wycofani z karty gali.

, Brooklyn, NY - 20180406-Champion UFC fighter Conor McGregor is led out of the NYPD's 78th precinct in handcuffs where he was charged with assault following an incident in Brooklyn, New York. -PICTURED: Conor McGregor -PHOTO by: DARA KUSHNER/INSTARimages.com FOT. INSTARIMAGES/NEWSPIX.PL POLAND ONLY !!! --- Newspix.pl *** Local Caption *** www.newspix.pl mail us: info@newspix.pl call us: 0048 022 23 22 222 --- Polish Picture Agency by Ringier Axel Springer Poland

Celem McGregora nie był jednak oczywiście autobus, tylko siedzący w nim Chabib Nurmagomiedow. Z (prawdopodobnie) dwóch powodów: po pierwsze, Rosjanin był faworytem do zdobycia pasa mistrzowskiego wagi lekkiej odebranego wcześniej Conorowi. I tak faktycznie się stało, bo Chabib z łatwością wypunktował Ala Iaquintę. Po drugie, jeszcze przed tym zdarzeniem Nurmagomiedow posprzeczał się w hotelu z jednym z przyjaciół McGregora, Artemem Lobowem. Ten ostatni też zresztą brał udział w bezpardonowym obijaniu autobusu.

Po wszystkim jak wiadomo Conor sam oddał się w ręce policji. Mówiło się o tym, że grozi mu siedem lat więzienia, ale eksperci nie pozostawiają wątpliwości: najgorszym, co może spotkać Irlandczyka, jest odebranie mu dożywotnio jego pozwolenia na pobyt w Stanach, co sprawiłoby, że nie mógłby więcej zawalczyć na tamtejszej ziemi. Patrząc z perspektywy finansowej… może już lepsze byłoby więzienie?

Oczywistym jest, że taki wybryk spotkał się z potępieniem ze strony środowiska. Bruce Buffer, konferansjer UFC powiedział:

Nie rozumiem, jak ktokolwiek może usprawiedliwiać takie zachowanie. Jeśli to robi, to oczywistym jest, że życzy sobie, by coś takiego się działo. Nigdy nie myślałem, że będę świadkiem czegoś takiego. Każdy ma na to swoje własne, osobiste reakcje, ale ja uważam, że to jest po prostu niesmaczne. Mógłbym powiedzieć wiele, ale zobaczymy jak to się rozwinie. Nie ma na to usprawiedliwienia. Wszystko, co mogę powiedzieć, to żebyście nie patrzyli na całe UFC. To był wybryk jednego człowieka.

Dana White, prezes UFC, po gali numer 223:

– Ludzie mówią mi „To wygląda bardzo źle dla sportu” i tak dalej. Zgadzam się, to nie wygląda dobrze. Ale gdyby się zastanowić, to w innych sportach dzieje się wiele innych rzeczy, więc przyjmę taki wózek, rzucony w okno, każdego dnia. Tak, w perfekcyjnym świecie byłoby cudownie, gdyby Conor się nie pojawił i tego nie zrobił. Oczywiście, że się tego nie spodziewałem.

Wiecie, co w tym najciekawsze? To, że pierwotnie White obrał zupełnie inną linię. Tuż po ataku McGregora jasno potępił jego zachowanie. Nikt nigdy tego nie przyzna, ale to wydarzenie ułożyło się dla UFC wręcz idealnie. Głośno mówi się o tym, że McGregor może wrócić do oktagonu jeszcze w tym roku, by odzyskać swój pas. Pas, który obecnie posiada – niepokonany – Nurmagomiedow. Brzmi jak walka roku, prawda?

Prawda. Tym bardziej, że sam Rosjanin wyzwał na nią Conora. Nie zdziwcie się, jeśli niedługo usłyszycie, że rozpoczęła się sprzedaż biletów na to starcie.

Irlandczyk

Twarz numer cztery. McGregor uwielbia podkreślać, że jest Irlandczykiem. Kiedy tylko może, przypomina, że stał się pierwszym mistrzem UFC ze swojego kraju i wypromował irlandzki świat sztuk walki. Ale to wyjątkowo nie jest zadufanie – to duma. Conor czuje się cholernie związany z irlandzką kulturą.

Kiedy tylko może, używa swojego pełnego imienia. Nie jest to zjawisko zbyt częste, bo po irlandzku brzmi ono Conchúr Antóin Mac Gréagóir. Ludzie w Las Vegas czy Nowym Yorku mogliby mieć z tym lekkie problemy. Ale z piosenką Sinead O’Connor już nie, a zdarzało mu się wychodzić przy niej do ringu. „Foggy Dew” to irlandzka ballada, wykonywana przez wielu artystów, nawiązująca do powstania wielkanocnego z 1916 r. Dla Irlandczyków jest to wezwanie i zachęta do walki.

A McGregor wielokrotnie podkreślał, że jego naród wciąż walczy, bo przez lata był krzywdzony. Więc on walczy razem z nim.

A sami Irlandczycy? Wielu kocha Conora, łatwo znaleźć na ulicach Dublinu, z którego pochodzi, jego sympatyków. Zdarzają się jednak i tacy, którzy uważają, że swoim zachowaniem prezentuje szkodliwy wizerunek i budzi złe skojarzenia z Irlandią. Gdy amerykańscy dziennikarze zawitali w tamte strony, pytając zwykłych ludzi o McGregora, najlepiej podsumował to chyba jeden z kelnerów:

Conor nie reprezentuje nas w najlepszy możliwy sposób,… ale wciąż chcę, żeby wygrywał.

Perfekcjonista

No dobra, trzeba to napisać. Czekaliśmy z tym długo, bo to rzecz oczywista, ale to po prostu znakomity zawodnik, maniak treningów zafascynowany „Cirque de Soleil”. Perfekcjonista.

Chyba nikomu nie przyszłoby do głowy, że można zostać pierwszym podwójnym mistrzem UFC w historii (waga piórkowa i lekka) bez poświęcenia tysięcy godzin na dopracowywanie wszystkiego do granic możliwości. McGregor musiał ciężko harować, bo bez tego nie miałby nic. Nawet, jeśli relacja jego ojca jest prawdziwa:

Kiedy się rodził, jego pięści były zaciśnięte, więc był gotowy do walki. Położna powiedziała: „Ten chłopak będzie bokserem”. To był łatwy poród, Margaret „pracowała” tylko przez godzinę, więc Conor bardzo się śpieszył, bo dać się poznać.

Brzmi fajnie, może to i prawda. Nie wiemy. Wiemy natomiast, że nie wierzymy w przeznaczenie, a w ciężką pracę. Udoskonalanie wszystkiego, co tylko się da, szukanie nowych możliwości. McGregor jest w tym mistrzem. Można śmiać się z wizualizacji i tego typu technik, ale jeśli pomaga to Conorowi, to zaczynamy wizualizować sobie wygraną w Totolotka.

Wizualizuję, ile tylko mogę. Wizualizuję sobie bycie na zapleczu, owijanie swoich rąk, wywoływanie mojego imienia, przejście do ringu, muzykę, stanie naprzeciw mojego rywala, ciosy, które mu zadam, oczy, które wywracają się do tyłu głowy. Wizualizuję sobie te rzeczy, a potem wychodzę i je wykonuję.

No dobra, raz jeszcze: sama wizualizacja nic tu nie da, jeśli nie jest poparta ciężkim treningiem. A McGregor, już jako dzieciak, był na takich codziennie. Sam przyznaje, że kocha te motyle w brzuchu przed wejściem na salę gimnastyczną czy siłownię. On jest w tym zakochany, a to pozwala mu nie odczuwać presji, bo po prostu realizuje swoje marzenia. Nie rozróżnia walk, w każdej kolejnej ma jeden cel: wygrać. A kto jest jego rywalem, o jaką stawkę walczy i przed iloma ludźmi? Nieważne, po prostu trzeba dobrze wymierzyć cios. Stąd wizualizacja, stąd treningi, stąd mistrzostwo w oktagonie.

I chyba nie skłamiemy pisząc, że – gdyby nie ta ciężka praca – to nie byłoby żadnej z innych twarzy Conora. Bo po prostu nie miałby gdzie i kiedy ich prezentować. Z drugiej strony, nie sposób oprzeć się wrażeniu, że McGregor to po pierwsze znakomity…

Biznesmen

Inni napisaliby „showman”, ktoś użyłby stwierdzenia, że Irlandczyk jest genialnym „aktorem”, niektórzy nazwaliby go „celebrytą”. I każde z tych słów zawierałoby część prawdy. Jednak gdy myślimy o facecie, który wyszedł z zarabiania kilku stów miesięcznie do kasowania ponad stu milionów za jedną walkę, to „biznesmen” wydaje nam się najlepszym określeniem.

Guests attend the world premiere of Conor McGregor: Notorious at The Savoy Cinema, Dublin, Ireland - 01.11.17. Featuring: Conor McGregor Where: Dublin, Ireland When: 01 Nov 2017 Credit: WENN.com **Not available for publication in Ireland** FOT. WENN/NEWSPIX.PL POLAND ONLY! --- Newspix.pl

Bo McGregor to ma. „To”, czyli znakomity zmysł biznesowy. Nie wiemy, czy tu też używa wizualizacji, ale doskonale wie, czego chce publika. Nie inwestuje na giełdzie, nie kupuje akcji czy obligacji, nie zarządza firmą. Zarządza za to swoim wizerunkiem, zależnie od tego, czego oczekują od niego ludzie. Bądźmy ze sobą szczerzy: znacznie lepiej ogląda się walki, gdy na konferencji prasowej Conor zwyzywał kogoś od „dziwek”. Czujecie to napięcie, prawda?

Chleba i igrzysk, tyle chce publika. I Conor potrafi jej to dać.

Jasne, są tacy, którzy uważają go za miernego zawodnika i… w pewien sposób mają rację. Nie jest wybitny, nie jest najlepszy w historii. Ale w sportach walki nie trzeba być wybitnym w ringu, wystarczy być minimalnie lepszym od rywala. Trzeba jednak umieć się odpowiednio sprzedać. Zapytajcie sami siebie: ilu mistrzów UFC potraficie wymienić z nazwiska? Może chociaż tego od wagi ciężkiej, tej, która przecież zawsze królowała? Nie? To ciekawe, że znacie gościa, który walczył w niskich kategoriach wagowych.

McGregor znakomicie wykreował swój wizerunek zawodnika nieprzewidywalnego, wyróżniającego się na tle innych, ale równocześnie pociągającego publiczność. Można go kochać albo nienawidzić, nie można ignorować. I kto wie, czy wszystko to, co napisaliśmy wcześniej – zdobyte mistrzostwa, skandale, rozwalanie szyby w autobusie, podkreślanie pochodzenia – nie wynika właśnie z image’u, który sobie narzucił.

Raz jest dobrym ojcem (kilka dni po ataku na autobus na Instagramie opublikował zdjęcie z żoną i dzieckiem), raz bandytą. Raz jest pełen szacunku do rywala, jak kiedyś na Twitterze chwaląc Nate Diaza z którym wcześniej przegrał, raz śmieje się z twarzy przeciwnika. Raz jest zupełnie szczery, przy innych okazjach ucieka do starych, wypróbowanych formułek. Raz chwali się pieniędzmi i wyrzuca je wręcz w błoto, raz przypomina życie sprzed nich i szacunek, jaki do nich zdobył.

McGregor to już nie tylko zawodnik MMA. To dla niektórych wręcz ikona naszych czasów.

Jego ojciec mówi: – Nauczyliśmy się nie odbierać niczego personalnie. To wszystko część show-biznesu i interesów Conora. Szczerze? Nie sądzę, by było coś takiego, jak zła prasa. W domu Conor jest taki, jak wszyscy. Siedzi na kanapie, ogląda TV albo chodzi na spacery z psem.

My dodamy, że kiedy jest poza domem, staje się innym człowiekiem. Tym, który zapewnia UFC (i sobie) milionowe dochody. Tony McGregor ma rację, to wszystko część show-biznesu, a jego syn doskonale wie, jak się w nim odnaleźć. Jaki jest tego efekt? Taki, że wszyscy czekają na to, którą ze swoich twarzy Conor zaprezentuje tym razem.  A on chętnie wybierze jedną z nich, ku uciesze publiki.

SEBASTIAN WARZECHA

Fot. newspix.pl

Najnowsze

Inne sporty

Komentarze

3 komentarze

Loading...